Rozdział 24
— Don. Zauważyłaś, że kiedy nie robisz krzywdy sobie, to z kolei dzieje się coś złego za każdym razem, zauważasz, za każdym razem, komuś innemu? Wiesz, chyba muszę ograniczyć przebywanie w twoim towarzystwie, bo jeszcze któregoś dnia dostanę jakimś opętanym butem prosto w głowę! I co wtedy będzie? Hmm?
Fred oparł się bokiem o ścianę i założył ręce na piersi, z wyrzutem wbijając wzrok w Don, kiedy ta opowiedziała mu o sytuacji z Vickie.
— No nie wiem. Może nareszcie się zamkniesz? — zapytała z nadzieją.
— Nie ma szans. Nawet po śmierci nie dam ci żyć, zapewniam. Będę gorszy niż Irytek — wyszczerzył się Fred.
— Wiesz co... — zaczęła z zawadiackim uśmiechem Don i zaczęła ściągać swojego buta, gdy Fred natychmiast do niej doskoczył i złapał ją za nadgarstki, aby powstrzymać to, co zamierzała zrobić.
Don wybuchła śmiechem na te zmagania Freda i próbowała się wydostać z jego uścisku, gdy zupełnie niespodziewanie, nie wiadomo skąd, nie wiadomo kiedy, nie wiadomo jak — pojawił się Severus Snape. Ze swoją wyważoną miną spojrzał na nich z góry, a Fred i Don natychmiast się uspokoili i wyprostowali jak na komendę.
— Pan Weasley i panna Dotson jak zwykle zachowują się jak pierwszoroczniaki — powiedział przez zęby i stalowym wzrokiem omiótł dwójkę Gryfonów od stóp do głów.
— Pan Snape jak zwykle gburowaty i snapeowy — wyszeptał Fred na ucho Don, która przystawiła dłoń do ust, aby ukryć uśmiech.
— Mówił pan coś, panie Weasley? Może chciałby się pan ze mną podzielić jakimiś informacjami? — Snape przekrzywił lekko głowę, ale Fred już nic więcej nie powiedział. — Odejmuję dwadzieścia punktów Gryffindorowi za przemoc w czasie przerwy.
— Przemoc?! — wypaliła bez zastanowienia Don. — Jaka przemoc?! Chyba pan żyje w innym uniwersum!
— Dodatkowo zapraszam waszą dwójkę na szlaban. Co tydzień w czwartek do odwołania. — Na twarzy Snape'a wystąpił triumf, kiedy odwrócił się i szybkim krokiem odszedł.
Don kilkukrotnie zamrugała, aby przyswoić do wiadomości to, co przed chwilą miało miejsce i z pełnym niedowierzaniem, jakby liczyła, że jednak to okaże się być tylko snem, spojrzała na Freda. Po jego minie wywnioskowała, że niestety tak nie było.
— Świetnie, Don! — zaklaskał z sarkazmem Fred. — Załatwiłaś mi już kolejny szlaban! Naprawdę, chyba zaraz zacznę ci się kłaniać i całować stópki.
— Nie moja wina, że typ ma przywidzenia — zauważyła. — Przemoc?! Czy on za dużo nawdychał się oparów w tej swojej zaduszonej klasie eliksirów?!
— Nie wiem, ale mogłaś się nie odzywać i byłoby po sprawie — powiedział ze spokojem, kiedy ruszyli w stronę klasy.
— Przykro mi, Fred, ale nie mogłam! — zawołała ze sfrustrowaniem. — To było niesprawiedliwe!
— Snape jest niesprawiedliwy i nic z tym nie zrobisz.
— No przepraszam, że znowu masz przeze mnie szlaban! Nie mogłam się powstrzymać... — Spojrzała z grymasem na twarzy przez okno, nachmurzona tym, że znowu Fred robi jej jakieś wyrzuty, skoro niczego specjalnie nie zrobiła.
Spodziewała się, że chłopak dalej będzie to ciągnął, ale on tylko zarzucił jej jedną rękę na ramię, a drugą zmierzwił Don włosy.
— Wiem, że nie mogłaś. Mina Snape'a była bezcenna, nawet jeśli zarobiliśmy szlaban.
Don przybrała dumny wyraz twarzy, ale zaraz się skrzywiła, gdy sobie coś uświadomiła.
— George nas obedrze ze skóry, albo, co gorsza, też będzie próbował dostać szlaban...
— Wiem — rzucił z powagą Fred. — Wiem.
•
W dzień drugiego zadania Turnieju Trójmagicznego aura była ponownie pełna ekscytacji. Zwłaszcza wtedy, kiedy wszyscy ulokowali się już na wysokich trybunach ustawionych przy jeziorze.
Reprezentanci trzech szkół stali już na swoich miejscach, całą trójką... Więc brakowało jednego. Harry'ego. Don rozglądała się we wszystkie strony, wystawiała głowę ponad tłumem osób, aby zorientować się w sytuacji. Gdzie był ten Harry? I gdzie Ron i Hermiona? Co oni znowu wymyślili? Złapała spojrzenie Ginny, ale ta tylko pokręciła ze wzruszeniem ramion głową, siedząc obok Cynthii Finch-Fletchley z Hufflepuffu, z którą się przyjaźniła.
— Możesz przestać? — zapytał z pretensją George i kichnął. — Weź te włosy z mojej twarzy... Zaraz... — Ponownie kichnął. — Don, siad!
Dopiero wtedy spojrzała na George'a, który złapał ją za łokieć i zmusił do siadu.
— No co? Tylko szukam Harry'ego.
— Nie musisz go szukać — oznajmił nagle Fred. — Biegnie.
— Gdzie?
— Tam. — Fred patrzył w jakimś nieznanym kierunku.
Don usiłowała za wszelką cenę wywnioskować, gdzie konkretnie, ale żadnego Harry'ego nie dostrzegała.
— No gdzie?
— Ślepa jesteś? — zapytał z rozbawieniem.
— Zaraz to ty będziesz ślepy! — zagroziła palcem tuż przed nosem Freda, ale w następnej chwili zauważyła biegnącego Harry'ego, który stanął dziesięć stóp za Krumem.
Wyglądał tak, jakby dopiero co się zerwał z głębokiego snu i ewidentnie biegł, ile sił w nogach, złapał zadyszkę. Teraz stał i się pochylał, dłonie opierając o kolana. Don uniosła na ten widok brwi i ze zdezorientowaniem wymieniła spojrzenie z Lee Jordanem, który jednak wzruszył bez słowa ramionami.
— Zatem nasi reprezentanci są już gotowi do drugiego zadania — powiedział Bagman, kiedy przyłożył różdżkę do gardła i wykorzystał moc zaklęcia Sonorus, które pozwoliło usłyszenie jego następujących słów — które rozpocznie się na mój gwizdek. Mają dokładnie godzinę na odzyskanie tego, co utracili. Liczę do trzech! Raz... dwa... TRZY!
Gwizdek rozdarł zimne, nieruchome powietrze. Don, Fred, George i Lee wraz z pozostałymi widzami zakrzyczeli i zaklaskali, kiedy reprezentanci rzucili się w stronę głębi jeziora. Ostatni zniknął wśród szyderczych krzyków Harry. Wtedy nastąpiła cisza i czas wyczekiwania, godzinny czas wyczekiwania na pierwszego zawodnika, który wynurzy się spod wody.
— Zakładamy się, kto zajmie pierwsze miejsce? — zapytał George z chytrym uśmiechem na twarzy. — O galeona.
— Krum wygląda na takiego, co dla przyjemności sobie nurkuje — powiedział Lee. — Stawiam na niego.
— Diggory — rzucił Fred, ku niezadowoleniu George'a.
— Ta laska jak-jej-tam — stwierdził George.
— Naprawdę? Nikt z was nie wierzy w Pottera? — Don parsknęła śmiechem. — To ja stawiam swojego galeona na niego.
— Łatwa wygrana! — zawołał i klasnął w ręce Lee. — Szykujcie kasę.
Pierwsza wynurzyła się Fleur, ale oczywistym się stało, że nie ukończyła w ogóle tego zadania. Jak się później okazało, została wypłoszona przez druzgotki, dlatego mina George'a zrzedła, kiedy zrozumiał, że przegrał swojego galeona.
Później na powierzchni pojawił się Cedrik Diggory wraz z jakąś dziewczyną, której Don nie mogła dostrzec przez odległość, ale z niesmakiem przyglądała się z boku triumfowi Freda.
— A dopiero taki byłeś do niego uprzedzony, bo przegraliśmy z nim w quidditcha — zauważyła słusznie Don. — Teraz to na niego postawiłeś i puszysz się wygraną.
— Niczym się nie puszę — wyszczerzył zęby Fred.
— Przynajmniej kasę mamy wspólną — zauważył z satysfakcją George i potarł ręce.
Zaraz po Cedriku spod wody wyskoczył Wiktor Krum wraz z Hermioną Granger, jak wywnioskowała Don. Teraz wszyscy oczekiwali tylko na ostatniego, Harry'ego, który przybył z Ronem i dziewczynką, którą Don widziała pierwszy raz na oczy. Tłum przywitał ostatniego zawodnika rykiem i oklaskami.
Sędziowie zmuszeni zostali zrobić naradę, po której przyznali punkty wszystkim zawodnikom. Fleur otrzymała dwadzieścia pięć punktów, Cedrik czterdzieści siedem, Wiktor czterdzieści, a Harry'emu wręczono czterdzieści pięć za fakt, że choć mógł przybyć pierwszy, wolał wyciągnąć spod wody pozostałych zakładników.
Ostatnie zadanie zapowiedziano na dwudziestego czwartego czerwca, do którego jeszcze była masa czasu. Po wszystkich formalnościach Don, Fred, George i Lee ruszyli w stronę pokoju wspólnego, przez całą drogę omawiając wrażenia z zadania, przy czym najgłośniejsza byli Don i Fred, którzy ponownie znaleźli idealny moment na kłótnię.
— Mógł być pierwszy, czyli ja wygrałam galeony! — powiedziała po raz setny Don.
— Don, nie osłabiaj mnie... — Fred widocznie już był tym zmęczony. Westchnął i potarł skronie. — Mógł, a jest, to zasadnicza różnica.
— No nie do końca, przecież miałby gwarantowaną wygraną, gdyby...
— My tu nie gdybamy, a stwierdzam fakty. Faktem jest, że Cedrik Diggory przybył pierwszy i dostał najwyższą liczbę punktów, a tym samym miejsce na samym szczycie tabeli. — Fred spojrzał z błagalnym wzrokiem na swojego bliźniaka. — George, to też twoja kasa!
— TAK! — krzyknął głośno i nagle George, przez co Don zachwiała się na schodach, ale w ostatniej chwili chwyciła barierki. — Diggory wygrał i już, nie oddamy naszego skarbu! A ty wyskakuj z galeona!
— Jesteście niemożliwi, tylko kasa wam w głowie — mruknęła półgębkiem.
— Kto to mówi? — parsknął Lee. — To ty się wykłócałaś przez całą drogę o głupie galeony.
— Niech wam już będzie, oddam swój skarb, ale wciąż uważam, że...
— Miło było, dobranoc, Don, złych snów! — wtrącił Fred i wraz z George'em i Lee szybko wdrapali się po schodach prowadzących do męskich dormitoriów, tymczasem Don, która została pozostawiona sama jak palec we wspólnym pokoju, wydęła z niezadowoleniem usta.
Przeleciała jeszcze wzrokiem po pomieszczeniu, westchnęła cicho i wdrapała się po schodach. Zniknęła za drzwiami dormitorium. Choć przegrała właśnie galeona, uśmiechnęła się pod nosem z myślą, że ten galeon być może stanie się kolejnym fundamentem do sklepu z dowcipami Freda i George'a. Bliźniacy z własnej woli nigdy nie chcieli od niej brać ot tak pieniędzy, więc jednak ten galeon nie do końca był przegraną...
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top