rozdział 2

- Ciekawe, jak tam u Ailey.

- Nie pisała do ciebie? Przecież mieliście taki dobry kontakt. - odparł Edmund, pakując książki do swojego plecaka. Chłopak spojrzał na swojego brata przelotnie i wrócił do wcześniej wykonywanej czynności.

- Nie, już dawno się nie odzywała.

- A ty pisałeś do niej? - spytała Zuzanna, opierając się biodrem o framugę drzwi. Dziewczyna patrzyła na swoich braci ze skrzyżowanymi rękoma na piersi.

Piotr jednak nie odpowiedział, bo najzwyczajniej w świecie nie chciał kłamać. W głowie wciąż siedziała mu Ailey, mimo że minęło już sporo czasu od ich ostatniego spotkania. Nie potrafił o niej zapomnieć, czasami nawet mu się śniła, o czym nigdy nie mówił na głos. Wielokrotnie chciał się z nią spotkać, ale wiedział, że to było niemożliwe. Mieszkała daleko, w dodatku często przedostawała się do Narnii, gdzie był jej prawdziwy dom.

I to właśnie w Narnii Ailey była tamtego słonecznego, choć mroźnego dnia. Szykowała się do wyjścia, krążąc po swojej komnacie, starając się znaleźć coś, czego szukała już od jakiegoś czasu.

- Gdzie to jest? Matko boska, gdzie jest ten cholerny wisiorek? - mruknęła sama do siebie, szperając po raz kolejny w tej samej szufladzie. I wreszcie znalazła to, czego szukała, unosząc wisiorek do góry z szerokim uśmiechem na twarzy. - Masz szczęście. - powiedziała do biżuterii, jednak szybko odsunęła ją od twarzy, z zdając sobie sprawę, że to nie wyglądało najlepiej z perspektywy osoby trzeciej. - Jezu! Znów zaczynam gadać sama do siebie.

Nagle dziewczyna odwróciła się w stronę drzwi, gdy te - z dość głośnym skrzypieniem - otworzyły się. Do środka weszła drobna  nimfa kwiatowa ( Anthousai ). Miała włosy włosy przypominające kwiaty hiacyntu, była piękna, młoda i pełna wdzięku.

- Pani, spóźni się pani zaraz na spotkanie z przyjacielem. - powiedziała nimfa, przyglądając się nastolatce z delikatnym uśmiechem.

- Co? - odezwała się zdziwiona Ailey, jednak szybko dotarło do niej, że tak naprawdę miała się jeszcze spotkać tamtego dnia z Kaspianem, który przez ostatni miesiąc stał się jej znacznie bliższy. - Aaa, tak, tak, przecież miałam... Dziękuję ci bardzo za przypomnienie. - powiedziała prędko, łapiąc się za głowę z własnej głupoty. Miała wiele na głowie ostatnimi czasy i już nawet nie ogarniała, co na kiedy było zaplanowane. - Możesz już odejść.

- Miłego spotkania, wasza wysokość.

Ailey uśmiechnęła się delikatnie, odprowadzając nimfę wzrokiem. Gdy ta w końcu zniknęła za drzwiami, jasnowłosa oparła się o szafkę plecami i westchnęła ciężko, przymykając oczy. Musiała przyznać sama przed sobą, była już zmęczona tym wszystkim. Rządzenie wymagało od niej wiele, a gdy nie było jej przyjaciół... Wszystko było znacznie trudniejsze.

- Oszaleję zaraz. - mruknęła cicho, po czym prędko wstała z ziemi.

~*~

- Spóźniłaś się.

Rzeczywiście, dziewczyna spóźniła się na spotkanie, ale zaledwie kilka minut. Kaspian przyjrzał się jej - mimo lekko podkrążonych oczu i roztrzepanych włosów, wciąż wyglądała pięknie. Bynajmniej dla niego.

- Przestań. - powiedziała cicho, podpierając ręce na udach, by zaczerpnąć nieco powietrza i unormować swój przyspieszony przez bieg oddech. - Miałam dzisiaj urwanie głosy. Każdy czegoś ode mnie chciał, w dodatku musiałam załatwić kilka spraw. - dodała w ramach wyjaśnienia, unosząc głowę do góry, by na niego spojrzeć. - Ale teraz mogę choć chwilę odpocząć od tego wszystkiego.

- To co dzisiaj robimy? - spytał chłopak, uśmiechając się szeroko w jej kierunku. Ailey nie mogła zaprzeczyć, że w ostatnim czasie bardzo polubiła ten uśmiech.

- A co proponujesz?

- Spacer? - zaproponował po chwilowym zastanowieniu się, choć tak naprawdę chciał iść z nią na spacer od samego początku.

- Chętnie.

I ruszyli przed siebie, dość dobrze znaną sobie już ścieżką. Słońce chowało się już za drzewami, zwierzęta uciekały do swoich domów, a oni... Po prostu szli przed siebie w ciszy z delikatnymi uśmiechami.

- Ładnie dziś wyglądasz. - skomentował Kaspian, odwracając się do jasnowłosej przodem. Ta spojrzała na swój ubiór, a następnie przeniosła wzrok na niego.

- Dziękuję. Ty też niczego sobie.

- Dzięki. - powiedział, a później znów zapanowała cisza. Chłopak jednak miał inne plany i, spoglądając ukradkiem na Ailey, zaczął mówić. - Ogólnie, podziwiam cię, wiesz? Jesteś młoda, a dajesz sobie ze wszystkim radę już od dawna. Jak ty to robisz? - spytał zaintrygowany. Wiedział nie od dziś, że dawała sobie radę. Najpierw rodzeństwo Pevensie wyręczało ją w wielu sprawach, bo w końcu też rządzili Narnią, ale kiedy wyjechali z domu Profesora... Wszystko spadło właśnie na jej głowę.

- Wiele istot mi pomaga. To dzięki nim jeszcze jakoś rządzę Narnią, po odejściu pozostałej czwórki władców. I dzięki nim jestem tu teraz z tobą.

Pomału zaczęło się ściemniać, aczkolwiek oni zdawali się tego nie zauważyć. Podążali przed siebie, odgarniając niekiedy gałęzie ze swojej drogi. Śpiewy ptaków ucichły, w lesie zaczęło robić się ciemno, gałęzie co jakiś czas jeszcze poruszały się przy delikatnych podmuchach wiatru.

- Ailey? - odezwał się nagle brunet, zatrzymując się w połowie drogi. Dziewczyna sama również się zatrzymała i spojrzała na niego. Stał zaledwie krok od niej, a jego oczy świeciły.

- Tak?

Kaspian bił się z własnymi myślami, ale ta jedna zwyciężyła, a on sam natychmiast znalazł się przy nastolatce. Złapał jej twarz w swoje dłonie i jak gdyby nigdy nic złączył ich usta razem. Ailey zastygła w miejscu, nie do końca rozumiejąc, co się działo.

Wreszcie odsunęli się od siebie, patrząc w swoje oczy. Jasnowłosa - której serce biło w tamtym momencie, jak szalone - spytała cicho:

- Co to było? Dlaczego to zrobiłeś?

Kaspian zmieszał się lekko i podrapał po karku, unikając jej wzroku. Trudno było mu przyznać na głos, że mu się podobała, ale skoro już ją pocałował, a ona go nie odtrąciła i uciekła... To już wiele dla niego znaczyło.

- Podobasz mi się od dawna. To była kwestia czasu, żebym w końcu to zrobił.

- Ale ja...

- Nie musisz tego odwzajemniać. Jeśli powiesz, że nie czujesz tego samego, co ja, to nic się nie stanie. - powiedział prędko, wskazując na samego siebie. Spojrzał w jej oczy... I zobaczył w nich tajemniczy błysk, który zawsze pojawiał się przy tej jednej osobie, przy tym jednym chłopaku...

- Kaspian, ja nie wiem, co czuję. Nie jestem dobra w okazywaniu uczuć. - westchnęła Ailey, spuszczając nieco głowę w dół. Objęła się ramionami, czując się ciut źle z tym, że w pewnym stopniu go odrzucała. Nie chciała sprawiać mu przykrości, za bardzo go lubiła, ale niestety musiała.

- Rozumiem.

- Nie chcę ci nic obiecywać, bo dobrze znam samą siebie i wiem, jaka jestem. - dodała jeszcze, kładąc dłoń na swojej piersi. Doskonale czuła, jak tamto biło niewyobrażalnie szybko i nie potrafiła go uspokoić.

- Rozumiem to, Ailey, naprawdę. Nie musisz się tłumaczyć.

Dziewczyna jednak widziała, że nie był w sosie. Dopadły ją wyrzuty sumienia, choć działa zgodnie ze sobą. W tamtym czasie Narnia, jak i jej obywatele, liczyli się dla Ailey bardziej, niż jakieś uczucia do telmarskiego księcia.

- Ale nie jesteś zły?

- Nie. - odparł od razu Kaspian, po czym podszedł do niej i pozwolił sobie na położenie dłoni na jej barkach. - Nie gniewałbym się na ciebie. - dodał cicho, ale zgodnie z prawdą. Rozumiał, że miała wiele na głowie, wiedział, że samymi spotkaniami z nim nieco zaniedbywała swoich poddanych... Ale nie potrafił postąpić inaczej, spotykając się z nią. Wiedział też, żeby lepiej nie denerwować Córki Wielkiego Lwa, bo zdawał sobie sprawę, jakie niebezpieczeństwo mogła przynieść jemu i jego rodzinie. - Z resztą jesteś lwem, nie wiem, co byś mi wtedy zrobiła. I chyba nie chcę wiedzieć.

Ailey zaśmiała się cicho, wpatrując w jego ciemne tęczówki. Miał rację i nie mogła temu zaprzeczyć.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top