V

Sala balowa trochę opustoszała,zostały już tylko klasy liceum i najstarsi gimnazjaliści.(Czyli jakieś 30 osób) plus dwóch nauczycieli.Wszystkie światła zgasły,dziwne cienie zaczęły zbierać się w okół grupy młodszych mutantów,już miałam ruszać na odsiecz.

-Niech nikt nawet nie drgnie bo ich zabije!-Słysze głos Drackuli.-Długo się nie widzieliśmy Luna.-Pojawia się przy mnie i kładzie mi rękę na ramieniu, szlaga by  go zniósł cały plan,wszyscy milczeli.

-Czego chcesz?-Pytam oschle.

-Grzeczniej  księżniczko , moje warunki są proste.-Przede mną pojawia się coś w rodzaju mgiełki a w niej widziałam powiązanych uczniów i nauczycieli.-Pójdziesz ze mną po dobroci ze spokojem i będziesz grzeczna,albo ich  zabiję.

-Luna nie rób tego!-Krzyczy Dakota,wypuszczam ciężko powietrze nie mam wyboru.

-Przystaje na twoje warunki Drackula ale nie waż się nikogo tknąć.-Nikt już nigdy przeze mnie nie zginie.Uśmiecha się szaleńczo.-To dla waszego dobra.-Mówię i wszystko znika w mroku a ja tracę przytomności.

-Ała ała moja głowa boli.-Otwieram oczy wracają wspomnienia z wczorajszego wieczoru.-Aha to wiele wyjaśnia.-Spokój level:expert , muszę być uber spokojna, na złości całemu światu.Wstaję z łóżka.(na którym mnie położono).Ubrana w te cholerną czarną suknie,zaraz przy łóżku stała para czarnych baletek.Na czarnym biurku stał kielich ze szkła z czerwonym płynem.Wstaje bolą mnie wszystkie mięśnie,nawet te o których istnieniu nie miałam pojęcia dopóki nie zaczęły  boleć.Wącham zawartości kielicha -Krew,to jest krew o cholercia, i on myśli że ja to wypije?-Szpony zaczynają się nie kontrolowanie wysuwać i chować,wstrząsnęły mną silne drgawki,rzucając mną chaotycznie   po całym pokoju.Uderzam głową o kant łóżka,tracę przytomności.Ból to w tej  chwili był jedyną rzeczą  jaką odczuwam. Budzę się (nie wiem kiedy) w kałuży  własnej krwi,włosy  były  nią posklejane.Podnoszę się z podłogi,otrzepuje suknie (Cholerną suknie). Drzwi otwierają się w nich stoi Drackula,przyglądał mi się pogardliwym spojrzeniem. Oblizuję dolną wargę na widok mojej krwi,to chore.Przycisnął  mnie siłą do ściany,mimo moich starań nadal nie byłam stanie się mu stawić czoła,był ode mnie o wiele silniejszy.

-Twoja krew pachnie podobnie do krwi twojej matki,ciekawe jak jest z jej smakiem.-Wbija swoje kły w okolicy mojego obojczyka ,całe ciało przebiega dreszcz a potem skórę rozrywa potworny ból.Syczę pod jego wpływem.Odsuwa się lekko ode mnie a ja osuwam się na podłogę opieram się plecami o zimną ścianę.Wzrok utkwiony w tym potworze,zlizał resztki mojej krwi ze swojej twarzy.-Słodka.-Mówi.Rzuca wzrok na pełen kielich krwi stojący na biurku.Podnosi go i  podchodzi do mnie i siłą wlewa mi płyn do gardła,nie mam sił się opierać,robi ze mną co chce.To miejsce jak i on pozbawiają mnie energii i woli walki.Przynajmniej ludzie na których mi zależy są bezpieczni...

  



Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top