Rozdział 9


Czas pędził nieubłagalnie. Spędził w towarzystwie Meg kilka godzin pijąc kawę w cukierni blisko miejsca zbrodni. Opowiedział jej jak trafił do wojska, a potem do policji. Wyznał, że do wydziału dostał się, bo zarobił kulę w ramię za siostrę swojego przyjaciela. To, że wcześniej od środka rozpracował grupę przestępczą zajmującą się haraczami miało mniejsze znaczenie. Taka była prawda. Dostał posadę w wydziale, bo poprosił o nią przyjaciela, a ten nie miał wyjścia jak przedstawić jego kandydaturę obecnemu szefowi. Meghan nie mogła przestać się dziwić temu jak ciekawe życie prowadzi detektyw i jak spokojnie mówi o rzeczach jakie ją mogłyby tylko przerażać. Zafascynowana tym spokojnie dopijała kolejny kubek kawy i chłonęła najdrobniejsze szczegóły. 

- Z całej tej historii wydaje mi się, że twój szef jest kozakiem - wypaliła nagle. - Chciałabym go poznać.

- Może pewnego dnia przedstawię ci go. - Jay po raz pierwszy od dawna otworzył się przed kimś. Było mu lżej opisanie całego swojego życia do momentu dramatów jakie go spotkały, niż po nich, ale i tym postanowił podzielić się z nową znajomą. Meg była zafascynowana Jayem i jego opowieściami. Była smutna gdy wspomniał o stracie matki, a potem ojca, jednak chciała wiedzieć jeszcze więcej o czarującym detektywie. Zadawała pytania i reagowała, czasem bardzo energicznie na poszczególne wydarzenia z jego przeszłości.

- To niesamowite. Przeszedłeś to wszystko i wciąż stoisz po tej dobrej stronie? - powiedziała nagle nie myśląc nad tym za wiele. -  Mnie wystarczyła jedna porażka, by zwątpić we wszystko w co wierzyłam do tej pory. 

- Chcesz się tym podzielić? - spytał. Czuł, że kobieta też ma swoje tajemnice. - Jeśli ci to pomoże, twoje wyznanie może sprawić, iż nie będę się czuł jak kompletna ofiara losu. 

- Nie jesteś ofiarą - zaśmiała się. - Raczej bohaterem. - Usłyszenie tego z ust osoby trzeciej było dla Jaya podwójnym ciosem. Nigdy nie czół się jak bohater, a już na pewno nie po ostatnich wydarzeniach. Nie chciał jednak przerywać kobiecie, więc uśmiechem podziękował za wątpliwy komplement.  Chwila ciszy świadczyła o jej wahaniu, przed wyznaniem swojej historii. -  Zakończyłam długi związek po tym jak okazało się, że nie mogę liczyć na jego wsparcie w trudnym momencie. - Spojrzała na Halsteada, który ewidentnie chciałby wiedzieć więcej. Zadowolona zwilżyła wargi i zaczęła opowiadać. - Mieszkając w Tampa, na Florydzie byłam wolontariuszką w telefonie zaufania dla młodzieży. Nie pracowałam zawodowo, bo mój facet miał kasy jak lodu.  Poza tym w wieku dwudziestu lat sprzedałam dosyć dobry pomysł i za same prawa patentowe dostałam sporą sumkę, więc praca nie była mi potrzebna. Nienawidziłam jednak siedzenia w domu. Postanowiłam zrobić coś dla innych. Jakiś czas szło dobrze. Odbierałam kilka telefonów, wysyłałam pomoc w razie potrzeby czy po prostu, wysłuchiwałam osoby i doradzałam. Ale jednej nocy, zadzwonił chłopak. Z głosu wywnioskowałam, że nie miał więcej niż dwanaście lat. Mówił spokojnie. Do dziś pamiętam jego ton. Jakby pogodzony z losem wiedział co musi zrobić. Rozmowa nie przynosiła skutku więc poprosiłam go o spotkanie. - Halstead słucha uważnie czując jakie może być zakończenie tej historii. -  Nie powiedział gdzie jest, ale odebrał mój prywatny telefon gdy oddzwoniłam. Tak bardzo czułam, że robię źle. Powinnam zawiadomić odpowiednie służby i może wtedy... - zamilkła. Musiała ukryć zgromadzone łzy w swoich oczach. - Zamiast tego, sama ruszyłam w drogę i za jego wskazówkami dotarłam do wieżowca, na którym stał. - Głos wiązł jej w gardle. Halstead chciał to przerwać, ale Meg kontynuowała.  - Miałam nadzieję, że jak mnie zobaczy i prosto w oczy powiem mu, że nie warto to będzie miało większą siłę niż rozmowa z obcą osobą przez telefon. Nie miałam jednak szansy by powiedzieć cokolwiek. Bruno strzelił sobie w głowę w momencie gdy moja noga stanęła na dachu. W życiu nie byłam tak przerażona. Do dziś pamiętam jego bezwładnie opadające ciało. Jakby odcięta od sznurków marionetka. - Nie chciała się posypać, ale tamte emocje, plus to co czuła gdy ratowała Jaya przelało czarę. Jedna samotna łza spłynęła po jej policzku. Szybko jednak ją otarła wierzchem dłoni. -  Kilka dni chodziłam rozbita. Spędzałam długie godziny dumając nad tym co zrobiłam źle. Odcięłam się trochę od świata. 

- To normalne - wtrącił Jay. 

- Nie dla mojego faceta. Wciąż miał pretensje o noce podczas, których nie sypiałam i o to, że za mało czasu poświęcam mu i naszemu związkowi. Dla niego postanowiłam przestać rozmyślać i zmienić się. Czułam, że tylko on mi został i powinnam się na nim skupić, jednak on uznał, że to za mało. - Meg zagryzła zęby by wyznać najbardziej bolesną rzecz. -  Oświadczył się, myśląc, że zajmę się przygotowaniami do ślubu, a sam w tym czasie znalazł sobie kogoś, kto nie zmagał się z traumą. Według niego nie zdradził mnie, po prostu, źle zinterpretowałam gorący pocałunek jakim obdarzył swoją sekretarkę. Swoją drogą straszna sztampa. - Zaśmiała się z tego. Jay jednak zaczął widzieć w tym inny sens.  - Wyjechałam do Chicago, bez słowa wyjaśnienia zrywając zaręczyny. A tu na miejscu okazało się, że mój własny ojciec robi to samo z moją matką. Tym razem nie zostawiłam tego bez słowa. Pomogłam mamie odciąć się od ojca i  tyle.

- Kawał historii. Jednak, wciąż nie wiem dlaczego zwątpiłaś w to co wierzysz.

- Szantażowałam ojca przez kilka miesięcy, żeby zostawił mamie pieniądze. - jej chłodny ton z jakim wypowiadała się o ojcu zdradził Jayowi, ze kobieta nie darzy go miłością. - Jest wziętym radnym tego miasta, ponadto byłym wojskowym, który dba o swoją reputację. 

- Rolland Heath jest twoim ojcem? - spytał zaskoczony. Meg przytaknęła. Halstead nie mógł uwierzyć. Znał komandora Heath'a. Był jego przełożonym w Afganistanie, na pierwszej misji. Był wspaniałym człowiekiem i żołnierzem. Kilkukrotnie po powrocie kontaktował się z nim by pomógł mu dostać się do policji. Jay ze swoim PTSD nie mógł liczyć na stanowisko w Chicagowskiej policji, ale dzięki komandorowi poddał się terapii i dwa miesiące później dostał list polecający do akademii. Notka od pani psycholog była pełna nadziei na jego wyzdrowienie, dlatego z kredytem zaufania Heath pomógł Jayowi z znalezieniem pracy. - Nie mogę uwierzyć, że zdradzał żonę.

- Jesteś jednym z wielu, którzy mają go za anioła - odparła. - Tak naprawdę mało kto go zna. 

- Czasem łatwiej jest widzieć tylko te dobre strony, bo te złe są zbyt bolesne - skwitował zastanawiając się czy i on nie robi teraz tego, o czym mówiła Meg.

- Cholerna racja! - odparła. 

Halstead zerknął na zegarek. Jego serce drgnęło, gdy uświadomił sobie jak długo siedział z Meg.  Za godzinę jego żona wracała z pracy, a on ponownie poczuł jak dokucza mu ręka. Leki przestawały działać. Zaczynał mieć wrażenie, że ten ból jest powiązany z jego stanem psychicznym.

- Coś nie tak? - Meg dostrzegła jego zmieszanie po tym jak zerknął ukradkiem na zegarek, a chwilę później na telefon. Spieszy się?

- Muszę wracać do domu zanim moja żona odkryje, że błąkam się, zamiast odpoczywać. - Na początku Meg się uśmiechnęła, ale potem dotarły do niej słowa detektywa. Jay zganił się w duchu za to wyznanie.

- Nie wiedziałam, że masz żonę.

- Cóż... - westchnął. Jego reakcja była dla niej dziwnie bolesna. Nie wspomniał o żonie do teraz, a cała rozmowa, jaką przeprowadzili opierała się na związkach i zdradzie. Kobieta poczuła niesmak. Czuła się winna przez myśli jakie krążyły po jej głowie w czasie tego spotkania. Nie miała prawa zakładać, że Jay jest tam dla jej wywodów. Że interesuje się nią. 

- Powinieneś już iść - powiedziała pewnie tym samym zimnym tonem, którym opisywała ojca. 

- Może kiedyś znów się zobaczymy? - spytał łapiąc za drzwi.

- Pewnie, zabierz ze sobą żonę. - odparła. 



Mam nadzieję, że rozdział się spodoba! 

Życzę wszystkim szczęśliwszego, zdrowszego i bardziej owocnego nowego roku! Do siego!

🥳🥳🥳🥳🥳🥳🥳🥳🥳🥳🥳🥳🥳🥳🥳🥳🥳🥳🥳






Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top