Rozdział 38

Czwarty (i ostatni!) rozdział maratonu. Przepraszam, że tak późno. Miał być kapkę po 20, a jest po 21 🙈 To przez zmęczenie.

Bałam się, że nie dam rady — złapał mnie ból brzucha oraz jestem dosłownie padnięta. Od dawna nie byłam tak wyczerpana pisaniem czy czymkolwiek. Nie miałam żadnego rozdziału na zapas, w sumie tylko ten pierwszy z maratonu, który napisałam jednak wczorajszego wieczoru. Te trzy kolejne były dzisiaj na żywca.

Jestem z siebie naprawdę dumna. Nie dość, że napisałam i wstawiłam w jednym dniu cztery rozdziały — co jest moim rekordem — to jeszcze zakończyłam tak jakby „pierwszą część" tego fanfiction. W drugiej będzie się działo znacznie więcej... hihi...

Z góry przepraszam, jeśli będą jakieś błędy. Pisałam to niemal zasypiając na siedząco. Możecie mnie o nich informować, a zmienię — bardzo cieszę się z każdych uwag, bo to one pozwalają mi się rozwijać ^^

Dziękuję wam za waszą obecność i aktywność pod rozdziałami w tym dniu ❤️ Życzę spokojnej nocy.

Oficjalnie pragnę także podziękować i pogratulować Miltonka . Jej też udało się dzisiaj wstawić dwa rozdziały do fanfiction o Fredzie i dwa do fanfiction o George'u, razem także cztery. Zabawnie było tak czytać twoje rozdziały, pisać te moje, i jeszcze odpowiadać na twoje komentarze! 😘❤️

Przepraszam za tak długi wstęp, hah.

Stwierdzenie, że Don olała egzaminy semestralne byłoby zwykłym niedomówieniem. Przez wzgląd na bliskie trzecie zadanie turnieju, w ogóle nie chciało jej się uczyć. Myślami była bowiem już przy nim. Zastanawiała się, jak tym razem poradzi sobie Harry Potter, który, jakimś cudem, do tej pory wychodził cało z każdej opresji.

Adan oprócz stresu przed swoimi sumami, przejmował się jeszcze stokroć bardziej niż Don jej egzaminami.

— Błagam cię, naucz się czegoś! — naciskał Adan. — Jak ty sobie poradzisz? Musisz coś wiedzieć!

— Nie przejmuj się tym, jak ja sobie poradzę — odparła wymijająco Don. — Karaluch przetrwa nawet koniec świata, zapamiętaj, młody.

Na tym kolejne prośby opiekuńczego Adana się zakończyły. Chłopak ewidentnie się obraził jak małe dziecko i od tej pory ciągle przesiadywał wraz z Amber w bibliotece.

Fred i George także się zbytnio nie przykładali. Inna postawa objawiła się nagle u Lee, który, o dziwo, pilnie się uczył. To wszystko za sprawką Vickie — Gryfonce zależało na stopniach.

W dzień dwudziestego czwartego czerwca na stadionie quidditcha, nietrudno się domyślić, było chyba jeszcze bardziej tłoczno niż w czasie każdego meczu. Don z ekscytacją w oczach wpatrywała się w widniejący wielki i ciemny labirynt.

Na ciemnoniebieskim niebie zaczęły pojawiać się pierwsze gwiazdy. Don musiała przyznać, że atmosfera do oczekiwania na ostateczny werdykt była sprzyjająca. Usiadła obok bliźniaków, a Lee i Vickie zajęli miejsca po jej drugiej stronie.

Po krótkim wstępie Bagmana do środka labiryntu jako pierwsi wbiegli Harry i Cedrik. Don zastanawiała się, czy także któryś z nich wyjdzie jako pierwszy. Następny był Wiktor, a na samym końcu Fleur, która wyglądała na lekko przestraszoną.

Teraz pozostało oczekiwanie. Trzeba było przyznać, że pierwsze zadanie turnieju było znacznie bardziej emocjonujące niż to aktualne. W końcu wówczas czynnie obserwowało się zmagania uczestników ze smokiem.

Ze znudzenia Don zaczęła wodzić wzrokiem po trybunach, aż natrafiła na dwie znajome twarze.

— Molly! — rzekła z radością. — I Bill! Co oni tutaj robią?

— Nie mówiliśmy ci? — zaskoczył się George. — Przyszli wesprzeć Harry'ego.

— Och... — wydusiła. — W sumie nie powinnam się dziwić. W ogóle dawno nie widziałam Billa...

— Przecież był z nami na mistrzostwach quidditcha — zauważył Fred i przyjrzał się bacznie dziwnie wyglądającej Don. — O co chodzi?

— O nic — wzruszyła ramionami z dziwnym uśmieszkiem. Czując na sobie taksujący wzrok bliźniaków, nie wytrzymała i parsknęła tak głośnym śmiechem, że kilka pobliskich głów z konsternacją obróciło się w jej stronę. — Przypomniało mi się coś... coś zabawnego... ale wam nie powiem. Nie teraz, nie jutro, nie nigdy.

— No weź! — Fred zrobił dramatycznie smutną minę.

— Nie naciskaj, bo przegrasz zakład w ostatnich dniach.

— Zemsta będzie słodka! — ostrzegł i mrugnął sugestywnie do Don.

Czas dalszego wyczekiwania spędzili na rozmowach i kolejnym obstawianiu wyniku. Fred i George lojalnie postawili tym razem na Harry'ego. Don była pewna, że nareszcie spisze się Krum, zaś Vickie wyraziła kobiecą solidarność i obstawiła Fleur. Lee wahał się pomiędzy Harrym a Cedrikiem, lecz ostatecznie także wybrał tego pierwszego.

— Po tamtych dwóch zadaniach zorientowałem się, że Potter ma dużo szczęścia — wyjaśnił Lee. — Nie zdziwiłbym się, gdyby wygrał. Skubany wie, jak sobie poradzić.

— Albo po prostu przyjaźni się z Hermioną Granger — mruknęła Don i zdmuchnęła z twarzy brązowe kosmyki włosów.

Niebo z ciemnoniebieskiej barwy zmieniało się na coraz to ciemniejsze, aż w końcu wygrany powrócił z Pucharem Turnieju Trójmagicznego w dłoni, choć nie tylko... gdyż jeszcze z martwym Cedrikiem Diggorym.

Wcześniejsze zakłady kompletnie straciły sens w świetle następujących wydarzeń. Don miała wrażenie, że jej serce przestało bić, kiedy wpatrywała się w tak nieruchomą, bladą, przerażającą... w tak martwą twarz chłopaka, którego nieraz widywała w czasie przerw na korytarzu szkoły.

Był to dla niej wielki szok, który odebrał dech w piersiach. Miała wrażenie, że osuwa się po prostu w nicość i traci kontakt z otoczeniem, choć wcale tak nie było, niestety...

Wciąż i wciąż w kółko słyszała te pełne rozdzierającego serca bólu okrzyki rodziców Cedrika, płacze wielu jego kolegów, w tym Marco, i pisk Nellie, której twarz szybko przybrała odcień czerwieni. Vickie natychmiast wyswobodziła się z objęć Lee, przecisnęła przy tłum i pobiegła do swojej przyjaciółki.

W uszach Don szumiało od niezidentyfikowanych dźwięków, kiedy Harry wymówił z wielką goryczą cztery mrożące krew w żyłach słowa:

— On wrócił. Wrócił. Voldemort.

Chociaż Don nie znała blisko Cedrika, to i tak oczy zaszły jej łzami. Nie tylko przez jego śmierć, choć to też — niełatwo było patrzeć na martwe ciało kogoś, kogo się widziało na korytarzu przez tyle lat, lecz również przez słowa Harry'ego. Nie miała powodów, aby mu wierzyć, ale nie miała także, aby nie wierzyć. A to było w tym najgorsze, bo bardzo chciałaby, aby to wszystko okazało się słabym żartem.

Poczuła na swojej dłoni dłoń Freda, który bez słowa splótł swoje palce z palcami Don. Dziewczyna przysunęła się do przyjaciela i położyła głowę na jego ramieniu. Wolne palce lewej dłoni zacisnęła kurczowo na rękawie bluzy Freda. Nie potrafiła odwrócić wzroku od ciała Cedrika. Jeszcze nigdy nie spotkało ją nic tak bardzo wstrząsającego, a ciagle przedzierające się wrzaski rodziców Puchona sprawiały, że włoski na całym ciele stawały jej dęba.

Kolejne dni były przesiąknięte żałobą. Wiele osób, nawet te nieznające zbytnio Cedrika, chodziło ze schylonymi głowami i widocznym żalem w oczach.

Obraz naprawdę roztrzęsionej Nellie był chyba dla Don najgorszy. Nie sądziła bowiem, że aż tak dotknie ją śmierć Cedrika. W końcu ani razu nawet z nim nie rozmawiała. Tylko snuła i snuła te swoje szalone wyobrażenia o wspólnym ślubie i o innych wyimaginowanych sprawach.

Tymczasem Nellie wyglądała jak siedem nieszczęść — trupio blada twarz, ciągle rozczochrane włosy, te same ubrania, podkrążone jak dwa spodki oczy oraz paniczny płacz do utraty tchu. Don zrobiło się szkoda koleżanki, za którą nigdy zbytnio nie przepadała. Vickie nie odstępowała najlepszej przyjaciółki na krok. Nawet Lee starał się wspierać rozgoryczoną Nellie.

Tuż przed ucztą pożegnalną przed wyjazdem na wakacje Don natknęła się na samotnie spacerującego Marco. Bez namysłu podeszła bliżej.

— Hej... — zaczęła niepewnie.

— Cześć — odparł słabym głosem i spróbował się uśmiechnąć, ale wyszedł z tego jedynie grymas.

— Jak się czujesz? — zapytała cicho Don i podrapała się z niezręcznością po ramieniu. — Ech, głupie pytanie... Jak masz się niby czuć? Na pewno podle. Cedrik był twoim przyjacielem... Strasznie mi przykro, Marco.

— Ja... Ja nie mogę po prostu w to uwierzyć — wyznał łamiącym się głosem Marco. — Jeszcze jakby przed sekundą się żegnaliśmy, życzyłem powodzenia Cedowi, planowaliśmy się spotkać na wakacjach...A teraz... Teraz go nie ma. Tak po prostu. Nie mogę w to uwierzyć.

Oczy Marco zaszły łzami, których nie wstydził się okazywać w przeciwieństwie do większości chłopaków — choć nie tylko! — w jego wieku. Don pokiwała ze współczuciem głową i objęła roztrzęsionego Krukona, który natychmiast odwzajemnił uścisk.

— Naprawdę mi przykro. Cedrik na to nie zasłużył — wyszeptała po kilku długich sekundach, kiedy stali bez słowa wtuleni w siebie nawzajem.

— Nie zasłużył — przytaknął słabo Marco. — Może... Może po prostu był za dobry na ten świat?

— Na pewno.

Kiedy nareszcie się od siebie odsunęli, Marco z westchnięciem starł łzy ze swoich oczu. Przez chwilę zapatrzył się na Don, po czym powiedział:

— Przepraszam, że wtedy tak chłodno zareagowałem. No wiesz, kiedy powiedziałaś, że nic do mnie nie czujesz.

— Ja też przepraszam, że cię zraniłam — włączyła się w przeprosiny Don. — Nie chciałam, aby tak wyszło. Mhm... Rzuciłabym teraz tym tekstem, że „serce nie sługa", ale jest zbyt tandetne.

Marco roześmiał się w głos, a Don cieplej zrobiło się na sercu, że zdołała go w jakiś sposób pocieszyć, pomimo że zdecydowanie nie była dobra w te klocki.

— Dziękuję — powiedział już z lekko lepszym humorem. — Nie tylko za to, że teraz mnie wysłuchałaś i wsparłaś, ale także za minione tygodnie naszego związku. Wciąż uważam, że jesteś wspaniała i mam nadzieję, że w końcu odnajdziesz swoją prawdziwą miłość, jakkolwiek daleko by nie była.

— Ja również mam taką nadzieję, że ty również znajdziesz kogoś dla siebie. To będzie wielka szczęściara... Marco... — zawahała się. — Pamiętaj, że jak coś, zawsze możesz ze mną porozmawiać. Podawałam ci mój adres, pisz do mnie.

Usta Marco ponownie rozciągnęły się w delikatnym uśmiech, kiedy skinął ze zgodą głową.

W Wielkiej Sali było dziś mniej gwarno niż zwykle. Posępność w ostatni dzień szkoły była wręcz nienaturalna, lecz nie było osoby, której wydarzenia sprzed tygodnia w żaden sposób nie dołowały. Sama Don nie przespała kilku nocy, myślami będąc wciąż przy krzykach pani i pana Diggorych.

— Dobiegł końca — rzekł Dumbledore, rozglądając się po sali — jeszcze jeden rok.

Zamilkł i zawiesił swój wzrok przy stole uczniów Hufflepuffu. Tam twarze wyrażały największą bladość i smutek.

— Wiele bym chciał wam powiedzieć tego wieczoru, ale muszę najpierw wspomnieć o stracie wspaniałej osoby, która powinna tu siedzieć — wskazał na stół Puchonów — i razem z nami świętować zakończenie roku. Chciałbym wszystkich poprosić, by wstali i wznieśli puchary za Cedrika Diggory'ego.

Wszyscy wykonali polecenie dyrektora — wstali, wznieśli swoje puchary, a przez salę przetoczył się pomruk:

— Cedrik Diggory...

Dalsza część przemowy Dumbledore'a zawierała pochwały dla Cedrika, orzeczenie, że zamordował go Lord Voldemort i podkreślenie faktu, że ministerstwo nie życzyło sobie, by o tym głośno mówił. Don wiedziała nie od dzisiaj, że nawet ministerstwo nie było w stanie powstrzymać Dumbledore'a od strzeżenia i propagowania swoich racji.

Humor Don kapkę się polepszył dopiero w czasie drogi powrotnej do domu. Bardzo cieszyła się z faktu, że nareszcie przyszły dwa miesiące wakacji, choć zdecydowanie nie było to szczęście takie, jak zazwyczaj.

Śmierć Cedrika i rzekomy powrót Lorda Voldemorta już o to zadbały. Obawiała się o to, co może wydarzyć się już jutro, ale wraz z bliźniakami starali się o tym na razie po prostu nie myśleć. Tak było najłatwiej. Nie mogli zbyt długo oszukiwać samych siebie, ale wydarzenia z ostatnich dni każdego z nich wstrząsnęło do żywego.

Kiedy znudzili się siedzeniem w przedziale, wyszli, aby się pospacerować. Wtedy usłyszeli krzyki Malfoya:

— ... za późno, Potter! Oni pójdą na pierwszy ogień, kiedy wróci Czarny Pan! Szlamy i kochasie mugoli pierwsi! No, może nie będą już pierwsi, to Diggory był pier...

Don i bliźniacy, spojrzawszy porozumiewawczo na siebie, machnęli swoimi różdżkami w stronę Malfoya, Crabbe'a i Goyle'a zupełnie w tej samej chwili, jak też zrobili to Harry, Ron i Hermiona. Każde z nich użyło inne zaklęcie, toteż trójka Ślizgonów leżała teraz nieruchomo na podłodze.

Przysiedli się bez zaproszenia do Harry'ego, Rona i Hermiony oraz rozpoczęli rozmowę. Pod koniec podróży Harry wcisnął worek wygranych w turnieju galeonów w dłonie protestujących Freda i George'a. Zażądał tylko tego, aby Ronowi zakupili nową szatę wyjściową i powiedzieli, że to od nich. Później wyszedł z przedziału.

Oszołomiona Don spojrzała na galeony wielkimi oczami i pokręciła do siebie głową.

— Głupi ma zawsze szczęście — wyszeptała z podekscytowaniem Don, mówiąc nie tylko o swoich przyjaciołach, ale także o sobie.

Na to stwierdzenie Fred i George w przypływie szczęścia rzucili się na jej szyję i wyściskali tak, że niemalże dziewczynie zabrakło tchu w piersi. Zaśmiała się na to i także objęła swoich przyjaciół.

Nareszcie mieli pieniądze. Nareszcie mogli spełnić swoje marzenie o funkcjonalnym sklepie. Przed tym jednak czekał ich ostatni — siódmy rok. Wtedy jeszcze nie mieli pojęcia, jak bardzo ciężki.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top