Rozdział 6.

 
Dwa dni po strzelaninie.

      Hank zdenerwowany wyszedł z gabinetu. Odbył właśnie nieciekawą rozmowę z prokurator, która chciała jakichś odpowiedzi. Minęło dopiero dwa dni od masakry, w której Jay został ranny, jednak wszyscy chcieli szybkich wyników. Wciąż nie mieli bladego pojęcia kto i dlaczego zaatakował właściciela sklepu i resztę tam obecnych. Nie mówiąc już dlaczego ich kolega prawie został zabity. Nie znali tożsamości faceta bez twarzy, mino iż ofiara miała na sobie strój kuriera. Żadna z siedzib tej firmy nie zanotowała zniknięcia jakiegoś pracownika, co więcej żaden ich wóz nie był wtedy na tamtym terenie. To wszystko nie trzymało się schematu, który mógłby ich gdzieś doprowadzić. Jedynym pocieszeniem było to, że Jay, po ciężkiej operacji dochodził powoli do siebie. Nie obudził się jeszcze, ale Will co chwila wysyłam im dobre informacje o jego poprawiającym się stanie zdrowia.

Mimo niepokoju o przyjaciela mogli pracować nad sprawą, w której jedynie biały proszek, znaleziony  na blacie stołu z tyłu sklepu pozwalał im przypuszczać, że właściciel maczał palce w narkotykowym handlu. I to mogło być powodem strzelaniny.

- Powiedzcie, że macie coś więcej niż godzinę temu - westchnął Hank.

- Właściciel sklepu nigdy nie był notowany, ale sprawdziłem jeszcze jeden rejestr - Adam podszedł do szefa podając mu kartkę. - Przejrzałem wszystkie sprawy z okolicy i znalazłem jego nazwisko wśród świadków napadu na inny sklep kilka tygodni temu.

- To ma coś wspólnego z...

- Facet mieszał się w zeznaniach na miejscu, więc mundurowi zaprosili go na posterunek. Po godzinie pękną i wyznał, że sąsiad handlował z jakąś grupą. Przechowywał dla nich broń, narkotyki, a dzień wcześniej zobaczył awanturę między właścicielem tamtego sklepu, a jakimś gościem po pięćdziesiątce w garniturze za ponad trzydzieści tysięcy.

- Wprawne oko - skwitowała Burgess czytając teczkę z zeznaniami.

- Gościu sprzedający garnitury rozpoznał tego bogacza?

- Niestety nie, ale to nie znaczy, że tamci go nie widzieli i raczej mogli by zadbać by trzymał gębę na kłódkę - odparł Kevin. Cała sytuacją powoli stawała się klarowna.

- Czyli trzeba sprawdzić kamery z okolicy i wypatrywać drogiego auta w pobliżu. Może coś znajdziemy. Minimalny trop to zawsze więcej niż to co mamy teraz - wyznał Hank. - Bierzcie się do roboty, ja pojadę do pani prokurator. Chciała czegoś, to teraz niech nam pomoże.


Obecnie.

       Jay podjechał Uberem pod adres z kartki. Ramię zaczęło mu doskwierać, co sprawiło iż nie mógł prowadzić sam. Zostawił swojego Ram'a na parkingu przy laboratorium, potem pomyśli jak sprowadzić go pod dom. Płacąc kierowcy wciąż nie wiedział czy powinien iść do tej kobiety. W końcu nie zostawiła nawet swoich danych. Nie zgłosiła się także na policję jako świadek. Może nie chce się mieszać. Może boi się, albo ma coś z tym wspólnego i ucieka. W takim wypadku powinien dać znać Hankowi. Najpierw jednak sam to sprawdzi. Detektyw zamknął na chwilę oczy, by móc odgonić złe myśli. Musi się uspokoić. W końcu to pewnie tylko emocje związane z tym, że prawie zginął tam na tych schodach, a zaraz pozna osobę, która go uratowała.

- Wysiada pan? - kierowca wrogo upomniał się o atencję. Chciał przyjąć już kolejne zgłoszenie, a detektyw okupował siedzenie zbyt długo. Zmieszany przytakną, po czym opuścił auto. Cóż teraz już tam stał, nie ma wyjścia. Po prostu musi zapukać do jej drzwi.





         Dom stał w dosyć bogatej dzielnicy. Z resztą czego się spodziewał po właścicielce kolekcjonerskiej wersji Mustanga z 67 roku. Kiedy zobaczył na nagraniu jak dziewczyna odjeżdża całkiem na ponad pół miliona zaskoczony o mały włos zapomniał po co w ogóle sprawdza policyjne kamery. Takie auto robi wrażenie, pomyślał gdy przechodził obok zaparkowanego na podjeździe bezcennego cuda. Dlaczego tamtego dnia nie zauważył go podchodząc do sklepu? Był aż tak skupiony, czy wręcz odwrotnie? Tak bardzo rozbity sytuacją z żoną, że nie zwrócił uwagi na otoczenie, co zaprowadziło go na szpitalne łóżko. Czas zmierzyć się teraz z tym co kryje się za tymi drzwiami. Przycisnął dzwonek, a potem dwa razy stuknął w drzwi. Czekając, minuty dłużyły się jak godziny. Wątpliwości go nie opuszczały, aż do momentu gdy drzwi otwarła niewysoka  ciemna blondynka ubrana w białą, lekko ubrudzoną koszulkę i dżiny. Patrzyła na niego z nieodgadnionym wyrazem twarzy, a potem szeroko się uśmiechnęła.

- To ty!



                         Meghan usłyszała jak dzwoni jej telefon. Zostawiła go w kurtce, a dłonie całe miała ubrudzone od krojenia warzyw. Musiała jednak odebrać. Wiedziała kto dzwoni. Wytarła więc jedną z dłoni w białą koszulkę i ruszyła do przedpokoju. Nie zależało jej specjalnie na wyglądzie, ani na tej konkretnej rzeczy.  

- Tak, mamo? - głosem dała do zrozumienia rozmówcy, że przeszkadza jej i nie ma czasu na długą rozmowę.

- Kochana, zmień proszę nastawienie - zaczęła kobieta po drugiej stronie. Meghan od razu zareagowała śmiechem. - A teraz powiedz mi czy zamierzasz lecieć na wakacje, czy kolejne dni spędzisz w domu?

- Mamo, mówiłam Ci, że nigdzie się nie wybieram - wyjaśniła. - Po pierwsze, nie mam ochoty, po drugie twoje urodziny okazały się czystą katastrofą, więc jestem Ci winna nowe.

- Meg, błagam cię, nie planuj mi kolejnego przyjęcia. Tamto kosztowało majątek, a teraz...

- Wystarczy - przerwała stanowczo matce, trzymała już w ręku nóż i kolejne jeszcze nie pokrojone warzywo. - Już postanowiłam. W przyszłym tygodniu organizujemy imprezę, tym razem bez narzeczonej mojego brata, bo wyjeżdża do rodziny. - Meghan nie kryła zadowolenia. - To powinno przekonać cię w zupełności do tego, by nie przekładać przyjęcia. - Kobieta po drugiej stronie z śmiechem na ustach przytaknęła i pozwoliła na organizacje przyjęcia poprawkowego dla niej. Miała jednak kilka swoich warunków jakie Meg musiała usłyszeć.

Gdy jej mama wymieniała kolejny warunek rozległ się dzwonek, a potem ktoś dwa razy zapukał. - Mamo, muszę kończyć, ktoś dobiją się do drzwi. Pogadamy wieczorem. Kocham cię, pa!

Szybko odłożyła telefon i spokojnie odetchnęła. Ten dzwonek to wybawienie. Inaczej matka postawiła by tyle warunków, że nie było by sensu nazywać to imprezą, a bardziej stypą. W końcu ruszyła by otworzyć i może nawet podziękować wybawicielowi, kimkolwiek był. Nacisnęła na klamkę i pociągnęła do siebie skrzydło, a chwilę później spojrzała na przybysza. Stał patrząc na nią z nieodgadnionym wyrazem twarzy. Kilka sińców na szyi i ręka w temblaku przypomniały jej o czymś strasznym. Chciał powiedzieć coś innego, ale jej mózg zareagował szybciej.

- To ty! - prawie wykrzyczała. Ucieszyła się na widok gościa, nie wiedziała nawet jak bardzo.

- Meghan Heath? - zapytał speszony.  

- Udało Ci się - splotła ręce na piersi cały czas utrzymując zadowolenie z widoku detektywa w swoich drzwiach. - Oh, gdzie ja mam głowę - machnęła ręką - wejdź proszę. - Otwierając szeroko drzwi ruszyła w głąb domu. Halstead niechętnie ruszył za nią zamykając drzwi. Wnętrze domu było imponujące. Duże schody po lewej prowadziły na piętro, a na końcu korytarza duża kuchnia łączyła się z jeszcze większym salonem. Meg wróciła do krojenia warzyw jakie jej zostały, a potem szybko wrzuciła je na patelnię, która wydała dźwięk smażenia.  Wszystkie jej ruchy wydawały się nerwowe, a to przez mętlik w głowie wywołany wizytą policjanta. - Dobrze cię widzieć w jednym kawałku - roześmiana zwróciła się do policjanta. - Myślałam, że.... - ucięła. Przez głowę przebiegł jej cień wydarzeń z przed kilku dni. - Byłam w szpitalu, pytałam o ciebie, ale nikt nie chciał nic powiedzieć. Nie jesteśmy spokrewnieni. 

- Więc to ty mnie uratowałaś? - Musiał to od niej usłyszeć, ale jedyne co dostał to szeroki serdeczny uśmiech i skinienie głowy. -  Dziękuję - zaśmiał się szczerze. Jego usta zabolały od tego jak napięły się jego mięśnie. Już tak dawno szczerze się nie uśmiechał. A jej zaparło dech. - Przepraszam, że ci przeszkodziłem - wskazał na kuchnie co odwróciło też jej uwagę. - Przyszedłem tu, bo chciałem Ci podziękować. Uratowałaś mi życie.

- Po prostu przytrzymałam resztki krwi w twoim organizmie. Nic wielkiego - odpowiedziała nerwowo. Zganiła się za to w duchu. Zdjęła patelnię z palnika, a w zamian nastawiła wodę na herbatę.

- Mówię poważnie - dodał. Wtedy Meg spojrzała na detektywa także zachowując powagę. - Gdyby nie ty, nie było by mnie tutaj.

- Cieszę się, że mogłam pomóc - odparła.  - Najważniejsze, że żyjesz!

- Musiałem się sporo natrudzić by cię znaleźć. - Nie spuszczała z niego wzroku. Wodziła za nim gdy ten rozglądał się po salonie. Zarumieniła się czując, że jego słowa to komplement. W dodatku ten uśmiech, przez niego czuła się dziwnie. Jay mimo miłej atmosfery chciał wiedzieć dlaczego dziewczyna uciekła. Liczył, że jeśli coś jest nie tak, dowie się tego teraz. - Nie zostawiłaś żadnych danych oficerowi.

- Oh, no tak -  wyjęła kubki na blat odwracając swoją uwagę od Halsteada. Gdy leżał on na schodach tracąc cenne litry krwi, jego uroda była czymś co nie pozwalało jej skupiać się na tragizmie sytuacji. Teraz to jak przystojny jest sprawia jej pewnego rodzaju dyskomfort. Zawsze peszyli ją przystojni mężczyźni. - Kiedy wsiadłam do auta by odblokować przejazd, po prostu ruszyłam przed siebie. - wyznała wspominając tamten dzień. - Byłam przerażona tym co się stało. Pierwszy raz zdarzyło mi się coś takiego.

- Nie winię cię - w jej słowach słyszał nutkę smutku. Szkoda mu było kobiety, tego jaką traumę musiała przejść ratując jego życie. - Chciałem tylko wiedzieć komu mam podziękować.

-  Już to zrobiłeś. Za to ja nie wiem kogo uratowałam - zaśmiała się. -  Znam tylko twoje nazwisko z kamizelki. Chyba, że masz na imię George? - zapytała podchodząc do niego.

- Nie - odparł. - Jestem Jay. Jay Halstead! 


(1540słów)


Kolejny obiecany! 

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top