{11.} no way

━━━━━ 💔 ━━━━━

𝙉𝙊 𝙒𝘼𝙔
ELEVEN

━━━━━ 💔 ━━━━━

Luke patrzył się na to jak taksówka z Sydney oddala się od niego i odetchnął z ulgą dopiero wtedy, gdy pojazd zniknął za rogiem, a później przetarł nerwowo swoją twarz dłonią. To była jedna najdziwniejsza, a zarazem najgorsza randka w jego życiu i wiedział, że na pewno nigdy więcej jej już nie powtórzy. Zakład, w który wplątał się z Devon nabierał rumieńców, co oznaczało tak naprawdę tylko tyle, że żadne z nich nie zamierzało się poddać. Blondyn zgodził się, aby to jego randka poszła na pierwszy ogień, ale po wszystkim tak naprawdę był pewien, że to był najgorszy pomysł na jaki mógł wpaść. Te dwie godziny w kawiarni nie dość, że w ogóle nie były w jego stylu, to jeszcze jego wiedza o kotach pogłębiła się do tego stopnia, że nie zamierzał już nigdy zastanawiać się nad adopcją potencjalnego pupila, który mruczał i załatwiał się w kuwecie ze żwirkiem. 

Blondyn nigdy jeszcze nie czuł się tak bardzo przytłoczony i tak naprawdę udał się do pierwszego lepszego sklepu tylko po to, aby kupić papierosy i wypalić choć jednego, aby zebrać swoje myśli. To był kolejny raz gdy żałował tego wszystkiego, ale czy zamierzał się poddać lub w jakikolwiek inny sposób sprawić, żeby jednak przegrać ten zakład? Absolutnie nie. Nie pozwalała mu na to duma, ale i coś jeszcze. A tym czymś był fakt, że mógł widywać Devon z jakimś dupkiem, gdy tak naprawdę zasługiwała na wszystko, co było najlepsze. Na coś, czego on nie do końca potrafił już jej dać. I coś, czego tak naprawdę on sam nie dawał jej już od jakiegoś czasu. 

W końcu postanowił podzielić się z nią tą informacją, choć przypuszczał, że sama wiedziała jak to spotkanie się potoczy, nawet jeśli nie chciałą dać tego po sobie poznać. Sięgnął do kieszeni po telefon, a następnie wybrał numer swojej byłej dziewczyny, wciąż mając ją tam jednak zapisaną tak jakby dalej byli w związku i wcale się nie rozstali, nie walcząc w dodatku o to, kto będzie miał rację na samym końcu.

— Hej, Dev — odezwał się, gdy odpalał jedną ręką papierosa. Nigdy nie sądził, że do tego dojdzie, ale wtedy naprawdę potrzebował zapalić. I ochłonąć. Głowa wręcz pękała mu, bo pomimo tego, że Sidney na swój sposób była urocza, to jednak mówiła tyle, że przeciętnemu człowiekowi nie udałoby się tego osiągnąć przez dobre kilka miesięcy życa. — Jestem już po — dodał tylko, a następnie zaśmiał się pod nosem. Nie mógł uwierzyć w to, że będzie rozmawiać ze swoją eks o tym jak poszła mu randka, na którą to właśnie ona go umówiła. 

Hej, i jak było? Opowiadaj — Usłyszał po drugiej stronie, a później jeszcze coś w tle, co musiało oznaczać, że nie była sama, ale wtedy jednak po prostu chciał się z nią tym wszystkim podzielić, planując już, że on wybierze kogoś takiego, komu Devon nie będzie w stanie się oprzeć i tym samym wygra. Blondyn robił się tylko wtedy coraz pewniejszy swojej wygranej i zadowolony zaciągnął się dymem. 

— Jak było? Nie wiem czy jest co opowiadać. Ta twoja koleżnka to jakaś kociara do kwadratu. Skąd ty ją w ogóle wzięłaś? — powiedział na początek, po czym, gdy usłyszał nieco żałosny ton śmiechu byłej dziewczyny tylko pokręcił głową. — Nie mów mi, chyba jednak nie chce wiedzieć. Ale już nigdy nie spojrzę na żadnego kota tak samo. Wiedziałaś, że ona ma nawet tatauże z imionami wszystkich tych, które ma? To było nieco przerażające. Nie chciałem, aby mi je pokazywała, ale i tak to zrobiła — dodał tylko, drapiąc skórę na swoim karku, uważając przy tym, aby nie poparzyć się papierosem. Nie potrzebował żadnych blizn czy czegoś w tym rodzaju. 

Wiem... Po prostu uznałam, że muszę zacząc dosyć niepozornie, abyś nie myślał, że postawiłam porzeczkę za wysoko. Co byś wtedy biedny zrobił, hm? — powiedziała, przez co Luke roześmiał się pod nosem, zerkając przy okazji na zegarek, aby upewnić się, że zdąży wrócić na czas na ścianę. Chciał się powspinać, aby oczyścić umysł z tego wszystkiego i co ważniejsze wszystko dobrze rozplanować, bo teraz to była jego kolej, aby wysłać Devon na randkę i zamierzał sprawić, że szala korzyści przechyli się na jego korzyść. I tam już pozostanie. 

— Jakoś bym sobie na pewno poradził, nie musisz się o to martwić — przyznał rozbawiony jej pewnością siebie, bo jednak nie mógł jej tego odmówić. Devon zawsze pod tym względem go zaskakiawała, czy tego chciał czy nie, dlatego chyba tak długo ich związek wydawał się być jednak bez najmniejszego uszczerbku, pomimo tego, że coś już dawno się wypaliło i nie byli w stanie zapalić tej iskry między sobą od jakiegoś czasu. A przynajmniej on nie potrafił. Coś się zmieniło i nie był w stanie powiedzieć, co dokładnie. Tak po prostu. — Nie to pewnie chciałabyś usłyszeć, ale wiem, że nigdy by nic z tego nie wyszło. Ja i Sidney to jak dwa przeciwległe bieguny. Ja północny, ona południowy. Takie rzeczy nie mają racji bytu, Dev. Dobrze to wiesz. 

Coś mi jednak mówiło, że może zaiskrzyć — odpowiedziała dosyć sarkastycznie, a później roześmiała się znowu. — Mam tylko nadzieje, że to się na mnie nie zemści i nie umówisz mnie z jakimś nerdem, który nigdy nie widział dziewczyny na oczy - dodała przy tym już całkiem poważnie, co tym razem wywołało śmiech u Hemmingsa. 

— No nie wiem, nie wiem... Zastanowię się — przyznał tajemniczo, ale oczywiście nie miał nic takiego w planach. Tak naprawdę decyzja kto pójdzie na randkę z Devon pozostawała wciąż do podjęcia, bo nie był w stanie znaleźć żadnego kandydata, a przynajmniej nie przyłożył się do tego jeszcze wystarczająco mocno. Miał jednak nadzieje, że cud ostatniej chwili go uratuje i dzięki temu naprawdę wygra. Ciężko było mu się pogodzić z myślą, że mógłby przegrać i patrzeć jak jemu się układa, a Devon daje sobie radę w pojedynkę, nie mając jednak nikogo bliskiego poza przyjaciółkami. Nie docierało do niego wtedy nawet to, że przecież mogła tak po prostu tego chcieć i ten zakład narobi jednak więcej szkód niż czegokolwiek dobrego. 

━━━━━ 💔 ━━━━━

postaram się już teraz urozmaicić rozdziały i aby wlatywało coś innego x

a jeśli jeszcze was tam nie było to zapraszam na good heart, świeżo skończone! 

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top