Rozdział 50

W poranek Bożego Narodzenia Don obudziła się (tym razem w swoim łóżku) z ekscytacją spowodowaną wielkim zbiorowiskiem prezentów. Natychmiast, jeszcze w piżamie, zabrała się za otwieranie.

Spodobał jej się każdy prezent. Choć w większości były to drobne upominki, to bardzo radowały. Od Molly dostała kolejny beżowy sweter z brązowym D na środku, który natychmiast ubrała. Szczególną uwagę zwróciła na prezenty od Freda i George'a. Zaskoczyła się nieco, ponieważ zwykle kupowali jej jeden na spółkę, a tym razem były dwa odrębne pakunki.

Pierwszy pochwyciła ten bliżej, czyli od George'a. Była to dziwnie i trochę nawet przerażająco wyglądająca... pacynka? Don zmarszczyła ze sfrustrowaniem brwi, obejrzała przedmiot z każdej strony, zastanawiając się, co to na Merlina jest. Z odpowiedzią przyszła Ginny.

— O, kupił ci to — powiedziała z krzywym uśmiechem. Podeszła i usiadła w nogach jej łóżka.

— Co to za monstrum, na kochanego Merlina? — wymamrotała i spojrzała ze strachem w oczy młodej Weasley.

— To ty.

— CO?! Z której strony?

— Mówiłam mu, że to jest okropne! — Ginny uniosła ręce. — Ale on się uparł! Przerobił tę pacynkę na rzekomą ciebie, choć nie mam bladego pojęcia, czy on cię widział przez te siedem lat przyjaźni...

Don parsknęła śmiechem, co udzieliło się Ginny.

— Ale to jeszcze nic, mówię ci. Potrząśnij tym. Tylko się nie przestrasz.

Uważnie wpatrywała się w Ginny, ale nic nie mogła wyczytać z twarzy koleżanki, więc z zawahaniem potrząsnęła prezentem. Wtedy rozległ się jakiś dziwny, zniekształcony i brzmiący jak jakiś demon wołający o pomoc skrzek:

WAL SIĘ, ADAN. WAL SIĘ, ADAN. WAL SIĘ, ADAN!

— Dobra, to mu akurat wyszło! — parsknęła.

— Sam to zaczarował — wyznała Ginny. — Robił to przy mnie w swoim, Freda i Lee dormitorium. Tyle że coś się pokićkało i teraz brzmi jak pijany Irytek. George i tak jest z tego dumny, więc nie psuj mu humoru.

— Mnie tam się podoba.

— Taa... — mruknęła nieprzekonana Ginny i wstała z łóżka. Podeszła do szafy, aby wyjąć jakieś ubrania. — Ja bym się za taki prezent obraziła.

Odkładając prezent od George'a, przyszedł czas na ostatni — ładnie zapakowany, mały pakunek od Freda. Z zainteresowaniem zdarła papier prezentowy, który, à propos, ozdobiony był jego twarzą i to z przezabawną miną, na której widok Don dostała kolejnego ataku śmiechu.

Delikatnie otworzyła dłońmi pudełeczko, a to, co tam dostrzegła, sprawiło, że aż zaniemówiła z wrażenia.

W środku znajdowało się kilka drobnych, ale bardzo znaczących dla Don rzeczy. Po pierwsze, jedna główka hortensji (zapewne trzymana w dobrym stanie przez zaklęciem), czyli ulubionego kwiatu Don. Po drugie, pluszowy lis, który jako zwierzę był znaczący dla Don — przypominał o babci. Po trzecie, uwielbiane przez nią słodycze. To wszystko idealnie pokazywało, jak bardzo Fred ją znał. Jednakże to ostatnia, czwarta rzecz najbardziej ujęła za serce Don.

Wstała z łóżka. Nie zważała na to, że wciąż miała na sobie spodnie od piżamy ani na zaskoczony wzrok Ginny. Musiała znaleźć Freda.

Teleportowała się na parter. Obstawiała, że już wstał — w końcu to ona, Don, była największym wśród nich śpiochem. Miała słuszność. Fred i George stali przy stole w jadalni i rozmawiali. Została dostrzeżona przez George'a.

— Jak podobał ci się mój idealny prezent? — zapytał z zadowoloną i dumną miną.

— Tak durny jak ty, czyli pasuje — zaśmiała się, podchodząc. — Jakim cudem ty na to wpadłeś? Co to w ogóle ma być? Prędzej powiedziałabym, że ta podobizna przypomina Rona niż mnie...

— Jaka podobizna? — wtrącił z groźnym wzrokiem Ron, który siedział przy stole.

— Żadna — odpowiedzieli jednocześnie Don i George.

— A ja trafiłem? — Tym razem zadał to pytanie Fred.

Spojrzała na niego. Przez długą chwilę tak tylko stała, aż dłużej nie wytrzymała. Zmniejszyła dzielącą ich odległość i trzy uderzenia serca później wisiała już na szyi Freda.

— Co on ci dał? — zdumiał się George. — Pałac nad morzem?

— Coś lepszego... — Odsunęła się z uścisku Freda i wcisnęła małe zawiniątko w ręce George'a.

Młodszy bliźniak uważnie się przyjrzał z każdej stronu owemu zawiniątku, a następnie powoli je rozwinął. Z jeszcze większym zdezorientowaniem spojrzał na...

Zwykły medal.

Powoli przeniósł swój wzrok z prezentu na Don, a potem na Freda i znowu na Don, jakby zastanawiając się, czy już kompletnie powariowali.

— Co to jest? Nie rozumiem...

— Medal ukończenia Hogwartu — odparła oczywistym tonem Don i obróciła przedmiot na drugą stronę, gdzie faktycznie wyryta były złote literki i data dokładnej daty ukończenia Hogwartu, czyli za kilka miesięcy, końcem czerwca.

— Co? Co to za prezent...?

— Pozwól, że ci przypomnę. — Don z powrotem zawinęła medal i zaczęła opowiadać.

czerwiec 1990r...

Drzwi sali, w której pisali swoje egzaminy końcowe uczniowie pierwszego roku, otworzyły się, a ze środka jak mrówki wylali się uczniowie. Każde z nich odetchnęło z wielką ulgą i starło pot z czoła. Pierwsze egzaminy mieli już za sobą, teraz jeszcze tylko sześć, w tym dwa istotne.

Pierwsza część twarzy wyrażała zadowolenie związane z udzielonych odpowiedzi. Druga zaś była nieco bardziej przybita, w tym ta dziewczynki o jasnobrązowych włosach, która szła zgarbiona u boku dwóch identycznych rudych chłopaków.

— Nienawidzę szkoły — burknęła pod nosem.

— Nie było tak źle! — zawołał ochoczo jeden z bliźniaków.

— To tylko egzaminy! Mieliśmy przecież niezły ubaw przez cały rok! Jak dla mnie szkoła nie jest taka zła! — dodał drugi z beztroskim wzruszeniem ramionami.

Oboje byli znacznie weselsi od swojej koleżanki, a jednocześnie bardziej obojętni na ostateczny wynik. Nie przejmowali się niepotrzebnie, tylko czerpali radość z każdego dnia całymi garściami.

— Nie jest taka zła? — Wzrok małej Don spoczął na bliźniaku, który wypowiedział te słowa. — George, chyba sobie ża...

— Fred — poprawił łagodnie.

— Przepraszam...

Odwróciła zakłopotany wzrok. Choć Fred i George już wielokrotnie uczyli ją, jak ich rozróżnić, to czasami wciąż popełniała gafy. Nie była zbyt wstydliwa, więc szybko odepchnęła swoje początkowe zakłopotanie i spojrzała ponownie na Freda.

— Jeśli przetrwam te durne siedem lat, to kupię sobie medal, który zawieszę nad łóżkiem...

Jeśli razem przetrwamy te siedem lat — powiedział Fred — to ja ci go kupię.

Don delikatnie się uśmiechnęła.

— Trzymam cię za słowo, Fred.

— To po prostu niezwykłe, że o tym pamiętałeś... Ja już dawno zapomniałam...

Don pokręciła z niedowierzaniem głową. Ten prezent był z pozoru taki zwyczajny i nudny, ale dla niej bardzo sentymentalny i trafiony. Minęło prawie siedem lat od tamtego głupiego, dziecinnego orzeczenia, a Fred wciąż to pamiętał. Nie potrafiła uwierzyć w to, że nie zapomniał takiego drobnego szczegółu z ich przeszłości, podczas gdy nie był w stanie również zapamiętać tematu zajęć z poprzedniego dnia!

Mina George'a teraz też wyrażała pełne zrozumienie. Przypomniał sobie tę sytuację dopiero po opowieści Don. Z respektem poklepał brata po plecach.

— Takie rzeczy to już pamiętasz, tak? A przedwczoraj pytałeś się mnie, kiedy mam urodziny!

— Każdemu zdarza się zapomnieć! — obruszył się.

— Ale jestem twoim bliźniakiem! Urodziłem się tego samego dnia, co ty! — George palnął się w czoło.

Fred parsknął śmiechem.

— No zmęczony byłem, no... Zapomniałem przez sekundkę...

— Chyba upity jakimś piwem kremowym! — zaśmiał się George.

Kiedy bliźniacy się ze sobą droczyli, Don w dalszym ciągu stała jak słup soli i wpatrywała się tak po prostu we Freda.

Cieplej robiło się na sercu, gdy ktoś bliski pamiętał o takich nieistotnych szczegółach. Fred już wielokrotnie przez nie pokazywał, jak bardzo znał Don.

Nie wiedziała, jak on to robił, ale wydawało jej się, że pamiętał wszystko, o czym mu tylko wspominała przez te ostatnie lata.

— Czyli podoba ci się? — Po przepychance słownej z George'em, Fred zwrócił się ponownie do Don. — Bałem się, że uznasz to za głupie i nie będziesz zadowolona, ale skoro ci to obiecałem ponad sześć lat temu, to musiałem obietnicy dotrzymać... Wiem, że jeszcze do czerwca jest kilka miesięcy, ale...

— Oczywiście, że mi się podoba — przerwała, a potem zrobiła coś, czego nie robiła jeszcze nigdy.

Podeszła do Freda i bez cienia zawahania pocałowała go w policzek.

Siedzący przy stole Ron i stojący obok Freda George wytrzeszczyli na to w zadumie oczy. Fred również wydawał się być zaskoczony. Otworzył lekko usta, jakby chciał coś powiedzieć, ale po chwili po prostu je zamknął. Jego twarz przybrała nienaturalnie czerwonego koloru, kiedy po przełknięciu śliny poprawił swoją bluzę i nagle zainteresował się meblami.

Don także czuła się nieco dziwnie, ale nie potrafiła wyzbyć się uśmiechu z ust. Molly, która chwilę później wpadła do jadalni, zagoniła ich wszystkich do pomocy ze śniadaniem, więc posłusznie pomogli kobiecie. Była wyraźnie zapłakana, czemu nikt się nie dziwił. Percy w końcu odesłał swój bożonarodzeniowy sweter... Wkrótce dołączyła do nich reszta.

W czasie śniadania wzrok Don i Freda bez przerwy się spotykał. Don nie potrafiła odtrącić się od wrażenia, że coś było inaczej. Coś było zdecydowanie inaczej. Miała wrażenie już od dawna, że zachowanie Freda było inne, ale teraz widziała i czuła to wyraźnie. Nie mogła odtrącić się od wrażenia, że patrzył na nią tak... tak jakoś bardzo czuło...

Uśmiechali się do siebie z niepodobną do nich nieśmiałością. Nie byli w stanie zbyt długo patrzyć sobie w oczy, oboje byli bardzo zamyśleni, a nawet rumienili się pod wzrokiem drugiej osoby. Nie interesowali się prowadzoną rozmową, tylko skupiali na sobie nawzajem.

Te drobne rzeczy zauważali George i Hermiona. Zresztą nietrudno było się zorientować, że coś jest inaczej, skoro zwykle rozgadani Fred i Don teraz przez całe śniadanie milczeli jak zaklęci.

Tego samego dnia odwiedzili ponownie szpital Świętego Munga. Okazało się, że Artur znowu coś wymyślił z mugolskimi środkami leczniczymi i pozwolił założyć sobie szwy, co doprowadziło Molly do białej gorączki. Don zawadziła ponownie o swoją babcię i wręczyła jej prezent z okazji świąt.

Do Hogwartu dojechali Błędnym Rycerzem. Właściwie to do Hogsmeade, z którego pieszo ruszyli do zamku. Byli eksportowali przez profesora Lupina i jego żonę.

Powróciwszy, Don od razu spotkała się z Adanem. Wymienili się prezentami, porozmawiali... Okazało się, że rodzice byli wściekli na Don, kiedy ta bez żadnego słowa ot tak pojechała sobie do Weasleyów i to z nimi spędziła święta. Don jedynie na te słowa wywróciła oczami i udawała, że wcale jej to nie rusza.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top