Rozdział 19
— Gdzie jest ta szminka?!
— A moja srebrna spinka? Która ją przestawiła?
— Ogarnijcie ten syf!
— Ciszej...
Don ze znudzeniem przyglądała się wszystkim swoim współlokatorkom, które biegały od jednego kąta do drugiego z widocznym napięciem na twarzach. Ona już dawno zdążyła się przygotować, lecz Nellie w dalszym ciągu, pomimo że znajdowała się w dormitorium i przygotowywała się znacznie dłużej niż Don, miała nałożoną na siebie jedynie piękną i długą do ziemi, błękitną sukienkę.
— Don! Widziałaś moją szminkę?! Powiedz, że tak! — dopadła ją Nellie.
— Nie sądzę...
— A niech to! Głupia szminka! — warknęła i dopadła swoją kosmetyczkę, której zawartość już z szósty raz wyrzuciła na zewnątrz, aby sprawdzić ponownie, czy może nie ma w niej poszukiwanej szminki.
— Dziewczyny, ta spinka była na mojej szafce nocnej — powiedziała zirytowanym tonem Vickie. — To prezent od babci, czy któraś wie, gdzie ona jest? To ważne.
Nikt jednak nie zareagował. Grace w dalszym ciągu, również gotowa — ubrana w skromną sukienkę i spięte w koka włosy — sprzątała co chwilę po Nellie, która wyrzucała wszystkie rzeczy ze swojego kufra czy szafki nocnej, aby znaleźć jedną szminkę i wrzeszczała przy tym tak, że krwawiły uszy. Della, która nie zamierzała iść na bal, siedziała z nosem w książce i bez przerwy, swoim cichutkim głosem, prosiła, aby Grace i Nellie były ciszej.
— W którym miejscu dokładnie była? — zapytała Don, podchodząc do zrozpaczonej i zmęczonej już Vickie.
Dziewczyna miała związane blond włosy w pięknego koka, a żółta sukienka z falbankami, która kończyła się przed kolanem, idealnie pasowała do jej figury.
— Tutaj, obok książki... — powiedziała niemrawo Vickie i wskazała miejsce.
Don uklękła i zaczęła przeszukiwać podłogę.
— Uważaj, bo się jeszcze pobrudzisz... — zauważyła Vickie. — Nie chcę, żeby twoja sukienka przeze mnie była brudna...
— Nie szkodzi. — Machnęła dłonią Don i sięgnęła głęboko pod łóżko Vickie, aż na coś natrafiła. — To ta?
Oczy Vickie powiększyły się do rozmiaru dwóch galeonów, kiedy spojrzała na spinkę w dłoni Don.
— Jak... Szukałam tam! — wydusiła z zaskoczeniem, odebrawszy zdobycz z wygrawerowanym lwem.
— No widzisz, najwyraźniej czekała właśnie na mnie — zaśmiała się i otrzepała swoją sukienkę.
— Tak bardzo ci dziękuję! — rzekła z ulgą Vickie i przytuliła mile tym zaskoczoną Don. — Nellie kompletnie mnie olała...
— Cóż, zajęta jest swoją szminką — zauważyła Don i niezręcznie poklepała Vickie po plecach, a następnie się od niej uwolniła, aby spojrzeć jeszcze raz na swoje odbicie w lustrze, czy aby na pewno jednak się nie pobrudziła.
Rzadko kiedy podobała się sama sobie, ale teraz to był właśnie ten moment. Na wakacjach, kiedy otrzymała list z informacją o potrzebie ładnej sukienki, natychmiast wybrała się z mamą na zakupy. Ona sama nie była zbyt obeznana w ładnych sukienkach, lecz jej mama się na tym ewidentnie znała. Don przymierzyła tyle sukienek, że straciła rachubę po dziesiątej.
Teraz jednak była zadowolona z końcowej, gdy tak na siebie patrzyła. Nie była nie wiadomo jak wytworna, ale bardzo w jej guście. Była długa, lecz nie do samej ziemi — kończyła się przy kostkach, dzięki czemu Don miała pewność, że nie zrobi sobie krzywdy, co na sto procent by ją spotkało w przypadku długiej sukni, była zbyt wielką niezdarą. Sukienka była skromna, bez ramiączek, o kolorze nieco szarawej pomarańczy. W talii była spięta małą i uroczą kokardką o kolorze płynnego złota.
Przez wzgląd na to, że miała jedynie krótkie, bo kawałek za ramiona, włosy, to niestety nie mogła z nimi nic większego podziałać, dlatego zdecydowała się jedynie na spięcie ich wsuwkami z boków, aby nie wpadały jej do oczu w trakcie tańca.
Przyodziała buty na małym obcasie, lecz nawet ten mały obcas ją delikatnie przerażał przez wrodzoną niezdarność, która mogła przysporzyć problemów w trakcie tańca, lecz za każdym razem, kiedy patrzyła na wielkie szpilki Nellie, od razu wzdychała z ulgą.
Ostatecznie Nellie znalazła zagubioną szminkę i wraz z Vickie zeszły do swoich partnerów. Okazało się, że Lee zaprosił właśnie Vickie, a George Nellie, co spotkało się z niedowierzającą miną od strony Don. George i Nellie? Kompletnie do siebie nie pasowali, ale postanowiła tego nie komentować.
Z kwaśną miną zauważyła Freda w towarzystwie Angeliny, ale zaraz się do pary niepewnie uśmiechnęła i wyszła ze wspólnego pokoju, gdzie miał czekać na nią właśnie znajomy Angeliny.
— Don, tak?
Odwróciła się i spotkała z szarymi oczami nieco niższego od niej Krukona, który miał niezwykle długą szyję, wielkiego nosa i odstające uszy. Zamrugała kilkukrotnie, aby zrozumieć, że to nie był sen. Postanowiła jednak nie oceniać chłopaka po tym zabawnym wyglądzie.
— Tak. Przepraszam, ale ja nie wiem, jak się nazywasz... — zaczęła z niezręcznością. — Angelina...
— Wiem, wiem. Jestem Trenton. Trenton Duffy. Możesz mówić na mnie Duffy, jak wszyscy — powiedział wesoło i wyciągnął sztywno w jej stronę dłoń.
— Miło mi, Duffy — rzekła z uśmiechem.
— Mnie bardziej — ukłonił się i wyciągnął w jej stronę ramię, które zdecydowała się pochwycić.
Trenton? To w ogóle imię? Duffy? To nazwisko czy przezwisko? Chyba i jedno i drugie, myślała Don.
Wbrew wszystkiemu jednak Duffy okazał się przyjemnym kompanem i rozmowa z nim przebiegała lepiej niż Don początkowo się obawiała przez brak jakichkolwiek informacji o starszym o rok Krukonie. Okazał się być zabawny, inteligentny i wesoły, choć wyglądał jak mieszanka Pinokia i Dumba.
Stanęli w sali wejściowej, przed drzwiami Wielkiej Sali, oczekując na godziną ósmą, kiedy miały się otworzyć.
— Reprezentanci szkół, proszę tutaj! — rozległ się krzyk McGonagall, a Don zauważyła, jak Harry opuszcza Rona w towarzystwie Parvati i podchodzi do profesor.
Don i Duffy usiedli przy okrągłym i oświetlonym lampionami stole i pośledzili wzrokiem za reprezentantami oraz ich partnerami, którzy przeszli przez całą długość sali i zasiedli przy stole z sędziami. Pod sklepieniem pomieszczenia biegały we wszystkie strony girlandy jemioły i bluszczu.
Wzrok Don padł na Percy'ego. Siedział w miejscu, które powinno być zajmowane przez pana Croucha. Uniosła na ten widok brwi, ale nic nie powiedziała, szybko odbiegając wzrokiem. Nie miała zbyt dobrego zdania o tym, co ostatnio wyprawiał Percy. Strasznie ją denerwowała jego, w mniemaniu Don, „wybujała ambicja" i wręcz zakochanie w Crouchu.
Spojrzała na swój talerz, po wcześniejszym przejrzeniu menu, i powiedziała głośno i wyraźnie:
— Pieczone ziemniaczki.
Po chwili na jej talerzu pojawił się posiłek, więc zajęła się jedzeniem, wzrokiem przeskakując po zebranych. Fred, George i Lee siedzieli ze swoimi partnerkami kawałek dalej i najwidoczniej świetnie się bawili. Nadąsała się nieco i spojrzała na Duffy'ego.
— Coś czuję, że nie bawisz się zbyt dobrze, a nawet bal nie zdążył się zacząć — powiedział, a Don naprawdę się przeraziła tymi słowami.
— Nie, to... Ja... Nie... — Zorientowała się jednak, że Duffy nie wyglądał na obrażonego, tylko lekko rozbawionego. Odetchnęła więc i postanowiła być z nim szczera. — Uch... Chciałam przyjść na ten głupi bal z moim przyjacielem, ale mnie nie zaprosił... To znaczy zaprosił, ale późno, więc mu odmówiłam... A potem, gdy chciałam się na to zdecydować, okazało się, że zaprosił inną.
— Poplątane — stwierdził z rozbawieniem. — Może nie wszystko jeszcze stracone?
— Co? — zapytała ze zmarszczonymi brwiami, ale Duffy nie zdążył jej odpowiedzieć, co miał na myśli.
Uprzedził go bowiem Dumbledore, który pozbył się stołów, a na środek sali wyszli reprezentanci ze swoimi parami i rozpoczęli tańczyć, a chwilę później zaczęli dołączać do nich pozostałe pary.
Don dostrzegła George'a tańczącego z Nellie, która uśmiechała się do niego słodko, Lee śmiejącego się w towarzystwie Vickie, widocznie się ze sobą dogadywali, i Freda tańczącego z Angeliną. Widać, że bardzo dobrze się bawili. Don nie mogła pozbyć się uczucia, że to mogła być ona. Kawałek dalej przyuważyła jeszcze Adana wraz z Amber. Uśmiechnęła się na widok rozluźnionego brata. Naprawdę się cieszyła, że Amber tak na niego działała, choć w dalszym ciągu czuła się obrażona przez planer, który od niego otrzymała na święta.
Stanęła przed niższym od siebie Duffym i oboje zaczęli tańczyć. Okazało się, że chłopak naprawdę był dobrym tancerzem, a Don w jego objęciach lawirowała po całym parkiecie. Po dwóch tańcach Duffy oznajmił, że idzie dla nich po jakiś chłodny napój, a Don pozostała sama. Odprowadziła go z uśmiechem wzrokiem, a następnie podeszła do stolika z przekąskami, nieco zadyszana po tańcu.
Oparła się o niego łokciami i chwyciła pierwszy lepszy smakołyk. Westchnęła, przyglądając się tańczącemu Lee z Vickie. Nie zauważyła, kiedy ktoś do niej podszedł.
— I jak się bawisz?
Uniosła głowę i spojrzała na Freda, który oparł się o stolik oraz wrzucił sobie do ust jednego ze słodyczy.
— Nie jest źle — przyznała zgodnie z prawdą. — Widzę, że ty również się świetnie bawisz.
Nie chciała, aby to zabrzmiało protekcjonalnie, ale ostatecznie właśnie taki nabrało wydźwięk.
— Ej, to ty mi odmówiłaś, pamiętasz? — zapytał z pretensją.
— Taa... — mruknęła i odwróciła wzrok.
Zaległa pomiędzy nimi krótka cisza. Don przysłuchiwała się śpiewom Fatalnych Jędz i poprawiła sukienkę. Rozejrzała się w poszukiwaniu Duffy'ego, ale nigdzie nie mogła go znaleźć, co bardzo ją zmartwiło.
— To może przynajmniej teraz ze mną zatańczysz? — przerwał milczenie Fred.
— No nie wiem — powiedziała Don i się wyprostowała. Spojrzała z powątpieniem w brązowe oczy Freda. — Co z naszymi partnerami? Nie możemy ich ot tak zostawić.
— Tylko jeden taniec — nalegał z niezadowoloną miną Fred. — Spójrz na swoją sukienkę, czy to nie znak, że powinnaś ze mną zatańczyć? W końcu ma taki sam kolor jak moje włosy.
Zaśmiała się i pokręciła z niedowierzaniem głową. Doprawdy, świetny argument!
— Nie zostawię Duffy'ego — oznajmiła, bo choć w głębi siebie chciała zatańczyć z Fredem, to Duffy zgodził się w końcu przyjść na bal właśnie z nią.
Fred sposępniał, lecz zaraz potem wyszczerzył zęby, patrząc gdzieś za Don.
— Odwróć się.
Więc się odwróciła i z zaskoczeniem zauważyła Duffy'ego, który balował sobie na środku parkietu z Angeliną, jak gdyby nigdy nic. Zmarszczyła brwi, a potem sobie przypomniała jego słowa: „Może nie wszystko jeszcze stracone?". Duffy okręcił Angelinę i mrugnął do Don, która od razu dodała dwa do dwóch.
— To jak? — zapytał Fred. — Skoro nasi partnerzy nas wystawili, to chyba się nie obrażą, jeśli my zrobimy to samo? — Na twarzy chłopaka pojawił się uśmiech satysfakcji, a Don nie miała już żadnego argumentu, aby mu odmówić, więc razem wyszli na parkiet.
Tak szalonego tańca, to chyba jeszcze nikt nie widział. Tańczyli tak żywiołowo, że ludzie zaczęli od nich odchodzić przez obawę, że zaraz się ze sobą zderzą. Don i Fred w ogóle nie przejmowali się rozbawionymi spojrzeniami, a bawili się w swoim towarzystwie w najlepsze przez kilka piosenek, kompletnie zapominając o partnerach, z którymi na ten bal oficjalnie przyszli.
Duffy i Angelina jednak spędzali ten czas również w swoim towarzystwie i bynajmniej nie wyglądali na w żadnym stopniu urażonych.
Przetańczywszy dobre kilkanaście piosenek, opadali zadyszani na krzesła przy jednym z wolnych stolików, a Fred przyniósł napój na ochłodzenie.
— Mówiłaś, że chciałaś pójść albo ze mną, albo z George'em, tak? — zapytał, kiedy uspokoili oddechy.
— Tak — rzuciła i wypiła jednym haustem cały chłodny napój.
— A z którym bardziej?
Spojrzała z zaskoczeniem na Freda. Nie spodziewała się takiego pytania.
— Z tym, który mnie zaprosi pierwszy.
— Na pewno był ktoś, z którym chciałaś pójść choćby o jedną setną bardziej. Nie udawaj, że nie — ciągnął Fred.
— Może i był — odparła zdawkowo.
— Kto?
— Nie powiem.
— No weź! — nalegał w dalszym ciągu Fred.
— Nie.
— Don!
— Co ci tak zależy? — Uniosła brwi i odstawiła na stolik pusty puchar. Założyła ręce na piersi, obrzucając Freda czujnym spojrzeniem. — Nie ma opcji, że ci powiem. Nie powinno się wybierać pomiędzy swoimi przyjaciółmi.
— Ale już przyznałaś, że z którymś bardziej chciałaś pójść! — zauważył, niezadowolony, że ucięła temat.
Don przekalkulowała jego słowa i wzruszyła ramionami.
— To i tak bez znaczenia, poszłabym z tym, który zaprosiłby mnie pierwszy i bawiłabym się równie wyśmienicie, co z drugim.
Nastąpiła cisza, aż nagle przez Wielką Salę rozbrzmiała wolną melodią. Don z politowaniem obserwowała pary, które zaczęły się do siebie przysuwać — chichoczące dziewczyny i zadowolonych chłopaków.
— Zatańczysz?
Spojrzała na Freda, który wyciągnął dłoń w jej stronę. Obrzuciła go taksującym spojrzeniem.
— Do wolnej? — zapytała niepewnie.
— Aktualnie nic innego nie gra — zauważył.
Skinęła głową po krótkim zawahaniu i podała Fredowi swoją dłoń. Na parkiecie przysunęli się do siebie bliżej. Don zarzuciła mu ręce na szyję, a Fred objął ją w pasie. Okazało się, że był lepszym tancerzem, niż przypuszczała, choć wciąż zdarzało mu się od czasu do czasu deptać po jej stopach.
— Znasz odpowiedź — powiedziała po chwili ciszy, kiedy kołysali się blisko siebie w rytm muzyki.
— Co? — zapytał skołowany Fred i zmarszczył brwi.
— Znasz odpowiedź na to, z kim chciałam pójść trochę bardziej — wyjaśniała, podkreślając dosadnie słowo „trochę".
Fred się zastanowił.
— W takim razie... Dlaczego mi odmówiłaś, kiedy zapytałem, skoro od początku myślałaś o mnie?
— Bo ty nie pomyślałeś o mnie — powiedziała i odwróciła wzrok.
Fred westchnął.
— Przepraszam, Don. To było głupie. Dopiero gdy mi powiedziałaś wprost, sam się zorientowałem, że chciałem pójść z tobą.
— No dobra, dobra. Ostatecznie i tak skończyliśmy razem — zauważyła ze śmiechem. — To już przeszłość. Po prostu pamiętaj następnym razem, że jestem dziewczyną, bo mam wrażenie, że czasami o tym zapominacie, oboje.
Fred przewrócił oczami, ale również się uśmiechnął pod nosem.
— Zapamiętam — obiecał.
Resztę balu spędzili w jeszcze lepszej atmosferze i pozostali razem naprawdę długo, jako jedna z najdłuższej wytrwałych par. Don nie pamiętała, kiedy ostatnio tak dobrze się bawiła. To był jeden z najlepszych wieczorów w całym jej w życiu. I na długo miał jeszcze pozostać w pamięci.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top