Rozdział 45
Jak ja uwielbiam sprawdzać rozdział przed 7 i tak wcześnie go wrzucać 😅
Btw, nie martwcie się, akcja się rozkręca! Mrmrmmr... Hihi...
•
W przypływie ostatnich dni Don, Fred i George zakończyli pracę nad jednym ze swoich magicznych cukierków. Teraz we wspólnym pokoju zajmowali się jego reklamą i zbieraniem zamówień. Cały tłum Gryfonów od razu zainteresował się i otoczył ich z każdej strony, aby tylko podpatrzeć na to, co wykombinowali.
Koniec cukierka odgryzał Fred, a zaraz potem wymiotował malowniczo do podstawionemu mu wiaderka. W następnej kolejności połykał fioletową część, co powodowało natychmiastowe przerwanie wymiotów. Lee opróżniał kubek, a Don i George chodzili po pomieszczeniu i zajmowali się przyjmowaniem zamówień od rozochoconych Gryfonów. Później było na odwrót — George testował cukierka, Fred i Lee zbierali zamówienia, a Don wypróżniała kubek. Tak samo było i z Don i z Lee.
Kawałek dalej zasiadali Harry, Ron i Hermiona. Ta ostatnia demonstracyjnie prychała z pogardliwością, choć tego już grupka przyjaciół nie słyszała — wrzawa o to zadbała. Na sam koniec, kiedy już zdołali zapanować nad tłumem i zebrać wszystkie zamówienia, zajęli się podliczaniem uzbieranych pieniędzy. Przez ten wzgląd siedzieli do późna w pokoju wspólnym, a kiedy już się z tym uwinęli, byli padnięci.
Don udało się załatwić pozwolenie na sformowanie drużyny quidditcha, choć było to zadanie trudniejsze aniżeli uwarzenie jakiegokolwiek eliksiru, kiedy dwa lata temu Snape dyszał jej w kark. Udała się do McGonagall, która najprawdopodobniej interweniowała u Dumbledore'a. W takiej sytuacji Umbridge musiała odpuścić.
Była naprawdę z siebie zadowolona, że choć zazwyczaj charakteryzowała się wielką niecierpliwością i impulsywnością, to dla dobra drużyny przy Umbridge zdołała zapanować nad swoim wybujałym temperamentem. Dzięki temu mogli zagrać w najbliższym meczu, który miał być już za trzy tygodnie!
Całą drużyną więc zajmowali się pilnymi ćwiczeniami. Don nie była jakoś bardzo wymagającym kapitanem, przynajmniej nie aż tak bardzo jak Wood, ale jego to ciężko było pod tym względem przebić. Starała się jednak nie spocząć na laurach i motywować drużynę. Cóż, czasami choćby krzykami.
— RUSZAJ TYŁEK, WEASLEY! — krzyczała z dziką satysfakcją do oburzonego tym Freda już któryś raz dzisiejszego wieczoru. — Gdzie zgubiłeś swój cel? Wraz ze swoją godnością po przegranym zakładzie?
— Połowicznie go wygrałem! — odkrzyknął.
— Nie krzycz na kapitana! Dziesięć okrążeń wokół boiska! Raz, dwa!
Z rozbawieniem patrzyła jak Freda wznosił ręce do nieba i z miną skazańca robił posłusznie okrążenia, podczas gdy Don to obserwowała i pocierała z rozkoszą ręce z salwą śmiechu godnemu jakiemuś psychopacie.
Pogoda niestety nie dopisywała. Kurtyna deszczu spływała na śmigających zawodników, którzy starali się nią nie zniechęcać — było bardzo możliwe, że w czasie meczu ze Ślizgonami sytuacja będzie bardzo podobna. Trenowanie w takich warunkach pogodowych było dobrym treningiem.
Po niemalże półtorej godziny zrezygnowała z dalszych treningów. Kiedy wracali do szatni starała się wmawiać sobie i swym kompanom, że to nie była strata czasu, choć sama w to nie wierzyła. Nie wyszło tak dobrze, jak to planowała, ale lepszy rydz niż nic.
— AUUU! — W szatni rozległ się krzyk Harry'ego.
Każda para oczu zwróciła się z zaskoczeniem i z lekkim strachem w jego stronę.
— Co się stało? — zapytała Don wraz z kilkoma innymi podobnymi ku temu pytaniu pomrukami.
— Nic — mruknął. — Szturchnąłem się w oko.
Don zmarszczyła czoło, ale wzruszyła ramionami. Owinęła się szczelnie peleryną i naciągnęła kapelusz na uszy, wychodząc z szatni z powrotem na deszcz. Fred i George byli po jej bokach.
— Zrobiłem dzisiaj z pięćdziesiąt okrążeń! — uskarżył się George. — Nikomu nie dawałaś takiego wycisku, tylko nam! Ty okrutnico!
— Pięćdziesiąt? — żachnął się Fred. — To ja dostałem chyba z cztery razy więcej! Ciągle tylko latałem wokół boiska zamiast ćwiczyć! I co to ma być za trening?
— Weasley — Don zwróciła się do Freda — kolejne dziesięć okrążeń.
— Puknij się w czoło. — Fred z krzywą miną postukał Don po czole, na co ta z prychnięciem od razu odciągnęła od siebie jego rękę.
— Jest jeden plus — stwierdził George z szelmowskim uśmiechem. — Przynajmniej zbudujemy mięśnie i będziemy jak ci wszyscy kawalerzy z „Czarownicy".
— Ha! — Don parsknęła mu prosto w twarz swoim śmiechem. — Chcielibyście! Już ja mam większe muskuły!
— Nie zapędzaj się tak, Dotson — zaoponował ewidentnie urażony tym przytykiem Fred. — Możemy się łatwo przekonać — dodał z uśmieszkiem i mrugnął do niej sugestywnie.
— Za tę niedorzeczną propozycję na kolejnym treningu zamiast dziesięciu przelecisz dwadzieścia okrążeń na jeden rzut, kochany.
— Nie mogę się doczekać — parsknął i zarzucił ramię na Don, przytulając ją do siebie.
Dziewczyna uśmiechnęła się pod nosem, gdy przyśpieszyli tempa, aby dostać się jak najszybciej do suchego i ciepłego zamku. Po drodze w stronę wieży Gryffindoru zmuszeni zostali do unikania atramentowych pocisków cwanego Irytka, który niczym myśliwy leciał ponad głowami uczniów i ciskał nimi w kogo popadnie.
•
Wzdłuż ściany w tym pomieszczeniu stały drewniane szafy z książkami, a zamiast krzeseł na podłodze leżały jedwabne poduszki. W dalekim końcu pokoju na półkach zajmowały swe miejsce różne magiczne instrumenty.
O ósmej każda z poduszek była już zajęta. Don, Fred, George, Lee i Vickie siedzieli obok siebie, chłonąc ciekawskim wzrokiem po wnętrzu. Don bez skrępowania opierała podbródek o ramię Freda i wpatrywała się w Harry'ego, który stał na środku.
— No więc... — zaczął trochę nerwowo Harry — to jest miejsce, w którym będziemy ćwiczyć i widzę, że... ee... chyba się wam podoba.
— Jest fantastycznie! — powiedziała Cho, a kilkanaście osób głośno wyraziło to samo, w tym Don.
— To dziwne... — zauważył Fred, marszcząc czoło i rozglądając się po pokoju. Don odsunęła się od niego i z zaintrygowaniem mu się przyjrzała — ale kiedyś ukryliśmy się tu przed Filchem, pamiętacie, Don, George? Tyle że wtedy to była po prostu komórka na miotły...
— Faktycznie! — zorientowała się Don.
Dalsza część spotkania zawierała w sobie podstawowe formalności. Wszyscy zgodnie wybrali Harry'ego na przywódcę, a następnie przyszła pora na nazwę ich zgromadzenia. Padło kilka propozycji, w tym od Freda:
— Co powiecie na grupę „Ministerstwo Magii To Sami Kretyni"?
— Mnie tam bardziej przypadłoby do gusty coś w stylu... — Don udała zastanowienie. — „Ministerstwo Magii i Fred Weasley To Sami Kretyni". Nie sądzicie, że taka nazwa byłaby pełniejsza?
Po pomieszczeniu na te słowa przeszedł głośny śmiech.
— Nie możemy tak bardzo zdradzać nazwą, że organizujemy jakiś spisek — zauważyła po chwili oczywistym tonem Don, a Hermiona od razu jej przytaknęła.
— Oj, drobnostka! — Fred machnął dłonią, objął dziewczynę w pasie i przycisnął do siebie, co spotkało się z dziwnym spojrzeniem od strony George'a, a jeszcze dziwniejszym od Don, która zmarszczyła brwi i lekko się odchyliła.
Ostatnio zauważyła dziwną rzecz. Od zawsze przytulanie się było dla niej kompletnie normalną czynnością, ale w ciągu ostatnich dni miała wrażenie, że Fred robił to znacznie częściej. Przykładowo, kiedy siedzieli na kanapie, zarzucał jej rękę na ramię i przyciągał do siebie, albo kiedy szli zwyczajnie korytarzem... To było trochę dziwne.
Wbiła we Freda przeszywający wzrok. Chłopak odwrócił spojrzenie i się ledwie zauważalnie zarumienił, co znowu zbiło z tropu sfrustrowaną Don.
Ostatecznie pozostała nazwa podsunięta przez Ginny: „Gwardia Dumbledore'a", w skrócie GD, która każdemu przypadła do gustu. Rozpoczęli ćwiczenia od zaklęcia Expelliarmus. Don była pewna, że Fred będzie ćwiczył z George'em, a Lee z Vickie, ale okazało się, że miała rację tylko co do tej drugiej pary, ponieważ Fred od razu zwrócił się w jej stronę.
— Dam ci fory — oznajmił szlachetnie.
— Fory to ja ci mogę dawać, a nie odwrotnie — odbiła pałeczkę Don i obróciła w palcach różdżkę. Spojrzała kątem oka na George'a, ale ten nie wydawał się być zrażony, że ćwiczyli razem. Znalazł z łatwością zastępstwo.
Rozpoczęli więc ćwiczenia. Przez dosłownie chwilę zajmowali się sobą nawzajem, ale potem zainteresowali się bardziej Zachariaszem Smithem. Don i Fred wymienili swoje typowe spojrzenia, kiedy knuli jakiś spisek. Zaszli od tyłu złośliwego Puchona i za każdym razem, kiedy ten otwierał usta, aby rozbroić Anthony'ego Goldsteina, różdżka za ich sprawką wylatywała mu z ręki pierwsza. Smith, pomimo podejrzanej sytuacji, nie zdawał sobie sprawy z ich obecności tuż za swoimi plecami. Niestety, zauważył to Harry.
— To demony Don! — obronił się natychmiast Fred. — Nie miałem nad nimi kontroli!
Don zrobiła znudzoną minę i walnęła się ręką w czoło.
— Przecież to był twój pomysł, kretynie... — wymamrotała, a Fred posłał jej miażdżące spojrzenie. Kątem oka dostrzegła, jak dał potajemny sygnał Harry'emu, że było to kłamstwo, choć było zupełnie na odwrót.
Odpuścili naburmuszonego tym odkryciem Harry'ego Smithowi oraz na nowo zajęli się rozbrajaniem siebie nawzajem. Czas minął zaskakująco szybko, tak że nawet Harry zagapił się na nim. Dmuchnął w gwizdek.
— Było bardzo dobrze — powiedział — ale trochę się zagapiłem, musimy szybko wracać do domów. Za tydzień o tej samej porze, w tym samym miejscu, tak?
— Wcześniej! — krzyknął Dean Thomas i wiele osób pokiwało gorliwie głowami.
— Harry, ale pamiętaj o quidditchu, musimy trenować — rzekła Don.
— Więc proponuję w przyszłą środę — odparł Harry. — I wtedy zdecydujemy, czy chcemy więcej spotkań... No dobrze, ale lepiej się pospieszmy.
Harry badał wzrokiem Mapę Huncwotów, aby upewnić się, że nauczycieli ani nikogo innego nie było w pobliżu, oraz wypuszczał ich po troje i czworo. Don, Fred i George wyszli razem. Przemykali na palcach przez korytarze i choć próbowali zachować ciszę — w końcu wstrętny Filch mógł wyskoczyć z każdego kąta! — to Don bez przerwy się chichrała pod nosem zupełnie bez powodu. Niemalże zawsze, kiedy trzeba było być cicho czy zachować powagę, ona robiła przeciwnie.
Ostatecznie jednak bez żadnego przyłapania dotarli do wieży, przeleźli przez dziurę pod portretem i rozdzielili się w stronę swoich dormitoriów. W środku Don położyła się na łóżku, choć nie zamierzała jeszcze spać. Poddała się swoim myślom.
Mimochodem ponownie powróciła do nietypowego zachowania Freda. Chociaż... Chociaż może tylko jej się wydawało, że częściej ją przytulał? Dlaczego tak nad tym rozmyślała i temu się dziwiła? To nie było nic nienormalnego, bez przesady. Chyba.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top