7
Westchnęłam z ulgą, słysząc ostatni dzwonek tego dnia. Nie fatygowałam się nawet, żeby zejść do szatni, tylko od razu udałam się do wyjścia. Wlepiłam wzrok w swój telefon, przerzucając ekrany z jednego na drugi i z powrotem, żeby nie musieć patrzeć na innych ludzi.
Nie mówcie mi, że też tak nie robicie, bo nie uwierzę.
Opuściłam teren szkoły, odruchowo kierując się w stronę domu, ale od razu się zatrzymałam, uświadamiając sobie, że w sumie to nie mam po co wracać. Cudownie.
Ostatecznie wylądowałam na placu zabaw obok parku, gdzie, na moje szczęście, akurat nikogo nie było. Przysiadłam na huśtawce, ponownie wyjmując komórkę.
me: jesteście już?
Patty: tak!
Patty: tu jest tak p i ę k n i e
Patty: zrobię ci taką relację na snapie, że będziesz się czuła, jakbyś tu była oki
me: oki
Patty: aaa grupa odchodzi
Patty: muszę lecieć, wybacz miś
Patty: odezwę się niedługo, obiecuję!
me: luz, baw się dobrze x
Wypuściłam głośniej powietrze, przymykając oczy i oparłam głowę o łańcuch. Dlaczego muszę mieć takiego pecha?
-Uważaj, jak jedziesz, idioto! – Usłyszałam dosłownie chwilę później.
I tyle z mojego spokoju.
-To ty mi zajeżdżasz drogę!
-Małpa by szybciej od ciebie jechała!
-To jakim cudem jesteś w tyle?!
Mentalnie wywróciłam oczami, wciąż licząc, że po prostu pojadą dalej, ale oczywiście musieli się tu zatrzymać.
-Hey Hayley! – Otworzyłam niechętnie oczy i kiwnęłam głową do Jake'a. W moich marzeniach właśnie jechał dalej, ale nie. On musiał wejść, żeby zaraz po nim to samo zrobił Mike.
Czy ja w jakikolwiek sposób wyglądam, jakbym potrzebowała towarzystwa?
-Co tam? – spytał blondyn, zajmując drugą huśtawkę, a drugi chłopak usiadł naprzeciwko nas na ogrodzeniu.
-Raczej nic się nie zmieniło, odkąd ostatni raz pytałeś.
-A czemu tu siedzisz?
-Rodzice powiedzieli, że mam nie wracać do domu – Wzruszyłam ramionami.
-To nie było śmieszne – Mike zmarszczył brwi.
-Nie miało być. Tylko odpowiedziałam.
-I siedzisz tu tak sama?
-Jak widać.
-Hey Hayley – Jake popchnął lekko moją huśtawkę, przez co zaczęłam się kiwać na boki. – Dotrzymamy ci towarzystwa.
-Nie trzeba.
-Ale ty jesteś ponura. No dawaj. Jeździłaś kiedyś na deskorolce?
-Nie i nie zamierzam? – Uniosłam brew, głęboko wierząc, że taka odpowiedź mu wystarczy.
-To od teraz zamierzasz. Nauczymy cię!
Obaj ruszyli do wyjścia z placu, ale ja wciąż się nie ruszyłam, po prostu patrząc na nich, jak na idiotów, którymi de facto byli. Odwrócili się dopiero przy bramce, a dostrzegając mój wzrok, wrócili się, niemal siłą ściągając mnie z huśtawki.
-Lekcja pierwsza: spróbuj na tym stanąć – Jake stanął obok mnie, wskazując na kawałek plastiku na kółkach.
-Nie.
-Nie przyjmuję odmowy.
-Nie pytałam cię o zdanie, tylko powiedziałam, że na to nie wejdę – prychnęłam, na co ten tylko pokręcił głową z politowaniem. Wzruszyłam ramionami, ale zanim zdążyłam się wycofać, chłopak złapał mnie w talii i postawił na deskorolce, przez co mimowolnie pisnęłam.
-I już – Cofnął się o krok, uśmiechając szeroko, a ja posłałam mu wymowne spojrzenie, schodząc na ziemię. – No weź, to nic takiego. Odpychasz się jedną nogą i jedziesz.
-No właśnie! Patrz na mistrza! – krzyknął Mike, wskakując na swoją deskę. Stanął na niej bokiem, żeby cały czas mieć na nas widok. – Widzisz? Nic trudnego – Wzruszył obojętnie ramionami, cały czas patrząc na nas. Po chwili chodnik się skończył, a on niczego nieświadomy pisnął, przelatując nad krzakami.
Jake momentalnie wybuchł śmiechem, a ja przez chwilę starałam się utrzymać powagę, ale gdy wychylił się zdezorientowany z jakimś kwiatkiem na głowie, sama zaczęłam się śmiać.
***
nie wiem, czy komuś to pomoże, ale postanowiłam was pocieszyć tym rozdziałem oki
trzymajcie się, ilysm! x
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top