Rozdział 21
Według moich obliczeń zostało nam ponad trzy tygodnie drogi. Poruszanie się piechotą miało swoje plusy, ale z każdym kolejnym dniem wydawało się posiadać o wiele więcej minusów.
Bagna ciągnęły się w nieskończoność i coraz trudniej było uwierzyć, że kiedykolwiek z uda nam się z nich wydostać.
Przynajmniej nie napotkaliśmy więcej pościgu. Konie nie należą do istot bagiennych. Ludzie zresztą też.
Każdy miał poranione stopy, a nasze ubrania z dnia na dzień zdawały się coraz mniej zdatne do użytku. Zapasy kurczyły się coraz bardziej, mimo że posiłki uzupełnialiśmy ziołami i korzeniami znalezionymi na szlaku. Dziękowałam niebiosom za moją gorliwość w nauce, która w końcu się opłaciła. Niestety nie wszystkie rośliny istniały w obydwu światach.
Rozmasowałam sobie kark, czując, że kolejny komar znalazł sobie kolację.
Musiałam przyznać, że topografia tego miejsca była co najmniej dziwna. Z jednej strony bagna, a z drugiej rwące rzeki. Przecież takie ułożenie nie miało prawa istnieć. Przynajmniej na Erboarze.
Zaryzykowaliśmy rozpalenie ogniska. Dookoła nie spotkaliśmy żywej duszy, a każdy z nas miał dość zimna i wilgoci. A przede wszystkim komarów.
Cisza dookoła ogniska była równie nieprzyjemna, co ta w ciągu dnia. Zdecydowanie bardziej niemiła niż komary, deszcz i chłód razem wzięte. Doskonale wiedziałam, czyja to była wina. I czułam się z tego powodu źle.
- Przepraszam - powiedziałam nagle, aby przerwać ciszę.
Rzuciłam to w przestrzeń, zakłócając myśli innych. Wszyscy podnieśli naraz głowy i spojrzeli na mnie ze zdziwieniem. Ja jednak byłam zdecydowana kontynuować. Powinnam to powiedzieć już dawno temu, ale, tak jak każdy, nie lubiłam przepraszać.
- Źle się zachowałam. To było niesprawiedliwe wobec was - dokończyłam. - Po prostu tego wszystkiego było dla mnie za wiele. Wy do wojny przywykliście od urodzenia. Ja dopiero od niedawna mam z nią styczność.
- Do wojny nie da się przywyknąć. Nigdy - odparł Naloson, odwracając wzrok.
Cisza się przedłużała. Nagle ziemiste podłoże wydało się wszystkim nad wyraz interesujące.
- Rozumiem... albo chociaż staram się was zrozumieć - mruknęłam. - Tak czy inaczej, postawiłam źle. Przepraszam wszystkich.
Nadal cisza. Cholera, a jak oni mi nie wybaczą? Nad moją głową już wisiało widmo klęski i samotności. Serce przyspieszyło, a ja nagle zapragnęłam uciec jak najdalej stąd.
- Co tak siedzicie, jak te kołki!? - krzyknął nagle Naloson, po czym doskoczył do mnie i zamknął w niedźwiedzim uścisku.
Potem dołączyła reszta, a ja nareszcie odetchnęłam z ulgą. Co prawda z wielkim trudem, bo otaczający mnie przyjaciele niezbyt pozwalali mi na głębszy wdech.
- No, skoro między nami jest już zgoda, to przydałaby nam się jakaś fajna nazwa! - krzyknął Naloson, gdy już wszyscy odsunęli się ode mnie.
- Na serio? - zapytał Aret, przywracając oczami.
- Jasne! - potwierdził mag wody, nie tracąc ani trochę ze swojego humoru.
- A po co nam to? - zapytał nadal sceptyczny Aret.
- Jak to po co? Gdy już dotrzemy do tej waszej twierdzy i zapukamy do wrót, to trzeba mieć gotową odpowiedź - odparł chłopak, zupełnie jakby to było oczywiste.
- Fakt. Nie pomyślałem o tym - wycedził mag ziemi.
- No i fajnie. Ktoś ma jakieś pomysły? - zapytał Naloson, najwyraźniej nie wyczuwając wyraźnej nutki niechęci w wypowiedzi Areta.
Westchnęłam cicho, ale w głębi duszy cieszyłam się, że wszystko wróciło do normy. I jak widać było na załączonym obrazku, nie tylko ja radowałam się z powrotu starych stosunków między nami.
- Skoro nikt nie chce pierwszy, to niech zacznie Silea - zawyrokował mag wody.
- Czemu ja? - zapytałam rozbawiona. Czasem trudno było uwierzyć, że miał tyle lat, co ja.
- Bo jesteś liderem. A teraz myśl - rozkazał, a miał przy tym tak poważną minę, że aż trudno było powstrzymać śmiech.
- Nie mam pojęcia - powiedziałam po prostu, rozkładając ramiona.
- Oj, no weź. Nie umiesz się bawić - stwierdził chłopak. - Powiedz coś. Cokolwiek.
Prychnęłam cicho, patrząc na gałęzie drzew. Nieznane mi z nazw gwiazdozbiory zaczynały błyszczeć.
- Drużyna czterech żywiołów? - powiedziałam pierwsze, co mi przyszło do głowy.
- Nie. Zbyt proste - zawyrokował mag wody. - Teraz kolej Areta.
- Naprawdę? - zapytał chłopak.
- Tak.
- Eh... no nie wiem. Może Siedmiu Wspaniałych?
- Niechwytliwe i dobre dla pospólstwa. Ktoś ma jakieś inne pomysły? - zapytał Naloson.
- Ale wy jesteście dziecinni - stwierdził Kiczoko, wstając.
Stary mag ziemi był nie w humorze, odkąd dziennik zniknął w moich rękach. Cały dzień zachowywał się mrukliwie. Moje przeprosiny niewiele wniosły. Zresztą nie dziwiłam mu się, moje postępowanie nie było do końca w porządku.
Starzec oddalił się od obozu, rzucając przez ramię, że zrobi obchód.
- Nikt, nic? - zapytał Naloson, niewiele robiąc sobie z uwagi Kiczoka. Odpowiedziała mu cisza. - Jak nie, to ja mam pomysł. Co powiecie na Smoka Żywiołów?
Naloson był tak zadowolony z wymyślonej przez niego nazwy, że wypiął pierś do przodu i uniósł głowę w górę. Wydawał się czekać na tą swoją "wielką chwilę".
- Długo nad tym myślałeś? - zapytałam z uśmiechem.
- Cały dzień - odparł z dumą. Aret poklepał go po ramieniu.
- Geniusz z ciebie. Niech Ci już będzie. Od dziś jesteśmy Smokiem Żywiołów - stwierdził mag ziemi. Wszyscy wybuchnęli śmiechem.
Powolnym ruchem wstałam. Kątem okiem zobaczyłam, że Ben już śpi, oparty o skrzydło Tyrueiego. Smok zbytnio nie mógł się ruszyć, aby nie obudzić chłopca.
- Idę się przejść - powiedziałam cicho. Moi towarzysze pokiwali głowami.
Jest ktoś, z kim muszę pogadać.
~*~
Edit, bo zapomniałam o ogłoszeniach.
Pierwsza sprawa - oneshoty
Póki co, mam już ponad tysiąc słów, a nie jestem nawet w połowie zaplanowanej fabuły. Na razie nie zdradzę, czego będzie ona dotyczyć. Niespodzianka ^^
Druga sprawa dotyczy częstotliwości rozdziałów. Jak już mówiłam, jeden na dwa tygodnie, ALE jako, że jestem już po egzaminach kuratoryjnych, możliwe, że uda mi się wygospodarować nieco czasu i opublikować coś szybciej. Jednak nic nie obiecuję.
Pozdroski
Silea
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top