rozdział 20
Na widok Aslana policzki telmarskich żołnierzy pokryły się trupią bladością, kolana zaczęła im stukać jedno o drugie, a wieku padło na twarz. Nie wiedzieli przedtem w lwy - mimo że widzieli przecież Ailey - ale teraz bali się jeszcze bardziej. Nawet Czerwone Karły, które wiedziały już, że przychodzi jako sprzymierzeniec, stały z otwartymi ustami, a głos zamarł im w gardłach. Kilku Czarnych Karłów, należących do grupy Nikabrika, zaczęło chyłkiem uciekać. Natomiast wszystkie mówiące zwierzęta cisnęły się do Lwa, mrucząc, chrząkając, popiskując i rżąc z radości, wymachując ogonami, łącząc się i ocierając o niego, trącając go nosami i przebiegając tam i z powrotem pod jego brzuchem oraz wielkimi łapami. Jeśli widzieliście kiedyś małego kotka łączącego się do wielkiego psa, którego zna i do którego czuje zaufanie, to będziecie mogli wyobrazić sobie to, co działo się wokół Aslana. A potem przez tłum zwierząt przecisnął się Piotr i Ailey, prowadząc Kaspiana.
- To jest Kaspian, panie. - powiedział blondyn. Kaspian ukląkł na jedno kolano i ucałował łapę Lwa.
- Witaj, książę. - powiedział Aslan. - Czy czujesz w dobie dość siły i mądrości, by objąć panowanie nad Narnią?
- Ja... Ja... Nie sądzę, abym coś takiego czuł, panie. - wyjąkał Kaspian, zerkając ukradkiem na stojącą obok Ailey w ludzkiej postaci. - Jestem jeszcze chłopcem.
- To dobrze. - dopowiedział Aslan. - Bo gdybyś to czuł, byłby to najlepszy dowód, że brakuje ci i sił, i mądrości. Dlatego też mocą naszą, mocą Wielkiego Króla Piotra i mocą Królowej Ailey Odważnej czynimy cię Królem Narnii, Panem Ker-Paravelu, Cesarzem Samotnych Wysp. Cienie i twoich dziedziców, póki będzie żył twój ród. Twoja koronacja... Ale cóż tutaj mamy?
Przerwała, bo ukazała mu się nagle dziwna procesja: jedenaście myszy, z których sześć niosło nosze zrobione z gałązek, nosze nie większe od dużego atlasu. Nikt jeszcze nie widział myszy bardziej od nich przygnębionych i nieszczęśliwych. Wszystkie pokryte były błotem - a niektóre krwią - uszy i wąsy zwisały im żałośnie, ogony wlokły się po trawie, a trębacz grał na malutkiej piszczałce smutną melodię. Na noszach leżało coś, co nie wyglądało lepiej niż kawałek zamoczonego futerka - wszystko, co pozostało po walecznym Ryczypisku. Wciąż jeszcze oddychał, ale widać było, że kołacze w nim tylko słaba iskierka życia. Miał liczne rany, jedną łapkę zmiażdżoną, a w miejscu ogona widać było tylko obandażowany kikut.
- Teraz twoja kolej, Łucjo. - powiedział cicho Aslan.
Łucja natychmiast wydobyła swój diamentowy flakonik. Chociaż na każdą ranę Ryczypiska wystarczyła tylko jedna kropla cudownego leku, ran było tyle, że długo trwała pełna napięcia cisza, zanim Łucja skończyła i Pan Mysz zeskoczył z noszy. Jedna ręką powędrowała natychmiast do rękojeści szpady, a druga podkręciła wąsy. Potem się skłonił.
- Witaj, Aslanie. - rozległ się przenikliwy głosik. - Mam honor... - i nagle urwał.
Nie wiadomo dlaczego: czy Łucja o tym zapomniała, czy też czarodziejski kordial leczył tylko rany, a nie mógł spowodować, by odrastały utracone członki - dość,nie Ryczypisk wciąż nie miał ogona. Stwierdził jego brak, czy składać swój wyszukany ukłon; być może ogon pomagał mu zwykle zachować przy tym równowagę. Spojrzał przez ramię, a ponieważ ogona nie było widać, wykręcał szyję coraz bardziej, aż wreszcie musiał się cały obrócić. Oczywiście razem z szyją i tułowiem obracał się również jego zadek, co sprawiało, że wciąż nie mógł go zobaczyć. Spróbował jeszcze raz, niestety, z tym samym skutkiem. Dopiero gdy wykonał trzy pełne obroty, dotarła do niego straszliwa prawda.
- Jestem zmieszany. - powiedział do Aslana. - Jestem naprawdę w głębokiej kontuzji. Błagam o wybaczenie za tak niestosowny wygląd.
- Nie widzę w tym nic niestosownego, mój mały. - powiedział Aslan.
- Jednak. - odpowiedział Ryczypisk. - Jeśli tylko można by coś z tym zrobić... Może wasza wysokość?... - i skłonił się nisko przed Łucją.
- Ale po co ci koniecznie ogon. - zapytał Aslan.
- Panie mój, mogę bez niego jeść i spać, a także umrzeć za mojego króla. Ale ogon to honor i chwała każdej myszy.
- Czasami zastanawiam się, przyjacielu. - zaczął Aslan. - Czy nie za dużo myślisz o swoim honorze.
- O najwyższy z wielkich królów! - odezwał się Ryczypisk. - Pozwól mi zwrócić uwagę na to, że myszy zostały obdarzone bardzo małym wzrostem i jeżeli nie będziemy strzec naszej godności, niektórzy ( ci, co mierzą swą wartość centymetrem ) mogą sobie pozwolić na bardzo nieprzyjemne żarty pod naszym adresem. Właśnie dlatego zadaję sobie trochę trudu, aby było wiadome, że nikt, kto chce poczuć końca tej szpady blisko swego serca, nie będzie w mojej obecności opowiadał o Pułapkach albo po Pieczonym Serze, albo o Świecach. Nie, panie, nie pozwolę na to nawet najwyższemu głupcowi w całej Narnii!
I spojrzał bardzo groźnie na Świdrogrzmota, ale olbrzym, do którego wszystko docierało z pewnym opóźnieniem, nie odkrył jeszcze, kto przemawia na dole, koło jego stopy, i nie pochwycił aluzji.
- A czy mogę zapytać, dlaczego to wszyscy twoi towarzysze dobyli mieczy? - zapytał Aslan.
- Niech wasza wielka wysokość pozwoli mi wyjaśnić. - powiedział jeden z małych rycerzy. - Jesteśmy gotowi odciąć sobie ogony, jeśli nasz wódz będzie musiał odejść stąd bez swojego. Nie moglibyśmy znieść wstydu odnoszenia naszego honoru, jeśliby brakowało go Wielkiej Myszy.
- Ach! - zaryczał Aslan. - Zawojowaliście mnie. Macie wielkie serca. I nie z powodu twojej godności, Ryczypisku, ale z powodu miłości, jaka łączy cię z twoim ludem, a jeszcze bardziej z powodu dobroci, jaką twoi poddani okazali mi dawno temu, kiedy na tym Kamiennym Stole przegryźli moje więzy ( i właśnie wtedy, choć już tego nie pamiętacie, staliście się MÓWIĄCYMI myszami ) - będziesz miał znowu swój ogon!
I zanim skończył mówić, ogon był na swoim miejscu. A potem, na rozkaz Aslana, Piotr pasował Kaspiana na Rycerza Zakonu Lwa, a Kaspian, gdy tylko został rycerzem, nadał tę samą godność Truflogonowi, Zuchonowi i Ryczypiskowi, Doktora Korneliusa uczynił Widokiem Kanclerzem oraz potwierdził prawo Trzech Brzuchatych Niedźwiedzi do pełnienia godności mistrza turnieju z prawem dziedziczności. A wszyscy przyjęli to z wielkim entuzjazmem.
Potem - bez szyderstw i uderzeń, ale ze stanowczością - przeprowadzono telmarskich żołnierzy przez bród i zamknięto ich pod kluczem w miasteczku Beruna, gdzie wydano im piwo i wołowinę. Było przy tym trochę zamieszania, bo Telmarowie nienawidzili wody i bali się do niej wejść, podobnie jak nienawidzili lasów i zwierząt. Ale w końcu jakoś sobie z tą delikatną sprawa poradzono i zaczęła się najmilsza część tego długiego dnia.
Łucja siedziała blisko Aslana i czuła się szczęśliwa tak, że trudno to w ogóle opisać. Ale cóż wyprawiają drzewa? Najpierw myślała, że to jakiś taniec, bo rzeczywiście utworzyły dwa ruchome kręgi, z których każdy obracał się wolno w inną stronę. Potem zauważyła, że przez cały czas drzewa rzucają coś powiemy te dwa kręgi. Raz wydawało się jej, że to długie pasma ich włosów, innym razem, że odłamują sobie długie palce, ale jeśli rzeczywiście hak było, to musiały mieć mnóstwo niepotrzebnych włosów i palców, i z całą pewnością nie sprawiało im to przykrości. Cokolwiek jednak rzucały, kiedy już to opadało ja ziemię, zamieniało się w suche patyki i chrust. Wreszcie wystąpiło trzech lub czterech karłów z krzesiwami i hubką. Stos chrustu najpierw zatrzeszczał, potem zapłonął, aż w końcu wystrzelił w górę i zahuczał, jak przystało na leśne ognisko w letnią noc, a wszyscy usiedli wokół niego.
Później Bachus, Sylen i menady zaczęli tańczyć. Był to taniec o wiele bardziej dziki niż taniec drzew. Był to taniec nie tylko radości i piękna, ale i magiczny taniec obfitości. Gdzie tylko stanęły ich nogi i nachyliły się dłonie, tam pojawiało się wszystko, czego potrzeba do wspaniałej uczty: połacie pieczonego mięsa, które napełniały cały lasek cudownym zapachem, pszenne placki i owsiane ciastka, miód i różnokolorowe głowy cukru, krem gęsty jak owsianka i aksamitny jak woda w sadzawce, brzoskwinie, morele, granaty, gruszki, winogrona, truskawki, maliny - całe piramidy i kaskady owoców. Potem, w wielkich drewnianych czasach, misach i dzbanach oplecionych bluszczem pojawiły się wina: ciemne i gęste jak morwowy syrop, klarowne i czerwone jak rozpuszczona czerwona galaretka, złote i zielone, a także żółtozielone i zielonozłote.
Dla Drzewnego Ludu postarano się o inne smakołyki. Kiedy Łucja zobaczyła, jak Gburak Łopata i jego krety rozkopują murawę ( w miejscach, które wskazywały im Bachus ) i zrozumiała, że drzewa będą jadły ZIEMIĘ, trochę to nią wstrząsnęło. Ale kiedy zobaczyła ziemię, jaką przyniosły im krety, poczuła się zupełnie inaczej. Najpierw był ciemnobrązowy czarnoziem, który hak przypominał czekoladę w proszku, że Edmund nie mógł się powstrzymać, aby go nie skosztować; niestety, okazało się, że wygląd nie zawsze świadczy o smaku. Kiedy żyzny czarnoziem zaspokoił pierwszy głos drzew, zabrali się do ziemi, którą można było zobaczyć w Anglii, w hrabstwie Somerser: jasnej gleby prawie różowego koloru. Według drzewiastych była ona lżejsza i słodsza. Na etapie serów podano im glebę kredową, a na koniec delikatny deser, składający się z najprzedniejszych żwirków posypanych wybornym srebrnym piaskiem. Nie piły wiele wina ( ale i tak ostrokrzewy zrobiły się bardzo rozmowne ) i swoje pragnienie gasiły wielkimi łykami rosy zmieszanej z deszczem i zaprawionej leśnymi kwiatami oraz przybranej białymi chmurkami.
I tak Aslan podejmował ucztą Narnijczyków, a słońce dawno już zaszło i pojawiły się gwiazdy. Wielkie ognisko, teraz gorętsze, lecz cichsze, jaśniało jako latarnia morska wśród ciemnych lasów, a przerażeni Telmarowie patrzyli na nie z oddali i dziwili się, co to może być. Najlepsze w tej uczcie było to, że nie musiało się jej kończyć, a potem żegnać i odchodzić. Kiedy gawędy cichły i zamierały, ucztujący zaczynali po prostu jeden po drugim drzemać, a potem zapadli w głęboki sen, z nogami w stronę ogniska, z przyjaciółmi po bokach, aż w końcu nad polaną zapanowała głęboka cisza i dało się znowu słyszeć plusk wody obmywającej kamienie w Brodzie Beruny. I tylko Aslan, Ailey i Księżyc patrzyli na siebie niemalże przez całą noc szeroko otwartymi i pełnymi radości oczami.
- Kocham cię, Aslanie. - wyszeptała Ailey, opierając głowę na brzuchu swojego ojca, który pozwolił się jej na sobie położyć.
Aslan nie odpowiedział, ale ona wcale tego nie potrzebowała. Już po chwili zamknęła oczy, uśmiechając się pod nosem.
Lepiej być nie mogło.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top