Rozdział 33
Trzask, bum, trzask.
Głowa kolebotała mi się na boki, uderzając o pobliskie nierówności. Uścisk na ramieniu zelżał, jednak cały czas trzymał mocno. Wiedziałam, że się poruszaliśmy. Coś ciągnęło mnie w dal, czułam jak pędzimy przed siebie. Bałam się otworzyć oczy. Cierpienie rozrywało moje ramię na strzępy.
Bum.
Uderzyłam boleśnie krzyżem o coś twardego. Syknęłam, bo fala bólu rozlała się po całym ciele.
Nagła faza lotu rozwiała moje krótkie włosy, po czym twarde lądowanie wydusiło ze mnie powietrze.
Bęc.
Jedno, gwałtowne uderzenie, od którego zabolały mnie zęby. A potem cisza, która zaczęła dzwonić mi w uszach.
Uścisk zelżał, aby po chwili zniknąć. Upadłam już całkowicie na twardą ziemię. Czułam, jak z ramienia sączy się lepka krew, jak jej drobne strumienie spływają w dół, zgodnie z siłą grawitacji. W tej całej nienaturalnej ciszy krople stukały o ziemię nadzwyczaj głośno, zdawając się brzmieć jak uderzenia wielkich dzwonów.
Bałam się ruszyć, czekając. Rana zdążyła się zasklepić, a ciszy nie przerywało już nic, oprócz bicia mojego serca. Szumiało mi w uszach od podwyższonego ciśnienia krwi. Oddychałam szybko, nie mogąc się uspokoić. Przecież byłam już nieraz w gorszej sytuacji.
Cholera, co ja wygaduję?
Poziom adrenaliny powoli opadał, ja zaczynałam odczuwać niewygodę. Coś wrzynało mi się w poobijane plecy, a całe moje ciało błagało o zimny okład po szaleńczym pędzie i bliskich spotkaniach z rzeczami niezbyt miękkimi. Jakąś twarda rzecz wbijała się w moje biodro. Wszystko to odczuwalne było coraz natarczywiej, jednak strach dostatecznie powstrzymywał mnie przed jakimkolwiek ruchem, zaciskając swe szpony na moim gardle.
Chciałam użyć magii. Chciałam tego tak bardzo, jak nigdy przedtem. Zdrowy rozsądek jednak głośno protestował przeciw temu pomysłowi. Jakakolwiek nadnaturalna ingerencja w tych górach wzmacniała się co najmniej stokrotnie. Wszystko przez aurę świętego miejsca, które potęgowało wszystko wokół. Historie o niepokornych magach, chcących zasmakować potęgi, były mi znane aż za dobrze. Magowie ognia – spaleni przez własny płomień, ziemi – zgnieceni przez lawinę, wody – zmienieni na zawsze w lodowe posągi, powietrza – rozsadzenia od środka. Zresztą ja sama od początku czułam, że coś jest nie tak z moją mocą. Na początku nie zdawałam sobie sprawy, co tak właściwie jest nie w porządku, jednak z czasem przypomniały mi się mroczne historie o pysznych adeptach żywiołów. Dlatego góry były na środku całej wyspy, a żadne sanktuarium żywiołów nie znajdowało się w ich pobliżu. To dlatego w okolicy mieszkali tylko Lomu, chociaż i oni nie zapuszczali się zbyt blisko. Dostatecznie wielu przypłaciło taki pomysł życiem, aby ludzie nauczyli się raz, a porządnie: święte miejsca nie są dla nich.
Czułam, jak coś ociera się o moje ramię. Dotyk był tak nagły i niespodziewany, że moje spięte ciało wzdrygnęło się mimo woli. Zaraz jednak zastygłam bez ruchu, a panika rosła z każdym kolejnym otarciem.
Poruszyłam się niespokojnie, kompletnie wbrew memu przerażeniu, jakby nie byłam w stanie znieść większej ilości napięcia.
Drgnięcie to przypomniało mi, co wbijało się w moje biodro. Był to miecz.
W momencie, w którym zorientowałam się, że nie jestem bezbronna, zareagowałam odruchowo.
Zerwałam się na równe nogi, wyszarpując miecz jednym gwałtownym ruchem. Stałam na ugiętych nogach, gotowa w każdej chwili do obrony. Trzymałam ostrze przed sobą w drżących dłoniach, zaciskając palce na rękojeści. Klinga kiwała się na boki, ujawniając tym samym mój strach.
Ogromny kot odskoczył ode mnie niemal natychmiast, szczerząc kły i jeżąc cętkowaną sierść.
Zmrużyłam oczy. Światło wpadało przez wejście, przez co nie widziałam za wiele, szczególnie, że do tej pory leżałam plecami do słońca. Moje źrenice nie mogły się przestawić.
Stwór warknął, machając masywnym ogonem na boki. Na jego końcu widać było dziwne, okrągłe zgrubienie. Pokryte było licznymi guzkami i zgrubiałą skórą.
Zwierzę zamachnęło się, uderzając ogonem jak maczugą o podłogę. Z przerażeniem zobaczyłam, jak na podłożu pojawiła się siatka pęknięć.
Potwór zaczął krążyć. Nauczona doświadczeniem z treningów, również postąpiłam kilka kroków w bok. Dłoń nie drżała już tak mocno, a miejsce strachu powoli zajmowała chłodna kalkulacja i maksymalne skupienie. Żałowałam w tamtej chwili, że wolałam lekcje magii od fechtunku i zdecydowanie rzadziej walczyłam z Nalosonem bronią konwencjonalną.
Mamiłam przeciwnika, zmieniając tempo i ruszając mieczem na boki. Ściągnęłam brwi w skupieniu, patrząc na grę mięśni na ciele potwora. Czekałam na gwałtowne spięcie, które powinno poprzedzić skok. Stwór nie odrywał wzroku od błyszczącego ostrza. Nie atakował jednak.
Zatoczyliśmy krąg. Słońce odbijało się na przemian od mojej broni oraz ciała potwora. Mimowolnie zauważyłam, że to nie futro pokrywa wrażliwą skórę, a tysiące drobnych kolców.
Ciągle skupienie zaczynało mnie męczyć. Wiedziałam, że lada moment stracę koncentrację. W starciu z tym czymś, bez żadnego doświadczenia, miałam nikłe szanse. Moje ciało było wyczerpane utratą krwi i regeneracją, do tego oparzenia cały czas dotkliwie bolały. Widziałam jego siłę. Nie dałabym rady sparować ciosu, co najwyżej zrobić unik. Wiedziałam jednak, że potwór ten jest także szybki, jak wszystkie koty. W pełni sił wahałabym się nad wynikiem starcia, a w tamtej chwili zdecydowanie moje ciało było daleko od idealnego stanu. Grałam na czas, licząc na pomoc. Wątpiłam jednak, że zdołają dotrzeć do mnie w tak szybkim tempie. Konie nie dałyby rady w takim terenie. Klęłam w myślach na własną nieuwagę, przez którą znowu wpakowałam się w kłopoty.
W dalszym ciągu krążyliśmy. Kot nie atakował. Ja także nie chciałam wykonać ruchu jako pierwsza. Z jakiegoś powodu cały czas krążyliśmy wokół, chociaż potwór bez przerwy wodził za mną czujnym wzrokiem. Może mi się wydawało, może nie, ale raz w jego oczach zauważyłam coś na błysk emocji. Starałam się zrzucić to na garb emocji i zmęczenia, jednak wrażenie się powtórzyło.
Stwór nie atakował. Tym razem to ja byłam plecami do światła. Zdecydowałam się jakoś przerwać tę patową sytuację.
– Posłuchaj – zaczęłam niepewnie, głupio się czując, że gadam ze zwierzęciem. Stwór zjeżył kolce. Nic nie wskazywało na to, że mnie rozumie, jednak postanowiłam kontynuować. – Mi nie uśmiecha się umierać. Tobie pewnie też nie. Może ja sobie grzecznie stąd pójdę i, ani ja, ani ty, nie doznamy uszczerbku na zdrowiu. Co ty na to?
Cichy pomruk, zdecydowałam się wziąć za zgodę. Opuściłam gardę.
W tym momencie zauważyłam to, na co tak długo czekałam w napięciu. Potwór spiął mięśnie nóg i pleców.
Nie zdążyłam unieść ostrza. Ogromne cielsko zwaliło się na mnie. Ciężar zwierzęcia wydusił z moich płuc całe powietrze. Z zaskoczonych dłoni wypadł miecz.
Chciałam desperacko po niego sięgnąć, ale został odtrącony na bok przez ogon stworzenia. Zaklęłam w duchu, czując panikę.
Zginę tutaj, cholera jasna.
Z łap potwora wystawały szpony, wysuwając się coraz bardziej. Czułam, jak wbijają się głębiej i głębiej w moje ciało. Syknęłam, odwracając głowę. Z ust potwora czuć było padliną i zgniłym mięsem.
W tym momencie jeszcze mocniej pragnęłam, abym mogła użyć magii. Chciałam tego tak bardzo, że właściwie nie wiedziałam, co robię. Moja dłoń zacisnęła się w pięść, gotowa do zebrania wody. Nie zdążyłam jednak przygotować się na nic więcej.
Stwór wziął ogromny haust powietrza. Z jego szeroko rozwartej paszczy wydarł się okropny ryk, niemal rozdzierający bębenki uszne, a na mojej twarzy pojawiła się ochydna ślina. Strach ścisnął mnie za gardło, a ja na chwilę zapomniałam, jak się oddycha.
Zacisnęłam oczy. Serce waliło mi jak młot. Na uszy nie słyszałam praktycznie nic.
Ciężar na moich barkach nagle zniknął.
Czekałam na cios.
A potem otworzyłam oczy, gwałtownie siadając.
Pusto.
Zdałam sobie sprawę, że do tej pory nie oddychałam. Wzięłam głęboki haust powietrza. Potem następny. I następny.
Opadłam z ulgą na posadzkę. Z moich ust wydobył się śmiech. Śmiałam się jak głupia, właściwie jak nigdy. Czułam ulgę i rozluźnienie po przerażeniu, które znikło, jak ręką odjął.
Uniosłam głowę, słysząc nagły rumor. Zerwałam się gwałtownie, nie zważając na ból barków. Rzuciłam się w kierunku miecza, dopiero potem patrząc w kierunku źródła dźwięku.
– Na... Nakia?
~*~
Start marudzenia
Rozdział pisany na raty, niestety. Mam nadzieję, że tego bardzo nie widać ;)
Następnym razem, jak tylko wpadnie mi do głowy pomysł, zapisania się na jakąkolwiek olimpiadę, macie moje pozwolenie, żeby mnie znaleźć i mocno puknąć w głowę. Serio, mam dość.
Koniec marudzenia.
Pozdrawiam
Silea
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top