Ewa (imię zmienione) zaczyna się interesować okultyzmem w wieku szesnastu lat. Zaraz po bierzmowaniu. To przewrotne, ponieważ w teorii rytuał bierzmowania jest jednym z niepowtarzalnych (zaraz obok chrztu oraz święceń kapłańskich) sakramentów Kościoła katolickiego, który w dodatku wprowadza na wyższy stopień wtajemniczenia. Chrześcijanina, który przyjął Ducha Świętego, uważa się za dojrzałego członka Kościoła. Jak więc bierzmowanie mogłoby prowadzić do czegoś zupełnie odwrotnego niż umocnienie wiary? Problem leży właśnie w tym, że teoria i rzeczywistość często nie mają ze sobą zbyt wiele wspólnego. Inną nieoficjalną nazwą sakramentu bierzmowania jest "pożegnanie młodzieży z Kościołem w asyście biskupa". Nazwy tej używa się zwykle z przekąsem, ponieważ wielu młodych członków Kościoła, których opiekunowie przez całe lata przymuszali do chodzenia na msze, zwyczajnie przestaje uczęszczać na nabożeństwa po uzyskaniu "kościelnej pełnoletniości". Podobnie rzecz się ma w przypadku Ewy. Nie przepada za Kościołem. Uważa, że to kłamliwa instytucja, że przyczyniła się do wielkiego zła. W dodatku księża oskarżają o grzech Szatana, a on nie dopuścił się nawet jednej trzeciej okropieństw, które ma na sumieniu Kościół. Tuż przed bierzmowaniem Ewa traci babcię – kobietę, którą bardzo szanowała. Kiedy Kościół nie daje jej żadnego pocieszenia, a jedynie przymusza do wiary, dziewczyna przyjmuje sakrament i niemal od razu zaczyna się zajmować okultyzmem. Usiłuje przyzwać duchy – w tym ducha babci. Sporo osób, które odchodzą od Kościoła, staje się ateistami – w przypadku Ewy jest jednak inaczej: duchowość silnie na nią wpływa. Nie neguje istnienia "drugiej strony", ponieważ jej rodzina zawsze miała do czynienia ze zjawiskami paranormalnymi. Opowiada mi o prababci, o której nie mówi się zbyt wiele – dlatego że parała się magią – oraz o wujku, z którym mieszkała w dzieciństwie:
– Byłam świadkiem, jak coś go… dusiło. Darł się w nocy, próbował z tym walczyć. Czasami podczas tych ataków potrafił gołą ręką rozbić takie zwykłe szyby w oknach, ale szkło ani razu go nie poharatało, mimo że bił w nie z całej siły. Badanie psychiatryczne wykazało, że jest całkowicie zdrowy, lekarze nie umieli tego wyjaśnić. Kiedyś, raz jeden, wszedł do kościoła i niemal od razu zwymiotował w środku na posadzkę.
W końcu Ewa natrafia na księgi opisujące satanizm duchowy i postanawia podpisać dedykację. Co nią kieruje? Czego pożąda aż tak bardzo, że nie boi się oddać za to własnej duszy? O to przecież chodzi w dedykacji. Czy jest to sława, bogactwo, a może lepsze życie? Kiedy ją o to pytam, milczy przez chwilę.
– Chciałam osiągnąć doskonałość duchową – przyznaje wreszcie. Dociekam, co ma na myśli. Rozwój – a pod tym pojęciem kryje się wiedza o tym, jak naprawdę wygląda świat, doskonałość równa przynajmniej niższym rangą demonom. Taka, jaką – wedle tego, co mówi moja rozmówczyni – mieli zajmujący się magią ludzie, nim przez Europę przetoczyła się fala procesów czarownic. Jak wygląda dedykacja (rytuał poświęcenia duszy i oddania się Szatanowi) w księgach satanistycznych? Czy aby oddać duszę, trzeba odprawić specjalny rytuał? W teorii nie, dedykacja jest po prostu pewną deklaracją, ale ludzie lubią rytuały. Rytuał sprawia, że nawet najbardziej błaha czynność nabiera głębszego sensu.
23 grudnia Ewa czuje się gotowa. Ma przygotowaną figurkę Behemota – bestii wspomnianej w Księdze Hioba jako ucieleśnienie potęgi – oraz nieużywany wcześniej sztylet, z którego skorzysta, kiedy będzie potrzebowała krwi, aby złożyć swój podpis. Dnia również nie wybrała przypadkowo. 23 grudnia Słońce wschodzi bowiem jeden stopień do gwiazdozbioru Koziorożca – wierzący sataniści uważają, że to dzień poświęcony właśnie Szatanowi (a także Enkiemu, Sziwie i Ptahowi – imiona tych bogów również mają oznaczać istotę, którą my znamy jako Lucyfera). Ewa nie pamięta już, jakich konkretnie słów użyła w swojej dedykacji.
– Miałam czystą białą kartkę. Skorzystałam z psalmów, które znalazłam na końcu czarnej księgi. Mówiąc o czarnej księdze, Ewa ma oczywiście na myśli Biblię Szatana spisaną przez Antona LaVeya. Psalmy to natomiast prawdopodobnie klucze henochiańskie przepisane przez autora na satanistyczną modłę. Spisując swoją dedykację, moja rozmówczyni popełnia jednak wielki błąd. Nie oddaje Szatanowi tylko (lub też aż) swojej duszy – oddaje mu całą siebie.
Najpierw zaczynają się pojawiać cienie. Widziane gdzieś kątem oka, obecność, która czai się gdzieś za twoimi plecami, kiedy nie patrzysz. Potem byty pokazują się coraz częściej – czasem stoją przy łóżku, nocą, rankiem, wieczorem. Czarne postacie, nie jak cienie na ścianach, ale jakby ludzkie figury utkane z dymu. Najpierw przychodzą do Ewy pojedynczo, potem zdarza się, że zjawiają się całymi grupami. Kobieta próbuje do nich mówić, w jakiś sposób się z nimi porozumieć. Stoją jednak w milczeniu, tylko ją obserwując. Przynajmniej z początku. Któregoś razu Ewa budzi się w środku nocy i słyszy kroki. Coś chodzi po jej mieszkaniu. Innym razem jej mąż z przerażeniem obserwuje, jak stojące na półkach książki same spadają na ziemię, jakby je ktoś zrzucał. W końcu którejś nocy moja rozmówczyni budzi się, czując, że na jej gardle zaciskają się niewidzialne ręce. Od tego czasu nocami coś się nią bawi, próbując ją udusić. Istoty nigdy nie mówią, czego chcą. W ogóle nic nie mówią. Kiedy kobieta usiłuje się z nimi porozumieć, słyszy z tyłu głowy różnego rodzaju przekleństwa.
– Jak w tej chwili wygląda twoje życie? – pytam. – Noce są czasami takie, że ma się wszystkiego dość. Różne rzeczy jeszcze się dzieją. – Coś jeszcze dręczy cię nocami? Odpowiada po chwili zdławionym przez emocje głosem: – Chyba wolałabym o tym nie mówić. Ton, jakim moja rozmówczyni wypowiada ostatnie zdanie, działa na mnie silniej niż najbardziej makabryczny opis. Podejrzewam, co jeszcze może się dziać nocami. Niełatwo opowiadać o takich rzeczach. Postanawiam uszanować decyzję Ewy. Być może właśnie to sprawi, że kobieta pod koniec naszej rozmowy zdecyduje się zdradzić mi więcej szczegółów, prosząc mnie jednak, bym w żaden sposób nie komentował tego, co usłyszę, ani o nic nie dopytywał. Jest 2018 rok, kiedy Ewa postanawia spróbować egzorcyzmów. Do jej grupy zajmującej się satanizmem należy pewien chłopak – przyjaciel, z którym często rozmawia. To właśnie on proponuje jej udanie się po pomoc do przedstawicieli Kościoła.
– Zaczęliśmy do siebie dzwonić. Z drugiej rozmowy zarejestrowałam tylko to, że się pożegnaliśmy. On mi później powiedział, że zaczął się modlić – w tym samym momencie przestałam być sobą i pamiętać cokolwiek. Innym razem, kiedy do mnie pisał i zaczynał temat związany z modlitwą, z Bogiem, traciłam pamięć i później w wiadomościach odczytywałam… przekleństwa, które mu pisałam. I słowa w jakimś jeszcze języku, którego nie znam. Od księdza z parafii moja rozmówczyni dostaje namiary na teologa i egzorcystę, który przyjmuje w Częstochowie. Kiedy się tam zjawia, duchowny podczas rozmowy stara się stwierdzić, czy ma do czynienia z osobą opętaną, czy też chorą psychicznie.
– To był jakiś test. Zadawał mi pytania, niektóre z nich się powtarzały w różnych konfiguracjach. Chodziło o to, by stwierdzić, czy nie mam zaburzeń, schizofrenii. Kiedy okazało się, że nic takiego mi nie dolega, ksiądz zaproponował, żebyśmy się spróbowali razem pomodlić. Ta modlitwa nie doszła do skutku. Ewa siedzi przed duchownym, który trzyma na kolanach "jakąś książkę" – prawdopodobnie katechizm bądź modlitewnik. Po jej lewej stronie leży stuła. W jakiś niewytłumaczalny sposób kobieta wyczuwa, że kapłan w kieszeni sutanny ma różaniec – kiedy tylko ksiądz otwiera modlitewnik, Ewa zdaje sobie sprawę, że nie jest w stanie się ruszyć. Siedzi sparaliżowana. Świadomość odzyskuje przy drzwiach wejściowych, w kącie. Co działo się przez ten cały czas, który zgubiła? Duchowny opowiada mojej rozmówczyni, że zaczęła krzyczeć, gdy tylko wziął do ręki stułę, a później uciekła. Przy kolejnej wizycie w pomieszczeniu poza nią i kapłanem znajdują się dwie inne osoby – drugi duchowny i jedna osoba świecka. – Byli tam, żeby w razie czego mnie przytrzymać, gdybym próbowała skrzywdzić jego lub siebie. Ksiądz wypytywał mnie o wszystko, również o kwestie intymne… Byłam zła, czułam coraz większą złość. Nie wiem, co się działo później. Nie chcieli mi nic powiedzieć. Wiem, że kiedy stamtąd wyszłam, strasznie bolały mnie plecy i brzuch. Nigdy już tam nie wróciłam. Za trzecim i ostatnim razem, kiedy moja rozmówczyni próbuje poddać się egzorcyzmowi, trafia do grupy wyznaniowej, której podstawę stanowi chrześcijańskie spojrzenie na rzeczywistość. Ma ona jednak więcej wspólnego z Kościołem obrządku ewangelickiego niż rzymskokatolickiego. Już gdy po raz pierwszy wchodzi do ich ośrodka, Ewa wie, że zaraz będzie musiała wyjść. Osoby, które modlą się w pokojach, wzbudzają w niej odrazę. – Dla mnie to był bełkot po prostu. Jakby ktoś postawił grupkę niemowląt, które coś bełkotały. Tak to było, nic nie miało sensu – relacjonuje. – Nie myślałaś, żeby spróbować raz jeszcze? Z obowiązku wspomnę, że znam parę osób, które zajmują się egzorcyzmami. Nie mają nic wspólnego z Kościołem, po prostu zajmują się energią. – Nie, to już nie ma sensu – mówi gorzko. – Jest coraz ciężej, wiem, że ja już z tym nic nie zrobię. Że to tak już będzie. Zaakceptowałam to.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top