Rozdział 3
Powrót do Hogwartu zawsze wiązał się dla Don z ekscytacją, choć pożegnania z rodziną już nie należały do najlepszych momentów. Uściskała swoją mamę, a potem tatę, stając na peronie 9 i 3/4. Ekspres Londyn-Hogwart już spokojnie oczekiwał na swoich pasażerów.
Tłumy uczniów przedzierały się przez peron, to żegnając się z rodzicami, to witając z kolegami, to znowu wsiadając do lokomotywy. Zgiełk i tłok nie sprzyjały swobodnym pożegnaniom, ale Don się tym nie przejmowała.
— Zachowujcie się odpowiednio, dobrze? — poleciła wysoka i szczupła kobieta o delikatnych rysach twarzy, Claudia.
— Oczywiście, mamo — odpowiedział od razu wyższy od Don o głowę szatyn i uśmiechnął się delikatnie.
— Mówiłam głównie do Don, Adan. Wiem, że ciebie nie muszę o to prosić — powiedziała z westchnięciem kobieta.
— No wiesz co, mamo? — zapytała znudzonym tonem Don, a potem założyła na piersi ręce. — Ja zawsze zachowuję się odpowiednio.
— Zwłaszcza wtedy, gdy odpracowujesz dwa szlabany od dwóch nauczycieli w jednym tygodniu, co, siostrzyczko? — Adan szturchnął siostrę łokciem i uśmiechnął się z rozbawieniem.
Don posłała młodszemu o rok karcący wzrok.
— Poważnie, Donno — nalegała Claudia. — Postaraj się mniej wpadać w kłopoty.
— Dobrze, dobrze, ale nie mów więcej do mnie Donno, to brzmi strasznie — wymamrotała, z niesmakiem spoglądając na lokomotywę.
— Skup się na nauce, twoje sumy nie wyszły dobrze, więc przynajmniej przyłóż się do owutemów, zamiast... wygłupiać się ze swoimi znajomymi...
— Owutemy mam dopiero za dwa lata — zauważyła podirytowana. — I nie wygłupiam się. Po prostu pomagam przyjaciołom.
— Weasley — prychnął cicho pod nosem Adan.
— Przestań! — warknęła Don. Odwróciła się do brata i uderzyła go w ramię. — Przestań ciągle ich krytykować!
— Nikogo nie krytykuję. Uważam tylko, że maja na ciebie zły wpływ, tylko tyle...
— To jesteś w błędzie! — krzyknęła.
— Dzieci, spokojnie — przerwał ten potok słów ojciec swoim stanowczym głosem, a Don i Adan natychmiast zamilkli. Dziewczyna jednak wciąż piorunowała swoje brata wściekłym wzrokiem.
Rozległ się ostrzegawczy gwizd, nawołujący ostatnich pasażerów. Don bez słowa odwróciła się na pięcie i szybko odeszła, ale zdążyła jeszcze usłyszeć za sobą przyciszony głos mamy:
— Pilnuj ją, Adan...
— Nikt nie musi mnie pilnować! — krzyknęła ze złością przez ramię, a potem prędko wpadła do środka lokomotywy. Nie zwróciła najmniejszej uwagi na zaciekawione okrzykiem spojrzenia.
Szybko przedzierała się pomiędzy przedziałami. Poszukiwała bliźniaków. W końcu zatrzymała się przed jednym, otworzyła drzwiczki i weszła do środka.
— Cześć, Don! — zawołał Lee Jordan.
Uśmiechnęła się do niego i zbiła piątkę, a potem usiadła obok Lee, naprzeciwko bliźniaków, dokładnie w momencie, gdy tłoki lokomotywy zasyczały głośno i pociąg ruszył.
— Mają się zmienić zasady! — zawołał z ekscytacją Fred, patrząc prosto na Don.
— Co? Jakie zasady? Dlaczego? — zapytała skołowana.
— Nie wiemy, bo ojciec nie chciał nam nic powiedzieć — wyjaśnił zrezygnowany George.
— Słyszałem, że coś ma być zorganizowane, ale nie wiem do końca co... — wtrącił Lee i zmarszczył brwi.
— Ekstra! — stwierdził Fred i potarł ręce. — Cokolwiek to jest, na pewno się na to piszę!
— Ja też! — podłapał George, a Don z zaoferowaniem pokiwała głową.
— A co sądzicie o tegorocznych mistrzostwach? — zaczął temat Lee.
Don, Fred i George natychmiast zaczęli dzielić się swoimi wrażeniami. Zaczęli od samego początku zmagań obu drużyn. Przekrzykiwali się nawzajem, agresywnie przy tym gestykulując.
Za oknami opadały krople deszczu, bębniące w szyby pociągu. Z biegiem czasu ów deszcz stawał się coraz gęstszy, a krople większe. Niebo było ciemne.
— Ten Zwód Wrońskiego... — Don zrobiła pauzę, aby zaczerpnąć powietrza. — Był najlepszym zwodem, jaki w życiu widziałam! Myślałam, że już po Lynchu! Została po nim prawie sama miazga!
— Krum to jednak jest gość — przytaknął Fred.
— Lata po tym niebie jak męska baletnica — dodał z prawdziwym podziwem George.
— Nie jestem pewna, czy to komplement — parsknęła Don.
— W moich ustach — odpowiedział George — każde słowo jest komplementem.
— Komplementem? — powtórzył Fred i spojrzał na bliźniaka z politowaniem. — Prędzej powiedziałbym, że klątwą.
Po południu do przydziału przysiadły się Angelina Johnson i Alicja Spinnet, a tematem głównym stał się tegoroczny szkolny quidditch. Gryfoni pragnęli w tym roku, jak właściwie w każdym, zdobyć puchar.
Nie mogli wiedzieć, że w tym roku żadne mecze pomiędzy domami nie będą miały miejsca.
Don otworzyła drzwiczki, gdy za nimi pojawiła się kobieta z wózkiem pełnym przysmaków. Zakupiła kilka kociołkowych piegusków, fasolki wszystkich smaków oraz czekoladowe żaby. Oparła się leniwie o siedzenie. Angelina i Alicja po zakończonych dyskusjach powróciły do swojego przedziału.
— Ciekawe, kto będzie naszym nowym nauczycielem obrony — zastanowiła się Don oraz wgryzła w czekoladą żabę.
— Ktokolwiek by to nie był — oznajmił Lee — nie będzie lepszy niż profesor Lupin.
Don zaklaskała, wskazując na chłopaka.
— Otóż to. Mam nawet wrażenie, że skoro w tamtym roku mieliśmy tak dobrego gościa, to teraz ześlą nam totalnego gbura, który nawali nam aż po pachy tych wszystkich wypracowań i innych bzdur.
— Nie krakaj, dziewczyno! — przeraził się Fred. Położył dłoń na piersi. — Chcemy dożyć końca tego roku!
— Może lepiej umrzeć? W końcu w następnym mamy owutemy... — zauważył ze strachem George.
— Dobra, plan jest taki — wyszeptała konspiracyjnie Don i nachyliła się w stronę bliźniaków. — Wchodzimy całą trójką na wieżę Astronomiczną, a potem z niej zeskakujemy. Po kłopocie, moi drodzy, po kłopocie!
— Zgoda, ale weźmiemy ze sobą Percy'ego i najpierw zrzucimy niego — zaproponował poważnym tonem Fred. Wymienił znaczące spojrzenie ze swoim bliźniakiem.
George uśmiechnął się złośliwie, natychmiast rozumiejąc.
— No tak, bo w końcu trzeba przetestować, czy ten sposób na śmierć w pełni działa, a jeśli ktoś ma to sprawdzić, to na pewno powinien być to Percy.
— A niech będzie — wzruszyła ramionami Don.
Skonsternowany Lee przeskakiwał wzrokiem od bliźniaków po Don.
— Wiecie co? Czasami się aż waszej trójki boję...
— I słusznie — skwitowała dziewczyna. — Lepiej uważaj, Jordan, bo będziesz następnym kandydatem do przetestowania sposobu śmierci, jeśli ten się nie uda.
Bliźniacy z powagą pokiwali głową, a Lee momentalnie zbladł. Opadł na oparcie fotela.
— Przypomnijcie mi, żebym nigdy was nie denerwował, gdy was zdenerwuję...
Lało jak z cebra, gdy Ekspres Londyn-Hogwart zatrzymał się na stacji w Hogsmeade. Niebo jeszcze bardziej się zachmurzyło, wyglądało niemal jak atrament. Dodatkowo wiał wiatr, który tylko pogarszał całą nieprzyjemną sytuację, w której się znaleźli.
Chowając się pod kapturami, całą czwórką wyszli na istne rozszczepienie nieba. Don obejrzała się za siebie, aby przyjrzeć się pobliskim prefektom, trzymającym drzwi pociągu dla pozostałych uczniów.
— Ci to mają ciężkie życie — skomentował George. — Ale mi ich w żadnym wypadku nie szkoda.
— Empatii, człowieku — skarciła Don, ale zaraz potem nachyliła się do chłopaka. — No, mnie też...
Ruszyli szybkim krokiem przed siebie, aby dopaść dyliżansu, nim przemokną do suchej nitki, choć Don wydawało się, że było już na to za późno. Wtedy przy jednych drzwiach lokomotywy kogoś zauważyła. Zatrzymała się.
— Chciało się zostać tym prefektem, co, braciszku? — zapytała z chytrym uśmiechem oraz potarmosiła włosy wyższego chłopaka.
— Spadaj — warknął i odepchnął jej dłoń.
— Nie tym tonem do starszej! — zagroziła palcem.
— Wybacz, babciu — rzekł z przymilnym uśmiechem Adan.
— Oj, grabisz sobie, Addie. Poczekaj tylko, aż sam poznasz ten ból stawów i kręgosłupa... — powiedziała wszystkowiedzącym tonem Don, teatralnie zginając się w pół i masując swoje plecy.
Adan tylko pokręcił ze zrezygnowaniem głową.
— I pomyśleć, że to ty jesteś ta starsza... — westchnął. Uniósł oczy ku niebu, jakby się modlił o cierpliwość.
— Starsza, mądrzejsza, ładniejsza... — zaczęła wymieniać.
— Podatniejsza na odejmowanie punktów... — wtrącił.
— Własnej siostrze odejmiesz? Chyba żartujesz!
— A idź już, małolato — zaśmiał się. — Zaraz ci powóz ucieknie.
Don wzruszyła ramionami. Zrobiła kilka kroków do przodu, ale zaraz potem odwróciła się jeszcze, by pokazać bratu tak nieodpowiedni gest palcem, że ich mama prawdopodobnie by zeszła na zawał.
— Nie mów do mnie małolato, jestem starsza! — krzyknęła ze śmiechem, a potem szybko się odwróciła. Rzuciła się biegiem w stronę dyliżansu, obok którego oczekiwali na nią bliźniacy. — Jak uroczo, nie pojechaliście beze mnie! — zawołała, a potem wsiadła do środka.
— Woleliśmy mieć pewność, że nie utopisz się przy okazji w jakieś kałuży — odparł ze znaczącym spojrzeniem Fred.
— Uważaj na słowa, Weasley.
— Ale to prawda — wtrącił George. — Don, ty nawet kluską się potrafisz zakrztusić!
— Nieprawda! — syknęła, a Lee się roześmiał.
— Właściwie... — zaczął Lee, ale urwał, gdyż dostał mocnego kopniaka w nogę. Syknął i złapał się za obolałe miejsce. — Ona ma rację! Ona ma rację!
Don odrzuciła włosy na plecy.
— Słuchajcie się mądrzejszego kolegi, bo prawdę wam powie.
Powozy chybotały się niebezpiecznie od nawałnicy, gdy przejeżdżały przez bramę. Za oknem zaczął majaczyć cień murów Hogwartu, który na tak przerażającym tle - ciemnego nieba, ostrego wiatru i deszczu, wyglądał jeszcze bardziej fascynująco i potężniej niż zazwyczaj.
Don, bliźniacy i Lee wyskoczyli z powozu, aby szybkim krokiem wpiąć się po śliskich schodach. Ochraniali się przy tym, ile się dało, przed grubymi kroplami zimnego deszczu. Don wskoczyła na schodek, ale tym razem kałuża ją zawiodła. Poślizgnęła się i upadła. Krzyknęła przy tym tak głośno, że młodsza dziewczyna obok niej również straciła równowagę.
— O tym mówiłem — powiedział z góry Fred.
— Ciesz się, że nie pociągnęłam cię za sobą — odparła burkliwie. Potarła z grymasem obolałe łokcie, którymi uderzyła w schodek. — No, pomóż mi.
— Jeśli poprosisz, będę w stanie to przemyśleć — wyszczerzył zęby.
Don zmrużyła oczy, otworzyła już usta, aby odpowiedzieć, gdy na głowie Freda pękł balon, który oblał go wodą. Chłopak przetarł całą przemoczoną twarz i natychmiast się odwrócił. Kawałek dalej unosił się roześmiany Irytek, który rzucał w pierwsze lepsze osoby swoimi pociskami.
— Karma — oznajmiła Don, a potem wstała.
— Nazywanie Irytka karmą jest jak twierdzenie, że Snape jest dobrym nauczycielem eliksirów — parsknął chłopak.
— Uwaga, zaraz się zacznie... — ostrzegł George i wskazał na McGonagall, która pojawiła się na szczycie schodów.
George, jak mieli się za chwilę przekonać, miał całkowitą słuszność ze swoim ostrzeżeniem. Profesor McGonagall wyglądała jak dorodny pomidor, a diabelskie iskry w oczach wcale nie umniejszały sprawy.
— Irytku, NATYCHMIAST do mnie! — warknęła profesor McGonagall.
Irytek ostatecznie odpuścił - zagrożono zawołaniem dyrektora, a uczniowie na spokojnie weszli do Wielkiej Sali. Usiedli przy stole na ławie. W brzuchu Don coś się przekręciło, kiedy spojrzała na jeszcze pusty stół. W głowie już miała cudowne wyobrażenia tych wszystkich wystawnych i przepysznych posiłków, które już za moment miały się pojawić, a ona mogłaby nasycić nimi swój wołający o uwagę brzuch...
Niestety, najpierw musieli przesiedzieć Ceremonię Przydziału. Drzwi otwarły się, a do środka pomieszczenia weszła McGonagall wraz z rzędami przestraszonych i przemoczonych pierwszorocznych. Don uświadomiła sobie, że dopiero ci musieli mieć niezłą zabawę na środku jeziora przy takim porywie deszczu. Była w nieco lekkim szoku, że nikt się nie potopił, chyba że tę sprawę przemilczano...
Po zakończonej przez Tiarę pieśni, rozpoczął się przydział, który dłużył się Don niemiłosiernie, ale gdy tylko na stole pojawiły się zapełnione aż po brzegi talerze i miski, wydała z siebie radosny okrzyk, wsuwając rozmaite jedzenie.
— Tylko tyle trzeba, aby cię uszczęśliwić... — mruknął rozbawiony Fred.
Zajęta jedzeniem Don jedynie uniosła kciuk w górę.
W momencie gdy wszystkie talerze, półmiski, miski i puchary zniknęły ze stołu, Dumbledore wstał i rozpoczął jak zwykle swoją typową przemową. Zwrócił uwagę na zakaz wstępu do Zakazanego Lasu, przypomniał o liście zakazanych przez Filcha przedmiotów i tym podobnych sprawach, jednak kiedy oznajmił, że w tym roku nie odbędą się między domowe mecze quidditcha, wybuchło zamieszanie.
— Jak to nie?! — zawołała oburzona Don.
Fred i George byli w takim szoku, że poruszali ustami bezdźwięcznie, najwyraźniej pozbawieni mowy.
— Dlaczego? — wyszeptała zaskoczona Angelina, siedząca w pobliżu Don.
Ale Dumbledore nie zdążył wyjawić powodu. W drzwiach bowiem stanął jakiś podejrzany mężczyzna w czarnym płaszczu podróżnym. Błyskawica zajaśniała na sklepieniu. Podszedł do stołu nauczycielskiego, przy którym usiadł. Dosłownie każda para oczu była z zaskoczeniem zwrócona w jego stronę.
Okazało się, że nowym nauczycielem obrony został ów tajemniczy mężczyzna - Alastor Moody, znany auror, który uchodził wręcz za niespełna rozumu szaleńca. Don nieco zastanawiało, dlaczego Dumbledore wyraził zgodę, aby ktoś taki pełnił rolę nauczyciela w szkole, ale nie miała odwagi, aby tego zakwestionować.
Wyjaśnienie, dlaczego odwołane zostały zmagania o Puchar Quidditcha przyszły jako następne. W Hogwarcie miał zostać zorganizowany Turniej Trójmagiczny. Ta informacja wywołała zdecydowanie największe zamieszanie w sali.
— Wchodzę w to! — zawołał Fred.
— A ja z tobą! — zaoferował z entuzjazmem George.
— Ja też! — przytaknęła podekscytowana Don.
Dumbledore miał jednak odmienne zdanie, gdy objaśnił, że jedynie pełnoletni uczniowie będą mogli wziąć udział w tym turnieju, ale nawet ten fakt nie zraził do tego Don, bliźniaków i Lee, którzy, patrząc na siebie wymownie, już wiedzieli, że na pewno coś wymyślą, aby podejść tę zasadę.
Zapowiadał się naprawdę ciekawy rok.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top