9.

Julek był w parszywym humorze.

Minęły dwa dni od pocałunku. Adam wstawał rano przed nim, i wracał kiedy już położył się spać. Jedynym dowodem, że mężczyzna był w swoim mieszkaniu był bałagan który po sobie pozostawiał.

(Który Juliusz musiał sprzątać.)

Trzeciego dnia Julek miał juz dosyć. Nie obchodziło go to, nie obchodziły go głupie nastroje duchownego, jego upartość j jego głębokie, niebieskie oczy w których można się utopić.

Juliusz NIE był zakochany.

Może po prostu powinien pójść do kościoła, jak zawsze. Zignorować przeszywający wzrok Adama. Czy będzie patrzył na niego z taką samą smutną sympatią?

Rozległo się pukanie do drzwi. Nie, nie pukanie - walenie.

Juliusz zmarszczył brwi. Nikt nie odwiedzał Adama. A nie ma mowy, żeby on sam pukał do mieszkania, do którego miał klucz.

Julek podszedł niepewnie do drzwi, i przekręcił zamek.

W stromym korytarzu stał nie kto inny jak ksiądz Zygmunt.

Ksiądz Zygmunt Krasiński był jednym z oskarżycieli na jego procesie. Był wielce zawiedziony, że Juliusz nie dostał natychmiastowej kary śmierci.

Był również jednym z ludzi z przeszłości zarówno jego, jak i Fryderyki. Mroczniejszej przeszłości.

Zygmunt spojrzał na niego spod swoich ledwo zauważalnych brwi. Serio, powinien coś z tym zrobić.

- Wiem, czym jesteś - powiedział na powitanie.

- Ciebie też miło widzieć, Zyg - odpowiedział mu Julek.

- Próbowałem był onieśmielający - mruknął pod nosem.

- Zygmunt, wszyscy o mnie wiedzą. To dlatego tu w ogóle jestem. Byłeś na procesie-- brałeś udział w procesie. Więc przestań mnie zaczepiać. Zajmij się programowaniem wiernych, czy cokolwiek robisz na co dzień.

- Ach. Nie wyraziłem się jasno. Wiem o tobie i Adamie.

Julek zamarł.

Och, nie. Tylko nie to. Nie znowu.

- Niby co o mnie wiesz? - rozległ się głos za nim.

Julek poczuł, jak jego serce bije mocniej.
Adam stał tuż za zdziwionym Zygiem, jego brwi złączone w niezadowoleniu.
W jego dłoni była garść polnych kwiatów. Juliusz uśmiechnął się słabo.

- Wróciłeś...

Adam zarumienił się.

- Jesteś moim przyjacielem. - powiedział, na co Julek poczuł ukłucie żalu - Zawsze będziesz moim przyjacielem.

- Przyjacielem? Ciekawe. Słyszałem coś innego.

Adam zmarszczył brwi, i wepchnął się pomiędzy Julka a Zygmunta. Dotknął ramienia tego drugiego.

- Co słyszałeś, Zygmunt. I od kogo?

- Mam swoje źródła. Powiedzmy, że nie wszystkie siostry powzięły śluby milczenia. Ach, i mam też oczy.

Adam wzmocnił swój uścisk na jego ramieniu.

Ale Ksiądz Zygmunt tylko uśmiechał się dalej.

- Słyszałem... że twój podopieczny cię zaraził. Że popełniacie razem grzech Sodomii. Że ten dom nie jest domem Boga.

Wyrwał się spod uścisku Adama i stanął bliżej schodów.

- Żałosne. Wiedziałem, że takich jak ty powinno od razu się likwidować.

- Przestań, Zygmunt. To nie przystoi.
Adam zbliżył się do tego dupka, Zygmunta. Jako że był debilem, nic sobie z tego nie robił.

- Nie przystoi? Przyjaźnisz się ze zboczeńcem.

Następne wydarzenia zadziały się bardzo szybko: Adam, w swojej furii, uderzył Zygmunta w twarz. Zygmunt, stojący na krawędzi, potknął się o swoją sutannę i upadł do tyłu... na szereg stromych, ciągnących się schodów. Przez całą drogę wydawał z siebie zduszone okrzyki... aż w końcu zamilkł.

Adam mieszkał na ostatnim piętrze.

Zapadła cisza.

Ksiądz Adam popatrzył na Julka, i popatrzył na resztki Zygmunta znajdując się u dołu schodów. I na krew. Dużo, dużo krwi.

Był biały jak ściana.

Westchnął głęboko, przecierając dłonią oczy.

- Kurwa.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top