Rozdział 11
Wchodząc na piętro Jay czuł jak bardzo potrzeba mu leków. Miał wrażenie, że odkąd zażył pełną dawkę przepisaną przez lekarza, odczuwa ból jeszcze mocniej gdy przestaje ona działać. Rwący, niepozwalający logicznie myśleć ból, w dodatku przypominający o tym co się stało i dlaczego. To był błąd, że posłuchał zaleceń. Znów zrobił coś w brew swoim przekonaniom i proszę. Wcale nie uczy się na błędach. Jedynym plusem był fakt, że wytrzymał bez uskarżania się na ramię dłużej niż wcześniej. Dlatego też zeszło mu trochę nim przypomniał sobie o bożym świecie siedząc w tamtej cukierni. Rozmowa z Meg była ciekawa. Słuchała go oczarowana co łechtało jego ego, chociaż niechętnie by się do tego przyznał. Zapomniał na jakiś czas o złych emocjach. Niestety popełnił błąd gdy wspomniał o żonie. To było jak kolejny postrzał, tym razem w samo kolano. Twarz Meghan w sekundę zmieniła się z ciepłej i uśmiechniętej, na zimną i poważną. Od razu zrozumiał, że źle zrobił. Dwukrotna rozmowa i brak wspomnienia o tym, że jest żonaty? Co musiała sobie o nim pomyśleć. W dodatku znów nie nałożył obrączki na palec. Meg ewidentnie była na niego zła. Przez dobra godzinę mówiła o tym jak zdrada partnera boli, jak czuła się gdy ktoś ją okłamywał. Teraz Jay zaczyna znajomość od tego samego? Sam też doświadczył kłamstwa ze strony partnera i nie wyciągnął wniosków??? Powinien przeprosić. Tyle może zrobić. Tuż po otwarciu drzwi do mieszkania wiedział, że zapomniał o jeszcze jednym.
- Gdzie byłeś? - usłyszałem smutny, lecz stanowczy głos Hailey dobiegający z salonu. Siedziała na sofie patrząc przed siebie w półmroku rozjaśnionym lampką stojąco w rogu pokoju. Nawet z tej odległości i słabym oświetleniu widział jej napiętą, pełną emocji, twarz.
- Wyszedłem na spacer - westchnął. Kolejna wymówka wypadła z jego ust tak naturalnie. Robił się w tym co raz lepszy. Nawet nie poczuł przy tym żalu. Może ból fizyczny całkowicie zagłuszył psychikę.
- Trzy godziny byłeś na spacerze? - Oparł dłonie o kuchenny blat. Czy Hailey była tu tak wcześnie? Zobaczył leżącą torbę z pudełkami i domyślił się, że żona chciała zjeść z nim lunch. Trzy godziny temu. Zwiesił głowę trawiąc swoje poczucie winy.
- Trochę się zapomniałem - odparł w końcu. - Mogłaś zadzwonić...
- Powinieneś tu być - prawie krzyknęła. W końcu spojrzała na Jaya, a jego serce zmiękło jeszcze bardziej. W oczach stały jej łzy. Wyglądało na to, że płakała wcześniej. Dlaczego to on musi być powodem jej smutków? To wszystko jest nie tak.
- Przepraszam - odwrócił wzrok. Nie mógł patrzeć na to co dzieje się z żoną. Znów czuł się winny. Chciał dodać coś jeszcze, ale uratował go dzwonek do drzwi. Za nimi stał Voight. - Sierżancie, coś się stało? - Jay był zaskoczony widokiem szefa o tej godzinie. Zjawiał się u niego w takich porach tylko gdy coś się wydarzyło.
- Przyszedłem zobaczyć jak się czujesz - odparł pogodnie dostrzegając Hailey w głębi mieszkania. Z takim stażem pracy nie trudno było mu wywnioskować co się dzieje w mieszkaniu małżonków. Nie miał jednak zwyczaju zagłębiać się w prywatne sprawy swoich podwładnych. A przynajmniej nie tak wprost.
- Proszę - Jay wpuścił go do środka. - Czuję się całkiem dobrze - dodał zamykając drzwi. Nie skłamał. W momencie gdy zobaczył sierżanta nawet jego ból zelżał.
- Przeszkadzam?
- Nie, skąd. - wtrącił nim Hailey zdarzyła odpowiedzieć. Jej niczym niepodparte oskarżenia dotyczące Hanka był jednym z powodów, dla których Halstead nie mógł normalnie rozmawiać z żoną. Nie zawahała by się wyrzucić Hanka z ich mieszkania. Przeszła od obwiniania go o przeszłość, do wpychania mu rzekomego obwiniania jej o śmierć Anny - informatorki Hanka. To było taki irracjonalne, że aż głupie. Ale nikt nie był w stanie wytłumaczyć tego Upton.
- Muszę dokończyć raport - westchnęła, mijając sierżanta w drzwiach. Nawet nie spojrzała w jego stronę. Z Jayem postąpiłam tak samo. Było to niezręczne w obecności ich Voighta, jednak cała trójka wiedziała jak skomplikowane relacje ich łączą, a omijanie tego tematu było skuteczne, przynajmniej przez jakiś czas.
- Napijesz się czegoś? - Halstead przechodząc do kuchni zamierzał nie tylko zrobić Voightowi herbatę, chciał w końcu zażyć leki. Nie mógł dłużej czekać.
- Nie dziękuję - odparł. - Chciałem tylko porozmawiać.
- O czym?
- O tobie. - Pewność w jego głosie przykuła uwagę Halsteada. - Ruzek wspomniał, że widział cię dziś na ulicy gdzie cię postrzelono. - Cholera, pomyślał detektyw. Czyli nie udało mu się umknąć niezauważonym? Zwiesił głowę czekając na burę od szefa.
Natomiast Hank nie zamierzał dodawać nic więcej. Rzucił bombę i czekał aż wybuchnie. Czekał na reakcję Jaya. Chciał od niego usłyszeć co tam robił. Chciał wiedzieć, czy powie mu o cukierni i kobiecie, z którą rozmawiał. W końcu mieli być szczerzy ze sobą. Miał nadzieję, że ta relacja, którą budowali będzie działała też w drugą stronę.
- Pojechałem tam - westchnął połykając pastylki na ból. - Chciałem zobaczyć co przeoczyłem tamtego dnia - wyznał z ciężkim sercem. - Wydawało mi się, że rozkojarzyłem się na moment i to sprawiło całe zamieszanie.
- Niczego nie pominąłeś Jay. - Wina jaką obarczał się policjant była bezpodstawna. Hank dokładnie już to przeanalizował. Nikt nie mógł przypuszczać co knuł napastnik. - Po prostu zły czas i miejsce.
- Tak myślisz? - zwątpienie w jego głosie przyciągnęło Hanka do drzwi kuchni. - Spodziewałem się raczej bury za całą sytuację.
- Jay, nie jesteś winny swojemu wypadkowi. Ledwo uszedłeś z życiem, tylko głupiec wymagałby od ciebie byś racjonalnie podchodził do sprawy. - Jay przytaknął, Hank chwilę po czym dodał. - Możesz dostać burę, ale za to, że nie odpoczywasz tylko łazisz po mieście. - Policjant uniósł lekko kąciki ust. O tak, to był Hank jakiego znał. - Jay, powiedz mi wszystko. - Intensywne spojrzenie działało za każdym razem na każdego, pracownika czy podejrzanego. To taka tajna super moc sierżanta. Detektyw potrzebował chwili by ubrać wszystko w dobre słowa i wyjawić co jeszcze robił na miejscu zdarzenia.
- Znalazłem ją - wyznał. Voight zmrużył oczy zastanawiając się co ma na myśli jego podwładny. - Pamiętasz jak pytałem cię, czy ktoś był ze mną na tamtych schodach. - Hank przytaknął. - Miałem rację, był ktoś. Uratowała mnie kobieta. Dosłownie gdyby nie ona nie było by mnie tu dziś.
- Znalazłeś? - dociekał.
- Tak - ze wstydem musiał przyznać się do wszystkiego. - Poprosiłem Platt o nagranie z radiowozu, który przyjechał pierwszy. Przez numery auta, którym odjechała poznałem jej imię, a potem ją znalazłem.
- Kim ona jest?
- Ma na imię Meghan. - odparł przechodząc na kanapę z kubkiem w ręku. - Nie wiele wiem, prócz suchych faktów. Powiedziała mi, że jest córką Rollanda Heatha. Tego radnego. Był moim przełożonym w wojsku. Dobry człowiek. Meg przeszła trochę ostatnio, a ja zafundowałem jej jeszcze zespół stresu pourazowego. - zaśmiał się przypominając sobie reakcje kobiety na jego pojawienie się w progu. - Mimo to była zadowolona, gdy zobaczyła mnie w drzwiach swojego domu od razu się uśmiechnęła. - Jay przestał już opowiadać o dziewczynie, a zaczął po prostu analizować ostatnie wydarzenia. - Była bardzo otwarta. Zdawała się żałować tego, że odjechała. Mówiła nawet, że próbowała się dowiedzieć czegoś o moim stanie zdrowia, ale nikt nie chciał powiedzieć jej o mnie w szpitalu. Spotkałem ją dziś i przegadaliśmy pół dnia. - nagle podniósł wzrok na sierżanta. - Robię coś złego czując się dobrze w jej towarzystwie?
- Jay - ojcowski ton włączył się Hankowi w sekundę.- To, że dobrze rozmawia ci się z drugą osobą nie świadczy o tobie źle. Szczególnie jeśli twoi bliscy nie koniecznie dają ci szansę na szczerą rozmowę. - przekazane przez kontakt wzrokowy zrozumienie pocieszył Jaya. - Ale pamiętaj o tym. - ruch głową sierżanta wskazywał na dłoń Halstead na której już teraz widoczna była obrączka. Jay chciał zaprzeczyć, obronić się przed jakimiś insynuacjami ale Hank był szybszy. - Znam cię Jay. Wiem jak wiele przeszedłeś, ale też wiem jak bardzo szybko wpadasz w sidła szczerego uczucia. To, że ktoś ratuje ci życie... - musi użyć słów jakich nie chciałby użyć. - Nie pomyl wdzięczności z zauroczeniem.
- Spokojnie sierżancie, ona wie o Hailey - westchnął jakby zmartwiony. - Dała mi to wyraźnie do zrozumienia. - Voight uśmiechnął się na widok zawiedzionej miny Jaya. Beznadziejny przypadek. - Powiedziała mi, żebym na następne spotkanie przyprowadził żonę.
- To naprawdę mądra kobieta - zaśmiał się. - Chciałbym ją kiedyś poznać.
- To zabawne, ona powiedziała o tobie to samo!
Sprawdzony, dodany, miłego czytania! <3
Zostawcie po sobie ślad!
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top