38
me: jak coś to będę u Beth, przekaż też mamie:)
tata: ok. tylko pamiętaj, że masz jutro szkołę.
me: luz
me: wychodzę z Jakiem
Beth: ufam ci;))))))
Wywróciłam oczami, uśmiechając się pod nosem. Przynajmniej ona.
Usiadłam na ławce, otwierając Messengera, by napisać kolejną wiadomość.
wazon: za ile będziesz?
dzban: już jadeee
Błagam, nie wnikajmy w pochodzenie tych pseudonimów.
wazon: co
wazon: jak jedziesz
-O tak! – Usłyszałam krzyk, a mój wzrok powędrował w stronę blondyna, który chwilę później zatrzymał się przede mną z deskorolką. – Inaczej bym nie zdążył, a autobusy mnie nienawidzą – wyjaśnił, zanim w ogóle zdążyłam spytać. Skinęłam niepewnie głową.
-Ale wiesz, że mogłam poczekać dłużej?
-Kim bym był, gdybym kazał ci na mnie czekać? – Spojrzał na mnie wymownie, na co wyłącznie wzruszyłam ramionami. Wystawił do mnie rękę, a ja uniosłam pytająco brew. – Nie ufasz mi?
-Niespecjalnie.
-Matko Boska, Ley, przerabialiśmy to tysiąc razy, przecież nie zrzucę cię z budynku – Już miałam się odezwać, ale widząc to, kontynuował. – Tak, wiem, że byś tego chciała, ale i tak tego nie zrobię.
-Szkoda.
-Chodź – Kiedy znów się nie ruszyłam, westchnął przeciągle i złapał mnie, stawiając do pionu. – Lepiej. Ruszaj się, obiecałaś mi spacer!
-Nic ci nie obiecywałam!
-To nieistotne!
Pokręciłam głowa z politowaniem, ale Jake wyłącznie uśmiechnął się szeroko i rzucił deskorolkę na ziemię, po czym zaprosił mnie na nią gestem.
-Żartujesz? – Uniosłam brew.
-Wolisz to, czy bieganie?
Zmrużyłam oczy, a on zrobił to samo i przez chwilę zapewne wyglądaliśmy jak sprzeczająca się para Chińczyków, ale to już tylko szczegóły. W końcu fuknęłam pod nosem, decydując się na mniejsze zło i podtrzymując się na ramieniu chłopaka, stanęłam na desce.
-Czekaj, momencik, jestem w szoku – Spojrzałam na niego znacząco, na co parsknął śmiechem. – Musisz być naprawdę zdesperowana.
-Uwierz, jestem.
-Ale nie pożałujesz – Puścił mi oczko, na co wyłącznie pokręciłam ze śmiechem głową.
Złapał mnie za rękę i zaczął praktycznie biec, cały czas ciągnąc mnie za sobą. Przez dość późną porę naprawdę starałam się nie piszczeć, ale to było zbyt straszne, a ja jestem zbyt dużą panikarą.
Na szczęście po kilku minutach się zatrzymał i wow, naprawdę podziwiam go za to, że nie wydawał się prawie wcale zmęczony.
-A teraz patrz i podziwiaj – rzucił, prowadząc mnie, aż do dużego drzewa i przysięgam, że wyglądało identycznie jak ta miejscówka z „Liceum Avalon", z tym szczegółem, że nie byliśmy w filmie, więc...
-Nie boisz się, że z któryś krzaków zaraz wypełznie menel? – spytałam na wstępie.
-Nie, raczej nie – Wzruszył niewinnie ramionami. – Jest bezpiecznie, spokojnie. Gdyby nie było, to w życiu bym cię tu nie przyprowadził.
-Urocze – zaśmiałam się, na co ten dźgnął mnie w bok. Jakimś cudem wspięłam się na grubą gałąź i usiadłam wygodniej, opierając się o pień. Uniosłam wzrok na blondyna, który podciągał się na wyższej gałęzi. – Spadniesz i się zabijesz.
-Myśl pozytywnie.
-Właśnie to robię – Prychnął głośno na moje słowa, a ja mimowolnie wybuchłam śmiechem.
-Mam sobie iść?
-Nieee – przeciągnęłam, wysuwając dolną wargę. Jake wywrócił oczami w charakterystyczny tylko dla siebie sposób i pokręcił głową ze śmiechem, siadając naprzeciwko mnie.
-I jak tu takiej dogodzić?
-Kupić czekoladę.
-Wtedy byś narzekała, że tyjesz.
-Jak ty mnie dobrze znasz! – parsknęłam, na co wzruszył niewinnie ramionami. – To trochę przerażające, wiesz?
-Mimo wszystko znamy się od trzech lat, wiesz?
-Ale poza ostatnim miesiącem to zbytnio za sobą nie przepadaliśmy.
-Mów za siebie – prychnął, a ja uniosłam brew.
-A było inaczej? – Pokiwał głową. – W takim razie dziwnie okazujesz sympatię.
-Ciężko okazywać sympatię, gdy druga osoba traktuje cię jak zło konieczne – Posłał mi znaczące spojrzenie. – Zawsze byłaś taka zniechęcona do wszystkiego, to próbowałem cię chociaż rozśmieszać.
-Bardziej robiłeś mi na złość.
-Wszystko zależy od tego, jak na to spojrzysz, a z twoim pesymizmem to zawsze wyjdzie na to, że cały świat robi ci na złość – rzucił niemal filozoficznie, wystukując jakiś rytm na korze drzewa.
-W takim razie zostanę optymistką – rzuciłam bez zastanowienia, na co Jake wybuchnął śmiechem. – No dawaj, ekspercie, jak to się robi?
-Serio?
-W Alzheimera już nie uwierzę.
-Pamiętasz to? – Uśmiechnął się szeroko, a ja wyłącznie wzruszyłam ramionami.
-Pamiętam wiele rzeczy. A teraz mów.
-Hayley, na to nie ma przepisu – Wywrócił oczami, jednak wciąż uśmiech nie schodził mu z twarzy. – Po prostu patrz na pozytywy. We wszystkim. Wymyślaj sobie najlepsze wersje wydarzeń i dąż do nich, wierząc w nie jak ostatnia idiotka. Tyle.
-Właśnie nazwałeś siebie idiotą?
-Jestem idiotą – odparł najzwyczajniej w świecie, a ja uniosłam brew. – Wszyscy jesteśmy idiotami, Ley, tylko nie wszyscy potrafimy się z tego cieszyć.
-Brzmi filozoficznie.
-Błagam cię, wymyślam to na poczekaniu – oboje parsknęliśmy śmiechem, a ja pokręciłam z politowaniem głową. – Ale uwierz, jeszcze to polubisz.
***
miłego dnia słoneczka!!
ps. dajcie mi juz swieta pls
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top