26
Przytuliłam Kylie na pożegnanie i jeszcze raz pomachałam chłopakom. Odetchnęłam z lekką ulgą, wchodząc na klatkę. To naprawdę miłe, że podprowadzili mnie aż pod blok i właściwie cały ten dzień był genialny, ale na tamten moment czułam, że nie przeżyłabym chwili dłużej z ludźmi. Po prostu nie.
Otworzyłam drzwi kluczem, krzycząc krótkie „hej", ale nie usłyszałam żadnej odpowiedzi. Rzuciłam plecak do pokoju i ze zmarszczonymi brwiami przeszłam do salonu, gdzie zatrzymałam się wpół kroku. Kilkukrotnie mrugnęłam, próbując uwierzyć w to, co widzę, ale jakoś to do mnie nie docierało.
-Wow, jednorożec na ciebie zwymiotował? – prychnął, przez co natychmiastowo się otrząsnęłam.
-Wow, kangury cię wyjebały ze swojego kontynentu?
-Wciąż uczysz się jakichś znośnych tekstów?
-Wciąż musisz sobie mną podbudowywać ego?
-Wciąż jesteś gimnazjalistką?
-Wciąż... nie wierzę, że jesteśmy rodziną – mruknęłam wreszcie, na co Tom posłał mi swój firmowy uśmiech. – Poważnie, co tu robisz?
-Mieszkam?
-Od kiedy? – Spojrzał na mnie znacząco. – Rodzice wiedzą?
-Co ty, wszedłem balkonem – parsknął, na co wywróciłam oczami. – Wiedzą, nawet miło mnie przywitali. Później gdzieś wyszli, niedługo powinni wrócić.
Przytaknęłam powoli, po czym poszłam wziąć prysznic, podczas którego jeszcze raz zaczęłam wszystko analizować. Więc Tom spędził w cholerę czasu w Australii, nie odzywając się do nikogo i nikt nie ma z tym problemu, a nawet się cieszą, podczas gdy ja... Wciąż jestem małym dzieckiem, które przecież jest głupie i nieodpowiedzialne, no jasne.
Wyszłam z łazienki jeszcze bardziej zirytowana niż wcześniej, a widok rodziców na korytarzu tylko mnie dobił.
-Hayley, wrzuciłaś chociaż te ubrudzone rzeczy do prania, czy jak zwykle na łóżko? – Tak. To było pierwsze zdanie, jakie moja mama skierowała do mnie w ogóle tego dnia. Poważnie?
-Hej, zauważyliście, że wasze zaginione dziecko wróciło? – spytałam, ignorując jej wcześniejsze pytanie.
-Wiemy, cieszymy się.
-I przyjmujecie go tutaj z uśmiechem, kiedy nie dawał wam tyle czasu nawet głupiego znaku życia?
-Ej! – Usłyszałam urażony krzyk Toma gdzieś z tyłu, ale kontynuowałam.
-Podczas gdy ja dostaję półgodzinny wykład za to, jak posiedzę u Beth trochę dłużej, a ona i tak odstawia mnie praktycznie pod sam blok, cały czas mam włączony telefon i jestem z wami w kontakcie i... Serio? To jest wasza sprawiedliwość wobec dzieci?
-Po pierwsze jak już to ciocia Beth. A po drugie, Hayley, to są zupełnie różne sprawy.
-No właśnie, mamo. On był na obcym kontynencie, a ja tylko przesiaduję dwa osiedla dalej i to u twojej rodzonej siostry.
-Tylko że on jest dorosły.
-Żartujesz? – Uniosłam brew, ale kiedy zobaczyłam tylko jej podenerwowane spojrzenie, parsknęłam śmiechem. – Pełnoletniość nie oznacza dorosłości. Przyznaj po prostu, że sobie z nim nie poradziłaś i przestań wszystkim wmawiać, że masz nad nami taką kontrolę, bo nie masz.
-Hayley, hamuj się – wtrącił tata, ale w tym wypadku nawet jego olałam.
-Wiesz co? Może faktycznie masz rację. Jestem dzieciakiem. I skoro powinnam być taka jak Tom... - Oblizałam usta, wyklinając się w myślach za ten pomysł, ale cholera, ten jeden raz chciałam postawić na swoim. Załapałam plecak, który stał przy drzwiach mojego pokoju, ściągnęłam bluzę z wieszaka, wsunęłam buty do połowy i obdarzyłam rodzinę szerokim uśmiechem. – To do zobaczenia kiedyś.
Ostatni raz spojrzałam na ich szok i wybiegłam z mieszkania, zanim zdążyłam się rozmyślić. Wyszłam przed blok, wdychając szybko świeże powietrze. Musiałam ochłonąć.
Po niecałych dwóch minutach, kiedy wreszcie się ogarnęłam, ruszyłam w stronę przystanku autobusowego. W szortach dresowych, czarnej koszulce, bez stanika, z przewiązaną bluzą, mokrymi włosami i plecakiem w kotki wciąż kolorowym od proszku z festiwalu.
Cholera, co ja zrobiłam.
***
janiewiem
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top