Rozdział 24

Stał przy jej łóżku czując wstyd. Nie jest dumny z tego co zrobił kilka dni temu. Dał się ponieść emocjom i zrobił coś, co będzie go prześladować bardzo długo. Wie dlaczego to zrobił, ale nie zmienia to faktu, że nie może o tym zapomnieć. Czuł się po prostu z tym źle. Teraz musiał to powiedzieć Meg. Bał się jak to przyjmie.

- Jay? - potrząsnęła jego dłonią, którą trzymał jej dłoń. Chciała znać prawdę, a detektyw na chwilę odpłynął gdzieś swoimi myślami. Coś się stało po ataku na nią i z pewnością to coś złego. Pytanie jak bardzo? - Co się wydarzyło?
- Kiedy cię tu przywieźli - zaczął spokojnie przecierając twarz dłonią. - Myślałem, że... - przez usta nie potrafiło mu przejść to, że mogłaby nie przeżyć tamtej operacji. Sama świadomość go zabijała. Do oczu napłynęły mu łzy bezsilności. Musiał odwrócić wzrok by je ukryć. - Zrozumiałem czyja to wina. Pojechałem z Voightem do twojego ojca. Było późno w nocy. Wychodził właśnie z pracy. Zapakowaliśmy go siłą do auta i wywieźliśmy. - Zerknął na nią. Chciał mieć pewność co do jej reakcji na jego słowa. Poczuł jak jej dłoń lekko się zacisnęła gdy wspomniał o porwaniu. Jednak jej twarz nie wyrażała nic prócz ciekawości i troski. - Hank znalazł pusty magazyn. Posadziliśmy Rollanda na krześle, chcąc wydusić z niego jakieś zeznania. Uderzyłem go kilka razy, ale potem pomyślałam, że nie o to mi chodziło - westchnął. - Chciałem, żeby poczuł to co ja czułem. - Co raz ciężej było mu wyznawać prawdę. - Kazałem mu wstać i dałem ultimatum. Jeśli przeze mnie przejdzie, jest wolny, nawet może na nas donieść. Ale jeśli nie, poda nam nazwiska i przyzna się do wszystkiego. Hank nie był zadowolony....
- Udało mu się? - przerwała mu, spojrzał w jej oczy kiwając przecząco głową. - To skąd te siniaki?
- Kilka razy udało mu się trafić - odpowiedział. Meg lekko się uśmiechnęła, ale szybko przestała. - To koniec. - dodał, widząc jak Meg smutnieje mocno ścisnął jej dłoń. - Dopadliśmy go. Przyznał się do wszystkiego. Do zatrudniania żołnierzy na zlecenie, do nasłania jednego z nich na ciebie. Teraz siedzi i czeka na wyrok. Z resztą ci wojskowi także.
- Nie interesuje mnie on, ani tamci... - odparła, właśnie coś zrozumiała patrząc na ręce detektywa. - Jay, widzę co się z tobą dzieje. - Na te słowa detektyw się wyprostował. Meg nie zamierzała przestać. - Może i jest po wszystkim z moim ojcem, ale ty dalej to przeżywasz. - W milczeniu czekał na wyjaśnienia, a bał się ich bardziej niż czegokolwiek wcześniej. - Przekroczyłeś swoją granicę nie pierwszy raz. Zżera cię poczucie winy. Ja wiem, że chciałeś się odegrać za to co spotkało ciebie, a potem mnie.  Poczułeś się zraniony. Chciałeś sprawiedliwości, ale ten sposób, nie jest twoim sposobem. - Usiadła wygodniej  odwracając się do Jaya. Łapiąc jego drugą dłoń zmusiła go by usiadł obok niej. - Twój szef... Voight, jest twardy. Opowiadałeś mi o nim. Wiem, że zabrałeś go ze sobą, by w razie potrzeby zainterweniował. Potrafiłby zrobić to wszystko bez wyrzutów sumienia. Ale nie ty! Nie jesteś jak on. Chociaż wiem, że bardzo byś chciał. Na pewno próbowałeś nie raz. Tym razem w ostatniej chwili zmieniłeś zdanie by dać mojemu ojcu szansę. By nie zabrnąć za daleko. Nie zmienia to faktu, że porwaliście go, pobiłeś się z nim i wydarłeś mu zeznania z gardła. To nie jest zgodne z prawem, to cię zabija. Wcześniej robiłeś to dla ludzi, których kochasz. A teraz dla kogoś kto... - zamilkła nie wiedziała kim jest dla Jaya, ale przyjaźnią nie mogła już tego nazwać. - Zrobiłeś to wszystko z poczucia winy.
- To źle, że się o ciebie martwiłem? - spytał wiedząc, że ona ma rację. 
- Nie, to miłe - odparła spuszczając wzrok. - Nawet za bardzo. To, że tu jesteś znaczy dla mnie wiele. Ale jest jeszcze to - podniosła jego lewą rękę, na której widniał czarny krążek. Wcześniej widziała go tylko raz na jego dłoni. Potem nie miał go wcale, a dziś postanowił znów go ubrać. To znak, że nie jest z Jayem najlepiej. - Ostatnim razem byleś w takim stanie, gdy kogoś szantażowałeś, wróciłeś do domu i oświadczyłeś się swojej obecnej żonie - przypomniała mu. Zapamiętała każde słowo jakie usłyszała podczas ich niewielu konwersacji. - Teraz założyłeś ten krążek, mimo iż od dawna go nie nosisz. To ci ciąży. Nie chcę, by twoje sumienie było obciążone jeszcze bardziej przez mnie.
- Meg...
- Uratowałam ci życie - przerwała mu dotykając jego policzka. - Ty uratowałeś moje. Jesteśmy kwita. - Wymuszonym uśmiechem chciała przekonać i siebie do swoich słów. Musiała urwać to w tym miejscu. Inaczej Jay zatoczył by krąg w historii jaką przeżył wcześniej z detektyw Upton. -  Jednak jeśli mogę ostatni raz ci coś poradzić. Zrób coś z tym. Nie tylko z małżeństwem, zrób coś ze swoją pracą i tym jak się tam czujesz.  Bo niedługo nie będziesz mógł funkcjonować bez poczucia winy. A to z kolei zaprowadzi cię tam gdzie jest teraz twój szef, ale ty nie będziesz potrafił  spojrzeć w lustro.



W drodze do domu myślał o słowach Meghan. Poczuł jakby dostał kopniak prosto w krocze gdy się z nim żegnała. Ale kobieta miała rację. Od kilku miesięcy kopie sobie dół, którego końca nie widać. I nie przestanie póki nie dostanie od losu porządnego kopa. Przez moment myślał, że będzie dobrze. Po tym jak o mały włos nie zginął, przestał pracować i spotkał pannę Heath. Czuł się o niebo lepiej w jej obecności. Bliska śmierć uświadomiła mu, że zbyt długo dusił żal w sobie. Po tym zdarzeniu mógł nabrać dystansu do tego co się stało wcześniej, a przez spotkanie z Meg nabrał nadziei, że może być lepiej. Tyle, że w końcu wszystko wróciło do tego co było. Jego życie w Chicago zawsze było jedna wielką męką. Ciągłe dramaty, straty i wieczne uczucie pustki. Nawet po tym jak myślał, że znalazł tą jedyną. Przypomniał sobie ostatnia rozmowę z przyjacielem. O tym, że nie są stworzeni do życia w normalnym świecie. Że to nie jest ich przeznaczenie i jedynym miejscem gdzie mogą normalnie funkcjonować jest armia.

Halstead zawrócił auto na skrzyżowaniu prawie powodując kraksę. Ruszył w sobie znanym kierunku, by w końcu wziąć życie w swoje ręce.

Dom Halsteadów.

Blondynka ze splecionymi włosami w kitkę siedziała na sofie rozwiązując quiz. Robiła to z nudów, czekając na męża. Od dawna powinna przestać to robić. Powinna przestać czekać. Jay oddalił się od niej, wiedziała dlaczego. Nie wypominała mu tego wcześniej, bo czuła się winna. Wiedziała, że to jej błędy do tego doprowadziły. Sama sobie jest winna, jak zwykle. Tyle, że on nie tylko się oddalił, ale zaczął widywać się z kim. A to bolało podwójnie. Nagle jej rozmyślania przerwał przekręcany klucz w zamku. Odwróciła się do drzwi i kiedy tylko zobaczyła twarz Halsteada wiedziała co się zaraz stanie.

Gabinet Voighta

Ostatnie dokumenty podpisane. Dosyć późna pora wybiła na zegarze wiszącym od dziesięciu lat na ścianie jego gabinetu. Dostał go od przyjaciela. Jego jedynego prawdziwego druha, za którym tęskni od pięciu lat bez przerwy. Wpatrując się w antyk usłyszał otwieraną kratę wydziału. Patrzył na schody czekając aż postać ukaże się na nich. Gdy tak się stało Hank zrozumiał, że za chwilę straci kolejnego przyjaciela. A żeby tego było mało, straci i syna. Czuł to już od dawna, mógł się na to przygotować, ale czy na taką stratę da się przygotować?

- Szefie - zaczął Halstead stając w progu gabinetu. - Musimy porozmawiać. - Hank przytaknął z bladym uśmiechem zerkając na dokumenty w dłoni detektywa. Miały na sobie pieczęć wojskową, co utwierdziło Voighta, że to koniec ich historii.


Nie wiem czy jestem usatysfakcjonowana tym rozdziałem, ale ujęłam to najlepiej jak umiałam. Mam już gotowy kolejny i piszę epilog. Nie zabijcie mnie za to. 

Zostawcie po sobie ślad! <3 

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top