Rozdział 20
Wraz z Bożym Narodzeniem z prędkością światła przeleciały również ostatnie dni ferii i nadszedł nowy rok, a wraz z nim nagle przybliżyło się coraz bardziej drugie zadanie turnieju, na które wszyscy tak wyczekiwali.
No, może wszyscy z wyjątkiem Harry'ego, który chodził przez ten fakt jedynie bardziej podenerwowany.
Don i bliźniacy natomiast nie szczędzili w środkach i sprzedawali na „czarnym rynku" swoje wyroby, reklamując je coraz bardziej nagminnie. Pewnego razu dopadli jakiegoś drugorocznego i wcisnęli mu w dłoń swoje kanarkowe kremówki. Oczywiście wcześniej ani słowem nie pisnęli, że to wcale nie były zwykłe ciastka, o czym chłopiec był przekonany.
Zaraz po przełknięciu przemienił się na oczach całego korytarza w kanarka i zaczął przelatywać, pośpiesznie trzepocząc skrzydełkami, nad głowami rozbawionych tym widokiem uczniów. Po kilku minutach na nowo powrócił do postaci ludzkiej i sam się z tego wszystkiego roześmiał w głos, w przeciwieństwie do prefekta z Ravenclawu, który odjął im punkty.
— Nie zna się na żartach — bąknęła Don, kiedy prefekt już sobie odszedł.
— Przynajmniej trochę zarobiliśmy — odparł niezrażony Fred i potrząsnął przed twarzą Don woreczkiem, w którym zadzwoniły monety.
— Nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło — skwitował George, a Lee mu zawtórował.
— Właśnie, George — podjęła Don, kiedy zmierzali wspólnie w stronę Wielkiej Sali na obiad. — Może mi w końcu odpowiesz, dlaczego wziąłeś na bal Nellie? Nie sądziłam, że ją zaprosisz.
— Cóż... — George się zawahał. — Chciałem zaprosić kogoś innego, ale nie wyszło...
Po rozbawionym uśmiechu Freda Don wywnioskowała, że jego bliźniak już o wszystkim wiedział. Trudno było się temu dziwić, w końcu mówili sobie o wszystkim, ale to, że Lee wiedział o tym szybciej niż ona, doprowadziło ją do niezadowolenia. Niemniej szybko uzyskała odpowiedź na pytanie, dlaczego tak się stało.
— Początkowo chciałem zaprosić Vickie — wyznał George. — Podszedłem i zapytałem prosto z mostu, ale ona mi wtedy odpowiedziała, że...
— Idzie ze mną — dokończył zadowolony Lee, a George posłał przyjacielowi niedowierzające spojrzenie, na które Lee odpowiedział wzruszeniem ramion. — Szybki jak wiatr i niepowtarzalny komentator Lee Jordan zawsze o krok bliżej niż reszta.
— Ta, ta — mruknęła Don. — Ale wciąż nie rozumiem, dlaczego Nellie, George.
— Tak się zabawnie złożyło, że stała obok Vickie, gdy ją pytałem... No i Vickie powiedziała, że Nellie z nikim nie idzie... A Nellie na mnie wyczekująco spojrzała... A Fred nie chciał mnie wyratować! — zawołał obrażonym tonem George i spojrzał spode łba na brata, który uniósł ręce w geście poddania.
— Wchodzić w paszczę lwa? — zapytał Fred. — Nie ma problemu. Wiesz, że dla ciebie zrobiłbym wszystko, ale... George, mówimy o Nellie! Ona jest gorsza niż lew! — zauważył z przerażoną miną, a Don się zaśmiała.
— Tak, to prawda. Nellie potrafi być nieprzewidywalna — przyznała, kiedy się już uspokoiła.
— Zauważyłem... — wymamrotał George. — Wymęczyła mnie na tym balu... Nie pozwoliła ani na jedną piosenkę usiąść... A kiedy próbowałem jej zwiać, to stanęła na moją stopę tą swoją szpilką wielkości ega Snape'a...
Don pokręciła z niedowierzaniem głową.
— A skoro mowa o zaskakujących partnerach — wtrącił Lee. — Don, wypowiedz się o tym gościu, którego pierwszy raz widziałem na oczy, z Ravenclawu. Mogłaś mi powiedzieć, że nie masz ostatecznie z kimś pójść! Poszedłbym z tobą!
— No... Ja też... — uzupełnił George. — Przynajmniej mógłbym chodzić... — Stęknął i złapał się za stopę, robiąc minę torturowanego człowieka.
— Taa, teraz każdy chętny — wymamrotała Don. — A wcześniej gdzie byliście? Na Marsie mnie szukaliście?
— Myślałem, że masz partnera — wybronił się wojowniczym tonem George. — Byłem tego pewny. Kto by nie chciał pójść na bal z Don Dotson?
— Najwyraźniej żaden z was.
— Ej! — zawołał Fred i zarzucił Don rękę na ramię, a następnie przyciągnął do siebie. — A ja to co? Mewa?
— Do końca życia ci tego nie wybaczę, Weasley, że zaprosiłeś mnie tak późno — bąknęła spod przymrużonych powiek.
Fred zrobił iście poruszoną minę, ale nic nie odpowiedział.
Weszli całą czwórką do Wielkiej Sali i zajęli miejsce przy stole Gryfonów. Nadleciała sowia poczta, a na stole Don wylądował puszczyk z listem. Z lekkim uśmiechem rozwinęła pergamin i szybko przeleciała wzrokiem po jego treści.
Adan, który siedział wraz z Amber w pobliżu, nachylił się z nutką niepewności w oczach w jej stronę.
— Coś o babci? — zapytał z niepokojem, a Amber ze współczuciem położyła mu dłoń na ramieniu.
Fred, George i Lee natychmiast spojrzeli w stronę Don, która po swojej twarzy nic nie dała wyczytać, gdy szybko przebiegała wzrokiem po treści listu, aż, w końcu, odłożyła go na stół i uniosła wzrok.
— Co się tak gapicie jak na nową miotłę na wystawie sklepowej? — zapytała i nałożyła sobie sałatki.
— Czy coś o babci? — powtórzył zirytowany Adan.
— Wszystko jest w porządku — uspokoiła młodszego brata Don i ponownie zerknęła na list. — Przynajmniej tak mama pisze, a wiesz, że ona lubi wiele spraw ukrywać...
— Nie chce nas niepokoić — odparł pewnym tonem Adan. — Coś jeszcze oprócz tego napisała?
Don się zawahała, a Fred, George i Lee wbili w nią wyczekujący wzrok.
— Donna — rzekł zniecierpliwiony Adan, a dziewczyna westchnęła.
— Uzdrowiciele twierdzą, że pomimo jej aktualnie stabilnego stanu... — urwała, aby wziąć głębszy oddech i się uspokoić. — Z biegiem tygodni może się gwałtownie pogorszyć...
Adan spuścił wzrok, a Amber delikatnie pogładziła go po plecach w geście uspokojenia.
— Masz, przeczytaj — powiedziała niemrawo Don i przeniosła różdżką list w stronę siedzącego kawałek dalej Adana.
Chwilę później Fred natychmiast się do niej przysunął.
— Don — zaczął delikatnie. — Arlene jest silna, na pewno przez to przejdzie, dobrze o tym wiesz. Nie znam silniejszej kobiety. No, może oprócz ciebie, ale ciebie trudno przebić — dodał z uśmiechem.
Dziewczyna natychmiast się uśmiechnęła i pozbyła negatywnych myśli, które pojawiły jej się w głowie od czasu przeczytania listu.
To był właśnie ważny powód, dla którego jej relacje z Fredem były trochę inne niż te z George'em. Oboje byli jej najlepszymi przyjaciółmi, których znała już sześć lat i spędzała każdą wolną chwilę, obojga naprawdę uwielbiała, ich humor i ogólnie wszystko, ale...
Fred od początku był osobą, której nie trzeba było wołać, gdy było gorzej, nie trzeba było informować, że teraz potrzebowała wsparcia. On zawsze to wiedział i to było w nim piękne. Przez te wszystkie lata Fred był pierwszy. Oczywistym jest, że George i Lee także nie raz, nie dwa ją wspierali, bo od tego byli w końcu przyjaciele, ale to Fred rozumiał ją najlepiej, nawet pomimo tego, że z nim najwięcej się kłóciła i lubiła robić specjalnie na złość. Nawet pomimo tego.
Pamiętała, jak kiedyś, na wakacjach, tuż przed rozpoczęciem roku, uciekła z domu, wcześniej wysyłając list do bliźniaków, aby ją odebrali w umówionym miejscu. Przylecieli po nią autem pana Weasleya, kiedy jeszcze nie zaginęło po przejażdżce Harry'ego i Rona na ich drugim roku, i zabrali prosto do Nory.
Don często kłóciła się z rodzicami przez swój burzliwy charakter, różnicę zdań i problematyczne zachowanie w Hogwarcie. Dlatego spędzała połowę swoich wakacji u Wesleyów. Molly była dla niej drugą mamą, która za każdym razem bardzo cieszyła się z jej wizyt.
Tamtego wieczoru, po ucieczce z domu i dotarciu do Nory, nie mogła w nocy zasnąć. Opuściła pokój Ginny, aby napić się szklanki wody, która często pomagała jej zmrużyć oko w takich przypadkach. Natrafiła jednak w kuchni na Freda, który również nie spał.
Usiedli razem na kanapie i zaczęli rozmawiać. Skończyło się na tym, że rozmawiali dosłownie całą noc, a chłopak poprawił jej przez ten czas tak bardzo humor, że zdążyła zapomnieć o rodzinnej sprzeczce.
Oboje zasnęli, oparci o siebie nawzajem, dopiero nad ranem. Molly, która ich znalazła, nie miała serca budzić, dlatego wyganiała z pomieszczenia wszystkich, którzy tam wchodzili. Choć George nabijał się z tego, że razem zasnęli, resztę wakacji.
Babcia Don, Arlene, była jednak znacznie istotniejsza dla dziewczyny od jakichkolwiek kłótni z rodzicami czy innymi problemami. To była najważniejsza osoba w jej życiu. Wychowała się przy babci, z którą mieszkała aż do poprzednich wakacji, gdy jej stan zaczął się pogarszać i na dobre zamieszkała w Szpitalu Świętego Munga.
Don doskonale pamiętała, jak Arlene stawała zawsze w jej obronie i jako jedyna z całej rodziny nie widziała problemu w jej nastawieniu do zdobywania wiedzy. Za każdym razem stawała za wnuczką murem i również jako jedyna lubiła Freda i George'a.
Bliźniacy byli u Don jeszcze na samym początku ich znajomości. I to był zarazem pierwszy, jak i ostatni raz. Problem nie leżał w tym, że zrobili coś złego, a bardziej w tym, że nie panowała w domu Don zbyt przyjazna atmosfera przez jej ciągłe kłótnie z rodzicami. Po prostu nie chciała, aby to oglądali, a poza tym rodzice nie byli optymistycznie nastawieni do jej przyjaciół. Od początku twierdzili, że Don zmieniła się pod ich wpływem, bo wcześniej była aniołkiem. To nie była absolutnie prawda. Don zmieniła się, bo dorastała i potrafiła wyrazić swoje zdanie, które często nie podobało się jej rodzicom.
To Arlene jako jedyna ten fakt widziała i próbowała tłumaczyć rodzicom wnuczki, jednak nadaremnie. Sama natomiast uwielbiała bliźniaków. Twierdziła, że byli bardzo zabawni. A Fred i George uwielbiali ją. Don bez przerwy, kiedy pisała list do babci, zmuszana była dołączyć kilka zdań od swoich przyjaciół. Nawet Lee, który nie miał okazji nigdy poznać osobiście Arlene, lubił coś od siebie dorzucić i cenił babcię Don przez wszystkie opowieści, o których się nasłuchał.
W każdej konwersacji ze swoją wnuczką Arlene udawała, że wszystko było w porządku. Don dowiadywała się, że często kłamała co do swojego zdrowia. Za żadne skarby nie miała jej tego za złe. Wiedziała, że babcia nie chciała, aby się o nią martwiła.
Problem w tym, że Don nie potrafiła się nie martwić, kiedy najdroższa jej osoba z miesiąca na miesiąc coraz bardziej słabła...
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top