Rozdział 10
Przyznam się szczerze, że nie przemyślałam jednej sprawy, przez co zmuszona zostałam do radykalnych środków w kwestii moich zapasowych rozdziałów. Strasznie musiałam się namyślić, w jaki sposób przenieść jeden i pół rozdziału o kilka do przodu, usunąć część informacji z kilku innych i w jaki sposób je połączyć do jeszcze innych, aby wszystko było spójne.
W ten sposób powstał bardzo długi rozdział, dwa tysiące słów, wybaczcie XD
•
Przed testem z rzucania zaklęć niewerbalnych wszyscy uczniowie szóstego roku, zdawać by się mogło, ślęczeli nad różnymi przedmiotami i próbowali rzucić na nie jakieś zaklęcie. Twarze purpurowiały, a oczy wyglądały tak, jakby miały największą ochotę wypaść z orbit.
Można było z łatwością, jedynie patrząc na co poniektóre osoby, wyczuć stres i niepewność, które unosiły się w powietrzu i zawieszały niczym ciężarki.
Nawet bliźniacy i Don byli poddenerwowani. W końcu zaklęcia niewerbalne były bardzo trudną umiejętnością i jednocześnie istotną.
Don przyjrzała się Filiusowi Flitwickowi, który na swoich krótkich nóżkach przemierzał z prędkością korytarz. Zaprosił uczniów do środka, gdzie na każdej ławce czekały już pucharki. Dziewczyna zastanawiała się, co będą musieli z nimi zrobić. Może sprawić, aby lewitowały? Jakimś sposobem to zaklęcie wychodziło jej nieco lepiej od każdego innego.
— Stańcie przed swoimi pucharkami — zarządził profesor zaklęć. — Mam nadzieję, że w istocie ćwiczyliście ostatnio zalecone przeze mnie Aguamenti, bo to właśnie tego zaklęcia dzisiaj będę oczekiwał.
Przez klasę przetoczył się szum zmartwionych głosów, a Don tak się skrzywiła, jakby właśnie wpakowała do buzi całą cytrynę.
— Zaczniemy od panny Spinnet, reszta stoi spokojnie. Muszę widzieć, jak czarujecie.
Poczłapał do ławki, przy której stała gotowa Alicja. Don obserwowała jej wysiłki, które ostatecznie popłaciły, a pucharek napełnił się wodą. Flitwick był zachwycony. Następnie przeszedł do siedzącej obok Angeliny Johnson.
— Wy też nie potraficie tego wyczarować, prawda? — zapytała z nadzieją Don, spoglądając po bliźniakach.
— Nie — powiedzieli jednocześnie z wyczuwalną beztroską.
Stwierdziła, że skoro Flitwick był i tak zajęty innymi osobami, to przynajmniej przez tę chwilę wypróbuje wyczarować wodę niewerbalnie, jeśli się uda, ewentualnie, ją gdzieś wyleje. Automatycznie spojrzała na Freda i uśmiechnęła się mściwie. Jeszcze się przecież nie odegrała... Przez ten szlaban i unikania Adana, co od ostatnich dni mężnie wykonywała, kompletnie wypadła z głowy Don ta obietnica dana samej sobie.
Teraz jednak musiała się skupić. Wzięła głęboki wdech, próbując, jak zalecał Adan, oczyścić głowę pełną wszelkich myśli i skupić się jedynie na pucharku, swojej różdżce i formułce. Tylko puchar. Puchar. Puchar.
Aguamenti.
Nic. Kompletnie nic. Dlaczego Don to nie zdziwiło?
Ponowiła próbę jeszcze kilka razy, za każdym razem z tym samym miernym skutkiem. Westchnęła z irytacją, przestępując z nogi na nogę. Złapała się za skronie, powoli wypuszczając powietrze z ust.
Co za badziew, stwierdziła w myślach.
— Przykro mi się na ciebie patrzy — powiedział ze współczuciem George.
— Zamknij się, próbuję się skupić — bąknęła niemiło.
— Twoje dwadzieścia prób nie są żywym dowodem na to, że nie potrafisz się skupić? — zauważył z równym współczuciem co jego bliźniak Fred.
— Och, tak? — Don oderwała spojrzenie od pucharku. — Może to dlatego, że ktoś mnie dekoncentruje?
— Moja uroda dekoncentruje wszystkich — potwierdził z chytrym uśmiechem Fred.
— Nasza uroda, braciszku! — skarcił George, dumnie wypinając pierś.
— Oboje wiemy, że to ja jestem ten przystojniejszy, zabawniejszy i cudowniejszy bliźniak, Georgie, nie oszukuj się — wyszczerzył się Fred.
George zrobił oburzoną minę, ale nie zdążył nic powiedzieć, gdy wtrąciła się Don:
— Naprawdę? Ja przez całe życie uważałam inaczej.
Fred spojrzał na przyjaciółkę z niedowierzaniem.
— Ty, Donnie? Ty przeciwko mnie?
— Żadna Donnie, bo brzmi to tak, jakbym była jakimś dzieckiem — skrzywiła się zniesmaczona.
— Niech ci będzie, Donno — odparował.
— Grabisz sobie, Weasley, oj, grabisz — ostrzegła, kiwając niebezpiecznie palcem.
— A teraz przypominasz naszą matkę — parsknął Fred.
Don zmrużyła oczy.
— George, lepszy bliźniaku, powiedz coś swojemu niewychowanemu bratu — zarządziła Don. Spojrzała z wyczekiwaniem na George'a, który, wciąż z dumą na twarzy, powiedział:
— Uspokój swoje fredowe instynkty, gorszy bliźniaku.
Fred wydał z siebie oburzony okrzyk i już chciał odpowiedzieć, gdy przed ławką Don pojawił się nauczyciel. Dziewczyna westchnęła. Wiedziała, że skoro ostatnie próby zakończyły się fiaskiem, to jest naprawdę niewielki procent na to, aby tym razem stało się inaczej. Niemniej jednak postanowiła się jeszcze raz skupić. Zmobilizowała się tym, że Adan zedrze z niej chyba żywcem skórę, gdy w końcu ją dopadnie.
Przygryzła wargę. Skoncentrowała się na pucharku. Skup się Don, nakazywała sobie. Skup się, bo jak się nie skupisz, to będzie po tobie nim cały Turniej Trójmagiczny się rozpocznie.
Aguamenti.
Machnęła różdżką nad pucharkiem, a chwilę potem z jej końca wytrysnął strumyk wody, który łagodnie wlał się do naczynia.
Z wrażenia aż upuściła różdżkę.
— Znakomicie, panno Dotson, znakomicie! — zawołał entuzjastycznie Flitwick i zaklaskał w dłonie.
Don nie potrafiła powstrzymać, jak bliźniacy zwykle to określali, „hermionowego wyrazu twarzy", kiedy spojrzała na nich z wyższością i lekkim uśmiechem.
•
Następnego dnia w Wielkiej Sali na śniadaniu panował jak zwykle rozgardiasz. Na długich czterech stołach pojawiły się różnorodne posiłki. Don nałożyła sobie gorącej owsianki, rozglądając się przez cały czas dookoła.
Tego ranka niezwykle bardzo się stresowała. Miała w końcu odegrać się na Fredzie. Przez długi czas rozmyślała nad tym, co byłoby najlepszą zemstą i ostatecznie doszła do konkluzji, że pokona go jego własną bronią. Uśmiechnęła się nikczemnie, ale zaraz później zasłoniła usta dłonią, odchrząkając. Musiała się jeszcze powstrzymać, aby wszystko wyszło tak, jak należy.
— Gdzie jest ten Lee? — zapytał Fred.
George wzruszył ramionami, a Don nie odpowiedziała, ponownie powstrzymując uśmiech. Śniadanie powoli dobiegało końca, gdy do Wielkiej Sali wszedł nareszcie Lee Jordan. Wymienił porozumiewawcze spojrzenie z Don, a następnie usiadł obok Freda i zajął go rozmową.
Dziewczyna wyjęła z kieszeni coś podłużnego, co przypominało trochę gumę, lecz było znacznie bardziej klejące. Nachyliła się przez stół i wrzuciła do pucharku Freda. Podróbka gumy roztopiła się od razu po dotknięciu cieczy, tworząc małą pianę na wierzchu, którą zdmuchnęła. Powróciła na swoją ławę, a wtedy dostrzegła, że George wszystko widział. Przyłożyła palec do ust, wskazała najpierw na niego, potem na Freda i dała jasne ostrzeżenie, przejeżdżając palcem po szyi, żeby nie pisnął słówkiem. George uśmiechnął się równie nikczemnie i skinął głową.
Oby wszystko się udało i wyszło tak, jak sobie wyobrażała! Uniosła kciuk w górę, gdy Lee na nią spojrzał, a po chwili obaj przyjaciele zakończyli rozmowę. Fred skończył jedzenie tostu. Dopiero wówczas chwycił pucharek i, nie zdając sobie jeszcze o niczym sprawy, zbliżył do ust oraz jednym haustem wypił zawartość.
— Dlaczego się tak na mnie patrzycie? — zapytał zaniepokojony Fred, spoglądając to po Don, to po George'u czy Lee, którzy całą trójką wlepiali w niego zaciekawiony wzrok.
Po chwili na jego twarzy wykwitło zrozumienie.
— Co mi dolaliście?
— Szczyptę zemsty — obwieściła Don, pocierając ręce i śmiejąc się tak złowieszczo, że kilka siedzących w pobliżu osób aż się odwróciło w jej stronę.
Na skutki nie trzeba było długo czekać. Uszy Freda zaczęły nienaturalnie szybko rosnąć, na co aż krzyknął z zaskoczenia. Przybrały wielkość uszu młodego słonia. Przez dodatkowe obciążenie zachwiał się niebezpiecznie, ale to jeszcze nie był koniec.
Bo potem pojawiła się trąba w miejscu nosa. Trąba słonia, która pod nienaturalnym kątem się wygięła, kierując na jego twarz. W następnej chwili z jej wnętrza wytrysła lodowata woda, która oblewała Freda przez dobre kilka dłuższych chwil, a gdy tylko skończyła, chłopak był mokry dosłownie od stóp do głów, a trąba i uszy natychmiast zniknęły.
— Niech cię Snape trzaśnie, Don — wymamrotał Fred, przetarłszy mokrą twarz, ale zaraz potem, wraz z większością Wielkiej Sali, która już zdążyła się zorientować w zaistniałej sytuacji, roześmiał się w głos. — Ale powiedzcie szczerze, ta trąba mi pasowała!
— Jasne, braciszku — przytaknął George. — Wyglądałeś tak bardziej... słoniowo, ekstra!
Fred skierował na siebie różdżkę, aby się wysuszyć, ale nawet po rzuceniu zaklęcia, nic się nie stało.
— Myślałeś, że będzie tak łatwo? — zapytała z niedowierzeniem Don. — Zapobiegłam wysuszeniu zaklęciem.
— Niemożliwe! Jakim niby sposobem nie masz problemu z takimi rzeczami, a ledwo zdajesz z roku na rok?
— Wrodzony talent — oznajmiła, odrzuciwszy włosy na plecy.
— Normalnie diablica! — zaśmiał się Lee.
— Moja krew! — oznajmił George. — Widać, że moja siostrzyczka!
Don skłoniła się, a pobliscy Gryfoni wiwatowali, wciąż się śmiejąc.
— A do mnie się nie przyznajesz! — zawołała nagle Ginny w stronę George.
— Słucham? Jasne, że się przyznaję! — odparł obruszony George. — Jesteś moją malutką siostrzyczką!
Ginny zmrużyła oczy, nie odpowiedziała, ale uśmiechnęła się lekko pod nosem.
— To do Rona się nie przyznajemy — zauważył Fred. — Musiało ci się pomylić.
Wszyscy przy stole spojrzeli na Rona, który wymamrotał coś, najpewniej niemiłego, wnioskując po tym, jak Hermiona krzyknęła donośne „Ronald!", a Harry parsknął pod nosem.
Szóstoroczni zaczęli dzisiejszy dzień od transmutacji, na której próbowali, w większości nieudolnie, przetransmutować stół w owczarka. Pomimo wielu prób Don nawet nie udało się sprawić, aby mebel dostał choćby jedną łapę.
Jeszcze przed lekcjami Fred zdołał się przebrać w suche ubrania i choć trochę wysuszyć włosy, które jednak wciąż na końcówkach był mokre i opadały mu na czoło.
Weszli do sali wejściowej, w której natknęli się na spory tłum zebranych osób. Don, bliźniacy i Lee niepewnie po sobie popatrzyli, a potem przecisnęli się przez zbiorowisko, aby dostrzec, czym byli tak zainteresowani.
Zauważyli wielki afisz ustawiony u stóp marmurowych schodów. Don wspięła się na palce, aby dostrzec treść, ale nawet to nie pomogło. Była zbyt niska.
— Co tam jest napisane? — zapytała, gdy dostrzegła podekscytowane twarze swoich przyjaciół.
— O rany! — zawołał z westchnięciem Lee.
— Ekstra! — powiedzieli jednocześnie Fred i George.
— Co tam jest napisane?! — powtórzyła głośniej.
W końcu Fred zwrócił na nią uwagę i przeczytał na głos ogłoszenie.
TURNIEJ TRÓJMAGICZNY
W piątek 30 października o godz. 18:00 przybędą do nas delegacje z Beauxbatons i Durmstrangu. Lekcje skończą się o pół godziny wcześniej. Uczniowie odniosą torby i książki do dormitoriów i zbiorą się przed zamkiem, by powitać naszych gości przed ucztą powitalną.
— Na brodę Merlina! — zawołała głośno Don, piszcząc z ekscytacji.
— No wiemy! — odpowiedzieli znowu w tym samym momencie bliźniacy.
Tak bardzo cieszyła się, że w końcu uczniowie z zagranicy przybędą, a turniej się rozpocznie. Już w tamtej chwili przeczuwała, że będą to naprawdę spore wrażenia. Miała tylko nadzieję, że wymyślą jakiś sposób na obejście zasady wieku, bo naprawdę bardzo chciałaby wziąć w tym udział. Przecież nie mogłaby tego przegapić tylko przez fakt, że siedemnaście lat ukończy dopiero za dosłownie kilka miesięcy, byłoby to okropne marnotrawstwo!
Zza pleców Don wyłoniły się Nellie i Vickie, które również wyglądały na podekscytowane.
— Cedrik się zgłasza! — oznajmiła ze szczęściem Nellie.
— Ten kretyn ma być reprezentantem Hogwartu? — zdziwił się Ron, patrząc wielkimi oczami na Nellie.
— Sam jesteś kretynem! — odwarknęła zaborczo dziewczyna.
— Wcale nie jest kretynem — przytaknęła Hermiona, mówiąc o Cedriku — nie lubisz go, bo dzięki niemu Puchoni zwyciężyli Gryfonów w quidditchu. Słyszałam, że jest bardzo dobrym uczniem... no i jest prefektem.
— Nie wierzę, że to mówię, ale tutaj Ron ma rację — obwieścił George, a Fred od razu mu przytaknął.
Hermiona i Nellie prychnęła rozeźlone, a Vickie tylko pokręciła głową.
— Hermiona ma rację, George, wy też wciąż macie do niego przez tę wygraną pretensje — zauważyła Don.
— Och, czyżby? A kto przez całe wakacje wyzywał od najgorszych Cedrika, hm, Don? — Fred posłał przyjaciółce znaczące spojrzenie.
— To... to było dawno! — oznajmiła wojowniczym tonem, gdy Nellie prawie zemdlała przez te słowa — tylko Vickie zdołała powstrzymać najlepszą przyjaciółkę przed upadkiem.
— Dawno, dawno, ale było — podłapał George.
— Wybaczyłam mu!
— Gorzej dla ciebie — oznajmił z szerokim uśmiechem Fred, a Don już nie odpowiedziała, wzdychając.
Nellie zdołała się już uspokoić, dzięki pomocy Vickie, ale wciąż spoglądała ze zdradą w oczach na swoją współlokatorkę, która dopuściła się takiej haniebnej, w jej mniemaniu, zbrodni, jak obrażanie ukochanego swojej koleżanki.
Następne dni zleciały z zadziwiającą prędkość wśród coraz bardziej podekscytowanych rozmów. Turniej Trójmagiczny był najbardziej wyczekiwanym wydarzeniem w całym roku szkolnym. Jeszcze wtedy nikt nie spodziewał się, jakie tragiczne skutki on przyniesie, a życie zatoczy gwałtownego obrotu.
Nikt nie spodziewał się, że cała sielanka lekkiego, uczniowskiego życia ulegnie natychmiastowemu i bezpowrotnemu zniszczeniu.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top