Rozdział 22

   Znalezienie Kiczoka zajęło mi dobrą chwilę. Przez jakiś czas tułałam się w pobliżu obozu, ale starca nigdzie nie było widać. Zdążyłam już przemyśleć każdą sytuację, jaka może mnie spotkać, ale nadal nie miałam pewności, jak zacząć rozmowę.
   Moje rozmyślania przerwał donośny kaszel nad głową.
  Ze zdziwieniem podniosłam wzrok. Mag ziemi jakby nigdy nic siedział na drzewie, wpatrując się w ostatnie promyki słońca.

  - Czego chcesz? - zapytał, nie racząc mnie nawet spojrzeniem.

  - Porozmawiać - odparłam, na co on parsknął tylko.

  - O czym?

  Wzruszyłam ramionami, zagryzając wargę. Już z góry wiedziałam, że ta rozmowa nie będzie należeć do łatwych. Tak jak każdy nie lubiłam przyznawać się do błędów, a Kiczoko, jak już się na coś zaweźmie, raczej łatwo nie odpuszcza.

  - O dzienniku. Źle się zachowałam - mruknęłam pod nosem, opierając się o pień drzewa, na którym usadowił się starzec.

   - Faktycznie. Twoje zachowanie było dalekie od kulturalnego, czy chociażby znośnego.

  - Zachowałam się źle. Powinnam była porozmawiać z tobą na spokojnie. Przepraszam.

  Odpowiedziało mi tylko prychnięcie. Spuściłam głowę, zagryzając wargę jeszcze mocniej. Na języku poczułam smak krwi.

  - Wiesz, takie rzeczy nie są normalne w naszym świecie. Kiedy byłem mały, słyszałem od niań historie o Diwarach i innych światach. Opowiadały, że nie wszędzie istnieje taka magia, jak w Ormundii.

  Starzec przerwał, jakby licząc, że zadam jakieś pytanie. Nic takiego nie nastąpiło, więc mówił dalej.

  - Baśnie mówiły o czarodziejach, potrafiących władać czasem, tworzących kule energii i machających magicznymi kijami. Pamiętam, jakby to było wczoraj. A potem, za czasów mych młodzieńczych lat, doszły bajania i ballady wędrownych trubadurów. Sławiły one dokonania Posłańców i władców wszelakich światów. Zawsze jednak ostrzegały one przed czarną magią...

  Starzec znów przerwał, a ja mogłabym się założyć, że w tamtym momencie spojrzał na mnie znacząco. Ja nadal wpatrywałam się w ziemię i pokiwałam głową.

   - Mów dalej - odparłam, bo cisza się przedłużała.

  - Pojęcie złej magii było mi obce, może dlatego, że nasza wspaniała Ormundia nigdy nie posiadała czegoś takiego jak "czarna magia", a zdolności magów rzadko były stosowane w egoistycznych i złych celach. Tak było kiedyś, jednak granice między światami zatarły się i do naszego świata przeniknął czarny dym złej magii. Siedem pokoleń królów walczy z tym samym wrogiem. Nie dziwi cię to? Długowieczność nie jest normalna, a w każdej baśni czy legendzie nieśmiertelność uzyskiwano przez podejrzane rytuały. Zła magia przenika przez naruszone bariery, których mieli pilnować Posłańcy.

  Nic nie mówiłam. Gdzieś daleko odezwała się sowa, zawył wilk.

   - Czyli to wszystko nasza wina? - zapytałam cicho.

  - Pośrednio, owszem. Bezpośrednio, nie mam pojęcia. Nie piłem od dobrych paru dni i nie nadaję się na filozofa. Wiem tylko, że każdy świat zdążył się mocno zmienić w ciągu tych trzystu lat. Nie koniecznie na lepsze. Bariery zanikają, już są na tyle cienkie, aby zła magia dotarła wszędzie i spaczyła światy.

   Jakiś nocny ptak zaczął swoją piosenkę. Brzmiał upiornie, zupełnie jakby chciał zapowiedzieć nieprzyjemną przyszłość.

  - Dlaczego Posłańców nie było tak długo? - zapytałam, aby przerwać ciszę.

  - Tego nie wie nikt. Ludzie, żyjący za czasów ostatniego Diwara, są martwi od dawna. Przez wojnę większość akt i dokumentów została zniszczona, a reszta jest pod pilną pieczą króla... No, przynajmniej była.

  Kolejna cisza była jeszcze bardziej nieprzyjemna. Smutek targnął moim sercem, bo na prawdę było mi szkoda władcy Ormundii. Nikt z nas nie miał pojęcia, czy królowi udało się jakoś wyzdrowieć. Trucizna, którą mu podano...
  Cholera.
  Gwałtownym ruchem odskoczyłam od pnia i złapałam się za głowę.

  - Kiczoko! Od kiedy było wiadomo, że król został otruty? - zapytałam z przejęciem.

  - Stwierdzono to jakieś pół godziny po twoim zamknięciu. A ty nie zmieniaj tematu - burknął starzec.

  - Ty nic nie rozumiesz! Przecież ten radca... mag powietrza... skąd on wiedział, co spotkało króla? - zapytałam, czując coraz większą złość na wszystko.

  - Masz rację... - mruknął, zeskakując z drzewa.

  - Pomyśl tylko! Nie chcieli cię wpuścić, mimo że przecież jesteś jego krewnym. Skoro nawet nie wpuszczali rodziny, to skąd on wiedział, co się stało? Oskarżył mnie wprost o otrucie!

  Chodziłam w tą i z powrotem, gorączkowo machając rękoma. Wyrzucałam sobie, dlaczego zorientowałam się tak późno. Wszyscy podejrzewali kogoś ze służby, nawet mi coś takiego przeszło przez głowę. Potem oskarżenie padło na mnie, co było wręcz doskonałym odwróceniem uwagi zmartwionych i jednocześnie wściekłych radców.
   Cholera jasna, przecież nawet jeśli król z tego wyszedł, to nadal zagrażało mu niebezpieczeństwo!

  - Wracamy do zamku! - krzyknęłam, rzucając się w kierunku obozu.

  - Zaczekaj! - silna, pomarszczowa dłoń złapała za mój nadgarstek. - Zwariowałaś?

  - Twój kuzyn może jeszcze żyć! Musimy wrócić do zamku i go ostrzec!

  - A potem zawiśniemy na którejś z nowiuteńkich szubienic. Pomysł świetny.

  - On może żyć - wyszeptałam, czując uścisk w gardle.

  - Nie. On jest już martwy, a my musimy ratować żywych. Nawet jeśli trucizna go nie zmogła, to Sofiniusz dawno zdążył go dobić - Kiczoko próbował argumentować, ale ja ledwo go słyszałam, powstrzymując słone krople, które nagle zaczęły gromadzić się w moich oczach.

  Uczucie bezsilności uderzyło we mnie całą swoją siłą. Już nie powstrzymywałam łez, a one natychmiast to wykorzystały, wydostając się na zewnątrz.
  Wyrwałam nadgarstek z ręki Kiczoka, po czym schowałam twarz w dłoniach.
  Nie byłam w stanie uwierzyć, że mogłam temu wszystkiemu zapobiec. Odpowiedź była na wyciągnięcie ręki, a ja jej nie zauważyłam. Zbyt przejęłam się sobą, nie patrząc na około. Może byłabym w stanie temu zapobiec!

  - Hej, to nie twoja wina - usłyszałam niepewny głos.

  - Mogłam mu pomóc... - wyszeptałam.

  - Nikt nie mógł przewidzieć.

  - To nie tak. Ja jestem Posłańcem i powinnam była coś zrobić. Może gdyby...

  - Co się stało, już się nie odstanie. A ty, mimo że jesteś Diwarem, nie możesz być wszechwiedząca. Wszyscy jesteśmy tylko ludźmi - starzec przemawiał cicho, delikatnie gładząc moje ramię. - Nie ma sensu obwiniać się po fakcie.

  Pociągnęłam nosem, kiwając głową.

  - A teraz głęboki wdech i wydech... wdech i wydech. Lepiej? - zapytał.

  Uśmiechnęłam się delikatnie, czując, że szok ustępuje, a histerię mam już za sobą.

  - Masz mi się więcej nie rozklejać - starzec pogroził mi palcem, zaraz jednak spoważniał. - Musimy podzielić się naszymi przypuszczeniami z resztą grupy.

  - Dobrze - mruknęłam, jeszcze raz ścierając z policzków łzy.

   Starzec uśmiechnął się i odwrócił na pięcie, aby odejść do obozowiska.

   - Kiczoko, dziękuję. I przepraszam raz jeszcze - powiedziałam, zanim zniknął za krzewami.

  - Każdy z nas popełnia błędy. Nikt nie jest idealny.

  Pokiwałam głową, po czym odwróciłam twarz w kierunku słońca.
  Ostatnie promyki lizały liście drzew, aby po chwili dzień ustąpił nocy. Na niebie rozbłysnęła pierwsza gwiazda.

~*~

Eh, rozdział spóźniony o conajmniej dwa tygodnie, ale po prostu nie miałam czasu go skończyć i dopracować. Teraz jest wolne i chwała Bogu za to. Ostatni mój tydzień był tak zapchany zajęciami i powtórkami, że na Wattpada miałam czas tylko na przerwach pomiędzy lekcjami.

Więc przepraszam, że dodaję tak późno. Po egzaminach wracam do mojej starej częstotliwości dodawania rozdziałów.

Wesołych Świąt!

Silea

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top