I
Siedzę owinięta kocem, wpatrując się w kroplą deszczu uderzającymi o okno.W głowię wciąż słyszę jej ostatni krzyk.Wsłuchuję się w dźwięk kropel bębniących o okno,ziewam nie spałam dobrze już od przeszło tygodnia.Przyglądam się swoim srebrnym paznokciom,tym przez które przeszło tydzień temu zginęło czternaście osób,zasłużyli na taki los odebrali mi kogoś ważnego.Nawet się nie zorientowałam a łzy znowu zaczęły spływać po moich policzkach.Dlaczego ranny w sercu nie goją się tak szybko jak te na ciele?Owijam się ciaśniej kocem,włosy opadają mi na oczy.
-Hej,Luna wróciłam.-Otwieram szybko oczy nawet nie wiem kiedy je zamknęłam.
-H-hej.-Mamrocze,Esmme ubrana w czarną prostą sukienkę i granatowy żakiet z tym lekkim makijażem wyglądała na kilka lat starszą.
-Jak się czujesz?-Pyta,to ona mnie wtedy znalazła,całą w krwi płaczącą nad zwłokami a wszędzie wokół wały się fragmenty ciał.
-W miarę.Jak na pogrzebie?-Pytam.
-Dobrze,przeczytałam twoje przemowę wszyscy byli wzruszeni.
-Chciałabym móc ją pożegnać osobiście.-Wzdycham.
-Wiem i to rozumiem ale tak będzie lepiej.-Mówi nie spuszczając ze mnie wzroku.-Siostrzyczko wiem że to dla ciebie ciężki okres,ale zaraz się wykończysz nie jesz,kiepsko śpisz,mało pijesz.Naprawdę się o ciebie martwię.
-Dobrze wiesz że nie mogę umrzeć,choćbym nawet chciała.-Mówię.
-Nie mów tak.-Przygląda mi się wnikliwie.
-Wiesz porostu mnie zostaw.-Odwracam się do niej a oczy zachodzą mi łzami.Moje wnętrze jest zimne jak metal w moich kościach...
------------------------------------------------------------------------------------------------------------
No hej hej! Jak wam podoba mój "nowy" pomysł to taki przed smak tego co planuję.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top