Rozdział 39
Publikacja tego rozdziału strasznie mnie stresuje przez wzgląd na to, że jest połączony z „Kruczym sercem". Nawet nie wiecie, jak długo go pisałam i rozmyślałam, czy wszystko jest w porządku względem dat, fabuły i ogólnego pokrycia.
•
— Ledwo skończył się rok, a ty znowu musisz być dla mnie tak niemiły?!
— Jaki niemiły, kobieto?! To ty bez przerwy wszystko psujesz!
— Ciszej, oboje! Zaraz nas usłyszą, wy idioci!
Usta Don wykrzywiły się w grymasie, kiedy ostentacyjnie odsunęła się od Freda na tyle, na ile była zdolna. Wbiła wściekły wzrok w podłogę przedpokoju, gdzie leżało jedno z niedawno wynalezionych przez bliźniaków Uszu Dalekiego Zasięgu.
— Zapominasz, że jesteś czarodziejem, czy jak? — warknęła Don. Wyjęła swoją różdżkę, a ucho natychmiastowo przyleciało do niej z powrotem.
— To nie o to chodzi! — oburzył się Fred. — Cięta się na mnie zrobiłaś, odkąd przyjechałaś!
— Więc się odwdzięczasz ty samym? Och, jakiś szlachetny!
— Dość, do jasnej ciasnej! — krzyknął George i uderzył po głowie najpierw Freda, a potem Don. — Dlaczego to ja zawsze muszę robić za waszą matkę? Najwyraźniej musicie ze sobą wyjaśnić to, co się stało. A teraz przepraszam, ale mam dość.
Szczerze wzburzony jak morskie fale w czasie sztormu George odwrócił się na pięcie i ruszył ciężkim krokiem do swojego i Freda pokoju, gdzie trzasnął ostentacyjnie drzwiami. Don i Fred, którzy zostali sami, przez długą chwilę milczeli jak zaklęci i wpatrywali się w miejsce, gdzie zniknął przed chwilą młodszy bliźniak Weasley.
Fred jako pierwszy przeniósł wzrok na Don. Przez chwilę się na nią patrzył, a potem westchnął i powiedział:
— Przepraszam, że podmieniłem ci płyn do mycia włosów na smocze łajno.
Don zmierzyła go spojrzeniem.
— Przepraszam, że podbiłam ci oko.
Nastała długa oraz napięta cisza. Don oparła się o barierkę i nachyliła do przodu. Znajdowali się aktualnie na Grimmauld Place 12 w Kwaterze Głównej Zakonu Feniksa, która z kolei była starym domem rodzinnym Syriusza Blacka.
Odkąd Don tutaj przyjechała, przyniosła ze sobą okropny humor spowodowany kolejną kłótnią z rodzicami. Nieświadomie wyładowywała się na Fredzie, który w końcu stracił cierpliwość, jak pewnie każdy na jego miejscu po tym, co od niej doświadczył. Dodatkowo stan babci Don — Arlene — gwałtownie się pogorszył. Uzdrowiciele obstawiali, że nie przeżyje do końca tego roku, co wywołało u Don wiele emocji, a brak wsparcia rodziców dodatkowo ją ubódł.
— Wiem, że ci teraz ciężko — szepnął Fred i podszedł do niej. Oparł się o barierkę obok. — Ale przestań mnie odpychać.
Don milczała. Poczuła się nagle strasznie okropnie, że tak źle w ostatnich dniach traktowała Freda, podczas gdy on tylko próbował jej pomóc. Może czasami faktycznie go też zbyt bardzo ponosiło, ale to zdecydowanie ona znowu przesadziła.
Przejechała dłonią przez twarz i westchnęła.
— Przepraszam, Fred. Masz rację. Ja po prostu... Ja po prostu nie wiem już, co mam robić. Czuję się taka... Taka bezradna... — wyszeptała drżącym głosem.
Fred natychmiast podszedł bliżej i ją mocno objął. Don ponownie westchnęła, kiedy poczuła jego charakterystyczny zapach — jabłko pomieszane z miętą — który od zawsze kojarzył jej się ze spokojem i ukojeniem.
— Już ci mówiłem, że Arlene jest silna. Słowa uzdrowicieli nie są ostatecznym werdyktem. Jest jeszcze szansa na to, że wszystko będzie dobrze.
Gdyby nie fakt, że Don nienawidziła płakać i praktycznie tego nie robiła, teraz rozpłakałaby się jak małe dziecko. Tymczasem tylko mocniej zacisnęła zęby i szybko zamrugała oczami, aby wyzbyć się z nich lśniących łez. Bojąc się, że pęknie, kiedy spróbuje coś powiedzieć, pokiwała jedynie głową. Fred delikatnymi ruchami gładził i lekko ciągnął końcówki jej włosów, które przez wakacje zdążyły lekko podrosnąć.
Ciszę przerwało skrzypienie drzwi i kroki. Niedługo przed nimi stanął George, który widocznie rozpogodził się na widok swoich przyjaciół stojących w objęciach.
— Jak dobrze — westchnął z ulgą i uniósł dłonie w stronę nieba. — Dziękuję.
Don prychnęła pod nosem i odsunęła się od Freda.
— Największy poszkodowany naszych kłótni, o, wybacz nam!
— Muszę się nad tym głęboko zastanowić — stwierdził George. — Co mi zaofiarujecie w zamian?
— Kolejną śliwę pod okiem, aby było was znowu trudniej rozpoznać? — zaproponowała Don i udała, że przymierza się do uderzenia George'a. Dłoń jednak zatrzymała kilka cali przed jego okiem.
— Auu! Trafiła! — zawołał z udawaniem George. Złapał się teatralnie za oko i zgiął w pół. — Powiedzcie mamie, że ją kocham, jak skonam!
— Przynajmniej zostanie jej ten lepszy bliźniak. — Fred ze swoją skromnością wzruszył ramionami, na co brat posłał mu zawiedzione spojrzenie.
Wtedy usłyszeli krzyki. Krzyki nikogo innego, jak Harry'ego, który dopiero co tutaj przyjechał. Wymienili się spojrzeniami i nie musieli nawet głośno mówić o tym, co chcą teraz zrobić. Po prostu przeteleportowali się do pokoju Harry'ego.
— Przestańcie to robić! — jęknęła Hermiona, kiedy Don, Fred i George dumnie się wyprostowali.
— Cześć, Harry — przywitał się George, szczerząc zęby. — Wydawało się nam, że usłyszeliśmy twój słodki głosik.
— Nie duś w sobie złości, Harry, wywal z siebie wszystko — rzekł Fred, również szczerząc zęby. — W promieniu pięćdziesięciu mil jest jeszcze kupa ludzi, którzy cię nie usłyszeli.
— Dlatego coś ci przynieśliśmy — dodała Don i wepchnęła w dłonie Harry'ego megafon. — Dalej, śmiało. Otworzyć ci też okno?
Harry zignorował te wypowiedzi i burknął:
— To co, macie już licencje na teleportację?
— Zdaliśmy testy z odznaczeniem — odpowiedział Fred, a potem spojrzał kątem oka na Don. — Tylko ona nie, ledwo jej się udało.
Don wykrzywiła usta, ale nie skomentowała tej uszczypliwej uwagi, bo była jedynie przykrą prawdą. Rozmawiali jeszcze przez chwilę. Temat co chwilę zahaczał albo o Zakon, albo o zdradę Percy'ego, albo o bliskie przesłuchanie Harry'ego w Ministerstwie Magii. Kiedy usłyszeli kroki na schodach, Don, Fred i George natychmiast się przeteleportowali na korytarz piętro wyżej, przeczuwając, że była to Molly.
Kiedy kobieta wyszła znowu z pokoju, Don, Fred i George ponownie spuścili swoje Ucho Dalekiego Zasięgu, chcąc spróbować podsłuchać toczące się na parterze rozmowy członków Zakonu. W chwilę później każdy zaczął jednak podchodzić do drzwi wejściowych i jeden za drugim znikać im z oczu.
— Niech to szlag... — przeklął Fred i zaczął wciągać z powrotem swój wynalazek.
Z rezygnacją przeteleportowali się na dół, do kuchni, aby zjeść kolację. Ledwo się pojawili, a dobiegły ich wrzaski różnorakich obelg wywołanych przez matkę Syriusza, kiedy Tonks obudziła ją swoim potknięciem się o wieszak.
Don obserwowała, jak Syriusz i profesor Lupin rzucili się w stronę portretu, aby z powrotem zaciągnąć jego zasłony. Bliźniacy i Don do siebie głowami. Chłopcy ruszyli w stronę kuchni, aby pomóc pani Weasley przy kolacji. Ona też chciała to zrobić, ale wtedy zatrzymał ją czyjś głos.
— Don, czy mogłabyś mi to podać?
Odwróciła się w stronę dziewczynki o długich i falowych blond włosach oraz inteligentnych niebieskich oczach. Wskazywała na najwyższą półkę, na której znajdowała się książka. Od razu rozpoznała w niej Brielle, którą Fred wyratował przed upadkiem w czasie pierwszego zadania turnieju w zeszłym roku szkolnym. Wtedy coś jej świtało, że skądś ją kojarzyła. Kompletnie wypadło jej z głowy, że była to przecież córka profesora Lupina.
— Jasne. — Don machnęła różdżkę w stronę półki, przywołując tom. — Co czytasz?
Brielle westchnęła, kiedy otworzyła swoją książkę i upewniła się, że zakładka wciąż jest na swoim miejscu.
— „Piękną i bestię" — odparła od razu. — Mama mnie w końcu namówiła, choć zdecydowanie nie ciągnie mnie do książek o księżniczkach... Opowiadała mi, że to dla niej bardzo ważna baśń, więc zabrałam się za czytanie.
— Aa, rozumiem — uśmiechnęła się Don do trzynastoletniej dziewczynki. — Co tam u rodzeństwa?
— Reginald, Cornelius i Makenzie studiują. Reg i Maze medycynę, natomiast Corn, nasza czarna owca, wymarzył sobie literaturoznawstwo — zaśmiała się. — Reg i Maze zawsze się ścigali w stopniach, a Corn był właśnie w tym na uboczu. Tak przynajmniej opowiadali mi rodzice.
— Nie jest ci przykro, że są mugolami?
— Czasami tak, ale... — urwała, kiedy dłoń na jej ramieniu położyła pani Lupin.
— Cześć, Don — przywitała się Stella. — O czym rozmawiacie?
— O adopcji Rega, Corna i Maze — wyjaśniła Brielle.
— Och, pamiętam to, jakby było wczoraj... — rozmarzyła się Stella, na co córka dźgnęła swoją mamę łokciem w bok. — No co, kochanie? Masz już dosyć?
— Tak — burknęła Brielle. — Ciągle mi tylko opowiadasz o waszych miłosnych przeżyciach z tatą i twoim największym sukcesie, jakim było przekonanie go do adopcji trojaczków.
— Ponieważ był to w istocie wielki sukces — zaśmiała się Stella i pogładziła córkę po plecach, a następnie spojrzała na Don. — Po urodzeniu Brielle bardzo chciałam jeszcze zaadoptować dziecko. Sama byłam adoptowana. Ruth i Ricardo dali mi wiele ciepła i radości, dlatego pragnęłam ofiarować to samo innemu dziecko. Tyle że zamiast jednego, wzięliśmy trzy. Remus przez długi czas nie mógł się na to zdecydować, ale mnie się nie odmawia...
— Don, uciekaj, przytrzymam ją, bo zaraz zacznie ci opowiadać, jak się poznali. Nie chcesz tego słuchać. Blee! — Brielle udała odruch wymiotny i skoczyła na swoją mamę, aby faktycznie ją przytrzymać.
Stella ponownie się zaśmiała, tak samo jak Don, która naprawdę uwielbiała tę kobietę, choć wcale się długo nie znały. Czuła bijące od niej ciepło i pogodę ducha.
Pożegnała się uprzejmie z pretekstem, że pójdzie pomóc Fredowi i George'owi w kuchni, gdzie właśnie bliźniacy posyłali zaklęciem gulasz w stronę stołu przy niezadowolonym krzyku oburzonej tym Molly („(...) POZWOLONO WAM UŻYWAĆ CZARÓW, ALE TO NIE ZNACZY, ŻE MUSICIE WYMACHIWAĆ RÓŻDŻKAMI NA WSZYSTKO, CO JEST W TYM DOMU!").
Trzeba było przyznać, że jak Molly już krzyczała, to robiła to tak przerażająco, że trzęsła się pod nogami cała ziemia.
•
A to taki przedsmak do Stelli i Remusa, który zresztą pojawi się w oryginale już niedługo.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top