53
......żartowałam
i przepraszam:(
***
Weszłam do domu z szerokim uśmiechem na ustach. Nigdy nie lubiłam poranków, zwłaszcza gdy spalam tak krótko, ale cóż, były wakacje, słońce na dworze przyjemnie grzało, a ja właśnie odbyłam spacer za rączkę z moim chłopakiem.
Mój chłopak, huh, to nadal brzmi nierealnie.
-Hej! – krzyknęłam, mijając salon i weszłam do kuchni, łapiąc w międzyczasie ciastko.
-Hayley, chodź tutaj – Usłyszałam głos taty, więc na wszelki wypadek wzięłam całą miskę, przechodząc do pokoju, w którym siedzieli.
Usiadłam wygodnie na kanapie, patrząc na nich wyczekująco.
-Wyjeżdżamy – powiedział, a ja wyłącznie uniosłam brew z lekkim uśmiechem.
-Super, nie byliśmy razem na wakacjach od...
-Nie na wakacje – przerwał mi. – Wyprowadzamy się.
-Aha? Trochę auć, ale no wasza decyzja. Chyba nie będzie problemu, żebym zamieszkała u Beth, znaczy cioci...
-Skarbie – Mama posłała mi spojrzenie, którego nie potrafiłam rozszyfrować, ale czułam, że to zmierza w bardzo złym kierunku. – Nie zostajesz u Beth. Jedziesz z nami.
I w tamtym momencie miałam wrażenie, że ścisnęły mi się wszystkie wnętrzności, a kawałek sufitu spadł mi na głowę. Uchyliłam zdezorientowana usta, próbując powiedzieć cokolwiek, ale jakikolwiek dźwięk wydobył się ze mnie dopiero po chwili, która wtedy wydawała mi się trwać wieki.
-Gdzie? – wydusiłam, a oni spojrzeli po sobie porozumiewawczo.
-Wracamy do San Mannon.
-Nie wierzę. To żart, prawda? – parsknęłam histerycznym śmiechem, próbując dostrzec w nich jakiekolwiek rozbawienie. – Błagam, powiedzcie, że żartujecie.
-Hayley...
-Nie. Nie teraz – Patrzyłam na nich z rozbawieniem wymieszanym z paniką i wstałam z kanapy na miękkich nogach. – Miałam iść z psem.
-Ale my nie mamy psa – Usłyszałam gdzieś za mną, ale wyłącznie wsunęłam buty, wychodząc bez słowa na klatkę.
Prawdopodobnie schodziłam po tych schodach całą wieczność, ale nie obchodziło mnie to. Nie czułam niczego oprócz duszności, nie potrafiłam odebrać żadnych bodźców zewnętrznych, nie rozumiałam niczego, co działo się wokół.
Wyszłam przed blok i usiadłam na krawężniku, kuląc się i obejmując kolana ramionami.
Oni naprawdę chcieli mnie stąd zabrać.
Ta myśl uderzyła we mnie jeszcze mocniej niż wcześniej, przez co prawie zakrztusiłam się powietrzem. Złapałam kilka drżących oddechów, hamując łzy, które cisnęły mi się do oczu. Potrzebowałam pomocy i to cholernie dobrej pomocy i znałam tylko jedną osobę, która mogła mnie uratować.
***
-Żartujesz? – Beth spojrzała na mnie z niedowierzaniem, gdy skończyłam mówić, ale widząc moje przeszklone oczy, zwyczajnie mnie przytuliła. – Nawet nie wiem, co ci powiedzieć, słońce.
-Musimy to ratować – Wytarłam policzki rękawem bluzy. – Musimy. Nie chcę stąd wyjeżdżać, nie chcę tam wracać, nie teraz, kiedy zaczęło być tak dobrze – Moje słowa zmieniły się w bełkot, gdy z każdym kolejnym coraz bardziej się rozklejałam.
-Ley, już, spokojnie, oddychaj – Głaskała mnie po włosach, a ja naprawdę próbowałam się uspokoić, ale nie mogłam.
To nie mogło dziać się naprawdę.
-Wiedziałam, że coś jest nie tak. Ostatnio wszystko było zbyt piękne, zbyt dobrze się układało, Beth, ja wiedziałam, że coś się zepsuje, ale nigdy bym nie pomyślała, że mi to zrobią – Ukryłam twarz w dłoniach, siedząc tak przez kolejne kilka minut, podczas gdy ciocia wciąż głaskała mnie pocieszająco. – Czy ja nie zostawiłam kiedyś u ciebie tej czarnej ołówkowej spódnicy i koszuli?
-No zostawiłaś, żebyś nie musiała jej nosić, ale po co ci...
-Nie wiem, łapię się ostatniej deski ratunku, pomożesz mi?
-Zawsze – Posłała mi uśmiech, który mimowolnie odwzajemniłam.
***
Zamknęłam za sobą drzwi wejściowe, wydmuchując całe powietrze.
Okay, Heyley, poradzisz sobie.
Wygładziłam spódnicę i z całkowicie poważną miną, weszłam do salonu, gdzie rodzice oglądali telewizję, po czym zajęłam miejsce na fotelu po drugiej stronie stołu. Czułam na sobie ich zdezorientowane spojrzenia, ale nie reagowałam, tylko położyłam na stole teczkę, którą sobie przygotowałam.
-O co chodzi? – spytał wreszcie tata.
-Przygotowałam rozpiskę korzyści, które płynęłyby z mojego zostania tutaj, jak również wykaz kosztów potrzebnych na moje utrzymanie, które moglibyście wysyłać Beth co miesiąc i dodatkowo byście przy tym zaoszczędzili – Posłałam im swój firmowy uśmiech, podając odpowiednie zapiski.
-A ubrałaś się tak, ponieważ...?
-Kiedyś stwierdziliście, że w takim stroju łatwiej wziąć mnie na poważnie – Wzruszyłam niewinnie ramionami. – Wracając, możecie sobie to przejrzeć teraz, bądź w wolnej chwili, jednak byłabym wdzięczna za rozpatrzenie całości do dzisiejszego wieczora – Widziałam, że mama miała już coś powiedzieć, ale powstrzymałam ją gestem. – Za chwilkę oddam wam głos, ale chciałabym to wszystko już podsumować, jeśli pozwolicie.
Kiedy oboje skinęli głowami, odkaszlnęłam, wstając z krzesła, które po chwili zajęła Beth.
-Tak więc myślę, że ona jeszcze lepiej wam to przybliży i przy okazji uspokoi – Stanęłam za nią, patrząc niepewnie na rodziców, którzy wymienili spojrzenia.
-Okay, wiem, że mnie nie zapraszaliście, ani nawet nie powiedzieliście o przeprowadzce, ale to nieistotne. Może macie mnie za niezbyt odpowiedzialną i niegotową na przejęcie takich obowiązków, ale sami pamiętacie, że Ley mieszkała u mnie już nieraz, czasem na dłużej. Nie mam własnych dzieci, ale we dwie zawsze sobie dobrze radzimy, potrafię o nią zadbać i mam wystarczające mieszkanie i środki, by starczyło na nas obie, a jeśli wysyłalibyście by nam tą, powiedzmy szczerze, skromną w porównaniu do normalnych wydatków na dziecko, kwotę, nie byłoby opcji, że Ley kiedykolwiek by czegoś zabrakło. Mamy wspólny cel. Wy chcecie dla niej jak najlepiej, nie wątpię w to, ale ja też nie chcę, żeby cierpiała, a musicie zrozumieć, że tak będzie, jeśli ją stąd zabierzecie. Jest jeszcze młoda, ma tu przyjaciół, dostała się do wymarzonej szkoły, gdzie nie byłaby sama, nie powinna przeprowadzać się i zmieniać towarzystwa co trzy lata, bo to tylko niszczy ją i wasze relacje, o czym sami doskonale wiecie – Przerwała na chwilę. – Jeśli tylko mi pozwolicie, zajmę się nią najlepiej, jak potrafię, obiecuję.
Zapanowała cisza, a ja nie wiedziałam, jakiej reakcji się spodziewać. To, co powiedziała, było tak cholernie prawdziwe, że jeśli teraz nie zmienią zdania, to w życiu nie uwierzę już, że chcą dla mnie dobrze.
-Już mogę? – spytała mama, a ja pokiwałam głową. – Bethany, doceniamy chęć pomocy, naprawdę, ale z całym szacunkiem, nie widzę tego. Nie ma opcji, że zostawimy Hayley z tobą, zmiana otoczenia jej się przyda, a o nasze finanse już ty się nie martw i lepiej skup na swoim życiu. Myślę, że tu nie ma co dodawać, przykro mi, że tak to odbierasz, Hayley, ale wciąż jesteś dzieckiem i to naszym dzieckiem, dlatego my za ciebie decydujemy. A ta decyzja została już podjęta.
Stałam tam z uczuciem całkowitej pustki, nie wierząc, że to wszystko powiedziała osoba, która teoretycznie powinna być mi najbliższa. Miałam ochotę po prostu zaśmiać się jej w twarz, ale kiedy wstała i zaczęła iść do przedpokoju, zdobyłam się tylko na jedno pytanie.
-Kiedy?
-W piątek – powiedziała cicho, próbując dotknąć mojego ramienia, ale natychmiast się odsunęłam.
Pojutrze. Gorzej być nie mogło.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top