'1'

Znacie może kiedyś taką myśl, że to podróż do celu, a nie on  sam jest lepszy? Że powinniśmy czerpać wartości z tej podróży, gdy dążymy do czegoś. Niby odnosi się od każdego celu. Każdej rzeczy, o której marzymy. Ale teraz spójrzcie na to z innego punkty widzenia. Podróży do celu  najprostszym tego zwrotu znaczeniu- dojazdu do jakiegoś miejsca. A raczej przylotu. 

Nieznośniej podróży, na którą wyczekujesz w ogromnej hali, gdzie ludzi walają się jak mrówki z jakimiś natręctwami. (I bynajmniej nie są to takie miłe stworzonka od Scotta Langa). Gdzie spędzasz tak cenny czas twojego śmiesznie zidiociałego życia na przechodzeniu setki kontroli. A gdy się z tym uwiniesz, czeka cię ponad godzina siedzenia w fotelu, którego oparcia nie możesz opuścić bo zgnieciesz faceta, który nie dość, że chyba jest dwudziesto-procentową częścią wagi tego samolotu, to imituje dźwięki traktora z jakimiś zaburzeniami pracy silnika. Do tego plus banda oszalałych dużych dzieci, które cierpią na dotkliwą odmianę niedojebania mózgowego i w dodatku są twoimi przyjaciółmi. Ale to i tak wygląda jakby u góry jakiś Rafał patrzył na twój los i mówił: 

Ale hej! Przecież to nic takiego, co nie! Zjebane otoczenie, bliskie już załamanie nerwowe, może wystawie ją na próbę i wyśle na jej drogę wrednego babsztyla, który będzie zagradzał jej i innym drogę do wyjścia z tego samolotu! Tak! wysypie jej się z wszystko z ohydnej torebki w różową panterkę, będzie zbierać wszystko z pół godziny, a jak jej zaoferują pomoc, ona będzie jak ta staruszka ze wścieklizną z filmu Madagaskar i będzie się nad nią pastwiła, bijąc bezlitośnie portmonetką.

Nie wiem, za co mnie niebiosa besztają, ale na to wygląda, że nie koniec mych kar. 

Spod lotniska mnie i moją ekipę... choć może tu się zatrzymajmy.

Trzeba przecież przedstawić ludzi, z którymi dziele tlen.

 Otóż dwa klony. Grzesiek i Aleksander. Bruneci z ciemnymi oczami. Takie dwie żyrafy z szerokimi barami, chociaż tutaj większymi  mięśniami może pochwalić się Alek, mają też piękne ryjce no i oczywiście żeby było zabawniej, jak wcześniej wspomniałam, zjebane charaktery. Nie rzucajcie się na nich od razu! Ostrzegam, przed takimi produktami lepiej przeczytać ulotkę lub skontaktować się z lekarzem. No i trzeba dodać, że tylko Alek jest wolny. Dipper, bo tak karze na siebie wołać nasz drogi Grzegosław (na domiar czego posiada jakże drogą jego sercu gitarę, którą nazwał Mabel*) chodzi wraz z jedną czwartą naszej paczki, a moją najlepszą przyjaciółką: Katarzynką. Że ją Bóg tak pokarał... Chociaż z drugiej strony są siebie warci. Ta jest przeciętnego wzrostu, przez co cwele jak się przytulają wyglądają cholernie słodko. Jej mordka jest opatulona krótkimi włosami, które ku jej boleści cały czas się puszą. Przez ten fakt, kilka lat temu, gdy byłyśmy jeszcze w gimnazjum, zostałam mianowana jej naczelnym fryzjerem, więc w każde miejsce gdziekolwiek szłyśmy, zabierałam lakier, prostownice, piankę do włosów lub inne dziwactwa. Jakieś pięć lat temu strzeliłam jej nawet parę niebieskich pasemek, które o dziwo nadal się trzymają. No i między tymi wariatami jestem ja- kierownik sekty cebuli. Ale nie łudźcie się patafiany. Nie podam wam mojego imienia. Jak na razie będę działać incognito. 

Ale wracając do mojego marnego żywotu. Otóż może warto wspomnieć gdzie się udaliśmy. Może kojarzycie takie piękne miasto, skąd pochodzi masę zajebistych aktorów, z bajecznym akcentem. Miasto, po którym kroczą sztywniacy ubrani na czerwono i z czarnymi bobrami na łbach. Gdzie rosną z wdziękiem  stare, urokliwe budyneczki.

Tak. Jestem Turystką Londynu. (Trzymajcie kciuki by mój angielski okazał się tak dobry, jak sobie wyobrażałam).

Tak więc, gdy wsialiśmy do taksówki, by ku mojej ucieszę opuścić to nieszczęsne lotnisko stało się coś jeszcze gorszego. Albowiem natrafiliśmy na taksówkarza, który był bardzo otwarty na ludzi. A mówiąc bardzo, mam na myśli tak bardzo, że począł śpiewać nam lecącą akurat w radiu piosenkę Sii, cóż wysokie tonacje nie były specjalnością tego faceta. Myślałam, że zabije Dippera za to, że wybrał hotel, który mieścił się prawie godzinę drogi od aeroportu.

Ale żeby było tego mało chłopaki musieli dojebać jakże zajebistym pomysłem. 

Po niebywałej przygodzie z wyjącym z radiem kierowcą dotarliśmy do hotelu. Pseudo apartamentu, tacy kasiaści nie jesteśmy by sobie pozwolić na aż takie luksusy, aczkolwiek, nasze pokoje były niczego sobie. Trzy pokoje sypialniane w krzykliwym pomarańczu i odcieniach popieli, a także w równo stonowanych barwach salon z przedpotopowym telewizorem, który śmiesznie kontrastował z nowoczesnymi meblami. W łazience po naszym półgodzinnym pobycie już zabrakło papieru przez wizytę Aleka. Kuchnia była pusta, jak moje serce, za to lodówka udekorowana licznymi ulotkami. Bliźniacy zaczęli sprawdzać wygodę łóżek, tudzież skakali na nich jak dziki Tarzan na drzewach, a ja z Kaśką rozpakowaliśmy swoje walizki, by następnie znaleźć numer do spełniającej nasze wymogi pizzerii, (bo przecież to zawsze kobieta musi myśleć, co zrobić, żeby gatunek nie wymarł z głodu), dwa małpiszony przyleciały do małego pomieszczenia, który był połączony z kuchnią.

Zaczęli sobie torować do nas drogę, podkładając sobie nawzajem nogi, uderzając płaskimi dłońmi w twarz i na wzajem przekrzykiwać, by w końcu razem powiedzieć:

-- Mamy zajebisty pomysł.

Gdy takie zdanie pada z ich ust powinno się spodziewać apokalipsy. Zagłady świata, ataku zombi czy nawet kowadła spadającego z nieba. Niczego dobrego te słowa nie zwiastują. Ni to z obojętnością na twarzy i z lekiem w sercu spojrzałam na nich i zapytałam:

-- Co tym razem trzasło wam do łbów?

Chłopacy popatrzeli najpierw na siebie, a potem z powrotem na mnie. Na ich mordach widniały szatańskie uśmieszki. Kolejny zły znak. 

Znaczy zależy jak patrzeć dla kogoś (raczej damskiej części społeczności, chociaż nie oceniam bo tolerancyjność przede wszystkim) widok takich uśmiechów byłby ekscytacja dla oczu. Nie chodzi tu o jakąś skrywaną miłość do chłopców, ale dziewczyny czy to ze szkół, pracy, z sąsiedztwa czy te napotkane na imprezach nieustannie kleiły się do tych kretynów. A oni oczywiście świetnie zdawali sobie sprawę jak ich wygląd działa na kobiety.

-- Chcemy urządzić condom challenge.

Niestety ze świadomością o ogromie swojej głupoty już było gorzej. Radzę wam przyzwyczaić się do ich zachowania. Takie sytuacje mam nad wyraz często.

W tym samym momencie rozeszło się po salonie głośne klask, gdy wspólnie z Kaśką uderzyłyśmy się w czoła z płaskiej dłoni. 

Co do przebiegu tej rozmowy, w trosce o waszą psychikę,( będziecie mieli okazje by ją sobie zniszczyć jeszcze wiele razy), szybko ją wam streszczę. Otóż przekonali nas, jak tego uczynili zostanie tajemnicą po wszech czasy (wcale nie przekupili nas czekoladą i żelkami), żebyśmy mieli w tym swój udział. Alek postanowił zrobić wyliczankę, aby wybrać nieszczęśnika, który będzie zmuszony udać się do sklepu po te jebane prezerwatywy (jakby zapas Dippera w jego rzeczach nie wystarczył).

Zgadnijcie kto miał taki jebany zaszczyt?

Gratuluję poprawnej odpowiedzi.

Po kilkunastominutowych poszukiwaniach jakiegoś marketu i zadawaniu pytań o drogę przechodniów, znalazłam coś pokroju polskiej Biedronki.  Nawet taki wyczesane sandałki były, jak u nas. Gdy znalazłam się  przy kasie byłam zapewne czerwona, jak burak, czułam na sobie całą masę zdegustowanych spojrzeń Brytyjczyków, które zerkały to na mnie, a to na kilka paczek kondomów jadących na taśmie. Do tego kasjer z obleśną bródką, okularami i twarzą z masą pryszczy, który posyłał mi dziwne spojrzenie. Uciekłam jak najprędzej ze sklepu, chowając przeklęte zakupy do workowatej torby, która o zgrozo nie miała zamka. Moja obsesja doprowadziła do tego, że zrezygnowałam zakupu jakiegokolwiek jedzenia, bo bałam się pomyśleć, że ktoś może osądzić mnie o chęć urządzenia jakiegoś food porn.

Kroczyłam pośpiesznie, tak jakby zaraz ktoś miał mnie zatrzymać za jakieś zbrodnie. Nisko schylałam głowę, by zakryć swoją twarz w cieniu kapelusika i patrzyłam na swoje trampki ze spiderman'em. Dreptałam szybko po jakiejś zacisznej uliczce,  gdy chcąc skręcić na prawo z impetem zahaczyłam o czyiś bark, umięśniony swoją drogą. Siła zderzenia była tak duża, że aż wywróciłam się na chodnik. Usłyszałam czyjeś przepraszanie i szybko podniosłam głowę, poprawiając zjeżdżający kapelusz.  Z szokiem zauważyłam, że torebka leżała rozwarta obok krawężnika brodząc się w małej kałuży, a zawartość torby wysypała się na deptak.  Głowa, która była skryta pod kapturem męskiej bluzy, ku mojej zgubie była zwrócona na te wszystkie paczki jebanych kondomów. Przeklęłam pod nosem i zaczęłam wszystko zgarniać do torby i przy tym się tłumacząc, co pewni przez nerwy brzmiał jak obcokrajowski jazgot.

-- Zanim ubzdura sobie pan jakieś bzdety, to od razu mówię. że nie jestem jakąś panią na telefon, po prostu mam zjebanych kolegów, no i chcą urządzić jakiś chory challenge...-- wtedy podniosłam wzrok i ujrzałam jego twarz-- O cholera-- przeklęłam w ojczystym języku. 

Te znane wielu ludziom niebieskie tęczówki. Nie, nie chodzi o królową Anglii, chociaż w sumie to nie wiem jakiego koloru kobiecinka ma oczy. Uwielbiane przez nastolatki rysy twarzy. Nie to nie jest żadnych chłopak z One Direction czy innego boysbandu. Twarz osoby, na punkcie której miałam obsesje przez dobrych parę lat. I niech mnie szlag trafi, nadal mam.

Chyba Bóg mnie jednak kocha, zsyłając tutaj samego Toma Hiddlestona.

-- Ty... ty... ty jesteś...-- zaczęłam się jąkać.-- Nie uszkodziłam cię?

Zrozumcie. Gdybym doprowadziłabym do jakiejś kontuzji taką osobę mogłabym skończyć w sądzie. Albo co gorsza sama zostać poturbowana przez jego fanki.

Usłyszałam jego cudowny śmiech, który znałam z tak wielu filmów. O matulu.

-- Jestem cały-- podniósł się, by następnie zaoferować mi dłoń. Gdy stałam już obok niego, otrzepawszy się z brudu, ponownie na niego spojrzałam.-- A ty?

Pokiwałam twierdząco głową.

-- Wybacz nachalność, ale czy mogę zrobić sobie z tobą zdjęcie?-- zapytałam nieśmiało, spoglądając.

 Na szczęście nie potraktowano mnie jak wariatki niebezpiecznej dla otoczenia i ze śmiechem przystano na moją propozycje. Chyba w życiu się tak nie cieszyłam pomijając sytuacje gdy wygrałam w zdrapkę i wszystko wydałam na kilkanaście wydań komiksów marvela.

Gdy odebrałam swój telefon Tom zareagował na moją wcześniejszą paplaninę.

-- Twoje otoczenie musi być bardzo ciekawe, skoro mają miejsca takie pomysły-- zauważył. 

-- Nawet nie wierz jak bardzo. To to jeszcze nic. Aż boje się z nimi gdziekolwiek wyjść w obawie, co im strzeli do głowy. 

Zmarszczył brwi. Nawet nie wyobrażacie o ile seksowniej to wygląda na żywo niż w filmie. Takie malutkie dwie zmarszczki pomiędzy brwiami. O matulu... przydałoby się wypić meliskę. Najlepiej wiadro.

-- Więc  wstydzisz się swoich przyjaciół?

-- Nie... no może... chodzi o to, że nie wiem, co im odwali w obcym mieście-- wyjaśniłam, a jego twarz się rozjaśniła. Kolejna piękna emocja na jego cudownym ryjku. To już będą dwa wiadra.

-- A więc jesteś turystką!--pokiwałam z uśmiechem głową.-- Skąd pochodzisz? W ogóle gdzie moje maniery... jestem Tom, chociaż to chyba już wiesz-- wyciągnął do mnie rękę by móc się przywitać.

Oj wiem, wiem. Trzy wiadra.

-- Lucyna, czyli Lucy. Jestem z Polski.-- uścisnęłam jego rękę.


 Dotknęłam Toma Hiddlestona, cwele!

Na jego twarzy malowało się zaintrygowanie. Takie majestatyczne, jak u Lokiego Laufeysona, tylko bez jakiejś złośliwości czy chytrości typowej u tego charakteru. Jak u Thomasa Sharpe'a , lecz bez jakiś chorych upodobań. Takie... jego. Prywatne. Trzymajcie mnie bo zemdleje. To będzie już basen pieprzonej melisy.

-- Więc... długo tu już jesteście?-- zapytał się, zakołysawszy się na piętach. Ehh... Nie interesuj się tymi kretynami... Interesuj się mną! Dobra nie no, to by było egoistyczne. Czy już mówiłam, że mnie ta sytuacja bierze? LUDZIE JA Z NIM ROZMAWIAM! ON MI ZADAŁ PYTANIE!!! A skoro tak, to mogłabym w końcu odpowiedzieć.

-- Od jakiś dwóch godzin... dwie godziny a tych już niedojebanie bierze...-- dodałam pod nosem.-- Uprzedzam, że nasza wizyta w tym mieście może sprowadzić apokalipsę na to miasto. Lepiej od razu uciekaj-- zaczęłam dziwnie gestykulować.

Uroczo się zaśmiał. Módlcie się nad mym grobem.

-- Wyrzucasz mnie z własnego miasta?

-- Próbuje cię ocalić! Zginiesz marnie, widziałam to w mojej kryształowej kuli.

Jeszcze raz nawiedził go spazm śmiechu. Mam nadzieję, że się przez to nie udusi.

-- Cóż... jako poprawny obywatel, wiesz patriotyzm i te sprawy, powinienem męsko bronić miasto i królową przed takiego typu niebezpieczeństwami.

Spojrzałam w jego, wyjątkowego odcienia oczu uważnym wzrokiem, przetrawiając to co powiedział. 

--Więc...--zaczęłam, przeciągając słowo-- Zamierzasz wskoczyć w gacie superbohatera, zaciągając je na obcisłe jaskrawe leginsy czy może stać się po prostu takim dziwnym, sztywnym strażnikiem z bobrem na głowie?

Chciałabym móc nagrać jego śmiech. Ustawiłabym to sobie na dzwonek, budzik, powiadomienia.. Słuchałabym tego całą wieczność.

Poprawił włosy i schował dłonie do bluzy nadal szeroko się uśmiechając,  a ja po prostu tępo się w niego wgapiałam bo inaczej nie potrafiłam. Głupie uczucia.

-- Strażnikiem bym mógł zostać, ale tej czapki bym nie zakładał... Chodziło mi raczej o przewodnika.--wyjaśnił.

Niech mnie ktoś uszczypnie. Jebnie łapką na muchy, przywali z liścia czy nawet rzuci we mnie drukarką. Czy on mi własnie zaproponował zwiedzanie miasta?! Znaczy nam... kit! Czuję się jakby mnie zaprosił na randkę!

Chciałam coś powiedzieć, ale po prostu mnie zatkało. Zwiedzanie Londynu jest same w sobie niesamowite. A zwiedzanie miasta z Tomem Jebanym Hiddlestonem to już zjebane szczęście.
Dziś wieczorem pójdę do kościoła na mszę dziękczynną. 

-- Czy ty...-- wykrztusiłam.

-- Proponuje zwiedzanie miasta. Oczywiście jeśli masz ochotę. Ty i twoi znajomi.

-- Wiesz na co się targasz?-- zapytałam, a on ochoczo pokiwał głową.-- Polecam sprawdzenie polisy ubezpieczeniowej. I od razu możesz umówić się na wizytę z jakimś dobrym psychiatrą. 

-- Nie może być tak źle...

Przywołałam sobie obraz z naszej ostatniej wycieczki we Włoszech na placu św. Marka.

Biedne gołębie...

-- Nie będę ci uświadomić jakie jest zagrożenie, żeby cię zniechęcić.

Jego oczy się roziskrzyły. Jak u dziecka, które dostało nową zabawkę. 

-- Czyli się zgadzasz?-- tym razem ja pokiwałam głową.-- Więc kiedy?

-- Lepiej nie zwracać na siebie uwagi. Chłopaki będą się wydurniać jak nie do końca cichociemni ninja, więc... Może dziś wieczorem?

Tak gwałtownie skinął głową, że myślałam, że skręcił sobie kark.

Boziu... chyba się rozpłacze ze szczęścia. Załatwiłam sobie przewodnika, który swoją osobą będzie odciągał moją uwagę od samego miasta. 

-- To... tutaj? Ósma wieczorem?

-- Doskonale...--zaczęłam się cofać.-- To.. do zobaczenia Tom.

-- Do zobaczenia Lucy.

Zniknęłam szybko za zakrętem i zapiszczałam, wesoło podskakując, jak mała dziewczynka.

Lepiej jebnijcie mnie tą drukarką, bo zaraz zwariuje.



Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top