XVI

Zachłysnęłam się powietrzem,łapczywie je pochłaniając,ręce ogólnie całe ciało poprzypinane miałam do piszczącej aparatury.W ręce zaciśnięta kartka papieru,tępo wpatrywałam się w sufit...Więc jednak żyje.

-L-Luna?-Zapytał cichy głosik,odchyliłam głowę spoglądając na   Harry'ego siedzącego na krześle obok łóżka.-Dobrze się czujesz?-Pyta,spoglądam w jego szare oczy ,promieniowały szczęściem błyszcząc jak dwa diamenty.

-Jak na mnie czy normalnego człowieka?-Żartuje ,a on uśmiecha się.

-Nigdy więcej takich numerów,dobrze naprawdę nas wystraszyłaś...

-Nie jesteś na mnie zły?-Pytam spuszczając wzrok.

-Na początku byłem,okłamałaś nas i wystawiłaś na niebezpieczeństwo i śmierci samą siebie,ale kiedy Profesor Logan cię tu przyniósł,wyglądałaś  tak niewinnie,prawie jakbyś już nie żyła.Próbowałem postawić się w twojej sytuacji rozumieć co tobą kierowało.I wiesz do czego doszedłem?- Robi przerwę głaszcząc mnie po głowię,bawiąc się kosmykiem moich włosów.-Nie potrafię być na ciebie zły.-Uśmiecham się.

-Dziękuje.-Szepcze.

-Nie masz za co...Pójdę po kogoś,może w końcu odłączą cię od tej całej aparatury. -Uśmiecha się.

-Harry?

-Tak?

-Ile spałam?

-Równe trzy miesiące,Różyczko.-Uśmiechnął się,kiwnął głową i wyszedł,a mnie totalnie zamurowało ,spałam 3 miesiące przespałam jesień i część zimy...Leżałam tępo wpatrując się w sufit.Naprawdę aż tyle spałam?

Następne,dwa miesiące upłynęły na nadganianiu materiału,naprawdę harowałam dzień i noc żeby to wszystko po nadrabiać.A moja siostrzyczka i Victori nie dawały mi zbyt czasu na odpoczynek,miałam przewalone do marca....

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top