Rozdział 2
Otarcie oczu sprawiło detektywowi wiele trudu. Czuł się jak po kawalerskim swojego brata, który skończył się dwudniowym kacem. Oczywiście to nie przeszkadzało mu wtedy wrócić następnego dnia do pracy. Tym razem było jednak trochę inaczej. To samo pulsowanie w głowie, suchość w ustach i ciężkość powiek, ale ból i niemożność poruszenia jakąkolwiek inną częścią ciała było nowe. Stęknął próbując kolejny raz podnieść powieki, znów bez powodzenia.
- Jay - głos zatroskanego Willa wzbudził niepokój. - Jay, słyszysz mnie? - Nagle rażące światło prześwietliło jego prawe, a potem lewe oko. Teraz widział nie ciemność, a białe kółka i różnokolorowe niekształtne wzory. Zamamrotał coś niezadowolony, wciąż nie potrafił otworzyć ust.
- Nic nie mów, tylko ściśnij moją dłoń - gdy tylko Jay poczuł jak Will dotyka jego ręki, od razu zacisnął na niej swoje palce, oczywiście nie miał pojęcia czy ciało wykonało jego ruch. - Dobrze. Otwórz powoli oczy. - poprosił lekarz. Jay z przesadnym zaangażowaniem wykonał jego prośbę, ale szybko pożałował. Światła wokół raziły jakby były wycelowane prosto w jego twarz. Znów zamamrotał bez humoru i jeszcze raz wolno uchylił powieki. Zobaczył zatroskaną twarz, na którą niechlujnie spadały kosmyki rudych loków. Will wydawał się zestresowany i zmęczony, ale jego oczy wyrażały ulgę. - Jay, widzisz mnie?
- Niestety - odpowiedział z chrypką w głosie. Lekarz zaśmiał się lekko na ten przytyk i podał bratu kostkę lodu by zwilżył sobie usta. - Gdzie jestem? - spytał. Niepokój zaczął narastać. Było czuć gęstą atmosferę, a mina doktora Halsteada nie dodawała otuchy.
- Jay, powoli. Najpierw powiedz jak się czujesz?
- Jak zdjęty z krzyża - odparł. - Co się stało? - nie chciał odpuścić, musiał się dowiedzieć. Dlaczego leży w szpitalu, bo do tego już doszedł sam? Tyle sprzętu, łóżko, zapach sterylności. To musi być Med, skoro i rudy tu jest. - Dlaczego jestem w szpitalu?
- Zostałeś ranny w pracy, pamiętasz? - Ciężko było przypominać sobie to co stało się trzy dni temu. Will wciąż starał się uporać z wizją brata przywiezionego na noszach z dziurą po kuli na środku klatki piersiowej. To było coś strasznego. Ostatni raz bał się tak, gdy ich ojca przywieziono z pożaru. Pierwszym odruchem Willa, było rzucić się mu na pomoc, ale doktor Marcel wyprzedził go i zakazał wchodzenia do sali. Konflikt interesów i rozproszony lekarz nie był dobrą pomocą, gdy chodziło o ratowanie życia. Więc Will czekał jak bliscy pacjentów w korytarzu na fotelu. Nie mógł wrócić do pracy. Pani Goodwin od razu gdy usłyszała, że detektyw jedzie do MED zeszła do izby przyjęć i zorganizowała pracę tak, by Will był wolny. Nie chciała by przez roztargnienie lekarza coś się stało pacjentom, ale także miała na uwadze dobro swojego lekarza, który zasługiwał na czas dla rodziny.
- Ranny? - detektyw był zaskoczony - Jak? Kiedy?
- Spokojnie, leż! - przytrzymał ramię Jaya, bo ten już starał się podnieść. - Zaraz ci wszystko opowiem, ale najpierw zawołam Crocketta, zbada cię i...
- Nie! Powiedz mi co się stało? Ile tu leżę? - warknął zły. Niemoc frustrowała Jaya bardziej, a niżeli zamartwiał się o swoje rany.
- Cholera, Jay! - krzyknął lekarz. - Zerwiesz szwy. Nie bądź dziecko i zaczekaj chwilę. - Detektyw wykonał polecenie starszego brata, ale wciąż odczuwał niepokój z powodu braku wiedzy. Co do jasnej cholery się stało? Jak ja tu trafiłem?, zastanawiał się.
Gdy doktor Marcel zjawił się w końcu w sali pacjenta od razu zlecił badania krwi i osłuchał młodszego Halsteada. Sprawdzając stan z monitorów wypełniał jego kartę wyświetloną na tablecie w jego dłoni. W końcu Jay mógł uzyskać odpowiedzi na swoje pytania.
- Trzy dni temu przywieziono cię tu z raną postrzałową klatki piersiowej - wyznał mu Crockett zamykając tablet. - Byłeś nieprzytomny, straciłeś dużo krwi i wymagałem operacji.
- Jak to się stało? - Odczuwany przez niego szok był proporcjonalny do obrażeń jakie odniósł. To co mówił lekarz było surrealistyczne, ale prawdziwe.
- Tego nie wiem - wtrącił się Will. - Z tego co mówiła Hailey, ktoś strzelił do ciebie gdy opuściłeś ten sklep na rogu dziewiątej...
- Hailey? - Jaya olśniło. Obudził się w szpitalu, a nie było przy nim jego żony, tylko brat. Czy jej też coś się stało?
- Już tu jedzie - wyjaśnił bratu, gdy zobaczył panikę w jego oczach. - Wysłałem ją do domu godzinę temu. Była tu całą noc.
- Dobrze - westchnął. Czuł się winny, kobieta wycierpiała tyle, a teraz jeszcze najadła się strachu o niego. - Musiała być w szoku, gdy mnie tam znalazła - szepnął bardziej do siebie niż do obecnych lekarzy.
- Pewnie tak - odparł doktor Marcel, nim opuścił sale dopisał coś jeszcze do karty lekko zaniepokojony. - Zostawię was. Jay zajrzę do ciebie jak wrócą wyniki. Uważaj na siebie.
- Jasne. Dzięki Crockett! - lekarz uśmiechnął się tylko i klepną Willa w ramię. Zostając sam na sam z bratem, Jay dopytywał jeszcze o to co działo się w czasie operacji. Jak ją przeszedł i dlaczego tak długo spał.
- Chłopie masz cholerne szczęście, że żyjesz. Tyle krwi ile straciłeś... Powinieneś już dawno być na tamtym świecie - wyjaśnił. - Crockett odwalił kawał dobrej roboty. On i twój mostek, który odbiły kulę i ochronił twoje serce.
- Widać mam więcej szczęścia niż rozumu. - Zaśmiał się, na co do sali wbiegła Hailey. Wyglądała na zmęczoną, a jej czerwone oczy były dowodem jak wiele łez wylała. Halstead od razu posmutniał.
- To ja was zostawię - szepnął lekarz i wyszedł. Jay wyciągnął rękę do żony, a ta szybko złapała ją i przytuliła do siebie. Chciała rzucić się w jego objęcia, ale wiedziała ile bólu mu tym sprawi. Była rozbita i ledwo powstrzymywała łzy. Ostatnim razem gdy trafił do szpitala nie widział jej w tym stanie. Wszystkie łzy wylała na ramieniu Vanessy, która wtedy z nimi pracowała. Do niego przyszła już w pełni sił i optymizmu. Teraz nie dosyć, że czekała aż skończą operację, to jeszcze każdego dnia spędzała tu prawie cały swój czas czuwając i błagając boga by przeżył.
- Przepraszam - szepnął. - Najadłaś się strachu przeze mnie.
- Nie wiem co bym zrobiła gdybyś...
- Już jest dobrze. - Otarł samotną łzę z jej policzka. Żal w jego sercu zaciskał go tak, że ledwo oddychał. - Znalazłaś mnie i uratowałaś.
- Co? - Kobieta nie do końca zrozumiała co ma na myśli jej mąż. - Nie ja cię znalazłam. - Jay wydawał się zdezorientowany. - Przyjechałam prosto do szpitala.
- Jak to? - zmrużył oczy wytężając pamięć. Mógłby przysiąc, że pamięta wołający jego imię damski głos. Był przekonany, że to ona go znalazła. W ciągu tych kilkunastu minut rozmowy z Willem przypomniał sobie co nieco, ale teraz pomyślał, że jego świadomość płatała mu figle. Chyba chciał by to ona go znalazła, by była przy nim w tamtym momencie. - Nie ważne. Ważne, że tu jesteś - na te słowa Hailey pochyliła się i pocałowała męża.
Spędzili razem parę godzin przerywanych wizytami pielęgniarki czy radiologa, który wykonał mu zdjęcie Rentgenowskie. Już po godzinie Jay zaczął pytać o sprawę, którą prowadzili. Z oporami Hailey zaczęła rzucać suche fakty, takie że zamordowani tamtego dnia to zwykli ludzie. Przedsiębiorca, który prowadził sklep z garniturami, jego pracownik oraz dziewczyna i chłopak, którzy byli klientami. Jeszcze jedną ofiarą, tą którą Jay znalazł jako pierwszą okazał się dostawca. Podobno raz w tygodniu przywoził nowe materiały zamówione przez właściciela. Jay słuchając tego zastanawiał się dlaczego kierowca miał ze sobą broń? Z pewnością dowie się tego za chwilę, bo nie zamierzał odpuścić. Chciał wiedzieć wszystko! Upton przyznała, że wciąż nie mają punktu zaczepienia, wciąż zbierają nazwiska i nic nie wnoszące fakty.
- Po co ktoś miałby zabijać zwykłych ludzi, a potem strzelać do policjanta? - Halstead nie widział sensu w tym wszystkim. - Chyba muszę to zobaczyć na tablicy. Ciężko mi sobie to przypomnieć, a co dopiero wyobrazić.
- Zrobię Ci taką w domu, żebyś się nie nudził na chorobowym - zaśmiała się na samą myśl o Jayu wypoczywającym w domu.
- Chorobowe? - zapytał. - Nie ma szans, wracam do pracy jak tylko mnie stąd wypuszczą.
- Jay, nie bądź niemądry - Hailey wiedziała do czego zmierza ta rozmowa, ale nie mogła pozwolić na to co planował jej mąż. Bała się o niego. - Musisz odpocząć - Po ostatnim postrzale wytrzymał tydzień, a potem zjawił się w pracy z temblakiem na ręce.
- Nie wysiedzę w domu dwadzieścia cztery godziny na dobę. Nie znasz mnie?
- Znam - oburzona wstała z krzesła. To pytanie ją zabolało. Oczywiście, że Jay nie miał pewnie nic złego na myśli, ale to jak idealnie nawiązywało do jej zachowanie z przed wypadku sprawiało jej ból. Nie chciała się kłócić, na pewno nie w szpitalu, ale niestety do tego się to sprowadzało. - I dlatego wiem co się stanie jak wpadniesz na trop i dorwiesz tego gościa. Jay już to przerabialiśmy.
- Co masz na myśli? - oburzył się. Detektyw nie widział nic złego w tym, że chce wrócić do tego co ostatnimi czasy było jego jedyną ostoją. Dlaczego Hailey tego nie rozumiała? - No śmiało! Co się stanie? Bo póki co to nie ja mam na koncie martwego zbira. - Zaraz po wypowiedzeniu tych słów pożałował ich. Hailey napłynęły łzy do oczu i zrobiła krok w tył. Ten widok osłabił detektywa jeszcze bardziej. - Przepraszam... - szepnął naciskając powieki. Gdy je otworzył Hailey zamykała drzwi sali.
- Nie, nie przepraszaj. Może w końcu porozmawiamy szczerze - odparła. Dotychczas hamował się przed wyznaniem wszystkiego co go bolało. Bał się reakcji żony. Nie był pewny czy to żal, smutek czy złość przez nią przemawiała, ale z pewnością zaraz się tego dowie. - Jay, nie wiem co siedzi ci w głowie, ale wiem, że to musi się skończyć!
- Hailey... - chciał ją powstrzymać, przed powiedzeniem czegokolwiek, ale była zdeterminowana.
- Znikasz w nocy, nie ma cię w domu gdy wstaję. Mijamy się tylko na komendzie, ale nawet i tam nie chcesz spędzać ze mną czasu - żaliła się. - Teraz ta akcja. Powinniśmy być tam razem, jesteśmy partnerami, pamiętasz?
- Jeśli o to chodzi, to akurat cieszę się, że nie było cię ze mną. - Szok na jej twarzy szybko zniknął i zastąpiło go poczucie winy.
- Jay, wiem, to co się stało... - głos uwiązł jej w gardle. - To jak Hank wpływa na nas...
- To nie jego wina - przerwał jej. Nienawidził tej wymówki. - Hank nie ma nic wspólnego z tym, że przez cały ten czas kłamałaś.
- Przeprosiłam przecież - łzy znów pojawiły się w jej oczach
- Wiem. - westchnął. Ta rozmowa prowadziła donikąd. Nie powie jej prawdy, całej prawdy o tym co czuje. Strach iż znów zobaczy załamaną żonę był zbyt duży.
Będę dodawała rozdziały w weekend. Wciąż muszę dopracować kilka szczegółów. Miłego czytania, zostawcie po sobie ślad.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top