Rozdział 46
Przywitał ich ryk widzów z trybun, w tym śpiew, wiwaty i gwizdy. Drużyna Ślizgonów na czele z owłosionym Montague już na nich czekała. Malfoy uśmiechał się drwiąco do Harry'ego. Don odwróciła się do swojej drużyny, wzięła głęboki wdech i powiedziała:
— Powodzenia, pokażcie im, na co nas stać.
Następnie od razu się odwróciła i za prośbą pani Hooch podała dłoń Montague. Poczuła silny ucisk, jakby próbował zmiażdżyć swoją łapą goryla jej dłoń. Nawet nie ośmieliła się skrzywić, tylko bez skrępowania patrzyła mu się prosto w oczy z kpiącym uśmieszkiem.
— Na miotły... — rozległo się kolejne polecenie pani Hooch.
Don usiadła na swojej miotle. Odwróciła się i wzrokiem szybko wyszukała oczy Freda, który patrzył na nią z drobnym uśmiechem, a na dodanie otuchy skinął głową w jej stronę. Chciała odpowiedzieć tym samym, ale wtedy rozległ się gwizdek. Wystrzelili w powietrze.
Angelina wyszła na prowadzenie. Leciała z pędem z kaflem w dłoniach w stronę pętli Ślizgonów, ale, niestety, dostała tłuczkiem od Crabbe'a. Kafla przejął Montague, lecz jego dominacja nie trwała zbyt długo. George już o to zadbał.
W pewnej chwili ponad ryki tłumów z sektora Ślizgonów wzbiła się gromka pieśń:
Weasley wciąż puszcza gole,
Oczy ma pełne łez,
Kapelusz zjadły mu mole,
On naszym królem jest!
Weasley ród ze śmietnika,
I tam jest jego kres,
Przed kaflem zawsze umyka,
On naszym królem jest!
Ta pieśń, coraz głośniejsza w miarę przybliżania się ścigającego Ślizgonów z kaflem w dłoni w stronę Rona, coraz bardziej przebrzmiewała na mocy. Don dostrzegła, jak zdezorientowany nią obrońca Gryfonów przepuszcza gola. Dziesięć do zera dla Ślizgonów.
Przymknęła z westchnięciem oczy. Nic straconego, to tylko dziesięć punktów. Najważniejsze zadanie i tak leży w rękach Harry'ego. Z niepewnością przyjrzała się twarzy Rona, która poczerwieniała z zawstydzenia. Zrobiło jej się go szkoda, na pewno nie tak wyobrażał sobie swój pierwszy mecz jako obrońca drużyny.
Chwyciła kafel, który rzuciła jej Alicja i pomknęła do przodu. Ominęła sprawnie Montague i podała go Angelinie. Moment później został przejęty przez Warrington, aczkolwiek George przeprowadził kolejny sprawny atak tłuczkiem.
WEASLEY WCIĄŻ PUSZCZA GOLE...
— ...i ... tak, Pucey znowu ogrywa Alicję, będzie strzelać... — informował Lee Jordan. — Ron, trzymaj!
Ron nie utrzymał.
ON DA NAM WYGRAĆ MECZ!
ON NASZYM KRÓLEM JEST!
Nie byłaby to jeszcze katastrofa, gdyby Ron nie przepuścił jeszcze kolejnych dwóch goli. Sytuacja nie była za kolorowa, ale na szczęście Angelinie udało się w końcu przerzucić kafla przez obręcz, a zaraz po niej Don, zmotywowana tym małym sukcesem, także zdobyła kolejne dziesięć punktów.
Mecz zakończył się sukcesem Gryfonów, ponieważ Harry'emu udało się złapać znicza. Crabbe próbował jeszcze odegrać się za ich wygraną i odbił tłuczka w stronę szukającego Gryfonów. Don ze złości omal nie spadła z miotły. Nie ma to jak pogodzenie się z przegraną, pomyślała.
— Żyjesz? — zawołała wciąż z miotły Don, patrząc się na Harry'ego, który stał na ziemi.
— Tak — powiedział przez zaciśnięte zęby.
— Wygraliśmy, Harry! Wygraliśmy! — wzniosła do góry ręce z okrzykiem triumfu, kiedy za swoimi plecami usłyszała uciechy bliźniaków.
Natychmiast wylądowała na ziemi i odwróciła się w ich stronę. Dostrzegła pędzącego w jej kierunku Freda, a kawałek za nim George'a. Rzuciła się w stronę Freda i zawiesiła mu się na szyi. Fred złapał ją pod uda i okręcił wokół siebie.
— Wygraliśmy, pani kapitan! — zawołał ze śmiechem. — Nawet się nie zmęczyłem, twoje okrążenia pomogły mojej kondycji!
Don także parsknęła śmiechem i wtuliła się we Freda, kompletnie ignorując resztę drużyny. Nie przeszkadzał jej świdrujący nozdrza zapach potu — zresztą i z niej samej lał się on jak z rynny. Kiedy nareszcie się od niego odkleiła, spojrzała mu w oczy i otworzyła usta, aby coś powiedzieć, gdy zapomniała, co to miało być. Poczuła się naprawdę głupio, ale w tamtej chwili nie wiedziała, co ze sobą zrobić. Nie potrafiła oderwać oczu od wzroku Freda, tak samo jak i on. Pewnie staliby tak jeszcze przez następne minuty, gdyby nie...
— ...nie mogliśmy znaleźć rymów do „tłusta" i „brzydka"... a chcieliśmy coś napisać o jego matce...
Głowy Don i Freda odwróciły się w stronę Malfoya, który odnosił się kpiąco do rodziców Rona. Fred natychmiast ruszył w jego stronę, a Don za nim. Podeszli do George'a zaciskającego dłonie w pięści.
— Smak przegranej wywrócił ci w mózgu? — odgryzła się Don i obrzuciła Malfoya spojrzeniem pełnym odrazy. Co jak co, ale obrażanie rodziny bynajmniej nie było w porządku. Tym bardziej, że chodziło o rodzinę Freda i George'a.
Draco nie zwrócił uwagi na to pytanie retoryczne i wciąż wpatrywał się ze swoimi złośliwymi iskierkami w oczach w Rona.
— ...nie mogliśmy też wpasować „niedorajdy"... to o jego ojcu...
Fred i George zesztywnieli na te słowa.
— Fred — powiedziała Don i złapała przyjaciela za ramię, a jego spojrzenie po chwili powoli powędrowało do niej. — Fred, niech sobie wrzeszczy, co chce, ta mała i głupia fretka. Nie zwracaj...
— ...ale wy lubicie Weasleyów, co, Potter, Dotson? — przerwał jej Draco. Kiedy usłyszała swoje nazwisko w jego szydzących ustach zacisnęła tak mocno palce na koszulce Freda, że naprawdę się zaskoczyła brakiem reakcji z jego strony. — Spędzacie u nich wakacje, co? Nie pojmuję, jak wytrzymujecie ten smród, ale ty, Potter, wychowałeś się wśród mugoli, więc się nie dziwię, natomiast ciebie, Dotson, od zawsze ciągnęło do zdrajców krwi...
W ostatniej chwili Don zdołała przy pomocy Angeliny i Alicji powstrzymać Freda do wskoczenia z pięściami na Malfoya, zaś Harry z równym sukcesem przytrzymał również wyrywającego się do niego George'a.
— A może ty po prostu pamiętasz, Potter — rzucił przez ramię Malfoy, zbierając się do odejścia — jak cuchnął dom TWOJEJ matki i ten chlew Weasleyów przypomina ci...
Don nie zorientowała się, kiedy puściła Freda. Angelina i Alicja były bardziej opanowane i zdołały utrzymać wyrywającego się za nią chłopaka. Dopadła niemal na ślepo Malfoya i, ogarnięta szałem, przywaliła mu pięścią prosto w nos, który pod jej siłą chrupnął przeraźliwie. Zaraz potem obok niej znaleźli się George i Harry, którzy także przywalili Malfoyowi.
— Dotson, co ty wyprawiasz?! — Znikąd zjawiła się pani Hooch. — Jesteś kapitanem drużyny! Co to ma być za zachowanie?! Potter, Weasley, dosyć!
Zorientowawszy się, że dała się ponieść emocjom, Don zrobiła gwałtowny krok do tyłu. Pięść, którą przyłożyła Malfoyowi w nos, pulsowała jej tępym bólem i była oblepiona krwią. Nie w lepszym stanie byli George, Harry i Malfoy. Ten pierwszy miał spuchniętą wargę, podczas gdy ten ostatni zwijał się z bóli na ziemi. Pani Hooch była wstrząśnięta.
— Jeszcze nigdy nie widziałam takiego zachowania... wracajcie natychmiast do zamku, całą trójką, i zameldujcie się u swoich opiekunów! No już!
W uszach Don szumiało od dużej dawki złości. Poczuła wstyd, że dała się sprowokować przeklętemu Malfoyowi, ale nie potrafiła tak stać w miejscu i ignorować fakt, że obrażał rodzinę Freda i George'a! Molly i Artur również byli dla niej tak bliscy, jakby byli jej rodzicami!
Wymaszerowała z boiska u boku George'a i Harry'ego. Całą trójką się do siebie nie odzywali. Po tym wszystkim Don nie miała odwagi spojrzeć w oczy pozostawionemu Fredowi. Najpierw go powstrzymywała i prosiła, aby nie dał się sprowokować, a w następnej chwili sama nie utrzymała swych nerwów na wodzy! Jaki wstyd... Chociaż z tej całej sytuacji wynikał jeden mały plus — przywaliła Malfoyowi, a to dawało wielką satysfakcję.
Wpadli do gabinetu McGonagall, gdzie opiekunka zaczęła na nich krzyczeć. Karcenie przerwała jej Umbridge, która wbiła znikąd i poruszyła kwestię jakiegoś swojego dekretu. Don wyłapała z jej przemowy tylko dwa fakty — Umbridge odebrała jej odznakę kapitana drużyny i wraz z George'em, Harrym i, o dziwo, Fredem, który nic przecież nie zrobił, dostali dożywotni zakaz grania. Wylecieli z drużyny.
Bardziej niż sam fakt, że dostała dożywotni zakaz grania i odebrano jej jedyną odznakę, jaką w całym swoim życiu mogła kiedykolwiek mieć, dołował Don moment, kiedy będzie musiała stanąć przed swoją drużyną i o tym wszystkim opowiedzieć. Zawiodła ich. Nie potrafiła tego przełknąć. Zawiodła.
Zacisnęła ręce w pięści, kiedy wraz z George'em wracali w stronę pokoju wspólnego. Oboje milczeli jak zaklęci, oboje czuli się zbyt źle, aby w ogóle ze sobą rozmawiać. Don przygotowywała w myślach swoją przemowę, choć wiedziała, że żadne słowa tutaj nie pomogą. Cóż, było jasne, że zwaliła. Zwaliła i tyle.
W środku pokoju wspólnego czekała na nią cała drużyna, więc postanowiła szybko mieć to z głowy. Nie miała śmiałość nawet spojrzeć im po kolei w oczy, kiedy wydukała:
— Dożywotni zakaz...
— CO?! — rozległo się kilka głosów.
Wiedziała, że oczekują na szersze wyjaśnienia, więc zebrała w sobie resztki gryfońskiej odwagi i uniosła wzrok, choć w dalszym ciągu unikała sprawnie oczu Freda. Z jakiegoś powodu jego reakcji bała się najbardziej. Nie chciała dostrzec w brązowych oczach zawiedzenia, już i tak było jej wystarczająco wstyd.
— Umbridge interweniowała — wyjaśniła ponuro Don. — Odebrała mi odznakę kapitana i zakazała mi, George'owi, Harry'emu oraz... Fredowi... grać w quidditcha.
— Zaraz, zaraz... — usłyszała wstrząśnięty głos Freda, nie odważyła się spojrzeć w tamtą stronę. — Dlaczego ja? Przecież nie zlałem gnoja!
— Ta wredna... — George splunął — stwierdziła, że gdyby nie Angelina i Alicja to też byś się dołączył do bójki, dlatego „zapobiegawczo" zakazała też tobie.
— To chyba jakieś jaja! — oburzył się Fred.
— Właśnie! Ta baba jest nienormalna!
Bliźniakom natychmiast przytaknęło kilka głosów.
— Posłuchajcie — westchnęła Don i z obawą przebiegła wzrokiem po wszystkich swoich kompanach (oprócz Freda — wciąż zbyt się wstydziła). — Bardzo, bardzo was przepraszam. Wiem, że zawiodłam. Naprawdę, od początku tego roku starałam się nie pakować w żadne kłopoty, skoro dostałam taką szansę od McGonagall. Zaufała mi, a ja znowu jej zaufanie podeptałam. I nie tylko jej, a również wasze. Zachowałam się głupio i impulsywnie. Jako kapitan powinnam mieć większą rozwagę. Bardzo was przepraszam jeszcze raz. Mam nadzieję, że kiedyś mi to wybaczycie, a nowy kapitan poprowadzi was do zwycięstwa.
Zaległa cisza. Don spuściła wzrok na swoje buty.
— Nic się nie stało! — zapewniła natychmiast Alicja.
— Świetnie nas prowadziłaś — dodała Angelina. — Wszyscy widzieliśmy, że naprawdę się starałaś. To, że trafiłaś na Umbridge, to po prostu kwestia pecha. Gdyby nie ona, to na pewno nie przechodzilibyśmy tego absurdu. Zresztą Malfoyowi się należało.
Rozległy się głosy wyrażające przytaknięcie. Don się lekko uśmiechnęła.
— Nikt nie jest idealny — odezwał się wreszcie słabym głosem George i pocieszająco poklepał przyjaciółkę po ramieniu.
Członkowie drużyny zaczęli się rozchodzić. Kątem oka zauważyła, że jedna osoba wciąż stała w tym samym miejscu. Musiała się w końcu zmierzyć z Fredem, wiedziała o tym.
— Fred, tak mi głupio, pewnie jesteś wściekły...
— Co ty opowiadasz? — wszedł jej w zdanie. — Za co? Za tamten cios? To było nieziemskie, dziewczyno!
Zdezorientowana do reszty Don uniosła wzrok. Dopiero wówczas zorientowała się, że w oczach Freda naprawdę nie było ani nutki pogardy, tylko coś zupełnie odwrotnego. Z wrażenia westchnęła.
— Poważnie? Ale... — Don pokręciła głową. — Zatrzymałam cię, a potem sama mu przyłożyłam...
— I to było świetne! — zauważył.
Don, czując, że coraz bardziej się gubi, zmrużyła oczy. Fred podszedł bliżej i ujął jej dłoń w swoją. Dziewczyna nieco zaskoczyła się tym gestem, ale nie zaprotestowała.
— Stanęłaś w obronie mojej rodziny — powiedział z uśmiechem. — Jak mógłbym być na ciebie wściekły?
— Ja... — Don miała wrażenie, że zapomniała, jak się mówi. — Jeszcze wyleciałeś...
— A to już nie twoja wina, tylko tej pokręconej baby.
Uśmiechnęła się pod nosem i pokiwała głową. Oblała ją fala przyjemnego ciepła, kiedy Fred mocno ją przytulił. Czuła lekkie skrępowanie, że prawdopodobnie wiele par oczu teraz ich obserwuje, ale postanowiła to zignorować. Przecież nie robili niczego złego. Poza tym... zbyt dobrze się czuła w jego ramionach, aby kiedykolwiek się odsuwać.
Dlaczego nie mogli tak stać w uścisku już do końca tej zwariowanej sytuacji w Hogwarcie...?
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top