Pierwsza włóczęga cz. III
7.
Castrum było wielkie, głośne i śmierdzące. Ludzie kręcili się po ulicach, wrzeszczeli, grali, tańczyli, jedli i bogowie wiedzą co jeszcze, nawet w środku nocy. A co najdziwniejsze, nie zwracali uwagi na ubłoconą dziewczynę w cienkiej sukience. W większości. Kręcąc się po uliczkach Sowa spotkała parę natrętów, którzy mieli wobec niej jakieś niecne plany, ale szybko i sprawnie im umykała, podobnie jak strażnikom spod bramy. Nie miała pojęcia czego szuka, ale ten sam instynkt, który pomógł jej już dzisiaj wiele razy, pchał ją naprzód.
Przede wszystkim musiała znaleźć schronienie. Najlepiej zaopatrzone w jedzenie, posłanie i wodę do mycia. Wiedziała, że nie ma co liczyć na gościnność kupców, czy właścicieli gospód. Wystarczyła jej zaledwie chwila w mieście na zrozumienie, czym są pieniądze i że bez nich ani rusz. Ludzie byli od nich głęboko uzależnieni. Straganiarze i kupujący targowali się o nie jakby o lata życia. Zmęczone kobiety machały zapraszająco z okien obcym mężczyznom, aby zarobić. Obszarpani i chorzy klęczeli w brudzie błagając o miedziaki. Karczmiarze wywalali na zbity pysk tych, co już nie mieli jak zapłacić, albo odstraszali pijackimi wrzaskami potencjalnych klientów.
Więc Sowa kluczyła po wielkim mieście, obserwując jego nocne życie, marznąc, szukając miejsca na noc i przeklinając samą siebie. Choć ból stopniowo słabł ręka dalej koszmarnie bolała. Sowa była na siebie wściekła, że zamiast poszukać jakiejś gałęzi, czy kamienia walnęła barierę ręką jak ostatnia idiotka. I to dwa razy. Popisała się inteligencją, no nie ma co.
Miasto powoli cichło im więcej mieszkańców pogrążało się we śnie.
Sowa znalazła się u stóp świątyni.
Kwadratowa, potężna budowla wydawała się być zrobiona w całości z białego marmuru. Była bogato zdobiona złotem, a na dziewczynę spoglądały barwne witraże. Nawet w mroku nocy biła blaskiem. Do wielkiego, głównego wejścia okrytego pysznym łukiem oraz zamkniętego drewnianymi, dwuskrzydłowymi drzwiami okutymi żelazem w kształcie liści, prowadził rząd bielusieńkich schodów. To zadziwiające jak były czyste zakładając iż codziennie przechodziło po nich pół miasta. Po oby stronach drzwi stały płonące koksowniki, podobnie jak przy bramie do miasta.
„Tutaj", pomyślała Sowa.
Weszła po schodach i stanęła przed wejściem do świątyni. Drzwi były od niej dwukrotnie wyższe i jedno skrzydło pięciokrotnie szersze. Pierwszy raz w życiu poczuła się naprawdę mała.
Uniosła bolącą rękę i kilkukrotnie uderzyła pięścią w drewno. Od razu napłynęły jej łzy do oczu i o to chodziło.
Nic się nie stało.
Powtórzyła czynność. Tym razem ból był na tyle nieznośny, że przygryzła sobie wargę do krwi.
Dalej nic.
- No to jeszcze raz – mruknęła pod nosem.
Tym razem zaczęła łkać. Czuła, że jeśli jeszcze raz popuka w drzwi tą ręką, to zwymiotuje cokolwiek pozostało z wcześniej zjedzonego ciasta.
Odczekała jeszcze chwilę. Nic. Już miała zacząć się dobijać drugą ręką, gdy z wnętrza dobiegły dźwięki kroków i pełnego irytacji mamrotania. Moment później jeden z żelaznych liści zabrzęczał i odsunął się na bok. Z dziury w drzwiach łypnęły na Sowę wściekłe, szare oczy.
- Kto że się...! - zaczęła dyżurna kapłanka z furią, ale przerwała w połowie dostrzegając twarz nieproszonego gościa.
Z perspektywy już starszej, doświadczonej życiem siostry Gravy, która służyła Bogini od kiedy skończyła piętnaście lat, dziewczyna stojąca przedstawiała się żałośnie. Była młoda, drobna, oblepiona błotem (oby tylko), miała splątane włosy, łzy cieknące po policzkach, krew na wardze, zbyt cienkie na te warunki ubranie oraz trzęsła się nie wiadomo, czy z zimna, strachu, czy płaczu. Mimo tego miała ładną twarz, nie naznaczoną chorobą ani śladami katowania.
Podsumowując – nie stanowiła zagrożenia.
I właśnie dlatego pięćdziesięciopięcioletnia Grava, zaprawiona w odmawianiu pomocy żebrakom, zbiegom i ciężko chorym, dla zapewnienia bezpieczeństwa ludziom zamieszkałym na terenie świątyni, pozwoliła sobie otworzyć drzwi tej nieszczęsnej istocie.
8.
- Bardzo dziękuję pani za pomoc – wykrztusiła Sowa w stronę pleców potężnej, starszej kobiety.
Ta jedynie burknęła coś w odpowiedzi.
Znajdowały się w małej kuchni umiejscowionej w tylnej części świątyni. Kiedy Grava otworzyła Sowie drzwi, machnęła na nią ręką i kazała podążać za sobą. Przeszły pomiędzy rzędami długich, solidnych, rzeźbionych ław, pod lśniącymi żyrandolami, na których stały setki świec i pięknymi witrażami przedstawiającymi kobietę w białej szacie, o długich złotych włosach. Ich kroki niosły się echem pod sufit. Świątynia były pusta. Poza nimi oraz dwiema młodziutkimi dziewczynami o ogolonych głowach, które klęcząc myły podłogę, nie było tu nikogo.
„Najprawdopodobniej akolitki" stwierdziła w myślach Sowa.
Dziewczyny wyraźnie zainteresowała nieznajoma. Siostra Grava nigdy nie wpuszczała włóczęg do Domu Bogini. Jednak strach przed reprymendą był silniejszy od ciekawości, więc dalej pochylone szorowały podłogę tylko ukradkowo zerkając na tajemniczego gościa.
Grava posadziła dziewczynę na krześle przy niedużym stoliku w kuchni, która służyła kapłankom jako miejsce do złapania oddechu pomiędzy obrzędami. Sama wygrzebała z szafek metalowy kubek i zaczęła przygotowywać rozgrzewającą herbatę.
Sowa uważnie ją obserwowała. Kobieta mimo wieku podkreślonego siwymi włosami i zmarszczkami była potężna. Wysoka, o szerokich ramionach i biodrach, górowała nad włóczęgą. Szara szata codzienna kapłanki niechętnie zdradzała pulchne ciało oraz silne mięśnie. Kobieta najpewniej chowała gdzieś pod materiałem broń. Przypominała wielką, sędziwą niedźwiedzicę. Mądrą, opiekuńczą, silną, ale i zrzędliwą oraz śmiertelnie niebezpieczną.
W tym samym czasie siostra Grava oceniała przygarniętą włóczęgę. Sama była zaskoczona swoim czynem. Podczas swojej czterdziestoletniej służby w progi świątyni wprowadziła tylko dwa obdartusy. Młodego chłopca, który żebrał o jedzenie, a teraz był jednym z najlepszych skryb w całym Castrum oraz nastoletnią dziewczynę, która kilka lat temu otrzymała święcenia kapłanki i obecnie odpowiadała za kontakty z pałacem. Te dwa przypadki upewniały ją w przekonaniu, że może ufać swojemu instynktowi. A mimo to czuła się teraz niepewnie.
Siedząca przed nią dziewczyna na pierwszy rzut oka wydawała się być kompletnie zwyczajna. Jednak im dłużej jej się przyglądała tym dziwniejszą się przedstawiała. Mimo bycia ubłoconą, ranną i zmarzniętą, młódka siedziała na zapleczu Wielkiej Świątyni jakby miała wszelkie prawo tu być. Rozluźniona, ale prosta sylwetka, zaciekawione, ale nie przestraszone spojrzenie... I to jak patrzyła na Gravę. Jakby kobieta nazywana przez swoje podopieczne „siwą lwicą" była zaledwie kolejną twarzą.
Kubek stuknął o blat. Sowa ostrożnie objęła go dłońmi i zaciągnęła się aromatyczną wonią herbaty. Uniosła ją do ust i bardzo ostrożnie zrobiła malutki łyczek. Napar oparzył jej język, więc odstawiła go na blat dalej trzymając w zmarzniętych dłoniach.
Siedziały tak w ciszy.
Grava czekała aż dziewczyna pęknie i zacznie wypłakiwać swoją historię oraz rzewne podziękowania.
Sowa czekała aż kobieta się odezwie.
Po raz pierwszy w życiu to Grava złamała ciszę pierwsza:
- Nazywam się siostra Grava. Jestem kapłanką bogini Castry, opiekunki tego miasta. Kim ty jesteś, dziecko?
Jak Sowa miała odpowiedzieć? Przecież sama nie wiedziała.
- Nie wiem.
Ta odpowiedź zbiła kapłankę z tropu.
- Jak to „nie wiesz"?
- Obudziłam się dzisiaj na środku drogi do miasta. Nie posiadam żadnych wspomnień sprzed tego momentu – odpowiedziała w miarę szczerze Sowa.
Grava wpatrywała się w nią w milczeniu przez dłuższą chwilę. W końcu spytała:
- Zostałaś napadnięta?
- Nie wiem, ale nie wydaje mi się. Gdy się obudziłam nic mnie nie bolało – odparła Sowa.
- Choć nie, głowa mi trochę pulsowała i miałam lekkie mdłości – dorzuciła po sekundzie namysłu.
- I nie masz żadnego pojęcia, co się stało przedtem? - kontynuowała z pytaniami kapłanka.
Dziewczyna pokręciła głową.
- Kiedy się obudziłam zaczęłam iść w poszukiwaniu pomocy i tak się złożyło, że trafiłam pod bramy Castrum.
- Więc co doprowadziło do stanu w którym jesteś teraz?
- Już w mieście, gdy chodziłam od drzwi do drzwi prosząc o schronienie jacyś mężczyźni mnie napadli, ale udało mi się uciec – to też nie było do końca kłamstwem. Spotkała mężczyzn, którzy próbowali ją napaść, gdy kręciła się po mieście. Brzmiało też znacznie lepiej niż: „Włamałam się na teren miasta poprzez wcześniej wybitą przez siebie dziurę w barierze ochronnej i wylądowałam w brudnej kałuży".
- Zapewne ktoś cię szuka – stwierdziła Grava.
- Nie – pokręciła głową Sowa. - Co prawda nie mam żadnych wspomnień sprzed dzisiejszego ranka, ale miałam dużo czasu do namysłu i jestem pewna, że nie ma nikogo, kto by mnie szukał.
- Skąd możesz to wiedzieć jeżeli niczego nie pamiętasz? - podejrzliwie spytała Grava.
- Nie pamiętam też nauki mowy, a jednak umiem mówić – odrzekła Sowa z lekkim uśmiechem.
- To nic nie znaczy. Ja również nie pamiętam nauki mowy.
„Ludzie nie pamiętają skąd umieją mówić? Dziwne".
- Wiem, że sukienka którą mam na sobie jest pożyczona. - Pożyczona było sporym niedopowiedzeniem. - Wiem, że nigdy wcześniej nie byłam w Castrum. Tak samo wiem, że byłam zupełnie sama.
Grava nie wiedziała co o tym myśleć. Dziewczyna wydawała się być szczera, ale coś było nie tak. Osoba, która utraciła wszystkie wspomnienia i na dodatek w tym wrażliwym stanie została napadnięta nie powinna być tak spokojna. Czuła jednak, że nic już z niej nie wyciągnie, bo na każde jej pytanie mała włóczęga będzie miała tak samo nic nie mówiącą odpowiedź.
Mimo to, nie czuła potrzeby jej wygonić. Coś w tej drobnej, mało wyróżniającej się osóbce ją intrygowało.
Sowa ponownie podniosła kubek do ust. Tym razem napój jej nie poparzył, więc zaczęła go sączyć z przyjemnością. Był smaczny, choć trochę gorzki i cudownie rozgrzewał.
- Jak się nazywasz, moje dziecko? - padło ostanie pytanie kapłanki.
Nim Sowa zdecydowała się jak odpowiedzieć zdążyła opróżnić połowę kubka.
- Nie wiem, jakie jest moje prawdziwe imię, ale pierwszą rzeczą jaką usłyszałam po przebudzeniu było hukanie sowy. Uznałam to za znak. Jestem Sowa.
„Cóż za dziwne imię, dziwnie pasujące do tej równie dziwnej dziewczyny" pomyślała Grava z odrobinką jakże rzadkiego dla niej humoru.
I wtedy coś sobie uświadomiła.
Oczy dziewczyny były szare, choć gdy wpuszczała ją do świątyni miały kolor piwa.
9.
Za świątynią był nieduży, ogrodzony metalowym płotem brukowany plac. Z jego środka wyrastał olbrzymi dąb. Na końcu placu znajdowała się brama. Po przejściu przez nią trafiało się na otoczony wysokim murem teren mieszkalny świątyni. Tutaj były umiejscowione kwatery kapłanek oraz cele akolitek, biura, warsztaty, łaźnia, mały szpital, ogrody, szkoła, biblioteka i kaplica.
Nie wszystkie kapłanki służyły w świątyni. Niektóre zajmowały się leczeniem, rzemiosłem, nauczaniem, prawem, polityką, czy też handlem. Okupowały bardzo ważną pozycję społeczną w Castrum. Każda licząca się w mieście rodzina wysyłała swoje córki na naukę do świątyni, licząc, że dostąpią one zaszczytu zostania kapłanką ich patronki. Gwarantowało to prestiż. Nawet rodzina królewska oddawała Castrze co drugą potomkinię płci żeńskiej.
Kapłanki nie mogły wychodzić za mąż, ani mieć dzieci. Miały oddać swoje całe życie Bogini, czy to poprzez posługę, leczenie ludu Castrum, tworzenie pięknych przedmiotów, czy też wzbogacanie miasta. Mąż i dzieci przeszkodziliby im w tej świętej misji.
Służki Bogini miały również surowy zakaz opuszczania stolicy.
- Stolicy? - spytała Sowa.
- Castrum zaczęło jako miasto – odpowiedziała Grava. - Jednak gdy rodzina królewska uświadomiła sobie, jak potężna jest ochrona Bogini, przeniosła stolicę kraju tutaj. Było to dwa stulecia temu. Historia Castrum będzie jedną z pierwszych rzeczy, których będziesz się uczyć.
Sowa pokiwała głową.
Trochę ją bawiło, że nie liczyła sobie nawet dnia, a już dostąpiła zaszczytu zostania akolitką. Z tego co wywnioskowała z wykładu siostry Gravy, tylko córki możnych mogły liczyć na przyjęcie w szeregi akolitek bogini.
Grava zaprowadziła dziewczynę do budynku nazywanego przez kapłanki internatem, zaś przez jego mieszkanki – lochem. Był podłużny, dość wąski i liczył sobie trzy piętra. Na parterze znajdowały się cele nowicjuszek, w tym roku jedynie połowa była zajęta. Liczba wysyłanych do świątyni dziewczyn znacznie zmalała, gdy w mieście pojawił się ruch działający przeciw Bogini. Składał się głównie z osobników chcących uchylić się od płacenia podatków na świątynię, osobników niezadowolonych z wizji wyedukowanych kobiet u władzy oraz kochanków porzuconych na rzecz Bogini. Niestety, niektórzy z nich dysponowali sporymi wpływami i aktywnie zniechęcali innych przed posyłaniem córek pod opiekę Castry.
Grava wskazała Sowie jedną z wolnych cel. Pokój był mały, wąska leżanka, nieduże biurko, prosta toaletka ze stojącą na niej miską, taboret oraz szafa, a raczej szafka, zostawiały bardzo mało wolnego miejsca.
- Koce znajdują się w komórce na końcu korytarza, podobnie jak mydełka, świece i ręczniki. Możesz wziąć tylko po jednej sztuce. Mydła i świec używasz tak długo, aż nic po nich nie zostanie. Koc i ręcznik pierzesz sama. Wychodki znajdują się za budynkiem, studnię widziałaś przed wejściem. Jutro wyznaczę jedną z twoich rówieśniczek aby cię oprowadziła i wszystko objaśniła. Pobudka o piątej rano.
Grava obróciła się żeby odejść, ale się zawahała. Spojrzała przez ramię na nową akolitkę. Podejrzaną dziewczynę, która waliła w drzwi w świątyni w środku nocy. Która twierdzi, że nie pamięta niczego, co stało się przed porankiem. Która nie zachowuje się jak inne przerażone, poturbowane przez los dzieci, które Grava przygarnęła. Której oczy zmieniają kolor.
- Spraw, żebym tego nie pożałowała – rzuciła siostra, po czym zostawiła Sowę samą.
Dziewczyna śledziła ją wzrokiem. Polubiła tą surową kobietę.
- Niczego nie obiecuję – szepnęła w stronę pustego korytarza.
Ruszyła na poszukiwania komórki z drogocennym kocem. Było jej koszmarnie zimno. No i dobrze byłoby zmyć z siebie błoto...
************************************************
Ja, w Nowy Rok: "Będę udostępniać rodział regularnie, co tydzień w niedzielę. KAŻDĄ niedzielę"
Ja, teraz: "Yhy, yhy. Takiego wała..."
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top