Rozdział 7.

Obudziłem się w dziwnym miejscu, po czym wyszedłem z pokoju, tym razem wszystko wydawało mi się normalne. Do czasu.

-Hej-powiedziałem do Mikołaja, na co on spojrzał na mnie, o mało nie zostając zawału.

-Wiktor? Dobrze się czujesz?-spojrzałem w lustro.

Niby wszystko było dobrze, ale urósł mi ogonek wiewiórk i uszka, momentalnie dostałem szoku, i krzyknąłem, szybko je czymś ukrywając.

-Ja nie mogę! Jak to możliwe!? Coś ty mi zrobił!?-podszedłem do chłopaka i zacząłem okładać piąstkami, ale za miast tego zostawiłem tylko ślady pazurków.

Byłem w szoku, pazurki były długie i ślicznie lśniące.

Mikołaj mocno mnie przytulil, a ja zacząłem się szarpać, przypominając sobie całą noc, kiedy mnie dotknął, spojrzałem na łapki i zachciało mi się płakać.

Wtuliłem się więc w mężczyznę. Nie wiedziałem, że tak będzie, ale on zaczął mnie głaskać. Uspokoiłem się, lecz trwało to na prawdę długo.

-Wikti, porozmawiajmy.-spojrzał na mnie i wskazał na kanapę, zaparzając herbatę, nie dawno zagotowaną wodą. 

Usiadłem na owym meblu, i wpatrywałem się przed siebie. Po chwili poczułem, że dane miejsce ugina się pod kolejnym ciężarem ciała.

-Wiktor, ja chciałem Cię prosić, abyś nikomu nie mówił co tu zaszło. To co między nami się wydarzyło, na prawdę nie miało znaczenia. Przepraszam, jeśli boli Cię to, że zrobiłem coś takiego. Zrozumiem jeśli mnie znienawidzisz.-skończył mówić.

Założyłem kaptur i wziąłem w dłoń buty, po czym je ubrałem, i powolnym krokiem wstałem z zamiarem opuszczenia jego mieszkania, lecz gdy miałem wychodzić, spojrzałem na niego.

-Nie powiem nikomu, nie mam na tyle odwagi, ale...-przełknąłem głośno ślinę i podszedłem do niego całując. -Żegnaj. -wyszedłem zanim zdążył się zorientować co się stało.

Było mi przykro, czułem jak serce łamie mi się na kilka set milionów kawałków, wiedziałem, że to było nasze ostatnie spotkanie.

Pov.Mikołaj.

O mały włos nie dostałem zawału, kiedy jego usta spocz na moich, później ostrząsłem i wpatrywałem się przed siebie, dotykając mych ust.

Postanowiłem się z tym przespać, co zrobiłem.

Na zajutrz, wziąłem wolne, acz kolwiek chciałem dowiedzieć się co z Wiktorem, gdyż mi nie odpisywał.

Zadzwoniłem do jego ojca, który niemal  od razu odebrał telefon.

-Dzień dobry szefie, ja chciałbym się dowiedzieć, na kiedy ten projekt?

-Na piernastego, będzie chyba dobrze, co ty na to? Dasz radę.

-Ależ oczywiście, a tak przy okazji. Jak u Wikiego?

-Wiktor? Wyjechał wczoraj, na czteroletnie szkolenie. Rozwija skrzydła kariery, pojechał, znajduje się za granicą, mają na prawdę ostry rygor. Z racji, że ja ciągle pracuje, syn poprosił mnie abym zapisał go do akademika. Wolałem załatwić mu mieszkanie. Nie będzie mógł przyjeżdżać na święta, niestety, taka szkoła, bardzo za nim tęsknię, niby widzimy się na kamerkę, ale sam wiesz. Zrozumiesz jak będziesz miał własne dzieci. Oh! Muszę już kończyć, do zobaczenia jak wyzdrowiejesz.

-Tak, dowidzenia.-rozłączylismy się.

Dopiero po chwili dotarło do mnie co powiedział. Cztery lata bez niego? Jak to? Nie możliwe? Przecież, nie, to nie może się tak skończyć.

....Cztery lata później....

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top