Rozdział 2

Dźwięk gongu przywołał uśmiechy na twarzach i namacalne podekscytowanie wśród czarodziejów i czarownic znajdujących się na obozowisku. Don, Harry, Hermiona i rodzina Weasley, z wyjątkiem pani Weasley, która pozostała w domu, ruszyli alejką, oświetloną latarniami.

Towarzyszyły im radosne okrzyki, śpiewy i pełne ekscytacji rozmowy tysięcy czarodziejów. Przez jakieś dwadzieścia minut szli przez las, aż przed oczami wyłonił się potężny stadion, który wzbudził wśród grupy westchnienia zdumienia i fascynacji.

Przeszli po schodach w kierunku loży honorowej, które pokryte były purpurowym dywanem. Don usiadła obok bliźniaków na purpurowo-złotych fotelach, gdy już weszli na lożę. Widok, który dostrzegła, był naprawdę cudowny i wzbudzający wręcz otępienie. Gdziekolwiek by nie spojrzeć - czy to w prawo, lewo, sam środek - można było zauważyć tysiące czarodziejów, oczekujących na rozpoczęcie meczu, którzy byli niczym poruszające się w oddali fale różnych kolorów.

Po obu stronach boiska stały trzy wysokie słupki z pętlami, przez które niedługo drużyny miały przerzucać swoje kafle, zdobywając kolejne punkty.

Przez następne pół godziny miejsca stopniowo się napełniały, aż przyszedł czas rozpoczęcia mistrzostw.

— Panie i panowie... witajcie! — Głos Luda Bagmana potoczył się po stadionie głośnym echem za sprawką zaklęcia Sonorus. — Witajcie na finałowym meczu czterysta dwudziestych drugich mistrzostw świata w quidditchu!

Tysiące flag zafalowało na wietrze, a przez stadion przeszły radosne okrzyki i oklaski. Na stadionie pojawiły się maskotki drużyny bułgarskiej, a była to około setka pięknych wil. Białozłote włosy powiewały, były naprawdę piękne. Zaczęły tańczyć. Don z niesmakiem zauważyła, jak Fred i George wręcz ślinią się na ich widok, wytrzeszczając przy tym oczy.

Założyła ręce na piersi, wpatrywała się z jeszcze większym niezadowoleniem w wile. W pewnym momencie Fred aż wstał i przygotowywał się do kroku naprzód, w stronę barierki. Don zareagowała natychmiast, wiedziała, jaką moc mają te piękne kobiety. Chwyciła chłopaka za nadgarstek i z siłą pociągnęła z powrotem na siedzenie.

— Ogarnij swoje instynkty — syknęła mu do ucha, ale Fred nie zareagował. Wciąż wpatrywał się zamglonym wzrokiem w wile.

Później to samo musiała zrobić z George'em. Mniej szczęścia mieli Harry i Ron, którzy, zaraz po zakończeniu przedstawienia przez wile, znajdowali się tuż przy barierkach, z przerzuconymi przez nie nogami. Hermiona i Ginny wyglądały na równie wstrząśnięte takim zachowaniem, choć ta druga była bardziej rozbawiona.

Przyszedł czas na maskotki Irlandii. Przez stadion przeleciała wielka kometa, która zaraz potem rozszczepiła się na dwie mniejsza. Obie pomknęły w stronę słupków bramkowych, tworząc za sobą piękną tęcze. Następnie wielka, zielona koniczyna zakrążyła nad głowami kibiców i sypnęła na nich złotymi monetami.

— Wspaniale! — krzyknął Ron.

Drużyna Bułgarii pojawiła się na boisku, a Don wydała z siebie okrzyk. Zaklaskała głośno w ręce, gdy Bagman zaprezentował Wiktora Kruma, który był niesamowitym szukającym. Kibicowała sercem Irlandii, ale to nie zmieniało faktu, że wciąż podziwiała niektórych członków przeciwnej drużyny, jak właśnie Krum czy taki Iwanowa.

— A teraz powitamy... narodową reprezentację Irlandii w quidditchu! — ryknął Bagman.— Oto oni... Connolly! Ryan! Troy! Mullet! Moran! Quigley! Iiii... Lynch!

Na dźwięk irlandzkich zawodników Don i bliźniacy podnieśli się z siedzeń oraz zaczęli głośno wiwatować. Dziewczyna przycisnęła lornetkę do oczu, aby bliżej się przyjrzeć zawodnikom, jeszcze nim rozpocznie się mecz. Każdy z nich miał najnowszą miotłę, czemu trudno było się dziwić. Kogo jak kogo, ale takie mistrzowskie drużyny na pewno było na nie stać.

Szybkość całych zmagań była wręcz niewiarygodna. Bagman zdawał się nie nadążać z wymienianiem kolejnych nazwisk ścigających, którzy co chwilę przerzucali do siebie nawzajem kafla, śmigając w stronę obręcz.

— TROY STRZELA GOLA! — ryknął Bagman, a stadion zadygotał od wiwatów. — Dziesięć do zera dla Irlandii!

Don otworzyła usta. Przycisnęła do oka lornetkę. Nawet nie zauważyła, kiedy to zrobił! Gra była bowiem tak szybka, chaotyczna i profesjonalna, że trudno było czasami nadążyć za kolejnymi etapami gry.

Wcisnęła więc guzik, który umożliwił zobaczenie ponownie tego wcześniejszego gola - REPLAY. Westchnęła z fascynacją, kiedy Troy wykonał znakomity, zdecydowanie na wysokim poziomie, zwód, zanurkował, a potem ponownie wzbił się w górę i przerzucił przy tym kafla przez pętlę, której nie zdołał obronić bułgarski obrońca.

Powróciła do normalnej prędkości. Skupiła się na aktualnie rozgrywanym meczu. Irlandzcy ścigający wywarli na Don największe wrażenie ze wszystkich zawodników, w dodatku z obu drużyn. Nie dość, że poruszali się z gracją, to jeszcze za każdym razem dolatywali do miejsca, którego wyczekiwał w danym momencie ich towarzysz, przejmując kafla. W ciągu kolejnych dziesięciu minut Irlandia zdobyła jeszcze dwa gole, dzięki czemu zaczęła prowadzić trzydziestoma punktami, ale jeden z bułgarskich ścigających nie był dłużny. Zdobył bowiem dla swojej drużyny pierwsze dziesięć punktów.

— Uszy! — ostrzegła Don, nachyliwszy się w stronę bliźniaków.

Zrozumieli natychmiast. Zacisnęli ręce wokół swoich uszu, gdy wile wzbiły się w powietrze i zaczęły tańczyć.

Wiktor Krum wykorzystał Zwód Wrońskiego, niebezpieczny podstęp szukającego, który doprowadził do tego, że szukający irlandzkiej drużyny wyrżnął w ziemię. Nastąpiła przerwa, podczas której magomedycy zajęli się rannym Lynchem.

— O kurczę — skomentowała Don i zbladła nieco na twarzy, gdy przyglądała się przez lornetkę rannemu szukającemu.

— Nic mu nie będzie — zapewnił Fred.

— Ale nieźle go załatwił...

— W końcu to Krum, nie? — zauważył, patrząc na nią.

Don jedynie skinęła głową. Gra z czasem, gdy Lynch powrócił już na boisko, zrobiła się bardziej brutalna. Pałkarze zaczęli walić swoimi pałkami zamiast w tłuczki, to w przeciwników. Don za każdym razem skrzywiała się, gdy któryś dostał zbyt mocno.

— Faul! — krzyknęła wstrząśnięta Don, gdy Dymitrow specjalnie wpadł na Moran, irlandzką ściągającą i wytrącił jej przy tym kafla z rąk.

Sędzia zarządził kolejny już rzut karny dla Irlandii. Gra toczyła się dalej, Moran ostatecznie zdołała jeszcze zdobyć kolejnego gola, co zdecydowanie nie spodobało się wilom. Krum został ranny w twarz przez tłuczek. Don zakryła usta, gdy przybliżała lornetkę na jego twarz.

— Wygląda okropnie! — zawołała przestraszona.

— Trochę się chłopowi dostało! — odkrzyknął George.

Gry jednak nie przerwano. Sędzia zdawał się nie zauważać kontuzji Kruma, który krwawił z nosa coraz obficiej.

Wtedy Lynch zanurkował.

— Zobaczył znicza! — krzyknął do ucha Don Fred.

Don podskoczyła na siedzeniu. Przypatrywała się z szybko i głośno bijącym sercem irlandzkiemu szukającemu, ale... Krum siedział mu na ogonie! Zrównał się z Lynchem i teraz oboje nurkowali ramię w ramię w stronę ziemi. Don przygryzała co chwilę usta ze zdenerwowania, bardzo ciekawa wyniku tego ostatecznego starcia.

I znicz złapał Wiktor Krum, ale nawet pomimo tego wygrana z przewagą dziesięciu punktów należała do Irlandii.

— Oczywiście! — zawołała podekscytowana Don, uderzając przez przypadek jednego z bliźniaków prosto w pierś. — Wiedział, że jego drużyna nie zwycięży, mieli zbyt dobrych konkurentów! Przynajmniej zakończył z honorem! — dodała, ponownie uderzając bliźniaka.

— Auu! Przestań mnie bić!

— Przepraszam, Fred! — krzyknęła, nawet nie spojrzawszy w stronę chłopaka.

— Jestem George!

— Przepraszam, George!

Nie przejęła się tym, że ich pomyliła. Nie miała okazji, aby się przyjrzeć którego uderzyła, tak zaabsorbowana rozgrywanym widowiskiem. Pocieszyła się tym, że przecież nawet pani Weasley często myliła swoich synów.

Po wręczeniu Pucharu Świata, wszystkich formalnościach i opuszczeniu obu drużyn stadionu, Fred wstał.

— Czas na naszą nagrodę, Georgie! — powiedział entuzjastycznie. — Idziesz z nami, Don?

Chwilę zajęło Don zorientowanie się, o co chodziło. Przecież bliźniacy obstawili właśnie taki wynik meczu! - Wygrana Irlandii, ale złapanie znicza przez Wiktora Kruma! Natychmiast wstała, idąc za bliźniakami w stronę Ludona Bagmana. Całą trójką wyciągnęli do niego z wyczekiwaniem ręce.

Sen po mistrzostwach przyszedł do Don z wielkim trudem. Jeszcze długo, leżąc w łóżku, wraz z Ginny i Hermioną dyskutowała o przebiegu zdarzeń. Hermiona wyraźnie się przejęła stanem Wiktora Kruma i stwierdziła, że naprawdę dobrze zagrał.

Gdy zrobiły się zbyt bardzo zmęczone na jakiekolwiek rozmowy, powoli zaczynały zasypiać. Wtedy do namiotu wpadł widocznie przestraszony pan Weasley.

— Wstawać! Ginny... Hermiona... Don... szybko, wstawajcie!

— Co się dzieje, tato? — zapytała zaspana Ginny, posłusznie zerwawszy się z łóżka.

— Nie czas na wyjaśnienia, ale to bardzo pilne!

Tym razem Don momentalnie się zerwała, przestraszona tym, co się działo. Usłyszała gdzieś w oddali wrzaski i tupot wielu stóp, jakby wszyscy zaczynali gdzieś uciekać... Narzuciła na nocną koszulę płaszcz i u boku Ginny i Hermiony wypadła z namiotu.

Z namiotu obok natomiast wyłonili się Bill, Charlie i Percy, którzy byli cali ubrani, a w dłoniach trzymali różdżki.

— Pomożemy ministerstwu! — ryknął pan Weasley. — A wy... do lasu... i trzymajcie się razem. Jak zrobimy porządek, przyjdę po was!

Dopiero wówczas, gdy pan Weasley wraz ze swoją trójką najstarszych synów - Billem, Charliem i Percym, pobiegł przed siebie, w stronę tłumu, Don zrozumiała, o co wszystko się rozchodziło.

Grupa zamaskowanych postaci rechotała obrzydliwie. Unosiła przed sobą kilku mugoli za pomocą zaklęcia. Koszula nocna pojmanej kobiety opadła, ukazawszy bieliznę. Z tłumu dało się usłyszeć gwizdy i szydercze okrzyki, gdy mugolka próbowała się okryć.

Don zbladła, wpatrując się w ten tłum z pustym wzrokiem. Nie wiedziała, co ze sobą zrobić. Miała wrażenie, że ugrzęzła w ziemi i nigdy nie będzie mogła się więcej ruszyć z miejsca, a tłum był coraz bliżej...

— Chodź — powiedział George, złapał Ginny za rękę i pociągnął w stronę lasu.

Harry, Ron, Hermiona i Fred ruszyli za nimi, gdy ten ostatni nagle zorientował się, że Don wciąż stała w tym samym miejscu.

— Don! — przebił się przez szydercze okrzyki.

Wtedy dziewczyna drgnęła i odwróciła się. Fred złapał ją za nadgarstek i pociągnął za sobą. Oboje ruszyli przed siebie biegiem. Wymijali uciekające w popłochu osoby. Oddalali się możliwie jak najdalej od zgiełku przerażających okrzyków i płaczów dzieci.

Próbowali dogonić George i Ginny, ale ci zdawali się rozmyć wśród tylu sylwetek postaci. Latarnie w alei pogasły, gdy przedzierali się pomiędzy gęstymi i ciemnymi drzewami. Fred nie puszczał ręki Don, a ona była mu za to niezmiernie wdzięczna. Czuła się pewniej z myślą, że nagle się gdzieś nie zgubi.

— Gdzie oni są? — zapytał zaniepokojony Fred, kiedy wbiegli wystarczająco głęboko do środka lasu, aby krzyki pozostawić za plecami.

Don również przeskakiwała wokół oczami, jakby nagle zza któregoś z drzew miał się wyłonić drugi z bliźniaków z Ginny i resztą.

— Może weszliśmy zbyt głęboko? — podsunęła. — Wróćmy się!

Fred pokiwał głową, bo nic innego nie przyszło mu do głowy. Zawrócili się i zaczęli wracać, ale przy wyjściu z lasu również nie odnaleźli ani żywej duszy. Coś się jednak zmieniło.

— Nie słychać żadnych krzyków! — zawołał Fred. — I nikogo nie widać... Musieli się z tym szybko uporać...

Na kempingu teraz panował spokój. Nie było śladu po ostatnim nieprzyjemnym widowisku. Don i Fred ruszyli szybko przed siebie. Wymijali kolejne namioty, aż zauważyli przed jednym z nich Charliego.

— Fred... Don... jesteście! — zawołał z ulgą na ich widok. — George i Ginny też już powrócili! Dobrze, że jesteście cali...

Weszli do środka. Faktycznie, Ginny siedziała na fotelu, obejmując się rękami. Wbijała pusty wzrok w podłogę. George stał kawałek za siostrą, dłonią ściskał jej ramię, ale gdy tylko dostrzegł swojego bliźniaka, rzucił się w jego stronę.

— Freddie! — powiedział z ulgą.
Poklepał brata po plecach. — Don! — Potem objął dziewczynę.

— George! — zawołała ze śmiechem.

Naprawdę cieszyła się, że wraz z Ginny był cały i zdrowy, a gdy do namiotu powrócili Harry, Ron, Hermiona i pan Weasley, mogła ze spokojem odetchnąć ze świadomością, że nikomu nic się nie stało, ale mimo wszystko całe wydarzenie z tego wieczoru na zawsze miało zapaść Don w pamięci.

Bo Mroczny Znak, który pojawił się tej nocy na niebie, oraz obrzydliwa napaść na mugoli, stanowiły pierwszy sygnał, że coś zaczynało być nie tak...

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top