Rozdział 47

Aby nie myśleć zbyt wiele o tym, że nieszczęśliwie wylecieli z drużyny, przez ostatnie dni większość swojego czasu przesiadywali na grubo ośnieżonych błoniach. Jak dzieci wrzeszczeli w niebogłosy, okładali się śniegiem i ślizgali beztrosko po zamarzniętym jeziorze.

— A gdyby tak... — podjęła Don, ślizgając się wraz z bliźniakami po lodzie. — A gdyby tak wepchnąć tutaj Umbridge? Pod tą toną różu na pewno lód by pękł, skoro moje oczy krwawią od pierwszego dnia. Zemsta by się przydała, no bo i tak już nie mam po co się powstrzymywać...

— To wcale nie głupie — stwierdził zadziornie George.

— Bo to mój pomysł!

— O dziwo — mruknął z pobłażliwym uśmieszkiem Fred.

— Och, ty łajdaku! — parsknęła.

Okręciła się wokół siebie i zaczęła brnąć po lodzie w stronę Freda z bojową miną na twarzy. Kiedy była już kilka kroków od niego, nagle się oczywiście musiała poślizgnąć, nie byłaby przecież sobą, gdyby tak się nie stało.

Pisnęła i zamachała rękami w powietrzu, złapała ramienia Freda, chcąc utrzymać równowagę, ale zamiast tego pociągnęła zdezorientowanego tym chłopaka za sobą na lód. Uderzyła w niego tak mocno plecami, że przed oczami Don pojawiły się mroczki.

— Chcesz nas zabić? — sapnął Fred i spróbował podnieść się z ciała Don, ale znowu się poślizgnął i na nią upadł.

— Auu! To chyba ty masz w głowie ten niecny plan! — krzyknęła. — Złaź ze mnie, ty słoniu!

Fred parsknął i bokiem przeturlał się na lód obok. Don usiadła i z krzywą miną rozmasowała kark. George tak szybko do nich podbiegł, przestraszony ich upadkiem, że sam z wrzaskiem zachwiał się do tyłu, opadł na tyłek i w tej pozycji dotarł aż do Freda, na którego wpadł. Don parsknęła śmiechem tak bardzo, że przekręciła się z pleców na brzuch i przycisnęła czoło do zimnego lodu.

— Niezłe z nas trio, nie ma co — skomentował z rozbawieniem George i potarł swoje obolałe łokcie z kwaśną miną na twarzy.

— Lód jest cały? Nigdzie nie pękł? — zapytał z równą beztroską Fred i rozejrzał się wokoło.

— Na twój widok wszystko pęka, nawet moje serce, więc... — wypaliła Don, sugestywnie unosząc brwi i siadając.

— Niewdzięcznica! — zawołał. — I kłamczucha. Twoje serce na pewno rośnie na sam mój widok.

Jaasne — mruknęła. — Normalnie tak samo jak na widok Snape'a.

— Ej! Ja wyglądam tak samo jak on! — zorientował się nagle George. — Na mój widok też ci pęka serce?! No wiesz co?! Chyba się obrażę!

Całą trójką zaczęli się podnosić. Lód faktycznie nie pękł, wyraźnie był gruby. Może nie było rozsądnym wchodzenie na zamarznięte jezioro, ale Don, Fred i George nigdy nie należeli do tych, którzy by nad tym rozprawiali. Najpierw robili, potem myśleli, a na końcu jeszcze dziwili się z konsekwencji.

— Różnicie się — zauważyła Don. — Przede wszystkim w charakterze, ale też w wyglądzie. Sami mnie nauczyliście was rozróżniać. Rozpoznałabym zarówno ciebie Fred, jak i ciebie George nawet na ślepo.

— Na ślepo? Nie wiem, nie wiem. To byłoby trudne zadanie — skomentował George, kiedy zeszli już z jeziora i ruszyli przez błonia w stronę zamku.

Don przewróciła oczami, odgarniając włosy do tyłu, a po chwili bez namysły z pewnością powiedziała:

— Zawsze rozpoznam Freda.

Dopiero po kilku sekundach ciszy zorientowała się o swoim błędzie. Nigdy nie faworyzowała żadnego ze swoich przyjaciół, każdy był dla niej tak samo bliski i nie miała pojęcia, dlaczego teraz zaliczyła taki faux pas. George musiał się poczuć pominięty...

— I George'a — dodała szybko.

Kątem oka zauważyła, jak Fred i George wymieniają ze sobą spojrzenia ponad jej głową. Policzki jej zapłonęły. Nie była pewna, czy to z zimna, czy z zawstydzenia i zażenowania. Możliwe, że i z tego i z tego. George postanowił ostudzić niezręczność, która nastała, żartem, jednocześnie w ten sposób pokazując, że nie był w żadnym stopniu dotknięty.

— Każdy rozpozna Freda. Po prostu patrzysz i wiesz, że to on. Drugiego takiego głupiego nie ma w całym Hogwarcie.

Całą trójką parsknęli śmiechem. Fred z dumą poklepał George'a po plecach.

— Ty jesteś tuż za mną, braciszku.

— Och, jestem. — George zrobił udawanie zawstydzoną minę i zatrzepotał rzęsami, co ponownie wywołało falę śmiechu.

Nareszcie powrócił Hagrid, choć Don nie robiło to różnicy, i tak nie kontynuowała opieki. Wrodzona ciekawość była jednak zmorą. Bardzo ją interesowało, gdzie był przez ostatnie miesiące, zwłaszcza, że wrócił z dziwnymi ranami na twarzy... Podejrzewała, że Harry, Ron i Hermiona wiedzą co nieco, ale nie chcieli zdradzić ni rąbka tajemnicy, także ostatecznie się poddała.

Nadszedł grudzień, a wraz z nim kolejna nawałnica śniegu, zadań domowych i wesołej atmosfery wywołanej zbliżającymi się wielkimi krokami świętami. Umbridge dalej szalała ze swoimi dekretami i restrykcyjnymi przepisami, co doprowadzało Don do coraz większej złości. Nie potrafiła jej wybaczyć tego, że odebrała jej odznakę i chciała niedługo jawnie zademonstrować swoje niezadowolenie wraz ze sprzeciwem.

Nowym kapitanem drużyny została Angelina Johnson. Na tę wieść Don bardzo się ucieszyła, ponieważ wiedziała, że Angelina świetnie sobie poradzi z pełnieniem tej funkcji. Don wciąż było przykro, że jej tę możliwość odebrano, ale nie zamierzała zatrzymywać radości Angeliny.

Na stanowisko szukającego za Harry'ego dostała się Ginny Weasley, a za Freda i George'a jako pałkarze Andrew Kirke i Jack Sloper. Kwestię ścigającego za Don rozmyła Vickie:

— Lee powiedział, że na pewno bym sobie nie poradziła — oznajmiła, mrużąc oczy. — Więc chciałam mu pokazać, że się myli, a oni mnie przyjęli! Mieli wielką zagwozdkę pomiędzy mną a Katie Bell. Nie wierzę, że mi się udało! Mam nadzieję, że nie masz nic przeciwko... Nawet ci nie powiedziałam, bo nie sądziłam, że się dostanę... A teraz jeszcze zastąpiłam ciebie. Przepraszam...

— Coś ty! Nie ma o czym mówić! Gratulacje! — zawołała ze szczerością Don i objęła rozpromienioną Vickie. — Mam nadzieję, że Lee opadła szczęka!

— I to jeszcze jak! — zaśmiała się.

W czasie ostatniego spotkania GD ćwiczyli wszystko, co robili do tej pory. Zbliżały się święta, a wraz z nimi rozjazdy do rodzin, więc nie było sensu zaczynać niczego nowego. Zachariasz Smith bardzo się tym faktem oburzył, ale Fred prędko go uciszył. Don, bliźniakom, Lee i Vickie zaklęcia spowalniające i oszołamiające wychodziły świetnie, więc nie mieli żadnych problemów w czasie ostatnich ćwiczeń, które Harry zakończył po niecałej godzinie.

— Wychodzi wam coraz lepiej — powiedział z zadowoloną miną. — Kiedy wrócimy tu po feriach, zabierzemy się do czegoś trudniejszego... może nawet do patronusa.

Przyjęli tę wiadomość z entuzjazmem i zaczęli trójkami czy dwójkami powoli wychodzić z Pokoju Życzeń. Don zaobserwowała swoim wścibskim wzrokiem, że Cho Chang rozdzieliła się z przyjaciółką i została w środku sam na sam z Harrym...

— Nie interesuj się czyimś życiem miłosnym — szepnął jej do ucha Fred. Od jakiegoś czasu oboje już widzieli, że pomiędzy Harrym a Cho coś ewidentnie było na rzeczy. — Chodź.

Niezadowolona Don rzuciła jeszcze jedno spojrzenie przez ramię w stronę Harry'ego i Cho, a następnie została zmuszona do wyjścia przez ciągnącego ją za ramię Freda.

Zastając w pokoju wspólnym Gryfonów samotną Amber — przyjaciółkę Adana — Don od razu postanowiła wykorzystać tę okazję, aby nareszcie porozmawiać z dziewczyną na dosyć delikatny temat. Co prawda nie łączyły je jakieś bliższe relacje, więc Don obawiała się, że Amber nie puści pary z ust, ale musiała o to zapytać, musiała to wiedzieć.

Właściwie już poniekąd wiedziała, ale pragnęła usłyszeć potwierdzenie z ust dziewczyny. Rozdzieliła się z bliźniakami i Lee, którzy poszli do swojego dormitorium, oraz z Vickie, która usiadła przy stoliku tuż przy wciąż przybitej i dziwnie zachowującej się Nellie.

— Hej, Am — przywitała się. Podeszła do opartej o ścianę dziewczyny, która na nagły dźwięk tuż przy swoim uchu drgnęła i uniosła wzrok.

— O, Don. Nie zauważyłam cię, hej — uśmiechnęła się nieśmiało. — Jeśli chcesz wiedzieć, gdzie jest Adan...

— Nie, przyszłam porozmawiać z tobą.

— Ze mną? — zaskoczyła się i ze skrępowaniem rozejrzała, jakby obok stał ktoś niewidzialny, do kogo mówiła szalona na umyśle Don.

— Tak, z tobą. Przecież niejednokrotnie rozmawiałyśmy, kiedy na wakacje przychodziłaś do Adana! — zauważyła i ze śmiałością trąciła koleżankę w bok.

Na twarzy Amber pojawił się uśmiech.

— Racja. To o czym chciałaś porozmawiać? Jak u ciebie? Pewnie jest ci przykro, skoro ta wredna Umbridge wywaliła cię z drużyny... To było strasznie niesprawiedliwe. Przykro mi.

— Dzięki, trochę tak — uśmiechnęła się krzywo. — Ale ja nie o tym. Chciałabym porozmawiać o tobie i Adanie.

— Tak...? — zapytała przestraszona i zaczerwieniona Amber.

— Podoba ci się? Mój brat. — Od zawsze była bezpośrednia. Nie lubiła owijać w bawełnę.

Rumieńce na twarzy Amber jeszcze bardziej się powiększyły, kiedy szybko pokręciła głową, jakby chciała kategorycznie temu zaprzeczyć. Don przyglądała się temu z pobłażliwością.

— Nie bój się, nic mu nie powiem, możesz mi zaufać. Chcę ci tylko pomóc.

Dziewczyna z zawstydzenia skuliła się w sobie i wbiła skrępowany wzrok w swoje buty. Westchnęła i po długiej ciszy powiedziała cicho:

— Troszkę... Ale proszę, nie mów nikomu.

— Absolutnie. — Don z powagą przyłożyła dłoń w miejscu, gdzie leży serce. — Co zamierzasz z tym fantem zrobić, Amber? Chyba mu powiesz, prawda? Powinniście porozmawiać.

— Nie ma szans! — zawołała szeptem. — Widać z daleka, że jestem dla niego tylko przyjaciółką... Sama byłaś świadkiem jednej z licznych sytuacji, które mnie w tym utwierdzają. Zrobi się niezręcznie, nasza przyjaźń się zakończy... Same minusy. Nie mogę nic powiedzieć.

— Hej, Adan o niczym nie wie, nie? — zauważyła. — Chłopcy, zresztą i też dziewczyny, czasami tak mają, że musisz im powiedzieć o czymś wprost, inaczej w życiu się tego nie domyślą. A jeśli o czymś nie wiedzą, to co mają niby o tym sądzić? Nic. Uwierz mi, wiem, co mówię. Spędzam czas z Fredem, George'em i Lee. Naprawdę do siebie pasujecie, ty j Adan. Nawet nie wiesz, jak go pozytywnie odmieniasz, dziewczyno!

Amber lekko się uśmiechnęła, ale zaraz później cicho westchnęła i spuściła wzrok.

— Miło mi, że tak uważasz. Przemyślę to, Don, ale na razie nie zamierzam poruszać tego tematu. Jestem Gryfonką, ale w takich sprawach w ogóle nie mam odwagi...

— Jak coś, to podbijaj. Kibicuję wam. Może jak się zejdziecie, to Adan już kompletnie wyluzuje? Kto wie? Cuda się zdarzają! — Uniosła brwi i zaśmiała się, nie potrafią uwierzyć w taki scenariusz. Wyluzowany Adan? Brzmiało tak nieprawdopodobnie jak to, że Umbridge na poważnie zacznie nauczać obrony przed czarną magią!

Kładąc się do łóżka, Don myślała o tym, jak mało Fred miał jeszcze czasu do wykorzystania „nagrody" z ich zakładu — w końcu do końca roku kalendarzowego było jeszcze tylko kilka dni! Z satysfakcją zamierzała mu to wytknąć, ale wtedy, kiedy czas się już skończy. Coś jednak pokrzyżowało jej plany.

Artur Weasley w krytycznym stanie trafił do szpitala.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top