Chapter 22
"Księżyc odbija światło słońca i dzięki niemu lśni na niebie każdej nocy"
- Jaki ty jesteś uroczy! - pani Madlock od 5 minut obracała dookoła, ściskała i bez przerwy powtarzała komplementy o czarującym wyglądzie Harry'ego, a on sam ledwie wytrzymywał ten wylew czułości, zwłaszcza, że Iness cały czas cicho chichotała z całej tej sytuacji.
- Pani Madlock, myślę, że powinniśmy usiąść już do stołu, bo indyk wystygnie. - Happy postanowiła się zlitować nad torturowanym.
- Ach tak! Całkowicie zapomniałam o naszym *une grande dinde. - zaświergotała i podreptała do kuchni, zostawiając wytarganego na wszystkie strony Harolda w spokoju.
- Nareszcie. - odetchnął z ulgą i poprawił w nawyku marynarkę. Happiness nadal uśmiechała się kpiąco, co nie uszło jego uwadze. - Nie wiem co w tym zabawnego. Nie chciałabyś tego przeżyć.
- Muszę cię zmartwić, znoszę to każdego dnia.
- Och, szacunek. - zaśmiała się radośnie na jego reakcję, odjeżdżając do głównego pomieszczenia w tym niezbyt dużym mieszkanku, po brzegi wypełnionym różnymi rupieciami, które mimo wszystko stały schludnie poukładane na przedwojennych, pedantycznie wyczyszczonych meblach. Świetny humor dziewczyny nie umknął także mężczyźnie, który sam stawał się weselszy patrząc na jej różane policzki uniesione w uśmiechu.
- Panie Styles, czekamy przy stole! - usłyszał trochę komiczny głos, który wyrwał go z chwilowego letargu.
***
"Tylko cierpliwy rolnik zbiera najlepsze plony"
- Nie, ja się do tego nie nadaję. - warknęła ze złością In, wrzucając nieudany kształt do miski z resztą ciasta.
- Nie prawda. Tamto było bardzo ładne. - pochwalił Happiness Harry, wypuszczając jej długie włosy ze spinki i ponownie je upinając.
- A mi tu jedzie czołg. - mruknęła, rozwierając celowo powieki palcami.
- Ja tam żadnego nie widzę. - uśmiechnął się Styles, scałowując marmoladę z nosa Happy, co wywołało u niej śmiech, bo tą część ciała miała wyjątkowo podatną na łaskotki.
- Harry, głupku! Przestań. - rechotała, kiedy zaczął smyrać ją językiem po twarzy. - Bo wyrzucę całą mąkę na ciebie. - zagroziła, a w odpowiedzi dostała serie lekkich uszczypnięć w "boczki" i głośny śmiech. Dopiero jak zaczęła piszczeć, mężczyzna przestał się nad nią "znęcać".
- I po co się tak drzesz? - rzucił beztrosko Harold, biorąc ukochaną z wózka na ręce.
- Po nico. - prychnęła, wieszając się mu na szyi.
Stali tak parę minut (Harry stał) patrząc na siebie intensywnie. Tylko ich dwoje. Ona - ziemski anioł z chorym skrzydłem i on - anioł stróż, który wreszcie znalazł swoje przeznaczenie, a było nim zaopiekowanie się tą upadłą anielicą.
- Kocham cię. - te dwa fundamentalne słowa wypłynęły z ust Happiness, niczym woda tryskająca z górskiego źródła - naturalnie. Harry zastygł w szoku. Wiele razy wyobrażał sobie, jak to będzie, kiedy wreszcie usłyszy to, co tak często jej powtarzał. Myślał, że stanie się to podobnie jak w książkach i filmach romantycznych. Padną sobie w ramiona i zatracą w namiętnym, pełnym pasji pocałunku. A tutaj, co? Nie potrafił zareagować na to wszystko nawet cichym pomrukiem. Tak jakby ta zbitka paru liter odebrała mu zmysły. - I przepraszam, że tak długo musiałeś czekać, aby to usłyszeć.
- Czekajcie, a będzie wam dane.
*wspaniały indyk (francuski)
~*~
Ok, pewnie nikt nie rozumie, o co właściwie tu chodzi, a w sumie odpowiedź jest prosta.
Kończę to ff.
Wiem, że możecie być na mnie źli, ale moja wena na to opowiadanie odeszła bezpowrotnie, a pisanie czegoś "na odwal" jest bez sensu, więc tak chyba będzie najlepiej.
Możecie spodziewać się jeszcze 2 - 3 rozdziałów, które będą takim mniej więcej przekrojem, który powie Wam jak to miało ogólnikowo wyglądać - tak jak ten, a potem epilog, który będzie dokładnie taki jak go zaplanowałam.
Proszę o wyrozumiałość i dziękuję za to, że jesteście.
CC
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top