Rozdział 5
Przez fakt, że bliźniacy i Don zdali naprawdę mało sumów, nie musieli się przynajmniej przejmować nawałem nauki, jaki miała na przykład taka Hermiona, jak dobrze wiedzieli, która zajmowała się wszystkimi przedmiotami, nie wliczając wróżbiarstwa - dziewczyna zrezygnowała z niego w ubiegłym roku, jak Don wiedziała od Harry'ego i Rona - z powodu zakwestionowania jej zdolności przez Trelawney. Hermiona mimo wszystko tłumaczyła się w ten sposób, że nauka wróżbiarstwa jest głupotą.
Sumy Don poszły nieco lepiej od tych bliźniaków - oprócz obrony przed czarną magią, transmutacji i zaklęć, które zdali Weasleyowie, zapunktowała również w zielarstwie, chociaż nawet to nie pocieszyło rodziców dziewczyny, którzy wydawali się być wręcz załamani.
Don tłumaczyła im i sobie, że cztery zdane sumy to przecież jeszcze nie aż tak źle, choć w głębi siebie wiedziała, że powinna była się bardziej przyłożyć. Nie zamierzała jednak przyznawać racji Adanowi, który przez ubiegły rok bez przerwy zapędzał swoją siostrę do nauki, wtykając dosłownie przed nos różne książki, które miałyby w tym celu posłużyć.
Nie było jednak odwrotu. Nie mogła się cofnąć w czasie i bliżej zająć innymi przedmiotami. Nie było sensu płakać nad rozlanym wywarem. Po śniadaniu w Wielkiej Sali od razu ruszyła na zielarstwo, pozostawiając samych sobie bliźniaków, którzy z rana dzisiejszego dnia nie mieli nic.
Na zielarstwie uczniowie szóstego roku zaczynali przerabianie znacznie groźniejszych i bardziej zaawansowanych roślin niż w ubiegłych latach, więc Don nie była zbyt pewna, co robiła w tym miejscu. Ze strachem wpatrywała się w jadowitą tentakulę. Była gigantycznych rozmiarów, brakowało jej oczu, ale miała imponujące kły.
— Zaklęciem Diffindo zacznijcie przycinać ich łodygi — polecała Pomona Sprout, nauczycielka zielarstwa w Hogwarcie. — Tym samym zaklęciem w razie okazjonalnych kłopotów możecie je ogłuszyć. Pełne skupienie, nie chcemy, aby stała się wam jakąś krzywda!
— Łatwo mówić — skomentowała pod nosem Don i nakierowała różdżkę w stronę łodyg. — Diffindo.
Łodyga tentakuli została przycięta, ale zaraz potem w stronę dziewczyny poleciała zarodkowa kulka, przed którą, na szczęście, zdołała się uchronić, pochylając się w bok.
— Ty ignorantko... — warknęła Don w stronę rośliny, która jednak jej nie odpowiedziała. Zrobił to ktoś inny.
— Straszne są, co?
Don ze zmarszczonymi brwiami odwróciła się w swoją prawą stronę. Kawałek dalej, przy swoim stoliku z przypisaną do siebie tentakulą, stała Vickie, która teraz wpatrywała się ze smutnym uśmiechem w stronę współlokatorki.
Don prychnęła pod nosem. Poświęciła swoją uwagę ponownie zielarstwu.
— Przepraszam, że nie stanęłam w twojej obronie... — wydusiła Vickie, a widząc, że dziewczyna dalej ją ignoruje, dodała: — Dobrze wiesz, że nie lubię żadnych kłopotów, a tym bardziej kłótni, zwłaszcza w pierwszy dzień szkoły, a Grace jest jaka jest. Trzeba zaakceptować to, że lubi mieć wokół siebie porządek, ludzie są różni, a mam wrażenie, że ty bez przerwy robisz jej na złość.
— Ach, tak? — zapytała z niechęcią Don.
— Wywalenie całej zawartości kufra na środek dormitorium nie tylko przeszkadza Grace.
— Więc tobie też przeszkadzam? Przepraszam bardzo, że wszystkie musicie się ze mną użerać! — prychnęła z pogardą.
— Dobrze wiesz, że nie to miałam na myśli — powiedziała spokojnym tonem Vickie. — Sama szukasz drugiej strony medala.
— Jeżeli medal ma dwie strony, to nie trzeba zbytnio ich szukać — zauważyła z przekąsem.
— Don, ja nie chcę się z tobą kłócić. Lubię cię — wydusiła cicho dziewczyna. Don nie odpowiedziała. — Mnie też niezbyt się podoba system Grace, ale przynajmniej staram się, aby nie wywoływać dram na całe dormitorium. Powinnyśmy zacząć jakoś kolaborować ze sobą, bo mam dość ciągłych spin.
— Wbrew pozorom niczego nie robię specjalnie — wymamrotała zawstydzona Don oraz przycięła kolejną łodygę jadowitej rośliny.
— Widzisz? Może byś spróbowała dojść z Grace do rozejmu, choćby ze wzgląd na nas.
Zastanowiła się, choć czy było nad czym się zastanawiać? Podejrzewała, że współlokatorki muszą już mieć dość tych ciągłych awantur na całą okolicę o to, że Don nie schowała swoich skarpetek do kufra, albo że podręczniki leżą rozrzucone na podłodze.
— No dobra — powiedziała, a twarz Vickie rozjaśnił uśmiech na te słowa.
Aby nie spóźnić się na obronę przed czarną magią, Don musiała ruszyć szybkim krokiem w stronę klasy. Była naprawdę ciekawa nowego nauczyciela, którym został Szalonooki Moody, o którym tak wiele słyszała przez to, że jej ojciec pracował w ministerstwie, gdzie nieraz można było wysłuchać o nim pikantnych plotek.
W środku dziewczyny oprócz ekscytacji i ciekawości rosła obawa. Czy te wszystkie opowieści były prawdziwe? Czy Moody naprawdę postradał zmysły przez ciągłe gonitwy za czarnoksiężnikami? Czy uczniowie nie znajdą się w niebezpieczeństwie?
Zaraz potem parsknęła ironicznym śmiechem. Dlaczego choćby przez myśl jej przeszło, że Moody może być niebezpieczny? Przecież to absurd! Jeśli ktoś taki jak Dumbledore był w stanie go zatrudnić i mu zaufać, to musiał mieć do tego jakieś argumenty.
Don ufała Dumbledore'owi. Nigdy by nie zakwestionowała, że był potężnym czarodziejem i na pewno nie pozwoliłby jakiemuś wariatowi z nie wiadomo jakiego psychiatryka zajmować się swoimi uczniami.
Stanęła przed wejściem wraz z pozostałymi uczniami z różnych domów, gotowych kontynuować obronę przed czarną magią.
— Ciekawe jaki on będzie, ten Moody — powiedział Lee, gdy wraz z Fredem i George'em podeszli do Don.
— Ojciec nam opowiadał o nim wiele historii — przyznał George.
— Jakie, na przykład? — zainteresował się Lee, a Don nadstawiła uszu, z myślą, że złowi coś nowego.
— Ma bzika na punkcie bezpieczeństwa — zaczął Fred. — Wszędzie widzi podstępy i najczystsze zło. Dlatego bez przerwy pije ze swojego pucharu, w plecaku nosi różne gadżety przeciw nagłym atakom, a raz nawet rozwalił budzik z myślą, że to jajo bazyliszka.
— Podczas pierwszej wojny rozwalił Rosiera — kontynuował George. — Wsadził do Azkabanu wielu sprzymierzeńców Sami-Wiecie-Kogo, w tym Karkarowa.
— Karkarowa? — powtórzyła Don. — Tego dyrektora Durmstrangu?
— Tego Karkarowa.
Otworzyła szerzej oczy, ale nic nie powiedziała, gdyż wspominany wcześniej Alastor Moody zjawił się przed klasą, zapraszając do środka. Don usiadła przy ławce obok Frede, George'a i Lee. Z ciekawością przypatrywała się jak Moody, ciężko stąpając po podłodze, kusztyka w stronę biurka, gdzie znajdowała się klatka z czymś, czego Don zobaczyć z powodu zbyt dużej odległości nie mogła. Mamrotał coś pod nosem, aż w końcu stanął, zwróciwszy uwagę na uczniów.
Wszystkie pary oczu zwrócone były w jego stronę, z zaintrygowaniem i cieniem niepewności. Nikt nie ośmielił się choćby głośniej odetchnąć, niepewny, jak zareaguje na to nowy nauczyciel. Moody odchrząknął.
— Nazywam się Alastor Moody, jak pewnie większość z was już wie przez te wszystkie plotki, których miałem okazję czasami podsłuchać.
Don wymieniła przestraszone spojrzenie z bliźniakami. Czyżby mówił o nich? Moody jednak nie dał im żadnego potwierdzenia, nawet na nich nie spojrzał, choć jego sztuczne oko szalało i przeskakiwało po całej okolicy, tak bardzo, że dziewczyna nie zdziwiłaby się, gdyby została już na wylot przejrzana.
— Potwierdzę jedynie niektóre — orzekł sucho. — Tak, jestem aurorem, piekielnie dobrym, jeśli łaska wiedzieć. Tak, obsadziłem połowę cel w Azkabanie. Tak, możliwe, że wasi śmierciożercy-krewni również zostali złapani przeze mnie. Nie, nikogo z was nie zamorduję we śnie. O ile — powiedział tak głośno i nagle, że osoby z pierwszych ławek podskoczyły na swoich siedzeniach — będziecie mnie słuchać.
Zaległa przerażająca cisza, podczas której Don powstrzymała zaczerpnięcie oddechu, przez co zrobiła się nienturalnie czerwona na twarzy.
— Jeżeli niektórzy z was potrzebują na to pozwolenia — kontynuował po chwili Moody — to wyrażam zgodę na oddychanie.
Don miała ochotę zapaść się przez chwilę pod ziemię, ale zorientowała się po tych słowach, że tak naprawdę większa część uczniów wstrzymywała przez długi czas oddech, gdy przez klasę przeszedł szum wydychanego i z powrotem wdychanego powietrza.
— Oczekuję od was dyscypliny, jak zresztą każdy inny nauczyciel. Nie będę wobec was natrętny w wysypywaniu lawiny niepotrzebnych wypracowań, jeśli wy będzie się odpłacać dobrym zachowaniem i szacunkiem. Przechodząc już do tematu dzisiejszych zajęć...
Szalonooki pokuśtykał do biurka, gdzie otwarł różdżką klatkę, z której wyciągnął małe stworzonko. Po bliższym przyjrzeniu się, Don wywnioskowała, że był to malutki pająk.
— Engorgio. — Skierował różdżkę na pajączka, który zaraz później stał się już widocznym, znacznie większym pająkiem. — Zaklęcia niewybaczalne — oznajmił głośno, trzymając szamoczącego się pająka w dłoni. — Nie zamierzam was ich uczyć, oczywiście, ale jedynie pokazać ich działanie. Na wojnie nie ma zmiłuj się. Wy musicie wiedzieć o tym, z czym przyjdzie wam walczyć.
— Ekstra — wyszeptał Fred.
— Totalna ekstra — podłapał George.
— Na waszym szóstym roku — kontynuował auror — dopiero zaczynacie się zapoznawać z rodzajami i skutkami, jakie wywierają złowrogie zaklęcia. STAŁA CZUJNOŚĆ! Zawsze! W każdym momencie! — Pobliskie Moody'emu osoby ponownie podskoczyły na swoich krzesłach. — Czy ktoś mi wymieni choćby jedno zaklęcie niewybaczalne?
Cisza. Żadna ręka nie podniosła się do góry.
— Może któryś z panów Weasley? — podsunął Moody. — O ile dobrze się orientuję, wasz ojciec pracuje w ministerstwie.
— Zgadza się — powiedział Fred, gdy George milczał.
— Więc może coś przesłyszeliście kiedyś?
Fred szturchnął łokciem George'a.
— No... coś się podsłuchało, to znaczy usłyszało — oznajmił drugi z bliźniaków. — Imperius, prawda?
— Prawda, panie Weasley, prawda. Imperius sprawiało podczas pierwszej wojny i tuż po niej duży kłopot ministerstwu. Śmierciożercy nieraz tłumaczyli się, że działali pod jego wpływem, ale czy to była prawda, tego dopiero było trudno dowieść. — Moody skierował różdżkę na trzymanego przez cały czas w dłoni pająka. — Imperio!
Pająk nagle zamarł, już się nie wyrywał, jak działo się to jeszcze sekundę temu.
— Imperius pozwala kontrolować zachowanie danego stworzenia lub też osoby. Spójrzcie. — Ledwo skończył wypowiedać te słowa, a stworzenie wskoczyło blisko siedzącej Angelinie na dłoń. Dziewczyna pisnęła, gdy pająk wdrapał się po ręce aż na ramię. Zaraz później przeskoczyło na Alicję Spinnet, która tak się odchyliła na swoim siedzeniu, że niemalże wylądowała na ziemi.
Don zaśmiała się, gdy pająk skoczył na głowę Freda, który skrzywił się, gdy jego nóżki zaczęły go łaskotać.
W następnej kolejności Moody zaoferował, że sprawdzi siłę woli i odporność na Imperiusa swoich uczniów. Don z rozbawieniem przyglądała się, jak kolejni uczniowie wygłupiają się na środku pomieszczenia, robiąc różne piruety, skacząc na nodze czy tańcząc różne tańce.
Don nie była wyjątkiem. Nie potrafiła się oprzeć chęci wskoczenia na ławkę na jednej nodze.
Zapoznali się również z Avadą Kedavrą i Cruciatusem, które okazały się być bardziej straszniejsze od wcześniejszego, pozornie niegroźnego Imperiusa. Wyszli z zajęć z uśmiechem i podziwem widocznym w oczach.
— Gościu zna się na rzeczy, jak mamę kocham — powiedział Fred, gdy odprowadził ich jeszcze jeden krzyk z klasy Moody'ego: STAŁA CZUJNOŚĆ!
— Jest świetny — przyznała z rozbawieniem Don.
Gdyby tylko wiedziała, jaką prawdziwą twarz skrywał ten niepozorny nauczyciel obrony przed czarną magią...
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top