było, minęło
"Nigdy nie dałeś znać, nie powiedziałeś słowa"
Czternastego lipca, dzień jak co dzień. Siedzę na przystanku autobusowym, by pojechać na zajęcia śpiewu. Słońce świeci pięknie, lekko zacienione chmurami, pogoda jak z bajki. Ludzie wokół mnie oczekują na podwóz niecierpliwie, ale ja mam czas. Jeszcze piętnaście minut. W tym czasie leniwie popijam kawę w wielkim, podpisanym imieniem "Betty" kubku ze Starbucksa.
Nagle mój telefon wibruje w kieszeni spodni. Kto mógłby teraz do mnie pisać? Wyjmuję urządzenie, a moje serce bije mocniej, gdy odczytuję, od kogo to wiadomość. Owen. Mój chłopak.
Owe❤️❤️❤️: Hej
Owe❤️❤️❤️: Jest coś co muszę ci powiedzieć
Czemu ja się denerwuję? Przecież nie powinnam. Ale zawsze przewiduję najgorsze scenariusze, nie wiem zupełnie dlaczego. Zanim mogę odpisać, wyskakują następne powiadomienia.
Owe❤️❤️❤️: Bo ja jednak na tę uczelnię wyjeżdżam do Minnesoty, jutro mam odlot, no i nie sądzę, żeby to zadziałało tak na odległość
Owe❤️❤️❤️: Przykro mi, ale to chyba koniec
Co...? Nie. To nie może być prawda. On chyba żartuje. Moje usta rozszerzają się w szoku. W oczach nie mam na razie łez, bo nie wiedziały, że mają się pojawić. Lecz po chwili zwilżają już moje oczy. Czy on właśnie zerwał ze mną przez Messengera? To wszystko chyba mi się śni.
Po pierwsze, on nie mówił kiedykolwiek wcześniej, że wyjeżdża na studia tak daleko. Miał zostać tu, w Nevadzie, a nie wyjeżdżać kilkaset, czy nawet kilka tysięcy kilometrów dalej do Minnesoty! Jak on mógł wcześniej nic mi nie powiedzieć? I lot ma jutro? Przecież on musiał to zaplanować wcześniej? Nie rozumiem nic. Nie rozumiem z tego absolutnie nic.
"Mogłeś tu obok być i czule mnie całować, i mnie całować"
Przecież mieliśmy zaplanowaną wspólną przyszłość. To nie tak miało być. On... Obiecywał mi. Że będzie mnie kochać zawsze. Jego pocałunki były jak wspólna obietnica słodkiej przyszłości. Miał przyjechać po mnie po tych zajęciach a zamiast tego... Zamiast tego po prostu ze mną zerwał przez czat. Dlaczego nawet przy mnie nie był na pożegnanie, nie dotknął ostatni raz swoimi ustami moich? Co mu przyszło do głowy?
"To, na co dziś mnie stać, to krzyk i płacz, o którym nigdy nie dam znać"
Nie dam rady. Nie zatrzymam już łez, które swobodnie płyną po moich policzkach i moczą opadające mi na twarz brązowe włosy. Z mojego gardła niemal wydobywa się bolesny jęk, jednak staram się go ukrywać. Szybko przecieram łzy, by nikt ich nie zobaczył, ale obawiam się, że to już za późno. To był jak cios w twarz, te dwie wiadomości. Czuję na sobie spojrzenia przypadkowych ludzi na przystanku. Tak, dobrze zobaczyliście. Betty Lee się rozpłakała.
- Co się stało, dziecko? Dlaczego płaczesz? - słyszę przy sobie głos jakiejś troskliwej starszej pani.
- Nic - odpowiadam po krótkim przełknięciu śliny. Nieprawda. Stało się wszystko.
"Śnieg spadł w lipcu, nie w grudniu, północny mróz jest na południu"
Jest lato, a czuję, jakby była zima. Ale nie taka zima, w której spadł delikatny śnieg, każdy cieszy się świętami i lepi bałwana, śpiewa się kolędy, robi aniołki i pije ciepłe kakao przy kominku. Taka zima, która bije po twarzy zamiecią, mrozi nos i policzki, przenika do kości, a nawet serca. Bezlitosna zima, która zabija. To nie tak miało być, miałam się cieszyć wakacjami, ostatnimi jako uczniowie liceum, a nie studenci. Mieliśmy pójść na ten sam uniwersytet! A teraz... Uczucia w moim sercu próbują zamarznąć, ale nie mogą.
"Autobus rok już się spóźnia, ty też dziś byłbyś za późno"
Patrzę kątem oka na opaskę sportową na moim nadgarstku. Jest sześć minut po godzinie piętnastej. Autobus spóźnia się, jeśli dobrze liczę, cztery minuty. W tych wszystkich emocjach nawet tego nie zauważyłam. Zwykle przyjeżdża około dwie minuty za wcześnie, a potem stoi chwilę, czekając na dobrą porę odjazdu. To niezwykłe rzadkie zjawisko, jak na to miasto. Owen też spóźniłby się po mnie. Zawsze czekałam na niego około dziesięć minut, skądkolwiek miał mnie odebrać. Zawsze przepraszał i obiecywał, że następnym razem będzie inaczej. A teraz nie spóźni się już nigdy. Bo nigdy nie przyjedzie po mnie. Próbuję przełknąć łzy i udaję, że wypatruję nadjeżdżającego autobusu, jednak tak naprawdę jedyne, co jestem w stanie robić, to wpatrywać się w nieistniejący punkt i próbować wyjaśnić sobie ten bałagan.
"Kawa smakuje inaczej, masz inny zaczes, no raczej"
Próbuję łyka wodnistej już mrożonej kawy. Lekko się wzdrygam, chłodna ciesz mrozi mi język. Najbardziej lubię ją wtedy, kiedy nie jest jeszcze przytopiona. Jednak ta pomieszana ze słodyczą goryczka, którą uwielbiam, smakuje teraz w zupełnie inny sposób. Bo z każdym łykiem przypominam sobie, jak Owen kupował mi kawę w Starbucksie na naszej pierwszej randce, a łzy cisną mi się do oczu na nowo. Jego ciemne włosy tak ładnie układały się na wietrze. Mówił mi, zanim wyjechał, że zetnie je na jeża. Nie podobał mi się ten pomysł, ale nic nie mówiłam, to jego wola. Pewnie już to zrobił, nawet mi nie mówiąc. Przecież wczoraj coś mi pisał, że musi gdzieś iść na szesnastą, dlatego nie spotka się ze mną. Musiał być u fryzjera, to oczywiste. Nawet o tym nie raczył mi wspomnieć.
"Mój głos to alt, już nie sopran. I ciebie też już nie spotkam"
Boże, ja przecież nie dam rady na tych zajęciach. Nie będę w stanie wydobyć z siebie głosu, będzie brzmiał tak dziwnie nisko, nie zaśpiewam tych najostrzejszych gór. Głos mi się załamie przy każdym trudniejszym dźwięku. Na myśl, że Owen tak bez słowa zniknął bez słowa. Że moje oczy już więcej go nie ujrzą.
Autobus wreszcie nadjeżdża, a ja wstaję z ławeczki i kieruję się do niego drżącym krokiem, wszystko widząc jak przez mgłę, załzawionym wzrokiem. Po drodze wyrzucam do kosza kubek po kawie. Cudem znajduję wolne miejsce przy oknie i siadam na nim, wpatrując się w swoje odbicie na szybie. Owen zawsze odbierał mnie po śpiewie. Teraz tego nie zrobi już nigdy. Już się na niego nie natknę, choćby przypadkiem na mieście. Nie przyjdzie do mnie, gdy do niego zadzwonię. Nie wpadniemy na siebie pomiędzy lekcjami na korytarzu, nie przywitamy się pocałunkiem. Nawet się poprawnie nie pożegnaliśmy.
"Nigdy nie dałeś znać, nie powiedziałeś słowa
Mogłeś tu obok być i czule mnie całować, i mnie całować"
Jak to się w ogóle mogło stać? Nie sądziłam, że on był takim typem człowieka, który byłby w stanie zerwać przez telefon. Nie myślałam nawet, że zerwie. A jeśli już miałby to zrobić, to przez normalną rozmowę, a nie głupią wiadomość. Wyobrażałam sobie, że staniemy razem na ślubnym kobiercu, pocałujemy się przed ołtarzem, założymy rodzinę, będziemy mieli dwóch synów, zamieszkamy na wsi... Te wszystkie sny, nasze piękne marzenia, one... Legły w gruzach. Tak po prostu. W moich marzeniach był zawsze przy mnie, trzymając mnie za rękę i wypowiadając moje imię, brzmiące w jego ustach tak słodko. A teraz co?
"To, na co dziś mnie stać, to krzyk i płacz, o którym nigdy nie dam znać"
Mimowolnie zaczynam kreślić palcem wzorki po szybie. Wiem, ludzie patrzą się na mnie, wiem, tak nie wolno w komunikacji miejskiej, wiem też, że szyby nie są zaparowane, bo jest środek lata. Ale nie kontroluję tego, moje opuszki rysują złamane na pół serduszka, krople łez i zwiędłe kwiatki, z talentem godnym przedszkolaka. Z każdym rysunkiem łzy wzbierają mi się pod powiekami na nowo. Dlaczego? Dlaczego on mnie tak po prostu zostawił? I dlaczego sprawił, że przez niego płaczę z czegoś innego niż szczęście czy wzruszenie? Czy on wie, jak bardzo staram się teraz powstrzymać płacz? Muszę być silną Betty, nie mogę okazać ani krzty słabości. Tylko dlatego, że rzucił mnie chłopak, i to w sposób tak debilny, że nawet moje rodzeństwo by się z tego śmiało.
Ludzie patrzą na mnie jak na jakieś widmo, które nie wiadomo, co robi w tym autobusie. Siedzi, jedzie, rozpacza, stara się dusić w sobie emocje. To małe miasto, dużo osób mnie zna. Ale nie od tej strony. Nie zwykłam tyle płakać. Nigdy nie mogę im pokazać swojej kruchej cząstki, czułego miejsca, w które ktoś bezlitośnie uderzył. Po prostu nie mogę na to pozwolić. Staram się przełknąć łzy i na chwilę mi się udaje.
"Byliśmy pod boską egidą, nad morzem, stawem, pod lipą"
Myśleliśmy, przynajmniej ja myślałam, że broni nas jakaś potężna siła, że nic nie zniszczy naszej miłości. Prawie nie mieliśmy kłótni, drobne sprzeczki zawsze kończyły się szybką i pełną zgodą. Ba, moi znajomi zazdrościli nam relacji, wszyscy się rozstawali, wpadali na oszustów i toksyków, ulegali złym ludziom, popełniali głupie błędy. A my, gdy zaczynaliśmy, to dawaliśmy innym znak, który interpretowali jako "oni będą razem na wieki". Tarcza zniknęła. Nie jesteśmy razem.
To były piękne czasy początku naszego związku. Mieliśmy po szesnaście lat. Jeździliśmy na mnóstwo wycieczek i wybieraliśmy się do okolicznych wiosek, odwiedzaliśmy swoje rodziny. Nasza pierwsza podróż, do mojej babci w Polsce. Postanowiliśmy, że zwiedzimy w dwa tygodnie najwięcej jak się da tego kraju. Jednego dnia kąpaliśmy się w Bałtyku, kupowaliśmy potwornie drogie, ale słynne gofry z bitą śmietaną i owocami, bawiliśmy się automatami, a wieczorem wytrzepywaliśmy z włosów piach. Drugiego dnia byliśmy już w tych bardziej rodzinnych stronach, próbowaliśmy wędkować w stawie koło działki, co szło mi tragicznie, a on usiłował mnie tego nauczyć. Wróciliśmy do domu z trzema płotkami, ale i tak dumni z siebie. A następnego południa wybieraliśmy się na łąkę i wylegiwaliśmy się w cieniu drzew, robiąc mały piknik i zrywając polne kwiaty.
"Tam splotły się nasze ręce, tuż przy warszawskiej syrence
Dziś Wisła biegiem dalej płynie"
A najlepsza była nasza wycieczka do Warszawy na trzy dni. Spaliśmy w małym hostelu prowadzonym przez kolegów mojego starszego kuzyna, jedliśmy praktycznie zawsze na mieście, wydaliśmy grubą kasę głównie z kieszeni rodziców. Gdy dopiero ostatniego dnia udaliśmy się pod słynną syrenkę warszawską, on wypowiedział do mnie te piękne słowa: "jesteś piękniejsza niż ta syrenka i to całe miasto". Ale ja się wtedy zarumieniłam. Mieliśmy tam jeden z najpiękniejszych pocałunków, trzymaliśmy się za ręce i smakowaliśmy swoje usta na tle syrenki. Dla tamtych ludzi byliśmy po prostu anonimową parą. Ale tam kwitła nasza historia. Dziś, w Warszawie tamten pomnik stoi dalej, przez miasto Wisła płynie swoim starym biegiem. Nikt z turystów nas nie pamięta, nie ma na to najmniejszych szans, choćby odwiedzali to miejsce nie wiadomo ile razy. Miasto żyje. A nasza miłość, jego miłość, umarła. I stało się to dziś.
"<<Titanic>> znów leci w kinie
I słońce mnie słodko muska
W zastępstwie za twoje usta"
Przejeżdżam właśnie obok kina, a wspomnienia znowu we mnie uderzają. Mówił mi, że za parę dni pójdziemy na "Titanica". Wszędzie było głośno o jego powrocie do kin, a on obiecał mi, że mnie tam zabierze, a ja będę mu śpiewać "My heart will go on". Ciekawe, czy o tym pomyślał, gdy podejmował decyzję. Nawet nie wie, jak bardzo chciałam z nim pójść na ten film, jakie to było dla mnie ważne. Niby taka głupota. A dla mnie te małe randki z nim były wszystkim.
W ostatniej chwili wyczuwam, że autobus zatrzymał się na właściwym przystanku. Szybko kieruję się do wyjścia, wciąż czując się jak duch samej siebie. Wychodzę na chodnik, niemal potykając się o schodek prowadzący na drogę. Jakaś kobieta gromi mnie wzrokiem, gdy prawie na nią wpadam. Szepczę ciche "przepraszam", po czym kieruję się w stronę domu mojej nauczycielki. Słońce grzeje tak mocno, że od razu czuję to na mojej skórze. Po krótkiej chwili, gdy przecieram dłonią czoło, jest ono już ciepłe. Kocham, gdy promienie tak mocno mnie grzały, lubię to sobie wyobrażać na słoneczne pocałunki. I znowu. Myśl o pocałunkach przypomina mi jego. Delikatne i słodkie. Teraz pozostały mi tylko te rozgrzane, które daje mi słońce. Przynajmniej tym mogę się teraz cieszyć, to ono będzie mnie całować zamiast Owena.
"Nigdy nie dałeś znać, nie powiedziałeś słowa
Mogłeś tu obok być i czule mnie całować, i mnie całować"
Może to nawet lepiej, bo nigdy nie przestanie bez ani jednego słowa. Nie zostawi mnie samej, nie zniknie za horyzontem bez powrotu. Ten dotyk nigdy nie będzie zgubny, tak jak jego. Bo słońce mnie przecież nigdy nie okłamie, nie ma na to szans, zawsze da mi ciepło, nie wmówi mi, że przyszłość będzie tak jasna jak ono samo. Pocieszy mnie w niemy sposób, nie będzie łudzić słowami, tak jak do niedawna zwykł robić to Owen. Tylko ono mi pozostało po tym, jak myślałam, że nie mam już na tym świecie nic, dla czego warto żyć. Mam tych rzeczy wiele, ale to tak ciężko zrozumieć po takiej stracie. Już sam fakt, że mój chłopak mnie okłamał, gdy mógł szczerze ze mną porozmawiać i pożegnać się tak, jak trzeba, ciężko przyjąć do głowy.
"To, na co dziś mnie stać, to krzyk i płacz, o którym nigdy nie dam znać"
Nic już z tym nie zrobię. Próbuję się pocieszyć tym stwierdzeniem, bo przecież nic mi nie przejdzie w ciągu pół godziny. Teraz mogę tylko wspominać i płakać w kąciku, bo wciąż nie umiem sobie poradzić z emocjami. Nie miałam pojęcia, że Owen był kłamcą, skąd mogłam wiedzieć? Nie miałam na to najmniejszego wpływu. To się skończyło w jednej chwili. To, co wydawało się wieczne, już się skończyło. Było, minęło. Mówią, że to, co dobre, mija najszybciej. Ci ludzie mają najwięcej racji, nie owijają w bawełnę. Wiedzą, jak naprawdę wygląda życie, bez słodzenia.
I wtedy orientuję się, że wiem już teraz, co zrobić. Nic. Absolutnie nic. Nie odpiszę mu. Nie dam mu poznać, że byle wspominki doprowadzają mnie do łez i mam ochotę się wykrzyczeć tak jak nigdy w życiu. Będę żyć dalej. Ze smutkiem w sercu, który kiedyś zniknie. Ale jeszcze nie teraz. Teraz postaram się po prostu kontynuować moje życie. Jako Betty. Taka sama co kiedyś. Prawie taka sama. Tylko bez Owena.
Opowiadanie inspirowane piosenką "było, minęło" Sanah.
Tutaj możecie głosować na następnego wykonawcę ↓
1. Bryska
2. Daria Zawiałow
3. Taylor Swift
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top