Rozdział 27

Kiedy Don wstała w poranek dwudziestego marca, była niezwykle podekscytowana zaczynającym się dniem. Jak żywe srebro zeskoczyła z łóżka (poślizgawszy się przy tym o swoją skarpetkę, która leżała na podłodze) i z szybkością światła narzuciła na siebie ubrania.

— Widzisz? Gdybyś sprzątała, to nie byłoby problemu — stwierdziła rzeczowo Grace i wzruszyła ramionami.

Don już otwierała usta, aby się odgryźć nielubianej współlokatorce, kiedy złapała błagalne spojrzenie Vickie. Westchnęła więc i wybełkotała pod nosem:

— Ta, tak. Absolutnie tak.

Dotknęła dłonią medalionu, który codziennie nosiła na swojej szyi — był to prezent bożonarodzeniowy od jej najlepszych przyjaciół. Uśmiechnęła się delikatnie pod nosem i ostrożnie, wręcz z pobożnością, przesunęła po nim palcem.

— To podniesiesz te rzeczy z podłogi? — dopytywała sfrustrowana Grace.

Powieki Don ponownie się przymknęły, kiedy przybrała sztuczny uśmiech. Pochwyciła swoją różdżkę i kilkoma jej machnięciami sprawiła, że wszystkie ubrania z podłogi przeniosły się poskładane do kufra. Następnie dokładnie pościeliła swoje łóżko i ukłoniła się z przesadnym wyrafinowaniem przed Grace.

— Czy ma pani jeszcze jakieś życzenia? — zapytała teatralnie niskim tonem.

— Zachowuj się na swój wiek, Donno — prychnęła rozdrażniona Grace i odsunęła się na kilka kroków. — Nie spóźnij się znowu na lekcje.

— Dobrze, mamuś — mruknęła i wyszła szybko z dormitorium.

— Ach, te dramaty — usłyszała jeszcze ironiczny głos Nellie oraz karcącą ją natychmiast Vickie.

Schodząc po schodach w stronę wspólnego pokoju Gryffindoru, natknęła się na ostatnią współlokatorkę — Dellę, która zazwyczaj wstawała z samego rana. Była zdecydowanie rannym ptaszkiem, czego Don nie potrafiła pojąć. Ona mogłaby spać dosłownie całymi dniami. Nienawidziła wczesnego wstawania i nie potrafiła zrozumieć, jak można było tak czynić.

— Radzę ci, jeśli nie chcesz wpaść w paszczę lwa — powiedziała Don, złapawszy zaskoczoną Dellę nagle za ramię — to nie idź do tego dormitorium.

Bardzo cicha i nic nie wyróżniająca się na tle swoich współlokatorek Della otworzyła ze strachu szerzej oczy i szybko umknęła przed wzrokiem zaskoczonej tym Don. Gryfonka wzruszyła ramionami i mruknęła cicho pod nosem:

— Nie mów, że nie ostrzegałam.

We wspólnym pokoju o dziwo nie natknęła się na Freda, George'a i Lee, z którymi zawsze szła w stronę Wielkiej Sali na śniadanie. Zmarszczyła brwi i rozejrzała się dokładnie po pomieszczeniu, jakby przyjaciele schowali się pod jakimś fotelem czy stolikiem, ale, niestety, nigdzie ich nie znalazła.

Założyła ręce na piersi, jak zirytowana matka, i po kilku minutach czekania z myślą, że jakimś cudem ogarnęła się szybciej niż oni — co nie zdarzało się właściwie nigdy — ruszyła samotnie w stronę Wielkiej Sali. Dlaczego dzisiaj na nią nie poczekali?

Kiedy zasiadła przy długim stole i nałożyła sobie gorącą jeszcze owsiankę, zorientowała się, że przyjaciół nie było nawet tutaj. Zaczęła się powoli zamartwiać, gdzie ich tak nagle wcięło i dlaczego niby o niczym nie wiedziała, kiedy nagle sobie coś uświadomiła.

Przecież na pewno coś zaplanowali! W końcu dzisiaj był dwudziesty marca, czyli...

— Urodziny, siostra! — zawołał Adan, niemalże wypychając ją z ławy. Opadł obok niej, wepchnąwszy się wcześniej pomiędzy nią a Angelinę Johnson. — Nie ma to jak siedemnaście lat! Dorosłość! I rok bliżej do twojej śmierci! Optymistyczna perspektywa!

— ADAN, TY CHAMIE! — zawołała ze zbulwersowaniem Don, ale przyjęła z dumą prezent. Co jak co, ale przecież prezenty to uwielbiali wszyscy. Nawet od rozwydrzonych braci. Chyba że... — Jeśli podarowałeś mi drugi planer nauki, to wydziedziczam cię, złotko.

— To lepiej tego nie otwieraj...

Don zmarszczyła groźnie brwi i natychmiast rozerwała papier, aby dostrzec tam coś, czego zdecydowanie się nie spodziewała.

— Planer nauki — skwitowała ze znudzeniem. — Siódmy planer nauki z okazji urodzin.

— Cóż, żaden nie pomagał, może temu jakimś cudem się uda — wyszczerzył zęby, a wtedy wyjął zza pleców kolejny prezent. — No dobra, to teraz rozpakuj ten prawdziwy.

— Masz szczęście — bąknęła nieprzyjemnie Don. — A ten planer to ja spalę, wiesz o tym, prawda?

— Wiem.

Okazało się, że Adan na siedemnaste urodziny Don naprawdę się postarał. W środku był naszyjnik ze złotym zniczem, który przy dotknięciu unosił się i zaczynał fruwać dookoła Don, magiczna portmonetka, z której galeony tylko mógł wyciągnąć właściciel, masa słodyczy oraz, co najbardziej poruszyło Gryfonkę, zdjęcie jej z Adanem w ręcznie zrobionej, ładnej ramce.

— Wiem, że nie zawsze się dogadujemy — zaczął pompatycznie Adan i poklepał siostrę po ramieniu — ale mimo wszystko jesteś moją rodziną i wiesz, że w razie potrzeby, to zawsze jestem obok, tak, Don?

— Wow, użyłeś mojego zdrobnienia, nareszcie — parsknęła. — Wiem, mały skrzacie. Już się tak nie rozczulaj, dobra? Bo zbyt wrażliwie się zaczyna robić.

Adan zaśmiał się i poczochrał Don włosy. Następnie ulotnił się, gdyż do dziewczyny zaczęli podchodzić inni znajomi z życzeniami i/lub prezentami. Don tylko zastanawiał fakt, gdzie znajdowali się w takim razie Fred, George i Lee. Co takiego knuli?

Nie musiała długo wyczekiwać na odpowiedź. Pod sam koniec posiłku drzwi Wielkiej Sali nagle się otworzyły, a przez nie wleciało coś na kształt petard, które uniosły się nad głowami zaskoczonych i ciekawskich uczniów, aż pod wielkie sklepienie, gdzie wybuchły.

Pojawił się czerwony dym, który zajął niemalże cały sufit, a następnie na nim uformowały się czarne znaki, które ułożyły się w wielkie: 100 lat Don! Szczęśliwej starości!

Dziewczyna uśmiechnęła się tak szeroko, jak dawno się nie uśmiechała i kręcąc z niedowierzaniem głową, zakryła sobie usta. Wtedy do środka wparowali truchtem Fred, George i Lee z jakimiś tubami. Fred wskoczył pomiędzy dwóch zaskoczonych Gryfonów na ławę dosłownie przed Don i uderzył otwartą dłonią tubę, z której wytrysnęło konfetti, i to prosto na dziewczynę.

— Wszystkiego najlepszego z okazji twojej siedemnastki! — zakrzyknął Fred, a George i Lee wznieśli podobne okrzyki.

Tymczasem Don, na której teraz skupiała się większa para oczu z Wielkiej Sali, zaczerwieniła się z zawstydzenia i schowała twarz w dłoniach.

— Na Merlina... Zabiję was...! — zagroziła zduszonym przez dłonie głosem.

Ale to było niezręczne! Chociaż z drugiej strony bardzo, ale to bardzo przyjemne. Nie mogła powstrzymać uśmiechu i szczęścia, że tak bardzo się postarali. Fred, George i Lee co roku na jej urodziny wymyślali coś wspaniałego. Żałowała, że ona w tym nie była tak kreatywna, choć żadne z nich nie miało nigdy nic jej do zarzucenia.

— Dobra, dobra — odezwał się George. — Ale po swoich urodzinach, okej? To jeszcze nie wszystko.

— Nie...?

— Mamy coś specjalnego na sam wieczór! — oznajmił Fred z chytrym uśmiechem.

— Spodoba ci się! — rzekł z podekscytowaniem Lee.

Ta sielankowa atmosfera została przerwana przez nikogo innego, jak oczywiście Snape'a we własnej osobie. Profesor stanął przed nimi ze swoją kamienną twarzą, ale w jego oczach można było dostrzec błysk złości i czegoś, co wskazywało tylko i wyłącznie na to, że Don, bliźniaków i Lee czekał po prostu kolejny szlaban, nawet jeśli Don i Fred nie skończyli tego, którego mieli od drugiego zadania turnieju.

— Co to za prymitywne pokazy, panowie Weasley i panie Jordan? — wyrzęził przez zaciśnięte zęby. — Czyżby aż tak wam zależało na kolejnym szlabanie?

— Nie może pan! — krzyknęła ze złością w obronie bliźniaków i Lee Don. Uderzyła dłonią w stół, wstała i hardo spojrzała w oczy Snape'a. — Zrobili to dla mnie! Z okazji moich urodzin!

— Więc dla panny Dotson na pewno również znajdzie się jakieś zajęcie.

— Słucham?! — zawołał natychmiast Fred i stanął przed Don, jakby chciał ją obronić przed złowrogim spojrzeniem profesora Snape'a. — Don nic nie zrobiła!

— No właśnie! — obruszył się George, a Lee zwęził niebezpiecznie oczy.

Snape najwidoczniej miał jednak inne zdanie. Otwierał już usta, aby wydać najpewniej werdykt w kwestii szlabanu, kiedy obok niego zjawiła się McGonagall wraz z Dumbledore'em.

— Severusie — zaczął dyrektor, więc Snape automatycznie zamilkł i wbił wzrok w Dumbledore'a.

— Tak? — powiedział powoli, odwracając wzrok ponownie w stronę Freda.

— Myślę, że w tym wypadku możemy darować ten wybryk panów Weasleyów i pana Jordana — odparł uprzejmym tonem i uśmiechnął się lekko. — Urodziny to naprawdę wspaniały czas, który przeżywa się w końcu tylko raz w roku!

— Doprawdy...? — mruknął Severus, a w jego oczach zapłonęły ognie złości, że znowu im się upiekło.

— Doprawdy — potwierdziła McGonagall i lekko uniosła głowę. Na jej twarzy pojawił się mały uśmiech dominacji, który jednak szybko zatuszowała.

Snape nie powiedział już ani słowa. Odwrócił się nagle i zaczął prędko odchodzić, a jego czarna peleryna powiewała przy tych gwałtownych ruchach.

— Wszystkiego najlepszego, panno Dotson — mrugnął do niej Dumbledore, a McGonagall lekko skinęła w jej stronę głową.

Policzki Don jeszcze bardziej się zaczerwieniły z tego wszystkiego, kiedy otworzyła usta i zamknęły bez najmniejszego dźwięku, jakby chciała podziękować, ale nie potrafiła.

— O kurczę! — zawołał z fascynacją Ron. — Ale Snape'owi się dostało! Ekstra!

— Ronald! — skarciła go Hermiona, ale nawet ona się lekko uśmiechnęła.

Fred odwrócił się do wciąż zawstydzonej tym wielkim widowiskiem Don i spojrzał znacznie niższej dziewczynie prosto w oczy.

— I jak, podobało się?

— Ty jeszcze pytasz? — wypaliła i natychmiast rzuciła się na Freda, niemalże zwalając go z nóg.

Chłopak wpadł na ławę, na którą prawie by upadł, gdyby się nie złapał w porę za stół. Don tak mocno go objęła, że momentalnie stracił dech w piersiach.

— To było niezwykłe... — wyszeptała nagle wzruszona Don. Raczej nie należała do osób, które łatwo było w jakikolwiek sposób poruszyć. Zdecydowanie nie była płaczliwa i sentymentalna, ale tym razem naprawdę poczuła się doceniona. — Dziękuję...

Fred cicho się zaśmiał i z nieśmiałością, która u niego nigdy się nie objawiała — zazwyczaj był pewny siebie jak mało kto — objął Don, a jego policzki lekko, niemal niezauważalnie, zarumieniły się z tego wszystkiego.

— Ej! A mnie kto przytuli?

Don oderwała się od Freda, aby wpaść w ramiona pełnego pretensji George'a, a następnie Lee.

— Kocham was! — zawołała. — Naprawdę, dziękuję, ale... Następnym razem, błagam, nie przy wszystkich... — zaśmiała się i zarzuciła ramiona na szyję Freda i George'a oraz przyciągnęła ich do siebie.

— Rozważymy to — obiecał Lee, za co dostał od Don ostrzegawcze spojrzenie.

A to wszystko jeszcze nie było końcem tego dnia. Przed drugą wieczorną niespodzianką przygotowaną przez Freda, George'a i Lee na Don czekało coś jeszcze.

Spotkanie z Marco, który także coś przygotował.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top