Opowieść wigilijna | larry version

Święta Bożego Narodzenia dla Louisa Tomlinsona były najgorszym czasem w roku.

Ludzie szwędali się po ulicach z wielkimi uśmiechami na twarzy, niosąc do swoich domów długie badyle z igłami, co potocznie zwali choinkami, aby potem móc je przystroić bombkami, łancuchami i świecami.

Jakby tego było mało, gdy Louis wracał z pracy zawsze musiał natknąć się na kolędników, którzy osaczali go wesołymi piosenkami świątecznymi i zachęcali, aby wpłacił jakąś kwotę na szczytny cel. Mężczyzna nigdy tego nie robił, bo uważał, że pieniądze należy oszczędzać, a nie wydawać.

W kilku słowach: Tomlinson nienawidził świąt z całego serca i szczerze wolałby, gdyby te przestały się odbywać.

Dzisiaj był ostatni dzień przed Wigilią i Louis naprawdę modlił się o to, aby ten upłynął mu na przyjemnych zajęciach, takich jak na przykład układaniu wieżyczek ze swojego majątku, czym obecnie się zajmował.

Był przy końcówce tworzenia siódmej wieżyczki, gdy gwałtownie otworzyły się drzwi, a dzwoneczki na nich wiszące głośno zadzwoniły.

Niechętnie odwrócił wzrok od swojego dzieła, rozpoznając w przybyłym swojego pracownika. Spojrzał kątem oka na zegarek, który wskazywał godzinę dziewiątą piętnaście.

— Dzień dobry, panie Tomlinson. Przepraszam za spóźnienie, musiałem załatwić parę spraw...

— Dla kogo dobry, dla tego dobry. Może mi pan wyjaśnić, która część zdania 'proszę być na dziewiątą' jest dla pana niezrozumiała?

Poza tymi wszystkimi rzeczami, które zostały wymienione wcześniej, Louis szczerze nienawidził swojego pracownika - Harry'ego Stylesa.

Ten roztrzepany, zielonooki brunet o nogach długich jak tyczki i z głupimi dołeczkami od początku grał mu na nerwach. Był zbyt radosny (czy on kiedykolwiek płakał?), chciał spędzać z nim czas, przynosił mu prawie codziennie kawę, która była tak ohydna, że Louis przy pierwszej możliwej okazji szedł do łazienki i wylewał ją do zlewu, a przede wszystkim niszczył Louisową aurę przygnębienia, która była oczkiem w głowie szatyna.

— Zawsze się spóźniasz — kontynuował swój wywód Louis — Czy zdajesz sobie sprawę, ile osób jest chętnych na twoje stanowisko? Mogę zwolnić cię za pstryknięciem palca, ponieważ za piętnaście minut mogę załatwić na to miejsce kogoś innego.

Tak naprawdę nikt nie był chętny na to stanowisko z wyjątkiem bruneta, z którym Louisowi przypadło się użerać. Szatyn straszył tak dwudziestotrzylatka tylko dlatego, aby uczynić go bardziej efektywnym pracownikiem.

— Rozumiem, panie Tomlinson. Jest pan szanowanym mężczyzną w całym Londynie, nie mógłbym zaprzeczać.

Tomlinson zaśmiał się w duchu na tą odpowiedź. W londyńskiej dzielnicy, w której mieszkał, był uznawany za sknerę i człowieka bez serca i był pewien, że Harry o tym słyszał, tylko udawał przed nim, że było inaczej.

— Tak, tak, a teraz wracaj do pracy — pogonił go, a następnie z wielką przyjemnością powrócił do układania wieżyczek z monet.

— Całkiem bym zapomniał! — zganił się na głos jego pracownik, a chwilę później znalazł się przy jego biurku, oczywiście z kubkiem tej ohydnej kawy. — Proszę, to kawa dla pana. Dodałem trochę cynamonu, aby smakowała bardziej świątecznie.

— Dziękuję, panie Styles. Proszę wziąć się do roboty, ja również wrócę do swoich obowiązków.

Mężczyźni zajęli się pracą, a kawa jak zwykle wylądowała w zlewie.

***

Kilka godzin później, drzwi do domu towarowego otworzyły się, a w nich stanęła sześcioosobowa rodzina Brown.

Louis natychmiast podniósł się z miejsca, aby przywitać się z owym państwem uściśnięciem dłoni.

— Witam państwa, państwo Brown. W czym tym razem mógłbym pomóc? — zwrócił się do małżeństwa w średnim wieku, nie poświęcając uwagi czwórce ich pociech.

Szatynowi niezmiernie zależało na państwu Brown, a głównie na ich majątku. Słyszał wiele opowieści o tym, w jak bogatym domu mieszkali oraz jak wiele posiadali oszczędności. Tomlinson marzył o takim majątku odkąd założył ten dom towarowy ze swoim najlepszym przyjacielem, więc za każdym razem próbował zgarnąć od tych ludzi jak najwięcej pieniędzy.

Przybycie klientów zauważył także Harry, który natychmiast podszedł do dzieci i zaczął zagadywać każde z nich.

— Hejka Joe, jaki masz fajny samochodzik, pewnie jeździ suuuper szybko — powiedział do chłopczyka, który wyglądał na pięć lat — Sabine, jaka piękna spódniczka, ten czerwony kolor kojarzy mi się bardzo ze świętami — skomentował ubiór dziewięcioletniej dziewczynki — A kto tu jest taki malutki i słodziutki? — zwrócił się do malutkiej dziewczynki wyglądącej na około roczek — Wow, Eric, świetna czapka, musisz dać mi na nią namiary — rzekł do nastolatka, który czaił się nieśmiało za rodzicami.

— Panie Styles, miło pana znów widzieć — odezwała się pani Brown, uśmiechając się lekko — Mam nadzieję, że pan Tomlinson płaci panu należycie, jest pan wspaniały.

— Nie mam powodów do narzekania, szczerze mówiąc. Dziękuję, pani Brown, to bardzo miłe słyszeć te słowa od kogoś tak wysoko postawionego — podziękował brunet, odwzajemniając gest.

Louisowi bardzo nie podobał się ten teatrzyk, ponieważ czekał z niecierpliwością na chwilę, w której wystawi państwu Brown rachunek, a ci dadzą mu dużą sumę pieniędzy do rąk.

— Myślę, że pan Styles powinien wracać do obowiązków. W końcu nie płacę mu za pogaduszki — wysyczał szatyn, na co jego pracownik stracił uśmiech, pożegnał się z państwem Brown, odwrócił się na pięcie i odszedł w kierunku swojego miejsca pracy.

— Powinien mu pan czasem odpuścić, on zdecydowanie bardzo się stara — poradziła pani Brown, patrząc matczynym wzrokiem za Harrym.

— Doceniam pani troskę, pani Brown, ale proszę panią o jedno - niech nie wtrąca się pani w sprawy pomiędzy mną a moim pracownikiem, ponieważ wiem lepiej, co dla niego dobre — odpowiedział Louis, starając się zachować spokojny ton głosu.

— Jak pan uważa — rzuciła kobieta, wymieniając ze swoim mężem porozumiewawcze spojrzenia — Zgaduję, że na nas już pora. Chcieliśmy coś u pana kupić, ale najwidoczniej nie jest pan w nastroju.

Rodzina Brown zaczęła kierować się ku wyjściu, gdy nagle z bocznej alejki wybiegł Harry z kartonem bombek w rękach.

— Proszę zaczekać! Ostatnio znalazłem w magazynie takie cudeńka i pomyślałem, że będą chcieli je państwo odkupić. Oczywiście spuściłbym cenę do jej połowy, ponieważ bombki są używane, ale i tak, przyznają państwo, nadal wyglądają pięknie — zaczął, wyjmując po kolei ozdoby świąteczne z pudełka i prezentując je małżeństwu.

Niektóre bombki zainteresowały nawet dzieci, a Louis nie mógł uwierzyć własnym oczom. Prawie stracił klientów, ale jakimś cudem nadal była szansa na choćby minimalny przyrost gotówki.

— Mhm, tak, zdecydujemy się na kupno tego kartonu. Chyba czyta pan w myślach, ponieważ zajrzeliśmy tutaj właśnie z zamiarem spytania się o jakieś ozdoby choinkowe — skwitowała pani Brown, wyciągając portfel — Więc, ile płacimy?

— Sto funtów.

— Jeszcze raz dziękujemy i wesołych świąt! — odparła kobieta po dokonaniu płatności, a jej rodzina powtórzyła za nią radosne życzenia machając mężczyznom na do widzenia.

— Wesołych świąt! — zawołał za nią radośnie zielonooki, a następnie skierował się w stronę swojego miejsca pracy.

— Jak to zrobiłeś? — było jedynym, co Tomlinsonowi udało się wydukać.

— W sensie, że co? — zapytał głupio Harry, starając się ukryć swój uśmiech.

— Jakim cudem przekonałeś ich do kupna czegokolwiek, gdy dosłownie zachowałem się w ich stosunku do nich jak dupek?

— Święta już tak mają — to była jedyna odpowiedź Harry'ego, jaką udało się uzyskać szatynowi.

Dzięki temu wydarzeniu, Louis uświadomił sobie jak bardzo nie doceniał osoby, która z nim pracowała i jednocześnie przyznał przed samym sobą, że kawa Harry'ego nie była aż taka zła w smaku, jak to sobie wmawiał.

***

Następnego dnia wieczorem, gdy Louis układał się do snu, coś głośno stuknęło w salonie.

Mężczyzna natychmiast poderwał się z łóżka i zapalił świecę leżącą na kaganku, a następnie wziął ją ze sobą w celu rozejrzenia się po pokojach.

Miał nadzieję, że ten stukot był tylko wymysłem jego wyobraźni lub winą kolędników, którzy starali się zwrócić jego uwagę, by wpuścił ich do swojego domu.

— Przysięgam na swoje życie, że jeśli nachodzicie mnie tylko z chęci zaśpiewania mi jakichś denerwujących piosenek, to pożałujecie tego — powiedział, jednak w środku czuł niepokój oraz obawę przed tym, co zastanie w salonie.

Ów pokój na pierwszy rzut oka wyglądał tak jak zwykle - w kominku iskrzył się ogień, na fotelu leżała wielka księga o historii pieniądza na przestrzeni lat, a wokół było schludnie i spokojnie.

— Louis, nareszcie! — w pewnym momencie w obejmującej cały salon ciszy rozbrzmiał męski głos.

— Kim jesteś i czego chcesz? — Tomlinson próbował zachować zimną krew za wszelką cenę.

— Nie poznajesz mnie? Nieprawdopodobne, jak ludzie szybko zapominają o swoich bliskich.

— Wyjdź z ukrycia i pokaż mi się — polecił szatyn, rozglądając się nerwowo po kątach pokoju.

Z ciemności wyłoniła się postać łudząco podobna do zmarłego najlepszego przyjaciela Louisa - Zayna Malika.
To oni wspólnie założyli dom towarowy, który, po śmierci mulata, przejął Tomlinson. I to właśnie Zayn Malik był jedyną osobą, której niebieskooki ufał bezgranicznie. Po jego stracie, ciężko było mu się pozbierać - wraz z jego odejściem poczuł, jakby stracił cząstkę siebie.

— Zayn? Ktoś sobie ze mnie żartuje czy to naprawdę ty? — spytał Louis, niedowierzając.

— To ja, głuptasie. Przyszedłem ci przekazać coś ważnego, ale najpierw muszę do ciebie jakoś przydreptać — w tamtej chwili szatyn zauważył kulę przytwierdzoną łańcuchem do nogi Malika.

— Zee, co ta kula robi przy twojej nodze? Czy mogę ci jakoś pomóc zerwać te łańcuchy?

— Jak zwykle zadajesz pytania wcześniej, niż mógłbym sam wygłosić przemowę. Jednak skoro pytasz już teraz, odpowiem ci prosto - to moja wieczna kara za moje postępowanie na ziemi — westchnął brązowooki, chwilę później stając przed Louisem i prostując się.

— Wyjaśnisz mi, o co w tym wszystkim chodzi? Bo czuję, jakbym śnił.

— Musisz przestać być sknerą. Wpłać duży datek na jakiś szczytny cel. Niepotrzebne jest ci tyle pieniędzy, a komuś naprawdę mogą pomóc. Zadbaj również o to, by być miłym dla ludzi. Traktuj ich z szacunkiem i życzliwością.

— To tylko jakiś film, prawda? Nie jesteś prawdziwym Zaynem, on by tak nigdy nie powiedział — prychnął Tomlinson, odwracając się do mężczyzny plecami.

— Posłuchaj mnie, idioto. Czy mam ci przypomnieć najbardziej żenujące aspekty twojego życia, żebyś uwierzył, że jestem twoim najlepszym przyjacielem? — na te słowa szatyn stopniowo zaczął odwracać się w jego stronę — Wiem, że potrafisz płakać czytając książki mimo, że wydajesz się oschły i zimny. Znam również całą twoją historię, gdy trafiłeś przez ojca do szkoły z internatem i to tam spędzałeś wszystkie święta. Mam wymieniać dalej czy już mi wierzysz i mogę przejść do konkretów? — burknął Zayn, będąc widocznie zirytowanym postawą niebieskookiego.

- Dobrze, dobrze, uznajmy, że ci wierzę. W takim razie, jakie są te twoje konkrety? — przedrzeźnił go Tomlinson.

— Nie doceniałem życia na ziemi i zachowywałem się niewłaściwie. Żałowałem pieniędzy dla biednych i chorych, nie dziękując Bogu, jak wiele wspaniałych rzeczy dostałem. Byłem zdrowy, miałem wspaniałego przyjaciela, miałem pieniądze oraz wymarzony dom. Dopiero w chwili, gdy straciłem to wszystko, doceniłem to.

Dlatego, proszę cię, Lou, nie marnuj swojego życia, póki je masz. Pomagaj biednym, śpiewaj kolędy z kolędnikami, dostrzeż wokół siebie miłość i otwórz się na nią. Chcę dla ciebie jak najlepiej, pragnę twojego dobra, dlatego proszę, posłuchaj mnie.

Ja odbywam swoją karę właśnie teraz, mając przywiązaną do nogi ciężką kulę, której nie pozbędę się już nigdy. Owa kula stanowi ciężar wszystkich moich złych uczynków, jakie popełniłem za życia. Uwierz mi na słowo, nie chcesz dla siebie tego samego.

— Dobrze, Zayn, postaram się — obiecał Louis, będąc przejętym przemową najlepszego przyjaciela — Czy w takim razie będziesz mnie co jakiś czas odwiedzał?

— Nie, spotkamy się dopiero po twojej śmierci. Co nie oznacza, że masz umierać w tej chwili, nie nie... Masz do mnie przyjść jako siwy, szczęśliwy staruszek, zrozumiano? Jest mi szkoda, że zaprzepaściłem szansę bycia przy twoim boku i obserwowania jak z roku na rok przybywa ci lat. Teraz masz dwadzieścia sześć, a ja pamiętam cię jeszcze za czasów, gdy miałeś dwadzieścia trzy — powiedział szczerze Malik, spoglądając szatynowi w oczy.

— Czyli nie będą mnie nawiedzać już żadne duchy, tak? — dopytał Tomlinson, nie mogąc pozbyć się uporczywych myśli z głowy. 

— Dzisiaj odwiedzą cię jeszcze moi przyjaciele. No, jeden z nich to mój wróg, ale to szczegół. Przedstawią ci oni różne perspektywy twojego życia, abyś na ich podstawie mógł wysnuć własne wnioski odnośnie twojego dalszego egzystowania. Wiem, że wybierzesz właściwie.

— Dziękuję, Zayn. Za przestrogę, za spotkanie, za wszystko. Po raz kolejny nie wiem jak ci się odwdzięczyć.

— Twoja przemiana będzie dla mnie wyrazem wdzięczności — wyznał Zayn, a następnie spojrzał na wielki zegar stojący w kącie pokoju — Na mnie już pora. Bywaj, przyjacielu.

— Bywaj, Zayn. Mam nadzieję, że Bóg kiedyś się nad tobą zlituje i zabierze ci tę kulę.

Po rozpłynięciu się mężczyzny w powietrzu w salonie ponownie nastała cisza.

Kilka minut później, Louis uznał, że pewnie to wszystko mu się przyśniło, więc wrócił do łóżka i nie myślał zbyt wiele o tym, co obiecał. W końcu jeśli to był sen, obietnica była nieważna.

***

— Dzieeeeń dobry, Tomlin-small — ze snu wybudził Louisa jakiś nieznajomy głos.

Szatyn ospale podniósł się do pozycji siedzącej, rozglądając się po pokoju, jednak nikogo nie zauważył. W jego sypialni paliła się tylko świeca, którą zapomniał zgasić zanim położył się spać po rzekomej rozmowie z duchem swojego najlepszego przyjaciela.

— Kto mówi? — burknął, przecierając oczy piąstkami — Poza tym, pomyliłeś moje nazwisko, nazywam się Tomlinson — poprawił obcą osobę.

— Dobrze wiem, jak się nazywasz, Lewis. A ty pewnie zdajesz sobie sprawę, kim jestem ja.

— Jesteś w błędzie — stwierdził niebieskooki.

— W sensie?

— Nie znam cię.

— Zayn u ciebie nie był? Przecież- — zająkał się mężczyzna — W takim razie udawajmy, że mnie tu nie było. Niall, imbecylu, jak mogłeś domy pomylić? — ostatnie zdanie nieznajomy wyszeptał pod nosem, lecz Louis wszystko słyszał głośno i wyraźnie.

— Czyli to była prawda? — spytał zdziwiony szatyn, niedowierzając.

— Prawda, że co? — odpowiedział pytaniem obcy mężczyzna, nie wiedząc, o co chodzi niebieskookiemu.

— Zayn naprawdę u mnie był? Jako duch? To nie był sen?

— Dokładnie! Jednak muszę cię zganić - chcesz żebym robotę stracił? Już myślałem, że pomyliłem domy, a to z twoją głową jest coś nie ten teges — wyrzucił z siebie nieznajomy oskarżycielskim tonem.

— Oj, z pewnością. Właśnie gadam z drugim duchem w przeciągu jednej nocy. Jak widać, mam się bardzo dobrze — sarknął Louis, wstając z łóżka — Tak w ogóle, jak mam na ciebie mówić? Ach, jeszcze jedno, pokażesz mi się? Ponieważ nie wiem, czy przypadkiem nie wolisz, żebym wyglądał, jakbym rozmawiał sam ze sobą.

— Jestem Niall - duch przeszłości — odpowiedziała postać, a chwilę później na światło świecy wyszedł powolnym, lecz pewnym, krokiem blondyn trzymając w ręku laskę.

— Też odbywasz jakąś karę? — spytał dwudziestosześciolatek, zwracając uwagę w szczególności na przedmiot, który duch dzierżył w dłoni.

— No coś ty, za kogo ty mnie masz? Wyglądałeś na mądrego gościa, gdy zobaczyłem cię po raz pierwszy. Nie można mieć już jakiejś fajnej rzeczy przy nodze?

— Niczego ci przecież nie zabraniam ani cię nie krytykuję, przestań zachowywać się jak dziecko. Jesteś tylko głupim duchem, posłucham cię, a potem zapomnę o czym opowiadałeś, bo niczego nowego do mojego życia nie wniesiesz — skwitował Louis, nie zdając sobie sprawy, jak bardzo tą wypowiedzią zezłości ducha przeszłości.

— Czy ty siebie słyszysz? Chciałem być miły, ale najwyraźniej z tobą się nie da — warknął Niall, szarpiąc Tomlinsona za rękaw jego piżamy w swoim kierunku — Trzymaj się mocno, bo będzie boleć. — były to ostatnie słowa ducha, nim mężczyźni teleportowali się w inne miejsce.

Owe miejsce na pierwszy rzut oka skojarzyło się szatynowi z dzieciństwem. Mury wielkiego budynku były dziwnie znajome, zupełnie tak, jakby Louis znał ich dokładne rozmieszczenie. Jego wszystkie wątpliwości rozwiały się w chwili, gdy przed jego oczami zaczęła rozgrywać się dramatyczna scena - kłótnia dwójki nastolatków.

— Nie kocham cię, Eleanor, kiedy to zrozumiesz?

— A-ale wyjaśniałam ci, że razem możemy stworzyć coś wspaniałego. Spróbujmy, proszę. Później pozwolę ci odejść.

— Czy ten chłopak to ja? — spytał niepewnie Louis, nie chcąc ponownie zdenerwować ducha.

— A jak myślisz? — odburknął Niall, nie odzywając się więcej ani słowem.

— Jesteś dla mnie nikim! Najszczęśliwszy byłbym, gdybym nigdy cię nie poznał, jesteś natarczywa i ciągle mnie śledzisz! — wykrzyczał młodszy Louis, odwracając się na pięcie i wchodząc do budynku.

To, czego młodszy Louis nie mógł zobaczyć, to była dalsza historia odrzuconej dziewczyny. Szatynka zaczęła powoli iść w stronę zamarzniętego jeziora. Nikt nie mógł jej powstrzymać, ponieważ nikogo wtedy nie było w pobliżu.

— Nie! Eleanor, cokolwiek chcesz zrobić, nie rób tego! — krzyknął starszy Louis, podbiegając do nastolatki i starając się ją zatrzymać, jednak na próżno.

Chwilę później rozległ się głośny śmiech, który, jak mógł się przekonać Louis, należał do Nialla.

— Dlaczego się śmiejesz? Pomóżmy jej! — jęknął błagalnie Tomlinson, nie przestając próbować zatrzymać Eleanor.

— To jest przeszłość, czyli coś, co się wydarzyło.  Eleanor zrobiła to kilka lat temu i jakoś nie wyglądałeś zbytnio na zasmuconego, gdy się o tym dowiedziałeś.

— Skąd możesz wiedzieć jak się zachowywałem kilka lat temu? Po prostu nie zgrywaj się już i mi pomóż!

— Problem w tym, że nawet ja - jako duch przeszłości - nie mam w tej kwestii nic do gadania. To, co obecnie widzisz, jest zwykłą retrospekcją, nie zmienisz dzięki temu biegu wydarzeń — wyjaśnił blondyn, uśmiechając się w stronę mężczyzny, którego początkowo uważał za człowieka bez uczuć, ale jednak się mylił.

W taki sposób Louis był zmuszony patrzeć z bliska na samobójstwo dziewczyny, która podkochiwała się w nim, gdy był nastolatkiem. Nie było to dla niego łatwe przeżycie, ponieważ musiał pogodzić się z tym, że nie może już pomóc Eleanor.

Dziewczyna stanęła na środku jeziora, a następnie skakała po nim tak długo, aż zrobiła się dziura, do której mimowolnie wpadła. Nie próbowała się ratować, cierpliwie znosiła wszystkie trudności, z jakimi przyszło jej się zmierzyć w ostatnich chwilach jej życia. Louis widział w ekspresji jej twarzy każdy ból, był świadkiem jej ostatniego oddechu, oglądając jak chwilę później jej ciało opada na sam dół jeziora.

— T-to wszystko przeze mnie? — spytał roztrzęsiony, dalej nie mogąc się pozbierać.

— Byłeś jej jedyną deską ratunku - liczyła, że jej pomożesz. Kiedy wracała na święta, podczas gdy ty spędzałeś je w internacie, zazdroszcząc jej tego, ona o wiele bardziej wolałaby spędzić święta tam, gdzie ty. Nie chciała wracać do ojczyma, który ją molestował i niejednokrotnie zgwałcił. Była pod jego ciągłą kontrolą - nie mogła mieć kolegów, miała być 'grzeczną córeczką tatusia'. Była również nieszczęśliwie zakochana w tobie i nie twierdzę teraz, że powinieneś był na siłę ją pokochać, ale wystarczyłaby rozmowa. Jestem przekonany, że gdybyś ją wysłuchał, jej życie potoczyłoby się zupełnie inaczej — wyjaśnił Niall, opierając łokieć na swojej lasce.

— Też nie miałem łatwej przeszłości — odparł Louis na swoją obronę.

— Zdaję sobie z tego sprawę. Twój ojciec także nie zasługiwał na ciebie, ponieważ nie pozwalał ci być tym, kim chciałeś być, ciągle cię krytykował, nazywając cię słabeuszem. Starał się wychować ciebie na człowieka silnego, lecz nie zważającego na uczucia innych. Początkowo walczyłeś dla swojej mamy, ale po jej śmierci straciłeś motywację i się temu poddałeś. Dlatego obecnie jesteś taki, a nie inny — na wspomnienie o rodzicielce w kącikach oczu Louisa pojawiły się łzy.

— Nie wiem, skąd wiesz o mnie tyle rzeczy, ale masz rację. Chciałbym zmienić bieg tej historii, ale to niemożliwe — wyznał szatyn, spuszczając głowę.

— Może i nie zmienisz tego, co się wydarzyło, ale teraźniejszość i przyszłość stoją przed tobą otworem. Zayn pewnie wspominał ci, w jaki sposób możesz się poprawić. Posłuchaj go, a twoje życie będzie lepsze. Na dobry początek wpłać jakąś sumę na szczytny cel.

— Nie będę wydawał swoich ciężko zarobionych pieniędzy. Nikt mi ich nie odbierze — ton Louisa uległ zupełnej zmianie, gdy temat przeszedł na pieniądze.

— Czy ty jesteś teraz poważny? Zmarnowałem godzinę żebyś nic z tej lekcji nie wyniósł? — jęknął Niall, łapiąc się za głowę — Cóż, mój czas dobiega końca, będziemy wracać. Mam nadzieję, że moi przyjaciele, z jednym wyjątkiem, przemówią ci do rozsądku, bo na razie zachowujesz się jak kretyn.

Blondyn 'odstawił' Louisa do domu, a następnie wrócił do krainy zmarłych.

***

— Kiedy ta noc idiotów się wreszcie skończy? — marudził Tomlinson po powrocie do swojej sypialni — Tak jak jeszcze część o Eleanor mnie dotknęła, tak morał tej całej wyprawy już nie. Jeśli następny duch ma być taki żałosny, to ja podziękuję.

— Żałosne duchy, żałosne wyprawy. Wszystko jest żałosne, tylko nie ty. A to właśnie siebie powinieneś stawiać na najwyższym szczeblu żałosności — odezwał się głęboki głos, na co Louis wzdrygnął się.

Wyglądało na to, że Niall był najmilszym duchem, który miał go odwiedzić tej świątecznej nocy.

Duch, który stał przed nim obecnie był dużo wyższy od niego i bardziej przerażający. Jego białka oczne miały nienaturalny niebieski kolor, natomiast tęczówki były brązowe. Mimo, że mężczyzna miał twarz misia, z pewnością nie należał do gatunku przyjaznego człowiekowi.

— Więc jak? Przyznasz mi rację czy będziesz stał i trząsł portkami jak ostatni tchórz? — zapytał duch, jednak Louis postanowił zachować milczenie, co okazało się złym wyborem — Odpowiadaj i to już.

— T-tak, masz rację — wydukał przerażony szatyn, nie będąc zdolnym do jakiegokolwiek ruchu.

— Świetnie, że się zgadzamy. Czytałem ostatnio w gazecie, że wspólne poglądy sprzyjają rozwijaniu się znajomości, ale niestety, nie przyszedłem tutaj mówić o takich banałach.

— Jesteś duchem teraźniejszości? — spytał niepewnie dwudziestosześciolatek.

— Jesteś bystry, Louis. Tak, jestem duchem teraźniejszości i nazywam się Liam. A teraz, zmykamy stąd — było ostatnim co wypowiedział duch, zanim złapał Tomlinsona za ramię i bez pytania przeteleportował w inne miejsce.

Kolejnym miejscem, które przyszło szatynowi zwiedzić było... zacisze domowe we własnej postaci. Musiał to być dom osoby biednej, ponieważ Louis nie dostrzegł nigdzie kominka, ze ścian odpadał tynk, a choinka stojąca w rogu pokoju była przystrojona zaledwie czterema bombkami. Można było spostrzec, że właściciel owego domu z pewnością obchodził święta, ale nie na takim poziomie jak inni.

Wtem rozległ się głośny trzask z innego pomieszczenia. Louis natychmiast poszedł w tamtym kierunku, całkowicie zapominając o duchu teraźniejszości.

— H-Harry? — wydukał niebieskooki, widząc przed sobą swojego pracownika zbierającego roztrzaskane szkło z ziemi — Gdzie jest twoja rodzina, przyjaciele?

— Znowu stłukłem kubek. W takim tempie nie będę miał nawet z czego pić, jestem do niczego — westchnął brunet, nie mogąc usłyszeć słów Louisa.

— Dlaczego mnie tu zabrałeś? — Tomlinson zwrócił się do ducha, oczekując odpowiedzi.

— Popatrz na niego, a sam się przekonasz. Nie jestem tutaj od odpowiadania na pytania — warknął Liam, co ostatecznie zniechęciło dwudziestosześciolatka do jakiejkolwiek rozmowy z duchem.

Ponownie skupił swój wzrok na Harrym, który obecnie przygotowywał jakiś napój.

— Wczoraj dodałem mu cynanonu, dziś też, więc jutro muszę dodać coś innego. Szkoda tylko, że nie mam nic innego prócz cynamonu — mówił do siebie zielonooki — A może by tak dodać to? Wprawdzie to ostatnia, ale być może się nada? — gdybał brunet, stojąc nad kubkiem.

— On naprawdę robi dla mnie kawę mimo, że z trudem wiąże koniec z końcem — stwierdził Louis, będąc w szoku.

— Nie, to zdecydowanie nie ten smak. Jutro kupię przyprawę, dodam mu do kawy i ją przyniosę, a jak wrócę z pracy zjem resztkę dzisiejszej zupy.

Louis powolnym krokiem podszedł do garnka, w którym zobaczył wodę z dodatkiem pokrojonej marchewki.

— To jest twój obiad, Harry? Dlaczego codziennie robisz mi tą kawę? Zostaw pieniądze dla siebie i zrób sobie święta, na jakie zasługujesz — polecił mężczyzna, jednak brunet nie mógł go usłyszeć.

— Dzisiaj prawie się uśmiechnąłeś, Lou. Chciałbym, żebyś otworzył się na ludzi, mimo straty swojego najlepszego przyjaciela, któremu ufałeś — westchnął zielonooki, spoglądając na zdjęcie Louisa w ramce stojącej na blacie kuchennym.

— R-robisz to tylko dlatego, żebym się uśmiechnął? — spytał zdziwiony szatyn — Zachowuję się w stosunku do ciebie jak gnojek, jakim cudem ty jeszcze nie zrezygnowałeś ze swojej misji?

— Nie wiesz nawet, jak bardzo chciałbym ujrzeć twój uśmiech. Nie mam pojęcia, czy to właściwe podejście, ale chciałbym, aby twój uśmiech witał mnie każdego dnia, gdy wstanę. Żebyśmy razem zwalczali trudności na naszej drodze. Nigdy nie zostawiłbym cię samego — kontynuował Harry, będąc wpatrzonym w fotografię swojego szefa — Jestem nieszczęśliwie w tobie zakochany. Dlaczego nieszczęśliwie, pytasz? Ponieważ z pewnością nie czujesz do mnie tego samego — spuścił głowę, a z zielonych oczu poleciały łzy.

— J-ja czuję, jakbym przyszedł w złym momencie. Proszę, zabierz mnie stąd — poprosił błagalnym tonem Louis, jednak duch teraźniejszości nie przystał na tą propozycję.

— Jesteś w dobrym miejscu i o dobrym czasie. Zabrałem cię tu po to, byś uświadomił sobie, że jesteś kochany. Wiem, że po śmierci Zayna zamknąłeś się na jakąkolwiek miłość i uznałeś, że nikt nie będzie mógł pokochać cię tak wielką miłością jak on, ale właśnie widzisz przed sobą wielki przykład. Ten mężczyzna naprawdę się o ciebie troszczy. Tak między nami, przyglądałem się mu przez ostatnie dni i on woli jeść suchy chleb niż nie przynieść ci kawy, normalnie jakbyś był jego Bogiem.

— A-ale ja go nienawidzę. Nienawidzę jego kawy. Nienawidzę jego dołeczków. Nienawidzę jego długich nóg. Nienawidzę jego sposobu bycia. Nienawidzę go — zaczął protestować Louis, odwracając się do loczka tyłem.

— Czy to nie jest przypadkiem tak, że sam wzbraniasz się przed uczuciem? — spytał Liam, stając centralnie przed szatynem.

— Niena‐... -widzę go — odpowiedział dwudziestosześciolatek, z trudem nabierając powietrza do płuc.

— Twoje serce nie biłoby tak szybko na jego widok, gdybyś go nienawidził — stwierdził duch, kładąc dłoń na klatce piersiowej Louisa — Nie martwiłbyś się o jego życie oraz o to, czy zdrowo się odżywia, gdyby cię nie obchodził.

— To po prostu zwykła ludzka troska! — odburknął Tomlinson czując, że zbyt dużo jego uczuć wyszło na wierzch.

— Przez ostatnie trzy lata nie zachowywałeś się jak człowiek. Ani trochę — powiedział duch teraźniejszości, zakładając ręce na piersi.

— Wy wszyscy chcecie ode mnie tylko pieniędzy! Nie interesuje was to, co one dla mnie znaczą.

— Są ważniejsze niż ludzie?

W tym momencie Tomlinson zawahał się i wstrzymał się z odpowiedzią. Zwykle odpowiedziałby "tak" bez zająknięcia. Nie czuł, że jest sknerą. Uważał się za osobę rozsądną i oszczędną. Jednak jeśli już trzeci duch zwracał mu uwagę na jego rzekome zapatrzenie w pieniądze to może coś rzeczywiście w tym było?

— M-może tak — było odpowiedzią Louisa.

— Musisz w końcu się ocknąć. Jeśli nadal będziesz zachowywał się w ten sposób wszyscy od ciebie odejdą. Nawet Harry, który wygląda na silnego mężczyznę, nie wytrzyma. Może sobie wmawiać, że się zmienisz, ale po pewnym czasie - nie widząc rezultatów - zostawi cię.

— Nie robię nic złego! Dajcie mi wszyscy spokój! — krzyknął Tomlinson, a chwilę później upadł na kolana i zaczął szlochać.

Było to coś zdecydowanie odmiennego dla szatyna, ponieważ ostatni raz płakał na pogrzebie Zayna trzy lata temu. Pierwszy raz od tamtego dnia wyrzucił z siebie cały ból, który towarzyszył mu po stracie najlepszego przyjaciela. Zrozumiał, że przez cały czas żył jakby za ciemną kurtyną, która koiła jego ból i pozwalała pozostać jego uczuciom w ukryciu.

— Czas na nas. Złap mnie za rękę, zaraz ponownie znajdziesz się w swojej sypialni — odezwał się Liam, niepewność była słyszalna w jego głosie. Najprawdopodobniej nie spodziewał się takiego biegu wydarzeń.

Louis otarł łzy, podniósł się z kolan, a następnie chwycił ramię ducha. Sekundę później stał w swojej sypialni, jednak całkiem sam.

***

Długie oczekiwanie na ostatniego ducha, który miał go jeszcze odwiedzić dzisiejszej nocy, spowodował, że Louis poczuł nagłą chęć zobaczenia twarzy swoich najbliższych.

Na chwiejnych nogach dotarł do szafy, w której trzymał pudełko ze zdjęciami. Wziął je do ręki, a następnie usiadł na łóżku. Zapalił następną świecę ze względu na to, że poprzednia się wypaliła, a dokładnie chwilę później trzymał kaganek nad pudełkiem, oświetlając je.

— Mamo, nawet nie zdajesz sobie sprawy, jak bardzo mi cię brak — szepnął, otwierając pudełko i widząc jako pierwsze swoje zdjęcie z dzieciństwa w objęciach rodzicielki — Chciałbym, abyś tu ze mną była. Doradziłabyś mi, jak mam się zachować.

— Zayn, ile bym dał, żebyś był tu ze mną. Oddałbym wszystkie moje pieniądze, gdybym w ten sposób mógł przywrócić cię do życia — wyszeptał, przykładając zdjęcie najlepszego przyjaciela do swojego policzka.

Przez następną godzinę szatyn przeglądał pamiątki, które zostały mu po najbliższych. Nie obyło się bez łez, szczególnie na widok zdjęć matki i Zayna. Louisowi było ciężko pogodzić się z tym, że sam musiał podjąć wybór i tak naprawdę nie miał komu się wygadać.

Jego życzeniem na te święta było, aby ktoś pokazał mu właściwą drogę, którą ma iść, a następnie pilnował, by z niej nie zboczył.

***

— Witaj, Louis. Nazywam się Simon Cowell i jestem duchem przyszłości. Przestań się mazać, ponieważ czekają cię dzisiaj niesamowite atrakcje. Mamy pewne miejsce do zwiedzenia — nagle w obezwładniającej ciszy rozległ się głęboki głos.

— Zabieraj mnie gdzie chcesz, nic mnie już nie zdziwi — odparł beznamiętnie Tomlinson, podnosząc się z miejsca i odkładając pudełko na łóżko.

— Jestem pewien, że ci się spodoba — powiedział tajemniczo duch, a następnie mocno ścisnął ramię mężczyzny i teleportował go w inne miejsce.

Miejsce, które przyszło odwiedzić szatynowi jako ostatnie, było ciemne i ponure, lecz jednocześnie mroczne. Niebo było wręcz czarne, wkoło nie znajdował się żaden człowiek. Louis zaczął powoli iść przed siebie, choć nie ukrywał faktu, że się boi.

Przemierzając ten dziwny teren, niebieskooki natrafiał na coraz to więcej ludzkich grobów, więc zrozumiał po jakimś czasie, że znajduje się na cmentarzu.

— D-dlaczego jesteśmy na cmentarzu? — wydukał, odwracając się w stronę ducha, jednak jego już tam nie było.

Chwilę później szatyn poczuł mocne kopnięcie w brzuch, przez co przewrócił się do tyłu, jednocześnie wpadając do jakiegoś dołu.

— Co to miało znaczyć? — krzyknął szatyn, próbując się wydostać, jednak na próżno.

Duch mu nie odpowiedział, więc Louis zaczął rozglądać się po wykopie. Gdy stawiał kolejne kroki coś stukało pod jego butami, ale nie patrzył w dół, bojąc się, co zobaczy.

Ostatecznie Tomlinson policzył do dziesięciu, a następnie spuścił wzrok spostrzegając, że przez cały czas stał na trumnie. Trumnie, w której leżał on sam, ponieważ jego imię i nazwisko było na niej wyryte.

— Dlaczego ja nie żyję? Dlaczego mnie tu wrzuciłeś? — wołał niebieskooki, aż w końcu został usłyszany przez ducha przyszłości i teleportowany w inne miejsce - tym razem pojawił się na jednej z londyńskich uliczek.

Chwilę zajęło szatynowi zrozumienie, że znalazł się przed swoim własnym domem, przed którym stało obecnie mnóstwo osób.

— Kto weźmie wazę? — spytała pewna kobieta, trzymając w rękach pamiątkę po jego mamie.

— Zostaw moją wazę! — zawołał Louis, natychmiast biegnąc w kierunku blondynki — To waza należąca do mojej mamy, nie możesz jej sprzedać!

— Ja! — zawołał jakiś mężczyzna, a gdy został poproszony na scenę, Tomlinson rozpoznał w nim Harry'ego, tyle że pięć lat starszego.

— Harry, dlaczego-

— Ten stary zgred nigdy nie był dla mnie miły. Uważam, że zasługuję na jakąś nagrodę po pięciu latach pracowania u niego i znoszenia jego humorków. W końcu stanę się bogaty, którym zawsze pragnąłem być — przemówił brunet, a następnie zszedł ze sceny z wazą w rękach.

Louis nie mógł uwierzyć w to, co rozgrywało się przed jego oczami. Czy naprawdę jego przyszłość zapowiada się w ten sposób? Czy nikt nie będzie za nim tęsknić, nikt nie uroni ani jednej łzy, gdy zniknie z tego świata? Czy wszystkim będzie zależało tylko i wyłącznie na dorobku jego życia?

— Kto weźmie łóżko?

Licytacje toczyły się dalej, lecz Tomlinson nie był w stanie dłużej ich oglądać. Mimowolnie zaczął iść przez główną ulicę Londynu, podsłuchując ciche rozmowy mieszkańców na swój temat.

— Tomlinson zmarł wczoraj wieczorem, słyszałeś?

— Tak i cieszę się z tego powodu. Po tym, jak zachowywał się w stosunku do innych zasługiwał na śmierć.

— Ten sknera z domu towarowego zmarł wczoraj, cieszmy i radujmy się!

— O jednego głupiego człowieka mniej!

Louis nie chciał dłużej słuchać tych wszystkich oszczerstw, które dotyczyły jego osoby. Pragnął wydostać się z własnej wizji przyszłości, jednak nie zapowiadało się, że duch się nad nim zlituje.

— Dlaczego ich nie słuchasz? Mówią najszczerszą prawdę o tobie — nagle przy jego boku pojawił się Simon — Najbardziej podoba mi się nazywanie ciebie skałą. W końcu nie masz serca, skały tak samo. Trafne określenie — wyszeptał do jego ucha, przez co Louis poczuł się jeszcze gorzej niż przed chwilą.

— Nie jestem skałą — odpowiedział szatyn, starając się nie rozpłakać.

— Oj, jesteś, Tomlinson. Gdybyś nie był, nie spotkałbyś mnie, a ja nie zabrałbym cię w to urokliwe miejsce. Przejrzyj w końcu na oczy — kontynuował mężczyzna — Pewnie boli cię, że nawet Harry nie będzie za tobą tęsknić. Nie dziwię mu się, ile można wytrzymywać z taką osobą jak ty.

— A-ale ja zacznę być miły — targował się Louis.

— Bycie miłym to nic wielkiego. Zawsze można udawać. Pokaż to przez czyny, wtedy rzeczywiście będę mógł to zaliczyć jako zmianę.

— Co jeśli nie potrafię? Nie potrafię długo się uśmiechać, bo się tego wstydzę. Mój ojciec wmówił mi, że uśmiech mam wykorzystywać tylko w celach zawodowych, aby przekonać klientów i naprawdę, za każdym razem jak bardzo chciałbym okazać jakąkolwiek radość, coś mnie blokuje.

W mojej głowie codziennie toczy ze sobą bitwę mnóstwo myśli; co powiedzieć, a co zachować dla siebie. Może po prostu nie widzę tego, że sprawiam komuś przykrość, ale naprawdę się staram.

Uznałem kiedyś, że jeśli nie potrafię przekazywać pozytywnych uczuć, to może negatywne nie będą złym wyborem. W rezultacie odsunąłem od siebie wszystkich, bo zacząłem nienawidzić cały świat.

Teraz dostrzegam wszystkie błędy, które popełniłem, ale nie naprawię ich w jedną noc. Przepraszam za wszystko, co zrobiłem tym ludziom, za każde wrogie spojrzenie w ich stronę i każde złe słowo — przemówił Tomlinson, spuszczając głowę.

Po uzewnętrznieniu się Louis poczuł znaczną ulgę. Wszystkie emocje, które zbierały się w nim od dzieciństwa opadły na dobre. Czuł się wolny, wierzył w to, że wszystko się ułoży. W końcu został mu jeszcze Harry, któremu musiał szczególnie podziękować. Miał również nadzieję, że Styles będzie chciał mu pomagać w stawaniu się lepszym człowiekiem.

— Możemy wracać do teraźniejszości? Mam robotę do wykonania — odparł pewnie szatyn, na co Simon bez pytania pociągnął go za rękaw piżamy i teleportował do sypialni.

***

Rok później

— Harry, kochanie, zapomnieliśmy o indyku! — zawołał Louis, wchodząc do kuchni, gdzie loczek przygotowywał świąteczne potrawy.

Brunet wyglądał nieziemsko podczas przyrządzania wigilijnego deseru z włosami spiętymi w koczka, które zdążyły mu urosnąć przez ten rok oraz w różowym fartuszku. Louis podszedł do mężczyzny, kładąc dłonie na jego talii, brodę opierając na jego barku. Pocałował go delikatnie w policzek, a następnie wsłuchał się w jego słowa.

— Poszedłbyś po niego? Zdaje mi się, że sklep u Kate jest jeszcze otwarty.

— Powtarzamy historię sprzed roku, co? — zażartował niebieskooki, wspominając sytuację, która miała miejsce rok temu.

— Można powiedzieć, że tak. Wyjątkiem jest to, że nie jesteś w piżamie, nie pukasz do mnie o czwartej nad ranem i nie mówisz czegoś w stylu: "Hej, Harry. Wiem, że jest bardzo wcześnie, ale chciałbym wprosić się do ciebie na święta, bo cię potrzebuję" — odparł Harry, uśmiechając się na wspomnienie Louisa w pogniecionej piżamie i kapciach i z indykiem w rękach.

— Nie przytaczaj moich słów, były żenujące — jęknął Louis, chowając głowę w zagłębieniu szyi swojego partnera.

— Były urocze. To wcale nie tak, że wpuściłem cię do domu ze względu na to, żebyś nie zmarzł na dworze.

— Kochałeś mnie od samego początku, nie zgrywaj się — powiedział Louis, zaczynając łaskotać bruneta.

—Lou- -eh, przeszkadzasz mi — wydusił mężczyzna między salwami śmiechu.

— Nie potrzebuję tych wszystkich potraw, gdy mam ciebie — wyszeptał Tomlinson do ucha swojego ukochanego.

— Och, ty mój romantyku — westchnął Harry, składając słodki pocałunek na ustach szatyna — Idź do tego sklepu, bo rzeczywiście nam wszystko wykupią.

Louis posłusznie wyszedł z kuchni, założył płaszcz oraz opatulił się szalem, a następnie opuścił dom.

Idąc główną ulicą Londynu rozmyślał nad tym, jak bardzo zmieniło się jego życie w ciągu roku. Po wizycie czterech duchów, w tym jego przyjaciela Zayna, pojął wiele rzeczy. Zrozumiał, że nie warto ukrywać swoich uczuć oraz, że nie można zamykać się na jakieś szablony. Powinno się być otwartym na różności, bo to właśnie one często przynoszą nam szczęście w życiu.

Gdyby duchy nie otworzyły mu oczu rok temu, zapewne nadal tkwiłby w swojej bańce skąpstwa i nienawidzenia świata. Najprawdopodobniej skończyłby dokładnie tak, jak przedstawił mu to Simon - znienawidzony przez społeczeństwo oraz zapamiętany jako ten najgorszy.

Nie związałby się z Harrym i już nigdy nie uśmiechnąłby się prawdziwie i szczerze. Brunet zgodził się pomagać mu w stawaniu się lepszym człowiekiem i mocno w niego wierzył. To głównie jego wiara sprawiła, że Louis cokolwiek osiągnął.

— Wesołych Świąt, panie Tomlinson! — z zamyślenia wyrwały go głosy małych dzieci, które również spacerowały po głównej ulicy Londynu — Zaśpiewa pan z nami jedną piosenkę? Prosimyy...

— Wesołych Świąt, dzieciaki. To oczywiste, że z wami zaśpiewam. Jestem zawodowym śpiewakiem — zażartował mężczyzna, czym wywołał śmiech u maluchów — Silent night, holy night... — zaczął śpiewać, a dzieci do niego dołączyły.

Patrząc z perspektywy czasu na swoje życie, szatyn doszedł do wniosku, że przez trzy lata nie żył, tylko egzystował we własnym świecie, który chronił go przed bólem i cierpieniem. Teraz, mimo, że szansa na te dwie przykrości była dużo większa, niż gdy znajdował się w swojej bańce, Louis się nie bał. Miał Harry'ego oraz nowych przyjaciół, których poznał stosunkowo niedawno i wiedział, że wszystko będzie dobrze. I pomyśleć, że wszystko stało się w święta, które szatyn pokochał, gdy tylko spędził je z Harrym.

To z pewnością była sprawka świąt. W końcu święta tak mają, prawda?

***
Oto on! Najbardziej i najdłużej wyczekiwany przez Was one shot!

Mam nadzieję, że Wam się spodobał, ponieważ spędziłam nad nim duuuużo czasu.

Jeśli nie znacie mojej historii - w lipcu zaczęłam go pisać, nie zapisałam go na komputerze i jak we wrześniu zniszczyłam sobie nieodwracalnie telefon to wszystko straciłam... Jestem pewna, że gdyby nie ta sytuacja, one shota dostalibyście dużo wcześniej.

Ale! Nie mam na co narzekać, ponieważ czuję, że ta wersja one shota wyszła mi lepiej niż poprzednia hahah

Życzę Wam wesołych świąt w rodzinnym gronie, wielu prezentów, dużo dobrego jedzonka oraz jak największego uśmiechu na ustach!

Kocham Was, Wasza Anja xxx

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top