67. Andy.
Gwałtownie otworzyłem drzwi do laboratorium ojca Niny. Skrzywiłem się lekko, kiedy te uderzyły o ścianę, wchodząc do dużego, białego pomieszczenia, pełnego okropnych narzędzi. Szczerze, spodziewałem się w środku pana Opetesa, jednak nikogo po za uśpioną na stole operacyjnym Niną, nie było. Robiąc dwa duże kroki, znalazłem się przy dziewczynie.
Ostatnimi czasy, była bardzo poddenerwowana. Nie mogła spać, ciągle się oglądała, odmawiała różnych rzeczy, które wcześniej lubiła. Parę razy pytałem, kazała się nie przejmować. Tak zrobiłem, a kiedy zrozumiałem swój błąd było już za późno.
Teraz zostało mi jedynie patrzenie, na pierwszy raz od dawna spokojną twarz Niny. Usta miała lekko uchylone, a włosy związane w ciasnego koka na czubku głowy, zapewne po to, żeby nie przeszkadzały w operacji.
Właśnie. Operacji.
-Czego tutaj szukasz?-Gardłowy głos rozległ się po pomieszczeniu.
-Co jej zrobiłeś?-Warknąłem, odwracając się przodem do wyższego o de mnie mężczyzny. Miał już siwe włosy i czarne, niczym smoła, oczy. Za każdym razem gdy w nie patrzyłem, wiedziałem, że stoi za nimi prawdziwe zło. Pan Opetes wyjął z kieszeni fartucha strzykawkę i położył ją na jednym z wielu blatów.
-Jeszcze nic.-Odpowiedział spokojnie, podchodząc bliżej, na co własnym ciałem bardziej zasłoniłem stół. Cokolwiek będę musiał zrobić, on jej nie dostanie, w swoje brudne łapska.-Nina, choruje na Sudocedo. A jak oboje wiemy, że to choroba śmiertelna, na którą aktualnie choruje pięćdziesiąt sześć procent ludzkości.-Powiedział, jakbyśmy rozmawiali o pogodzie. Ale nie rozmawialiśmy o pogodzie. Rozmawialiśmy o Ninie. Jego córce i mojej ukochanej. Nie wiedziałem, że choruje, mimo, że to właśnie podejrzewałem.
-Nie ma na to lekarstwa, więc nie rozumiem, dlaczego kładziesz ją na stole.-Warknąłem, nadal będąc pewnym, że coś knuje.
-Jest lekarstwo. Wynalazłem je. Poświęcę Ninę, w imię większego dobra. Ocalę ludzkość.-Powiedział dumnie, dokładnie analizując wzrokiem moją twarz. Odwrócił się, podchodząc do stolika. Sięgnął po małe urządzenie, przypominające duży pilot do telewizora.-Potrzebuję tylko jednego składniku... A ty mi go załatwisz.-Wcisnął dwa przyciski.
***
Warknąłem, kiedy w mojej głowie skończyły się wszystkie przekleństwa jakie znam, a znam ich dość sporo. Ba! Zacząłem wymieniać jeszcze po Polsku i po Hiszpańsku, ale też mi już ich zabrakło. Spojrzałem jeszcze raz na karteczkę, którą miałem w kieszeni. Zostało mi znaleźć ten pieprzony składnik, a potem zmusić go żeby uratował Ninę.
Jeszcze raz rozejrzałem się po pomieszczeniu w którym byłem teraz. Nie było duże. W zasadzie bardzo biednie urządzone. Po za tym faktem, wyglądał jak świeżo wyjęty z średniowiecza.
GDZIE JA, DO CHUJA, MOGĘ ZNALEŹĆ KIEŁ, OSTATNIEGO NA ŚWIECIE, WAMPIRA?!
Odwróciłem kartkę, dając sobie mentalnego facepalma, bo tam właśnie znajdowała się mapa. Wstałem z drewnianego łóżka, na którym do tej pory siedziałem, by chwilę potem skierować się do korytarza, a następnie, wyjścia. Mały ledwo trzymający się domek, stał na niedużej polanie, otoczonej przez sosnowy las. Wszystko było mokre, a w powietrzu unosił się zapach deszczu. Westchnąłem, wiedząc, że Ninie by się tutaj spodobało. Ona uwielbia takie miejsca.
Chwilę głośno dyszałem, bo tak. Zmęczyłem się całodniową wędrówką, pod spory zamek, zbudowany z prawie, że czarnych kamieni. Był ogromny, dokładnie tak samo jak irracjonalność tej sytuacji. Przypatrywałem się jeszcze chwilę wszystkim oknom, lecz w żadnym z nich nic się nie świeciło. Nikogo nie ma, czy wszyscy śpią, jak normalni przedstawiciele wampirów o tej godzinie?
Podszedłem do wielkich wrót, po czym zacząłem się zastanawiać, czy jeżeli zapukam normalnie, to mnie ktoś usłyszy. Czy może powinienem walić w te drzwi? Dzwonka żadnego nie było, w zasadzie nic dziwnego, to średniowiecze, w dodatku urozmaicone o magię... Kołatki też nie. Westchnąłem i zapukałem jak zawsze. Przez pierwsze dziesięć sekund nic się nie działo. Drugie dziesięć sekund, też nie. Już chciałem, jednak zacząć walić, jednak nim uniosłem wytatuowaną rękę, wrota otworzyły się na oścież. W środku, gdyby nie światło zachodzącego aktualnie słońca, było całkowicie ciemno. W zasadzie, po za kawałkiem holu, nie dało się dostrzec żadnych szczegółów. A sam hol... Był ogromny. Wszystko w środku, było albo czarne, albo naprawdę ciemne.
-Kim jesteś?-Zachrypnięty głos rozległ się po pomieszczeniu.
-Witaj.-Powiedziałem najpierw, jak kultura wymaga. Po całym dniu wędrówki, miałem już obmyślony cały plan.-Jestem Andy Biersack.-Powiedziałem spokojnie.-Szukam pomocy.
-Pomocy powiadasz...-Zachrypnięty głos mruknął.-Wejdź.-Powiedział. Chętnie przystałem na tą propozycję, przekraczając próg. Drzwi automatycznie się za mną zamknęły, a ja straciłem zdolność widzenia czegokolwiek.
-Proszę za mną.-Głos odezwał się ponownie.
-Nic nie widzę...-Zacząłem, jednak przerwało mi nagłe oświecenie pomieszczenia. Wszystkie świece, jakie tutaj były, a było ich na prawdę wiele. Ogromny hol, był wypełniony ciemnymi, pięknie ozdobnymi meblami. Ciche chrząknięcie wydobyło się obok mnie, na co gwałtownie odskoczyłem.-Przepraszam, nie spodziewałem się.-Powiedziałem, widząc wysokiego, mężczyznę z ulizanymi włosami i bladą cerą. Czerwone oczy patrzyły na mnie uważnie, a mimika twarzy była niczym kamień. Jestem pewien, że ani razu nie mrugnął.
-Nic się nie stało.-Powiedział w końcu, co upewniło mnie w fakcie, że jednak nie jest kamieniem. Wyprostowałem się, stając z nim na równi.-Teraz proszę za mną.-Odwrócił się tyłem, kierując w jeden z wielu korytarzy.-Napijesz się czegoś?
-Nie dziękuję...-Powiedziałem, w zasadzie nie będąc pewnym, czy ma coś w ogóle po za krwią.
Usiadłem przy małym stoliku do kawy, tuż przy kominku, w jednym z wielu pomieszczeń. Było tutaj na prawdę przytulnie i aż chciało się zostać na dłużej. Całkowitym minusem był wampir siedzący obok mnie, którego właśnie miałem o coś poprosić.
-No więc?-Spytał, znów świdrując mnie wzrokiem.
-Mam... bardzo nietypową prośbę.-Zacząłem.-Zrozumiem, jeżeli się nie zgodzisz, na prawdę.-Wyprzedziłem, choć na jego nie zgodzenie miałem w zanadrzu drugi plan.-Jesteś... ostatnim na tym świecie wampirem prawda?
-Niestety.-Odpowiedział krótko.
-Przybywam z innego świata, dużo innego niż wasz.-Powiedziałem dokładnie analizując jego twarz, chcąc wiedzieć czy mi wierzy. Niestety, nadal przypominał kamień. I nadal nie mrugał. To przerażające. Kiwnął głową.- Rozprzestrzeniła się tam choroba, śmiertelna. Większość ludzi aktualnie umiera w męczarniach. Jeden lekarz wymyślił lekarstwo. Niestety nie jest do wykonania w naszym świecie bez jednego ważnego elementu.-Zatrzymałem się, w zasadzie bojąc się reakcji wampira. Miałem poprosić go o kieł, to nie może się przecież dobrze skończyć.-Potrzebujemy kła ostatniego wampira.-Powiedziałem na jednym wydechu, jak najszybciej jak tylko mogłem. Między nami chwilę panowała cisza i obiecuję, jeżeli ten facet na prawdę nie jest kamieniem, to nie wiem czym jest.
-Dobrze.-Powiedział w końcu, opadając na oparcie fotela.
-Zaraz... Poważnie?-Uniosłem jedną brew, bo zdecydowanie nie tego się spodziewałem.
-Tak. Wampiry wyginęły przez mój błąd. Nie pozwolę, żeby kolejna populacja prze ze...-Zaczął jednak przerwał mu głośny krzyk z korytarza.
-Fryderyku Edmundzie Balensbelgu!-Do pomieszczenia wpadł niczym burza, mężczyzna. Bardzo podobny do wampira siedzącego obok mnie.-Cokolwiek zamierzasz zrobić, zakazuję ci!-Krzyknął, z złością patrząc na najwyraźniej Fryderyka.
-Ojcze, jestem dorosły. Nie możesz mi rozkazywać.-Wampir wstał.
-Zaraz, ojcze? Myślałem, że jesteś ostatni.-Zmarszczyłem brwi.
-Jestem. Nie mam potomka, jestem jedynakiem. Kiedy umrę nic po nas nie zostanie.-Wytłumaczył spokojnie.
-I właśnie dlatego zakazuję Ci zrobić cokolwiek.-Wzrok mężczyzny spoczął na mnie.-Jeżeli mnie nie po słuchasz, wypiję mu całą krew.-Zagroził.
-Nie zrobisz tego.
Mężczyzna jednak go nie posłuchał. Skoczył w moją stronę, z otwartą szczęką i wysuniętymi kłami. Nim zdążyłem jakkolwiek zareagować Fryderyk go odepchnął, sycząc głośno. Wstałem z fotela, z zamiarem kompletnego wycofania się, jednak przeszkodził mi w tym dywan, o który się potknąłem.
-Jemu chcesz oddać coś tak ważnego? Jemu?!-Wampir znów do mnie doskoczył. Złapał mnie za kołnierz podnosząc, trochę wyżej. Warknąłem kopiąc go tam gdzie nie można, a kiedy zwinął się z bólu (przy okazji mnie puszczając) Fryderyk kopnął go w brzuch.
-Więcej mi niczego nie rozkażesz. Tato.-Ostatnie słowo wysyczał z czystym jadem, by następnie roztrzaskać mu głowę o kant kominka. Szybko odwróciłem wzrok, nie chcąc patrzeć na tak okropny widok, bo miły wcale nie był. Następnie rozległ się głośny jęk, a prze de mną pojawiła się dłoń z świeżo wyrwanym kłem.
-Masz i idź ratuj swój świat.-Powiedział Fryderyk. Kiwnąłem głową, dziękując jak najładniej tylko umiałem. Po czym skierowałem się do wyjścia z zamczyska. Zatrzymałem się przy wrotach. Przecież ja nie wiem, jak wrócić.
***
Kieł wampira ściskałem w ręce na tyle mocno, że na prawdę jestem w szoku, że jeszcze jest w całości. Patrzyłem z zaciśniętymi oczami to na nie przytomną Ninę, to na jej ojca. Miałem wybór.
-Albo ona. Albo ludzkość.-Powiedział Pan Opetes, na co zamknąłem oczy. Nie chciałem tego wyboru. Mogłem uratować Ninę. Dać jej szansę na normalne życie. Uratować jej od śmierci w męczarniach. Ale się spóźniłem. Jeżeli uratuję ją teraz, nie starczy leku dla ludzkości. Jeżeli dam lek ludzkości, Nina umrze.
Zwiesiłem głowę, nie chcąc pokazać temu potworowi swoich łez.
Oddałem mu kieł.
-Dobry wybór.-Powiedział, biorąc się za coś. Nie obchodziło mnie to już. Obchodziła mnie tylko Nina. Padłem na kolana przy jej stole, już nie powstrzymując płaczu. Łzy leciały mi ciurkiem z oczu, nie mogłem przestać. Złapałem ją za zimną dłoń, wsłuchując się w wolne bicie jej serca. Zbliżał się koniec. Łzy zaczęły lecieć jeszcze bardziej.
-Przepraszam, przepraszam, przepraszam, przepraszam...-Jęczałem, kręcąc głową.
-Andy.-Cichy głos rozległ się po pomieszczeniu. Cichy, jedyny którego zawsze chciałem słuchać. Podniosłem głowę, wpatrując się w oczy dziewczyny.-Jesteś bohaterem.-Powiedziała, z pod przymkniętych oczu.
-Nie, Nina, ja przep...-Przerwał mi głośny pisk.
Nina umarła.
To koniec.
***
~Z najnowszych wiadomości! Lek na Sudocedo istnieje! Został podany już prawie wszystkim zarażonym, którzy naprawdę szybko wracają do zdrowia. Nie długo będą mogli wyjść ze szpitali, a groźna choroba została już prawie całkowicie wyeliminowana. Wymyślił ją Pan Thomas Opetes, jednak nie udałoby się gdyby nie duże zasługi Andy'iego Biersacka. Lek jest rozdawany całkowicie za darmo, o co długo wnosił wokalista, na co Pan Opetes się za nic nie chciał zgodzić. Na szczęście dla nas, wygrał Andy Biersack, ale więcej na ten temat po prognozie pogody. Zapraszamy serdecznie, mówi Tony Harris, dla nowości Los Angeles.
Wyłączyłem telewizor.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top