Rozdział 4.
Udałem się do miejsca pracy, jednocześnie spoglądając na telefon. W tem ktoś przejeżdżający obok,oblał mnie błotem. Oburzony postanowiłem zawrócić, jednakże wiedziałem, że w tedy się spóźnię. Tak jak mówiłem, tak się stało, a na moje nieszczęście, szef był nie w chumorze.
*Time skip*
Po całym, przepracowany i najgorszym dniu, wszystko mnie draznilo. Poczułem jak ktoś łapie mnie za ramię, szybko się odwrocilem i nie spoglądając na daną osobę. Chwycilem ja mocno za nadgarstki i przycisnalem do ściany.
-Słuchaj no koleś! Mam dziś tak zniszczony dzień, że nie próbuj nawet mnie okradać, bo Cię zajebie ty mała zdziro!-spojrzałem na zdziwionego syna mojego szefa.
W jego oczach widziałem strach, a on sam zaczął bronić się dłońmi.
-Wybacz.-puscilem go i rozryczalem sie.
Chłopak mocno mnie przytulil,mimo swojego strachu, pocalowal mnie w głowę i zaczął głaskać. Byłem zdryzgotany, więc zacząłem się rzalic, po czym spojrzałem na niego, i ucalowalem jego usta, po chwili odsowajac się i spoglądając na niego.
-Nikomu nie powiem, spokojnie, takie coś nie miało miejsca, zapomnijmy o tym, dobrze?-usmiechnalem się do niego, a on posmutnial i założył kaptur przytakujac.
Poglaskalem jego główkę przez materiał, zaczynając żałować własnych słów, bo przecież, nie musiał zareagować agresywnie. Teraz pewnie myśli ze to impuls. Nie wiem jak to odkrece, na razie się tym nie przejmuje.
-Przepraszam.-usłyszałem cichy szept, który nawet najmniejszy podmuch wiatru, mógłby zagłuszyć.
-T-ty mówisz?-spojrzałem na niego w szoku, a on odwrócił głowę w bok.
Szybko schylilem głowę i uznałem że muszę się ulotnic i dac mu chwilę.
-Ja już muszę iść więc, pa.-odszedlem od niego.
Nie widziałem w tedy jego łez na policzkach, a powinienem.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top