Rozdział 11

Kolejny z serii długich rozdziałów z tego samego powodu. 

11 listopada — pamiętajmy.

Po 123 latach odzyskaliśmy niepodległość.

W dzień przybycia uczniów Beauxbatons i Durmstrangu dało się usłyszeć tylko rozmowy o tym, jacy oni będą, jakie zadania zostały przygotowane na sam turniej oraz kto zostanie wybrany na reprezentanta Hogwartu.

Na lekcjach panowała sielanka, większość nawet nie notowała słów nauczycieli, którzy również zdawali się nieco odpuszczać, rozumiejąc w pełni podekscytowanie przybyciem gości. Ostatnia lekcja, jak zapowiedziano, została skrócona. Wraz z dzwonkiem Don, bliźniacy i Lee pośpieszyli do wieży Gryffindoru, gdzie zostawili swoje torby, narzucili płaszcze i zbiegli do sali wejściowej.

Opiekunowie domów ustawili swoich podopiecznych w szeregach. Karcące uwagi McGonagall co do ubioru nie znały granic. Don, bliźniacy i Lee zaśmiali się, gdy pani profesor zwróciła uwagę Ronowi, aby poprawił skrzywiony kapelusz.

Zeszli za McGonagall po schodach i ustawili się przed zamkiem. Zapadał już zmierzch, było dosyć chłodno, więc Don pocierała ręce, aby choć trochę się rozgrzać. Na niebie nie było widać chmurki, dzięki czemu łatwo można było dostrzec zarys księżyca nad Zakazanym Lasem.

Głos Dumbledore'a powiadomił, że zbliża się delegacja z Beauxbatons, co spotkało się z piskami podekscytowania, które osiągnęły apogeum, gdy na tle ciemnoniebieskiego nieba pojawił się zarys niebieskiego powozu o rozmiarze dużego domu. Ciągnęło go tuzin skrzydlatych złotobrązowych koni o rozmiarze słonia.

Wylądował z ogłuszającym łoskotem, a pierwsze rzędy z przerażeniem się cofnęły, wpadając na te stojące dalej. Z powozu wyłoniła się wielka kobieta, która wzbudziła szum westchnięć zachwytu i zduszonych okrzyków.

Zaraz za nią wydobyło się z tuzin chłopców i dziewcząt, którzy stanęli za madame Maxime. Za propozycją Dumbledore'a ruszyli wraz ze swoją dyrektorką do wnętrza zamku, aby się ogrzać.

— Słyszycie? — zapytała Don, gdy do jej uszu zaczęły nadchodzić dziwne dźwięki — stłumione huczenia i szumy.

— Jezioro! — krzyknął Lee, wyciągając rękę. — Patrzcie na jezioro!

W istocie całe jezioro zdawało się gotować dokładnie tak, jak w kotle Freda i George'a w czasie zajęć eliksirów. Wyskakiwały na powierzchnię różne bąble o gigantycznych rozmiarach, a w samym środku wytworzył się wielki lej wiru, z którego wyłonił się maszt, a wraz z nim reszta imponującego statku. Podpłynął do lądu, a z niego wyszli dobrze zbudowani ludzie o grubych futrach narzuconych na siebie.

— I mamy Karkarowa — powiedział do Don Fred, kiedy na czele grupy pojawił się wysoki i chudy mężczyzna o krótko przyciętych, siwych włosach i koziej bródce.

— Kochany stary Hogwart — rzekł Karkarow, rozglądając się dookoła. — Jak dobrze się tu znaleźć, jak dobrze... Wiktorze, chodź tutaj, ogrzej się. Dumbledore, chyba nie masz nic przeciwko temu, co? Wiktor trochę się przeziębił...

Karkarow skinął na jednego ze swoich uczniów, który posłusznie podszedł bliżej. Don musiała złapać się ramienia Freda, aby nie upaść z wrażenia.

— Czy wy widzicie to, co widzę ja? — wyszeptała z przejęciem.

— Jeśli patrzymy na tę samą osobę... — zaczął George.

— I jeśli brak quidditcha zbyt bardzo na nas nie działa... — dodał Fred.

— To jest Krum! — wrzasnął Lee.

Don zakryła usta dłonią, skacząc z podekscytowania i mocniej ściskając ramię Freda, tak że chłopak w końcu syknął z bólu.

— Don, czy ty masz palce kościotrupa?

— Wiktor Krum, szukający Bułgarów! Dopiero na niego patrzyliśmy na stiadionie na mistrzostwach! A teraz tu jest, przed nami! I mogę dostać autograf! — piszczała Don.

— Ale nie za ceną amputacji mojej ręki, kobieto! — zaśmiał się Fred, ale mimo wszystko nie odciągnął jej od siebie, gdy Don z iskierkami wpatrywała się w Kruma.

— Nie, Don. On jest mój — wysyczała Nellie, stojąca tuż obok.

— Nell, a Cedrik? — zapytała z pretensją Vickie.

— Wiktor to lepsza partia... 

Gdy uczniowie Durmnstrangu z Wiktorem Krumem na czele wchodzili do środka zamku, Lee podskakiwał, aby jeszcze raz spojrzeć na oblicze słynnego szukającego, natomiast Nellie, Vickie i kilka innych pobliskich dziewczyn radośnie trajkotały.

— Och, nie, ale plama, nie mam przy sobie pióra... — westchnęła z rozżalenia Nellie. — Myślisz, że podpisze mi się szminką na kapeluszu?

— Na pewno — powiedziała z uśmiechem Vickie.

— Masz szminkę? — zapytała jakaś inna dziewczyna. — Pożycz mi!

— Dopiero, gdy ją wykorzystam!

Zaczęły się ze sobą kłócić, więc Don opuściła zrezygnowaną tym widowiskiem Vickie, i wraz z bliźniakami i Lee zasiadła przy stole Gryfonów. Uczniowie Beauxbatons zajęli stół Krukonów, którzy wydawali się być tym zadowoleni, choć zagraniczni spoglądali wszędzie wokoło z ponurymi minami.

— Niezłe laski tam mają — skomentował George, patrząc z uwielbieniem w stronę dwóch dziewczyn z Beauxbatons.

— Całkiem, całkiem — przyznał Fred.

— W Hogwarcie też mamy fajne... — westchnął cicho Lee, spoglądając z rozmarzeniem na Angelinę.

Wiktor Krum i jego koledzy usiedli przy stole Ślizgonów, co spotkało się z jękami niezadowolenia Don, bliźniaków i Lee.

Rozpoczęła się uczta. Półmiski napełniły się przeróżnymi potrawami, wyjątkowo jeszcze bardziej wykwintnymi, których Don dotąd nie miała sposobności ujrzeć na hogwardzkich stołach. Podejrzewała, że miało to związek z uczniami z zagranicy, którzy jadali najpewniej nieco inne potrawy w swoich progach.

Don nałożyła sobie bouillabaisse, jak poinformowała ją Hermiona, która jadła już tę potrawę na wakacjach we Francji. Smakowała cudownie, wręcz rozpływała się w ustach. Do stołu Gryfonów podeszła jedna z dziewczyn z Beauxbatons, która podczas krótkiej przedmowy Dumbledore'a zaśmiała się kpiąco.

— Przeprasiam, czi mogę bouillabaisse?

Z wyglądu była naprawdę ładna, srebrno-blond włosy spływały po plecach, a duże, ciemnoniebieskie oczy przypatrywały się siedzącemu w pobliżu Ronowi, który spłynął rumieńcem, i Harry'emu, który podsunął dziewczynie miskę.

Don zauważyła, jak George jednak zwraca uwagę na inną dziewczynę, z którą przyszła ta pierwsza. Była również dosyć ładna, ale o znacznie surowszym wyrazie twarzy. Zadzierała z pysznością w oczach głowę. Miała włosy o kolorze ciemnego blondu oraz chłodne, piwne oczy, wokół których znajdowały się oprawki czarnych okularów.

Założyła ręce na piersi, stojąc w lekkim oddaleniu od tej pierwszej i laserowymi oczami skanując otoczenie, aż spotkała się ze wzrokiem George'a. Przypatrywali się sobie chwilę, tocząc widoczną bitwę na spojrzenie — kto odwróci pierwszy wzrok. Ostatecznie dziewczyna się poddała. Spojrzała na swoją koleżankę, która pochwyciła w dłonie półmisek i zaczęła odchodzić w kierunku stołu Krukonów.

— Co to było, George? — zapytała z szelmowskim uśmiechem Don.

— Co było co? — odparł niewinnie.

— Gapiłeś się na nią.

— Nie można?

— Jej koleżanka była ładniejsza — powiedział oczywistym tonem Fred, za co dostał kuksańca w ramię od Don. — Ej! Za co to?

Nie odpowiedziała, wciąż wpatrując się w George'a.

— Spodobała ci się? — drążyła.

— Nie — odpowiedział i wzruszył ramionami. — Dziwna była, taka pełna elokwencji. Wpatrywała się w nas tak, jakby uważała się za kogoś lepszego. Nie trawię takich typów.

— W końcu ktoś to powiedział — powiedziała głośno Hermiona, kręcąc głową, gdy Ron, wciąż z rumieńcem, wpatrywał się w srebrnowłosą dziewczynę.

George posłał jej oburzone spojrzenie, ale nic nie odpowiedział. Przy stole nauczycielskim zajęli miejsca Ludo Bagman wraz z panem Crouchem, którzy byli organizatorami Turnieju Trójmagicznego. Na widok Bagmana bliźniacy się widocznie naprężyli, posyłając mężczyźnie ostre spojrzenia.

Gdy po drugim daniu półmiski się zalśniły czystością, Dumbledore wstał. W sali nastało radosne napięcie, a Fred i George nachylili się do przodu, wpatrując z oczekiwaniem w dyrektora.

— Nadeszła długo wyczekiwana chwila — rzekł z uśmiechem Dumbledore. — Czas, by obwieścić początek Turnieju Trójmagicznego. Chciałbym jednak powiedzieć kilka słów, nim przyniesiemy szkatułę, by wyjaśnić wam procedurę, zgodnie z którą będziemy w tym roku postępować.

— Czy to się dzieje naprawdę, czy to tylko fascynujący sen? — zapytała cicho Don.

— Naprawdę — odpowiedzieli Fred i George z uśmiechem na twarzach.

Filch wniósł do Wielkiej Sali dużą drewnianą skrzynkę zdobioną drogimi kamieniami, a Dumbledore powrócił do swojej przemowy.

Reprezentanci trzech szkół, wybierani przez niezależnego sędzię, Czarę Ognia, mieli zmierzyć się z trzema zadaniami, które będą sprawdzianem ich umiejętności magicznych. Na podjęcie decyzji przeznaczono dwadzieścia cztery godziny, a jutrzejszego dnia, w Noc Duchów, wszystko miało być już jasne.

Problem stanowiła tylko Linia Wieku wokół Czary Ognia, która miała uniemożliwić zgłoszenie się niepełnoletnim uczniom. Don z obawą zerknęła po bliźniakach, ale nie wyglądali wcale tak, jakby mieli się rozmyślić, wręcz przeciwnie. Wydawali się jeszcze bardziej podekscytowani.

Ruszyli w stronę swoich dormitoriów, zaraz gdy uczta dobiegła końca.

— Linia Wieku! — zawołał Fred. — Przecież to można załatwić eliksirem postarzającym, no nie? A jak już się wrzuci swoje nazwisko do czary, można spać spokojnie, przecież ona nie zwraca uwagi na wiek!

— A ja uważam, że ten, kto jeszcze nie ukończył siedemnastu lat, nie ma żadnych szans — oświadczyła Hermiona. — My po prostu za mało umiemy...

— Mów za siebie, dobra? — przerwał jej George. — To co, Harry, startujemy?

Harry jednak nie wyglądał na zdecydowanego, natomiast Don już tak.

— Załatwimy ich z łatwością! Jak już wygram ten turniej, to całą kasę oddam wam, na sklep — dodała w stronę bliźniaków.

— Nam — poprawił Fred, zarzucając na Don ramię.

— Nam — powtórzyła z wielkim uśmiechem, gdy George zrobił to samo z drugiej strony.

— Hej! A mnie kto obejmie? — zapytał z pretensją Lee.

— Idź sobie do Angeliny — rzucił Fred.

— Dobra — oznajmił lekko Lee, a widząc kilka stóp dalej wspomnianą dziewczynę, zawołał: — Angelina!

Przez całą drogę do wspólnego pokoju dyskutowali o tym, w jakim sposób zorganizować eliksir. Pomysłem rzucił Lee, kiedy zasiedli już przed kominkiem na kanapie. 

— Nie wiem, czy kojarzycie, ale słyszałem od znajomego, że Marcos Griffith, taki Krukon z naszego roku, ogarnia te sprawy. Zdał suma na „Wybitny" i pasjonuje się eliksirami. Ponadto doszły mnie informacje, że jest wyluzowany, wiec jeśli mu dodatkowo dorzucimy po galeonie, to na pewno nie będzie miał nic przeciwko.

Don skuliła się w sobie na wspomnienie Marcosa.

— Marcos Griffith? — Zza kanapy, na której siedziała czwórka Gryfonów, wyskoczyła Nellie. — Czy ktoś wspominał mojego chłopaka?

— Jesteście razem? — zainteresował się George. — Możesz z nim porozmawiać i poprosić go...

— Nie są razem — przerwała Vickie, który również dołączyła do zgromadzenia.

Nellie wydęła wargi.

— Pozwól przynajmniej innym w to wierzyć...

— Powracając do waszego pytania — ciągnęła Vickie — Don mu się spodobała, więc ona może z nim, na pewno w dodatku z wielką chęcią, porozmawiać.

— Jak możesz swatać z kimś, kto mi się podoba, kogoś innego, Vick? — obruszyła się Nellie.

— Nell, skarbie, tobie się podoba każdy chłopak — zauważyła Vickie. — Masz jeszcze Cedrika, więc podziel się innym z Don.

— No dobra — westchnęła.

— Zaraz, chwila — wtrącił się do tej dyskusji Fred. — Od kiedy Don się podoba Griffithowi?

Wszyscy spojrzeli na Don.

— Skąd ja mam to wiedzieć, Trelawney jestem czy co? — bąknęła.

— Ostatnio przypatrywał jej się i uśmiechnął do niej na zielarstwie — wyjaśniła Vickie, a Nellie szybko pokiwała głową na potwierdzenie tych słów.

— Ciacho z niego, nie ma co — przyznała Nellie.

— I do tego inteligentny — pochwyciła Vickie, mrugając do Don.

— Przestańcie — przewróciła oczami Don.

— No nie mów, że tobie się nie podoba!

— Bo jak nie, to sobie go wezmę — zadeklarowała uroczyście Nellie.

Bliźniacy i Lee przez cały czas milczeli, wpatrując się w oszołomieniu w Don, jakby była jakimś cudem.

— To nie tak, że mi się nie podoba — przyznała po chwili zastanowienia Don. — Jest przystojny, inteligentny, wygląda na naprawdę miłego, ale trudno to wszystko ocenić, gdy ani razu nie miałam sposobności z nim rozmawiać. Wizualnie mi się podoba, bo jednak chyba nie ma dziewczyny, której by nie pociągał... Ale... Trudno mi uwierzyć, że zainteresował się mną. Może to wszystko kwestia przypadku lub jakiegoś podstępu...

— Widzisz, Nell? — zapytała z wyrzutem Vickie. — To twoja wina, że tak myśli!

— Jaka moja wina? Przecież jej tłumaczyłam, że naprawdę nie o to mi chodziło całą noc w dormitorium!

— Dziewczyny, nie kłóćcie się, to niczyja wina — przerwała ten potok słów ze szczerością Don, bo choć słowa Nellie ją faktycznie wówczas zraniły, to było to chwilowe.

Nellie spuściła zasmucony wzrok, a Vickie cicho westchnęła. Tymczasem bliźniacy zdołali odzyskać mowę.

— No tak, jesteś dziewczyną... — wydusił Fred.

— Wspaniale, że zauważyłeś — rzekła z sarkazmem Don.

— Zapomnieliśmy, że... No wiesz, możesz się podobać chłopakom — wyznał George.

— Pogrążacie się coraz bardziej.

— Don jest ładna, o co wam wszystkim chodzi! — zawołała obruszona Vickie, kładąc na ramionach współlokatorki dłonie. Przyjęła bojową postawę, jakby zaraz miała na kogoś skoczyć z pięściami.

— Co? Nie twierdzimy, że nie jest ładna! — zawołał obruszony Fred, a potem spojrzał na Don. — Bo jest.

Don się uśmiechnęła.

— Chodziło nam tylko o to, że przyjaźnimy się z nią już od dłuższego czasu — śpieszył z wyjaśnieniami George — i traktujemy jak siostrzyczkę, a co za tym idzie, no wiecie. Trudno sobie wyobrazić siostrzyczkę z jakimś fagasem. Musielibyśmy najpierw go dokładnie sprawdzić.

— Zapamiętam to — zadeklarowała Don, kładąc dłoń na sercu. — Obiecuję, że jeśli ktokolwiek mi się spodoba, to najpierw zwrócę się z tym do was. Słowo czarownicy.

— Mamy taką nadzieję — włączył się Lee i uniósł sugestywnie brwi. 

Fred poprawił się na siedzeniu, a potem, patrząc z chytrym uśmiechem na Don, powiedział:

— Czas więc wykorzystać twoje atuty.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top