question of time
- Przelicz to – głęboki głos miał w sobie kompletnie rozkazujący ton. Jungkook jedynie westchnął cicho, nie wiedząc po co im to wszystko.
- Naprawdę? To jest mnóstwo... - zaczął drugi mężczyzna, lecz pod ostrym spojrzeniem wyższego zaczął mozolnie przeliczać każdy plik pieniędzy.
- Wybacz, ale nie ufam dzieciakowi – powiedział jedynie, a Jungkook miał ochotę rozerwać go wzrokiem. Nie dopuściłby się oszustwa, a już na pewno nie w takiej sprawie. O wiele można go było posądzić, ale nie o nieuczciwość. Poza tym w jego interesie leżało, żeby kasa się zgadzała. Sam nawet jej nie liczył, wiedział, że Namjoon się o to zatroszczył.
Minęło z dziesięć minut, nim walizka została ostatecznie zatwierdzona. Blondyn jedynie skinął głową, nie kwapiąc się na nic innego. Dług został spłacony, nie było o czym więcej rozmawiać. Nie pytał smarkacza, skąd wziął tyle gotówki, ale dla nich fakt ten nie miał już znaczenia. Dostali, czego chcieli. Obecnie obydwie ze stron mogły po prostu odejść, w pewnym stopniu zadowolone.
Jungkook odpowiedział tym samym, po czym odwrócił się w swoją stronę, starając się jak najszybciej zrzucić z siebie ciężar ostatnich minut spędzonych w niezręcznej ciszy, przerywanej jedynie szelestem banknotów. Chciał zapomnieć o całej sytuacji i przestać myśleć o tym, że jest czymkolwiek krępowany. Załatwił sprawę i to się liczyło.
Mógł odetchnąć. Być może nawet z ulgą. Nie miał pojęcia, co by zrobił, gdyby nie Namjoon. Szczerze mówiąc pewnie leżałby już martwy w jakimś rowie, gdyby nie dał im tej kasy. Domyślał się, że byliby do tego zdolni. Sam zresztą wiedział, z kim zadziera. Z bandą jebanych psychopatów. Wiedział, że pewnie posunęliby się do mnóstwa rzeczy, byleby tylko pozostać czystymi i osiągać własne cele.
Wyciągnął komórkę, chcąc napisać do Yoongiego, by ten podwiózł go do domu. Wiedział, że skubany dość szczodrze wozi się samochodem Tae, głównie bez jego wiedzy. Podejrzewał więc, że i dziś miał do niego dostęp. Wykręcił więc numer, opierając się przy tym o ścianę kamienicy. Powietrze wciąż było rześkie, od poranka aż do teraz nic się nie zmieniło. Chłopak nie był daleko od szkoły, wiedział więc, że jasnowłosemu będzie ciężko się wykupić jakąś słabą wymówką.
Czekał kilka minut, lecz numer nie odpowiadał. Przeklął pod nosem, wiedząc, że jeśli nie on, to będzie musiał wozić się autobusami, a nie miał żadnych drobniaków przy sobie. Poza tym musiałby nadłożyć sporo drogi z tego punktu.
Po prostu nic mu się nie chciało i był w wygodnickim nastroju. Cały stres spotkania zdawał się go wykończyć, zwłaszcza, że chodził z supłem w brzuchu przez cały dzień, a z walizką miał więcej problemów niż pożytku. Wciąż musiał sprawdzać schowek w szatni, czy aby na pewno skubana wciąż tam jest.
Teraz już jednak nie musiał się przejmować niczym, poza swoim powrotem do domu. Marzyła mu się szklanka kawy i spotkanie z Saną. Mogliby posiedzieć u niego na kanapie, oglądając Netflix. Gdyby mu się poszczęściło, może nawet skończyliby w sypialni. Uśmiechnął się na tę myśl mimowolnie. Potrzebował relaksu, odpoczynku, czegoś, co by go rozluźniło.
Yoongi tymczasem wciąż był poza zasięgiem, jakby jego telefon wylądował w jakiejś dziurze bez zasięgu. Jungkook właściwie nie byłby zdziwiony, gdyby jasnowłosy miał włączony tryb „nie przeszkadzać" przez cały boży dzień. Westchnął ciężko, wiedząc, że raczej nici z jego łatwej przejażdżki i jednak będzie musiał zebrać tyłek, żeby iść na przystanek. Odsunął się już od ściany, chcąc wrócić chodnikiem w odpowiednim kierunku, ale usłyszał przyjemnie mruczenie motoru za sobą, które powoli stawało się coraz mniej intensywne, jakby maszyna zwalniała. Szatyn odwrócił wzrok, z ciekawości, by ujrzeć znajomą sylwetkę kierowcy, którą dobrze znał. Wydawał się co prawda jakby mniejszy, od ostatniego razu, kiedy widział go w kombinezonie. Mimo to nie zwrócił na to jakiejś szczególnej uwagi, choć pewna część jego szybko połączyła to spostrzeżenie z nocą, kiedy musiał nieść chłopaka do łóżka.
Jimin szybko oparł się nogą o krawężnik, stabilizując siebie i pojazd. Ściągnął kask, uwalniając lekko mokre kosmyki włosów, oraz spoglądając na drugiego z iskierkami w oczach. Nie miał pojęcia, co właściwie kazało mu się zatrzymać, w końcu Jungkook tylko szedł ulicą. Widział jednak, że na coś czekał, na coś, co najwyraźniej nie nadeszło.
- Coś się stało? – zapytał, po czym odchrząknął cicho, starając się przywołać swój zachrypnięty głos do porządku.
- Nic takiego... po prostu uciekła mi okazja do szybkiego powrotu do domu – mruknął jedynie. – Nie sądziłem poza tym, że jestem wart zatrzymywania się na środku drogi.
- Daj spokój, pomyślałem, że może przydałaby ci się pomoc... i w sumie się nie myliłem.
- Podwiózłbyś mnie? – zapytał szatyn z nadzieją, czując, że może jednak miał jeszcze na kim polegać, choć przecież nie pisał do Jimina, ani nic takiego.
Nie pisał do niego od tamtej nocy.
- Jasne, nie ma problemu – blondyn zdawał się brzmieć jakoś tak... nienaturalnie. I jego głos, tak, jakby był chory albo miał chrypę. Jungkook nie pytał jednak, o co mogło chodzić. Podszedł za to do pojazdu i usiadł za chłopakiem.
- Masz, załóż – powiedział Jimin, podając drugiemu kask.
- Znowu z tym? – szatyn przewrócił oczami, czego drugi nie widział. – Weź, ty też musisz dbać o swoje bezpieczeństwo.
- Nie marudź, tylko bierz ten cholerny kask – powtórzył Jimin ostrzej. Tym razem Jungkook nie był już w stanie odmówić, bo nie spodziewał się takiego tonu. Nie pamiętał, by Jimin w ogóle często podnosił głos, czy był porywczy. A w tej jednej sekundzie... właśnie taki był. Szatyn nie miał pojęcia, o co mogło chodzić i dlaczego zachowywał się w taki sposób. Obstawiał, że może miał gorszy dzień albo coś w ten deseń. Nie chciał jednak myśleć o tym zbyt dużo.
Objął Jimina w pasie, na co drugi spiął się lekko, nie było to jednak wyczuwalne dla owych dłoni. Jimin starał się skupić na jeździe, zamiast na dotyku, który go torturował. Lubił to jednak, najwyraźniej. W końcu po to się zatrzymał. Bo na coś liczył.
Prawda?
Przygryzł lekko wargę, zwracając swoją uwagę na otoczenie. Nie mógł teraz odlecieć we własne myśli. Jechali dość szybko, ale nie tak, jak jeździł zwykle. Zazwyczaj lubił się popisywać, być na krawędzi prawa.
Dzisiaj nie miał takich odczuć, w ogóle dzisiaj... niewiele czuł.
Oprócz tych palców i wiatru, jaki smagał jego kombinezon do jazdy. Nic poza tym do niego nie docierało. Ani smak wina rano, ani popołudniu. Nawet ból gardła, zdartego od ciągłych wymiotów, jakie spotykały go cały dzień – zarówno przez jedzenie, jak i alkohol. A może mieszankę obu. Teraz przynajmniej był pusty, mógł na ponów być z siebie dumnym. Kontrolował się. Choć trochę. I być może była to jedyna emocja, jaka mu obecnie została.
Podróż nie zajęła im długo, Jimin zatrzymał się zaraz pod domem Jungkooka. Szatyn zszedł z maszyny szybko, po czym oddał kask właścicielowi z lekkim uśmiechem, jaki sprawił, że serce blondyna podskoczyło, desperacko i okrutnie boleśnie.
- Dzięki, jestem ci dłużny – powiedział jedynie.
- Nieprawda, potraktuj to jako prezent albo coś – odparł cicho Jimin.
- Jak uważasz... - stwierdził jedynie Jungkook. – Tak właściwie... chcesz może wpaść do mnie? Mam trochę czasu, zanim Sana przyjdzie.
- Oh, ja... - Jimin nie wiedział, co powiedzieć, nie wiedział też, czemu zabił w myślach właścicielkę imienia setki razy w ciągu sekundy. – Myślę, że mam trochę czasu. Ale nie za wiele, muszę jeszcze jechać do Yoongiego.
- Do niego? Po co?
Blondyn jednak milczał przez moment.
- Nic ważnego, musimy coś obgadać i tyle – powiedział, wzruszając ramionami, po czym wyłączył silnik motocyklu. Zszedł z pojazdu i powiesił kask na kierownicy, nie martwiąc się o bezpieczeństwo. Osiedle Kookiego było tak sterylne, jak narzędzia chirurgiczne – znaleźć tu złodzieja było niemalże niemożliwym.
- Spoko. Nie zajmę ci dużo czasu – powiedział szatyn, idąc przy tym w kierunku domu. – Od razu mówię, że nie mam prawie nic w lodówce, więc mam nadzieję, że nie jesteś głodny.
Jimin zastygł na ułamek sekundy, na mgnienie oka wszystko w nim się po prostu zmroziło.
- Nie, spokojnie. Jestem pełny – powiedział z lekkim uśmiechem, ćwicząc bycie idealnym kłamcą.
- Dobrze słyszeć, wyszedłbym na okropnego gospodarza.
- Uwierz mi, to nie prawda – mruknął jedynie blondyn, przechodząc przez drzwi. Jungkook zamknął za nimi i skierował się do kuchni. – Chcesz coś do picia?
- A masz coś?
- Okay, mogę mieć pustą lodówkę, ale puszkę z kawą mam zawsze pełną – odpowiedział ze śmiechem, a dźwięk ten rozrywał od środka blondyna, sprawiając, że czuł cudowny ból.
Sana pewnie słyszała ten śmiech cały czas.
- W takim razie kawy – powiedział po chwili, siadając na krześle barowym.
- Ile słodzisz?
- Nic, piję czarną, bez mleka.
- Poważnie? Pamiętam, że kiedyś zamawiałeś karmelową w mc'u, mówiłeś, że to twoja ulubiona.
- Trochę się zmieniło – padła odpowiedź. Smutna, z żalem. Jakby coś w chłopaku tęskniło. Inna jego część mówiła jednak, że były to dni bez kontroli, bez żadnej dyscypliny. A teraz ją miał, teraz to on rządził.
- W porządku, będzie czarna bez niczego – odparł Jungkook po chwili. – A poza tym?
- Co poza tym? – zapytał nieco skołowany blondyn.
- Powiedziałeś, że trochę się zmieniło... więc pytam, co takiego – stwierdził szatyn. – Oczywiście nie musisz mi mówić, jeśli nie chcesz.
- Nie, ja... w sumie to nie ma za bardzo o czym mówić.
- Tak myślisz?
- Mhm. Wszystko jest nudne i nieciekawe. Nic, co mogłoby cię zainteresować.
- Twoja strata. Ale nie przeszkadzałoby mi posłuchać co tam u ciebie od czasu do czasu.
Łagodność tych słów zdawała się ranić, ciąć, ale jednocześnie głaskała Jimina po włosach i mówiła, że wszystko będzie dobrze.
- Pleciesz głupoty... - to tyle, co był w stanie z siebie wydusić. Wiedział, że Jungkook rzadko bywał bezpośredni z wyrażaniem takich opinii, więc to, co usłyszał naprawdę go... zdezorientowało.
- Nie prawda, serio nie mam pojęcia co się u ciebie dzieje. Inni coś tam czasem wspomną. Ale ty zawsze zostajesz jakąś dziwną tajemnicą.
- Naprawdę tak o mnie myślisz?
- W sensie?
- Jak o tajemnicy.
- Cóż... - zaczął chłopak, zalewając wrzątkiem napoje. – Po części. Zadziwiasz mnie czasem, no dobra, dość często. Zdajesz mi się taki... nieodkryty.
- Gadasz jak Tae, kiedy jest w psychologicznym nastroju.
- Może mi się powoli udziela – zaśmiał się szatyn. – Ale poważnie, Jimin... - zaczął, stawiając przed nim kubek. – Jeśli chcesz mi coś powiedzieć... to możesz, wiesz o tym? W sensie... wiem, że z naszej paczki jesteśmy na dwóch różnych biegunach, ale... no chciałbym ci czasem pomóc, czy coś... - skończył, drapiąc się dłonią po karku w geście zakłopotania. Nie umiał za bardzo mówić o emocjach, o swoich odczuciach. Przychodziło mu to z trudem, raczej nie był wylewny. Ale obecnie miał w sobie jakąś taką potrzebę, żeby powiedzieć to blondynowi. Byli w końcu przez moment sami, a on od jakiegoś czasu czuł, że coś jest nie do końca tak, jak być powinno. Nie wiedział co i nie pytał, ale chciał dać znać, że drugi może mu powiedzieć, gdyby tylko chciał.
Jimin za to wyglądał przez chwilę niczym spłoszone zwierzę. Nie miał pojęcia, czy to, co słyszał było prawdziwe i jak powinien to traktować. Może faktycznie nie byli sobie najbliżsi... choć chłopak chciał być z Jungkookiem najbliżej jak to możliwie. Inaczej jednak wyglądały sny, a inaczej rzeczywistość. I doskonale o tym wiedział. Nie spodziewał się, że drugi w takich okolicznościach będzie skłonny mu coś takiego zaoferować – siebie do słuchania i dzielenia się. Nie sądził, że poczuje to znajome ciepło, iskierkę, jakiej dawno nie czuł.
Wsparcie.
Nie otworzył jednak ust, zamiast tego zerknął w swoją kawę i kiwnął głową, dając znać, że zrozumiał. Nie powiedział jednak, czy kiedykolwiek z tego skorzysta, czy kiedykolwiek zwróci się do drugiego z czymkolwiek.
- Dziękuję – wyszeptał w końcu. – Doceniam to – dodał, spoglądając na drugiego. Jungkook uśmiechnął się delikatnie, jakby to mu wystarczyło.
- W porządku. Po prostu... chyba chciałem, żebyś to wiedział – powiedział jeszcze, po czym upił łyk kawy.
- Rozumiem, rozumiem... - powiedział tylko, chcąc opanować drżenie. – Może wyjdziemy na zewnątrz? Muszę zapalić.
- Jasne, chodź – szatyn wziął swój kubek i przeszedł do drzwi balkonowych. Jimin szedł krok w krok za nim, po czym odetchnął głębiej świeżym powietrzem. Usiadł przy niedużym stoliku i czekał aż szatyn wróci z popielniczką. Ten pojawił się kilka sekund później. Blondyn szybko wyciągnął paczkę i wyciągnął jednego. Nie mógł jednak za bardzo utrzymać w dłoni zapalniczki.
- Pomóc ci? – znów ten głos, ta łagodność. Szatyn pochylił się do drugiego, nim ten zdążył coś powiedzieć i zapalił końcówkę papierosa w jego ustach. Dym wypełnił powietrze jak i płuca chłopaka, zapach tytoniu unosił się między nimi.
Oczy chłopaka stały się ciemniejsze, serce drżało, a umysł wypełnił bałagan. Przez jednego chłopca, jakiego nie mógł mieć, przez małe gesty, jakie nie miały znaczenia. Ale lubił jego bliskość, nawet taką żałośnie daleką, nie mającą drugiego dna.
Ale łudził się. Zawsze się łudził. Nawet przez tę godzinę, pełną dymu, słów i smaku czarnej kawy.
***
- Do cholery jasnej, Yoongi – powiedział Hoseok, wywracając oczami. Miał go dość, choć jednocześnie czuł się niezwykle dobrze, jakby nie mógł być w lepszym miejscu.
Nie dał mu jednak tego po sobie poznać.
- Ty naprawdę nie potrafisz się bawić – odparł jedynie jasnowłosy, swobodnie balansując na szynach torów. Ciężkie glany zdecydowanie pomagały mu znaleźć stabilność, kiedy chodził po chłodnej stali.
- Potrafię, kiedy to nie sprawia, że moje życie wisi na włosku.
- A moje wisi?
- Tak, bo chodzisz po pieprzonych torach, a tu nie ma sygnalizacji, idioto.
- Od kiedy jesteś taki wulgarny? Uważaj na język, młody człowieku.
- Odezwał się ten niewinny i pobożny. Po prostu stamtąd złaź, żebym nie musiał się o ciebie martwić.
- Oh, a więc się martwisz? Słodko – odpowiedział z cynicznym uśmiechem, jaki Hoseok zbył ciężkim westchnieniem. – Czekaj, jak mnie, kurwa, nazwałeś? – dodał po chwili, analizując drugą część wypowiedzi.
- Trupem, bo zaraz cię coś przejedzie – odparł jedynie Hoseok. – Nie będę cię ratował.
- To nie było to, kłamco – burknął jedynie jasnowłosy, zeskakując z torów i schodząc z powrotem na ścieżkę poniżej wzniesienia. – Widzisz, co zrobiłeś? Zepsułeś mi zabawę i spowodowałeś, że wróciłem do bycia grzecznym chłopcem. Jak mogłeś, do prawdy, wstydziłbyś się.
- Za uratowanie ci tyłka? Nie mam czego.
Yoongi jedynie uśmiechnął się szeroko na tę odpowiedź, po czym kopnął jakiś kamień przed sobą, patrząc jak leci na pobocze.
- Co jest takiego śmiesznego?
- Nic nic... gadasz jak ja powoli.
- Demoralizujesz mnie.
- Może – jasnowłosy wzruszył ramionami. – Kręci mnie to.
- Przestań, jesteś jakiś dziwny.
- Ty też. Miałeś się uczyć, a jesteś tu ze mną.
- Też tego nie rozumiem.
- Możliwie, że nawet podoba ci się moje towarzystwo.
- Chciałbyś.
To prawda. Chciałby. Bo on, nieważne, ile by zaprzeczał, lubił obecność Hoseoka, nawet jeśli nie zamieniali ze sobą słowa. Lubił jego energię, dźwięk jego słów, choćby gadał o zeszłorocznym śniegu. Roztaczał dookoła siebie aurę, jaka go kusiła. Niezdrowy optymizm i to niewinne spojrzenie na świat. Niewinność, jakiej nie miał, a jaka wydawała mu się niezwykle cenna – jej uosobieniem zdawał się być chłopak idący tuż obok niego.
Więc tak, chciał, by ten również lubił jego. Rozmawianie z nim, bycie obok. Bo Yoongi zdawał się naprawdę nie wiedzieć, iż właśnie z tym chłopakiem doświadcza czegoś, co było mu obce od tak dawna.
Szczęścia.
- Jasne. Nie przeceniaj się.
- Ty również. Jestem tu, bo...
- Bo?
- Czekaj, muszę się namyślić - uciął, czując, jak policzki zachodzą mu różem. To prawda, olał naukę, bo chciał się zobaczyć z Yoongim. Naprawdę chciał. Nie wiedział czemu, ale coś w ciężkich glanach i zbyt dużych bluzach go pociągało. Coś fascynowało go w niemalże białych kosmykach i dość bladej skórze, a na pewno bledszej od jego własnej. Nie rozumiał, czemu czuł się tak dobrze obok chłopaka. Ale nie zaprzeczał, że tak było. I być może naprawdę mógł odsunąć dużo na bok, żeby móc z nim porozmawiać. Nie chciał jednak mówić tego na głos, a już na pewno nie jemu. Zdawało mu się, że obok Yoongiego czuł coś, czego dotąd mu brakowało.
Wolność.
- Chciałem popodziwiać widoki.
- Wow, to żeś teraz pojechał – stwierdził jasnowłosy. – Spójrz tylko na te sterty śmieci przy drzewach. Południe Włoch się chowa. Mógłbyś chociaż lepiej kłamać, poważnie.
- Mówię poważnie, tory mają klimat, poza tym niebo jest dziś ładne, a niedaleko kwitną krzewy różane. Jest ładnie, może nie tutaj, ale za paręnaście metrów.
- Niech ci będzie w takim razie – westchnął drugi. Nie miał pojęcia, na co liczył, ale na pewno nie na coś takiego. Wolałby usłyszeć inne słowa, choć domyślał się, że nie padną i łudzi się nie wiadomo na co. Czasem chciał zaśmiać się sam z siebie za takie głupie myśli.
- Widzisz, nawet nie musiałem kłamać.
- Ale miałeś wystarczająco czasu, żeby coś wymyśleć.
- Kto mówi, że to wymyśliłem?
- Nie no, nikt – powiedział Yoongi, przy czym teatralnie rozglądał się dookoła, jakby szukając winnego.
- Naprawdę tak twierdzisz? Że powiedziałem to, żeby nie być szczerym.
- Może. Może nie. Nie wiem.
- Nie gramy teraz w jakieś „kocha, lubi, szanuje". Pytam serio.
- A ja serio odpowiadam. Może. Skąd mam wiedzieć, nie siedzę w twojej głowie.
- I dobrze. Mógłbyś zrobić bałagan.
- Pewnie tak – zaśmiał się smutno drugi, lecz zrobił to tak, że Hoseok nie mógł tego dostrzec. – Jestem znany z rozpoczynania chaosu.
- Taki twój urok, jak mniemam.
- Uważasz, że to coś dobrego?
- Tego nie powiedziałem. Nazwałem to tylko urokiem. Wiesz, taką twoją rzeczą i nikogo innego.
- Wiem przecież, co to znaczy – burknął jedynie. – I cóż, pewnie i masz rację. Chociaż czasami wolałbym go nie posiadać.
- Dlaczego? To nie tak, że niszczysz wszystko.
Zdziwiłbyś się – powiedział w myślach, nie chcąc, by słowa te opuściły jego usta.
- Zostawię to dla siebie i bez komentarza – stwierdził tylko, jakby sam do siebie. – Cholera, kto znowu... - zaczął, czując wibracje telefonu. Kiedy tylko spojrzał na ekran przesunął palcem na czerwoną słuchawkę, ignorując dzwoniącego.
- To nie było nic ważnego?
- Nie, Jungkook dzwonił, pewnie chce, żeby go podwieźć.
- A ty tego nie zrobisz?
- Jak widać.
- Miły z ciebie typ.
- Ey, po prostu nie chcę, żeby dzieciak sobie pomyślał, że może mnie wołać kiedy chce. Nie płaci mi za to, a ja nie jestem jego lokajem czy innym cholerstwem.
- No dobra, skoro masz takie podejście.
Yoongi po prostu nie chciał poświęcać ani sekundy, jaką mógł spędzić z Hoseokiem. Ciężko mu to jednak było do siebie dopuścić.
- Mam, musi się uczyć, że musi polegać tylko na sobie.
- Tak uważasz? Sądziłem, że na was również.
- Owszem, ale mimo to. Wszelką nadzieję możesz mieć jedynie w swojej własnej osobie. W nikim innym. Jeśli nie jesteś swoim największym oparciem, to daleko nie zajedziesz.
- Uważasz, że ludzie aż tak zawodzą?
- Mówiąc szczerze? Tak – odpowiedział krótko. – Za wiele razy mi to udowodnili. I nawet fakt, że mam chłopaków... pewnie oddałbym za nich życie, ale zawsze mam tę nić niepewności.
- Chyba dotąd nie usłyszałem od ciebie czegoś tak boleśnie mocnego – stwierdził jedynie Hoseok, czując bicie własnego serca. – Mam na myśli... naprawdę jesteście ze sobą blisko, czasami aż wam zazdroszczę tej więzi. A ty mi teraz mówisz, że nigdy im stuprocentowo nie zaufasz.
- Cóż, mam swoje powody. Ale to nie czyni ich ani trochę mniej mi bliskimi.
- Wiem... wiem. To poważnie niesamowite, co się między wami stworzyło. Czasami przypominacie mi dużą rodzinę.
- Mhm, a potem zamieszkamy w jednym domu na kredyt z psem i samochodem z giełdy. Nie, dzięki, już nie idźmy tak daleko.
Hoseok wywrócił tylko oczami na znany sobie ton usłyszanej uwagi. Ale po części ciekawiła go ta otoczka. Jakby była systemem obronnym, jakąś tarczą. Oczywiście, to wszystko składało się na Yoongiego – ale tak naprawdę było również tym, co go chowało. I choć nie był tego do końca świadom, zaczął mozolny proces odkrywania tego, kawałek po kawałku.
Proces, który miał trwać jeszcze długo.
***
- Nawet nie wiem, po co ci to daję – westchnął tylko Yoongi, czując ciężar na klatce piersiowej. Nie cierpiał tego. Tego uczucia, tego miażdżącego mu żebra napięcia. – Zabijasz się, wiesz o tym? Kurwa, odbierasz sobie życie. Powinienem ci rzucić w twarz tymi tabletkami i powiedzieć, żebyś się pierdolił.
- Nie zrobisz tego – powiedział Jimin, stojąc niczym struna przed jasnowłosym. Delikatnie pochwycił w palce papierowe opakowanie z upragnioną zawartością. – Dziękuję ci za to.
- Nie rób tego, bo nie masz mi za co dziękować. Nie dziękuje się zabójcy za to, że cię zabił.
- Zależy od ofiary.
- Przestań, do cholery... - powiedział jedynie Yoongi, czując, że się rozpada. – Po prostu odejdź z tym gównem i proszę... więcej mnie o to nie pytaj. Znajdź sobie innego frajera.
- Słucham?
- Powiedziałem – zaczął jasnowłosy pewniej. – Nie będę ci tego więcej załatwiał, to jest ostatni raz. Mam w dupie, co teraz zrobisz. Ta paczka - zrobił przerwę by na nią wskazać – to ostatnia dawka trucizny jaką ci daję. O następne martw się sam. Mam dość tego. Nie będę ci pomagał w twojej dziwnej wizji idealności. Pierdolę to – dodał na koniec, po czym przeszedł do drzwi balkonowych, by je uchylić. Chwilę po tym odpalił papierosa, czując delikatne muskanie dymu w środku, słodkiego niczym palce kochanki.
- Yoongi, ty... nie możesz...
- Nie pieprz już. Mogę robić co chcę. I uwierz mi, że to jest właśnie to, co chcę zrobić. Nie rozumiem, do czego ty zmierzasz i skąd ci się to wzięło. Ale pakujesz się w jakieś chore bagno i lepiej zawróć, póki możesz.
Jimin nie odpowiedział jednak nic na te wszystkie słowa. Zacisnął jedynie zęby, chcąc powstrzymać łzy. Palce skurczyły się dookoła papierowego opakowania niczym dookoła skarbu. Przełknął ślinę i odwrócił się w przeciwnym kierunku. Jedynym śladem jego obecność stał się trzask drzwi wejściowych.
Yoongi odetchnął głębiej, czując, że chyba nareszcie zrobił dobrą rzecz. Nie chciał, by to brzmiało tak ostro, ale może przynajmniej otworzył chłopakowi oczy. Nie wiedział. Miał tylko cichą nadzieję, że Jimin naprawdę rozważy ideę wyjścia z tego. Jasnowłosy znał ten ból, dokładnie ten sam, chociaż nie w równie wysokim stopniu. Przeszedł przez coś podobnego, ale łagodniejszego. Nigdy nie sięgnął po jakieś dziwne medykamenty, ani substancje. Zawsze stawiał na coś prostego i mało inwazyjnego, jak na to, z czego mógł wybierać. Prawdopodobnie najgorszemu wrogowi nie życzyłby zaznania takiej bezsilności i beznadziei.
A teraz musiał patrzeć, jak stacza się ktoś, o kogo się troszczył, gdzieś tam, głęboko w sobie. I to bolało nawet bardziej. Miał ochotę coś rozwalić z frustracji. Bo wiedział, że być może było już za późno, może każde zdanie padające w stronę blondyna upadało bezużytecznie na podłogę, niezdolne do zmienienia czegokolwiek.
Yoongi miał jednak nadzieję, że nie było za późno. Musiał ją mieć. Inaczej sam mógłby się zapaść.
A do tego nie mógł dopuścić.
***
Namjoon składał delikatne pocałunki na głowie Seokjina, palce co chwilę wplatał w miękkie kosmyki, przekładając je z jednej strony na drugą. Był niezwykle ostrożny, jakby miał do czynienia z porcelaną, a nie z człowiekiem. Dookoła nich było dość cicho, za wyjątkiem muzyki klasycznej sączącej się z wieży stojącej pod telewizorem. Oboje ledwo ją słyszeli w sypialni chłopaka, wciąż jednak dochodziły do nich to co wyższe noty pianina czy skrzypiec.
Seokjin prawie zasypiał, otoczony ramionami mężczyzny. Było mu ciepło, wygodnie i cudownie. Co chwilę czuł miękkie pocałunki, czy palce drugiego. Zdawało mu się, że nie może być w lepszym miejscu. Ostatnio zdawał sobie nawet sprawę, iż widywał Namjoona częściej, niż Hoseoka, choć nie mógł się winić, gdyż jego przyjaciel też potrafił znikać na długie godziny, a potem odrabiać prace domowe po nocach. Dotąd tego nie robił, ale Seokjin podejrzewał, że ten naprawdę był czymś zajęty.
Albo kimś.
On sam za to starał się poświęcać Jooniemu jak najwięcej czasu, chciał z nim być długo, godzinami, choćby miał jedynie leżeć z nim w jednym łóżku. Nawet jego ciało potrafiło niekiedy niemalże błagać o dotyk drugiego, pełne dziwnego pożądania. Chłopak jednak dotąd nie posunął się do spełnienia tych myśli. Zdawało mu się wystarczać to, co mieli obecnie. Poza tym... nawet nie byli ze sobą. Znaczy, nie przyznali sobie tego. Seokjin nigdy nie myślał o nich, jak o parze... po prostu... zdawali się cieszyć tym, że byli blisko, również fizycznie. Lubili swoje wnętrza i swoje ciała. Rytm swoich serc, nawet swój wzajemny zapach. Może mogliby przekroczyć granicę, ale nie wiedział, czy on sam byłby na to gotowy.
Czy chciał tego? Prawdopodobnie najmocniej na świecie. Ale nie sądził, by był na to w jakikolwiek sposób gotowy. Owszem, myślał o tym, zajmował takimi fantazjami niemalże wszystkie swoje klasy codziennie. A mimo to... nie był w stanie ich ziścić.
Choć nie wiedział, co mu przeszkadzało. Nie umiał nazwać ani jednego powodu, za wyjątkiem własnego strachu. Bo co jeśli Namjoon w ogóle tego nie chciał? Może powinni zostać po prostu... sobą? Bez żadnych statusów?
Zbyt wiele myśli chodziło mu po głowie. Ostatecznie jednak wszystkie one zniknęły, gdy jego oddech począł przybierać miarowy rytm, serce lekko zwolniło, ciało zaczęło się rozluźniać. Zasnął w ramionach, jakie nazywał bezpieczeństwem, w ramionach, w jakich miał zasypiać jeszcze wiele nocy w swoim życiu.
Ale tego jeszcze nie był świadom.
and they were on the highway to destruction
p.s dziękuję za 1K, nie wiem, jakim cudem, ale to wspaniałe i zobaczenie tej liczby kompletnie mnie rozkleiło. ta historia to coś więcej, więc wszelkie takie rzeczy odbieram jeszcze mocniej. dziękuję.
tak, bunt wrócił
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top