2
Alan szedł ulicą, w kieszeni pobrzękiwały mu drobne, które zarobił kilka minut temu. Śnieg skrzypiał pod jego stopami, kiedy szedł jedną z ulic osiedla szybkim krokiem. Powoli dochodziła siedemnasta, słońce chowało się już za horyzontem. Rozglądając się nerwowo na boki, i starając ukryć twarz pod kapturem przymałej kurtki starał się unikać osób ze swojej klasy. Konkretnie trzech chłopaków, którzy nie ograniczali się tylko do wyzywania, i patrzenia na niego krzywo. Blondyn już kilka razy miał z nimi nieprzyjemności po szkole, oraz w trakcie długich przerw. Mieszkali w pobliżu, nie był jednak pewien gdzie dokładnie. Nagle jego niebieskie oczy pociemniały, jego źrednice rozszerzyły się, kiedy ich ujrzał- przeklętą trójcę, która zawsze mu dokuczała, rozejrzał się dla pewności, ale jego obawy się potwierdziły. Nikogo poza nimi nie było na tym odcinku drogi, nie było też żadnej uliczki, w którą mógłby skręcić. Jednocześnie przeklinał los, i modlił się w duchu, aby go nie poznali. Cały się spiął, wyjął ręce z kieszeni. Wszystko w tamtym momencie zwolniło, spojrzeli na niego, ta chwila była decydująca. Ich lider, Jan, wskazał na niego palcem. Teraz już nie było odwrotu. Alan odwrócił się, i zaczął biec ile sił w nogach. Oczywiście ruszyli za nim, nie mogli sobie odpuścić nawet raz. Kiedy już przestraszony blondyn miał pewność, że go nie dogonią, stała się stragedia. Los postanowił znów sobie z niego zakpić, tym razem wykorzystał lód. Piętnastolatek poślizgnął się, i wyrżnął głową w lód pokrywający chodnik. Przed oczami zrobiło mu się ciemno, przez dobre kilka minut nie wiedział kim jest, i co się dzieje. Kiedy w końcu między wielką ciemnością pojawiły się prześwity tego, co się dzieje, żałował, że nie stracił przytomności. Cała trójka stała nad nim, jego nadzieja trochę przygasła, jeśli chodzi o ratowanie się biegiem. Często mu się to udawało, jednak w bójce nie miał szans sam przeciwko kilkuosobowej grupie.
- Gdzie się tak śpieszysz? My chcemy się tylko pobawić- powiedział Grzegorz, był najniższy z całej grupy, jednak bardzo krępy. Od dwóch lat chodził na boks, a jego ciosy dosłownie zwalały z nóg. W jego małych świńskich oczkach widać było ogrom pogardy dla leżącego na ziemi nastolatka, Alan głośno przełknął ślinę.
- Co ci zaszkodzi wrócić do domu trochę później? To tylko chwila- uśmiechnął się Kasper patrząc porozumiewawczo na kolegę.
- Nic wam nie zrobiłem- powiedział blondyn starając się podnieść z ziemi.
- Jak to NIE? Chodzisz po naszej ulicy, nie jesteś stąd, zabierasz nam szansę na wygranie konkursu z jakiegokolwiek ścisłego przedmiotu! Jesteś inny, nikt cię tu nie chce. Poza tym, śmierdzisz- powiedział Jan.
- To nie są dobre powody! Gdybyście nie mieli samych dwój, to też moglibyście startować- Alanowi udało się usiąść, pomasował przez kaptur tył głowy, czuł jak rośnie mu gigantyczny guz. Po chwili, milczenia odezwał się Grzegorz.
- Wal się - stwierdził, i kopnął go w bok. Alan syknął cicho, i chwycił go za nogę. Pociągnął ją do siebie sprowadzając prześladowcę do parteru. Wściekły właściciel świńskich oczek rzucił się na niego, ten wykorzystując, że znajdują się na lodzie za pomocą ślizgu odsunął się, i wstał. Wtedy oberwał. Kasper przwywalił mu z całej siły w twarz, jednak chłopak odchywił się, i zamiast złamanego nosa, miał krwawiący łuk brwiowy. Zachwiał się lekko i wymierzył mu cios w splot słoneczny, ten jednak go uniknął, chwycił go za rękę, którą wykręcił. Jan zdjął rękawiczki, i podszedł do unieruchomionego chłopaka, uprzednio podnosząc jeszcze Grzegorza. Wówczas nadeszło wybawienie.
- Ej! Co wy robicie? Zostawcie go! - w ich stronę ktoś biegł, na oko w ich wieku. Miał na sobie wojskowy płaszcz, co sprawiało, że trudno było go nie zauważyć. Miał kręcone czarne włosy, między pojedynczymi lokami można było znaleźć drobinki śniegu. Zatrzymał się dwa-trzy kroki przed czworgiem zdziwionych nastolatków.
- Bo co? Jest dwóch na jednego, nie zgrywaj bohatera, debilu- powiedział lekceważąco Grzegorz.
- Bo to. - powiedział czarnowłosy nieznajomy, i wyciągnął z kieszeni składany nożyk.
- Pff, ta jasne... Nic nam nie zrobisz- powiedział Jan, i podszedł do niego, chociaż Alan widział po jego postawie, że ten się bał. Nieznajomy chwycił mocniej narzędzie, i cofnął jedną nogę, aby stanąć stabilniej. Kasper lekko poluzował chwyt widząc, zdecydowanie w oczach nastolatka w płaszczu. Blondyn postanowił to wykorzystać, i wyszarpnął się z uścisku, przy okazji uderzając go jeszcze w nos. Słysząc hałas pozostała dwójka odwróciła się, chłopak w płaszczu popchnął ich tak, aby zaliczyli glebę, i zaczął uciekać. Alan pobiegł za nim. Czarnowłosy zatrzymał się przy jednym z domów, i wszedł do ogrodu zapewniając Alana, że tutaj nie wejdą. Poszli szybko na tyły domu, gdzie znajdowała się weranda, i dość duży ogród.
- Dzięki - powiedział Alan opierając ręce nad kolanami- To mogło skończyć się gorzej.
- Nie ma problemu- powiedział czarnowłosy dysząc, wyciągnął rękę w stronę blondyna- Jestem Antek
- Alan- odwzajemnił gest.
- Czego chcieli?
- Tego co zwykle- chłopak wzruszył ramionami- wyżyć się na mnie. Zawsze to robią, kiedy jestem w pobliżu, i nikogo nie ma. Tym razem bredzili coś o zabieraniu im szans na startowanie w jakimś konkursie...
- Myślałem, że wszyscy przeszli na warunkowym. Nie wyglądali na szczególnie mądrych- Antek zmarszył brwi.
- Bo tak jest- Alan poręcił głową.
- Jak myślisz, za ile będziesz mógł wrócić do domu?
- Nie wiem, ale chciałbym jak najszybciej. Miałem pomóc bratu w lekcjach...
- Może cię odprowadzę? Tylko najpierw trzeba zrobić coś z twoją brwią - powiedział czarnowłosy wstazując na strużkę krwi, która spływała po twarzy chłopaka, i uśmiechnął się przyjaźnie. Alan zmarszczył brwi, i przejechał palcami w miejscu, które wskazał jego nowy kolega. Poczuł jakąś ciecz, i skrzywił się nieznacznie.
- Okej, ale postarajmy się zrobić to szybko- Antek tylko skinął głową w odpowiedzi, i zapukał w okno. Otworzyła im urocza dziewczynka, miała łobuzerski uśmiech, i kiedy im machała dwa kucyki po bokach jej głowy zakołysały się. Wpuściła chłopców do środka, kiedy tylko weszli zasypała obu lawiną pytań. To z kolei sprowadziło do salonu babcię Antka, która od razu pobiegła po domową apteczkę. Finalnie, akcja nie przebiegła tak gładko. Czarnowłosy został najpierw pochwalony, a potem zbesztany przez babcię, za dołączenie do bójki. Chociaż i tak większą karę dostał za chodzenie bez czapki. Co tu dużo mówić, w końcu to babcia. Po dłuższej chwili obu chłopców babcia wypuściła, i szli ze spokojem do tak zwanej ,,Argentyny". Dwóch dużych budynków mieszkaniowych, zbudowanych z niepomalowanych cegieł. Cóź, w końcu to było miejsce, gdzie żyli najbiedniejsi ludzie z okolicy. W tym Alan z rodziną. Chwilę przed dojściem do owego miejsca jasnowłosy starał się spławić Antka w obawie, że ten odwróci się od niego, kiedy dowie się gdzie mieszka. Tak jak zrobiła to jego klasa. Czarnowłosy powiedział jednak, że jeśli nie ma w domu w żadnych zwłok, jest okej. Tak właśnie ta dwójka dotarła do mieszkania, gdzie drzwi otworzył im Gabriel.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top