SPOTKANIE [Reaper76]
Kiedyś wydawało mu się, że miłość jest wieczna.
Mimo tej wojny, którą prowadzili. Mimo tych wszystkich ludzi, których wciąż tracili. Mimo tego, że wiele z tych osób było jego przyjaciółmi. Miłość wciąż trwała.
Szybko jednak dowiedział się, że nic nie jest wieczne. A kiedy umiera twoja druga połówka, miłość umiera razem z nią. Zostaje tylko chłód. Chłód i cień.
Wydaje się, że świat się wali. Wszystko rozpada się na molekuły, z tobą na czele. Miłość ginie, zostawiając po sobie jedynie niezniszczalne pomniki, których żaden kwaśny deszcz nigdy nie dopadnie. Ale skoro ciebie i tak już nie ma, to po co masz wychodzić z cienia? Znacznie łatwiej jest się nie ujawniać i na zawsze stać się jego częścią.
Co jednak, jeśli okaże się, że twoja miłość wciąż żyje?
-*-
Nie biegł. Nie miał po co. Teraz przecież posiadał te nowe supermoce. A jego strój tak czy siak kompletnie nie nadawał się do biegania.
Tak więc nie biegł. Szedł spokojnie, trzymając ciężkie pistolety w opuszczonych wzdłuż tułowia rękach. Spokojnie, a jednak coś w jego chodzie wydawało się nie w porządku.
Plan nie wypalił. Można się było tego spodziewać, początki zawsze są trudne, nie istniało jednak nic, co denerwowało tego mężczyznę tak bardzo, jak porażka.
Szedł spokojnie, przechylając się lekko na prawą stronę. Mierząc otoczenie pełnym nienawiści wzrokiem, schowany pod przerażającą maską i ciężkimi czarnymi ubraniami. Oddychał głośno i świszcząco, jakby coś dostało mu się do płuc. Albo jakby był ciężko ranny.
Kto by się spodziewał, że żołnierzyki z Overwatcha podejmują jeszcze jakiekolwiek działania? Po tym wszystkim? Kto mógł to przewidzieć?
Zatrzymał się, kiedy głośny, świszczący oddech przeszedł w ciężkie sapanie. Schował jeden z pistoletów do kabury i delikatnie musnął wierzchem palców lewy bok. Szybko pożałował tej decyzji. Wzdrygnął się, sycząc przez zęby i ponownie chwytając za broń.
Wydawało mu się, czy słyszał kroki? Gdzie ci palanci, których nazywał wspólnikami? Udało mu się uspokoić oddech, nie ruszył się jednak z miejsca. Teraz był już absolutnie pewien - ktoś biegł w jego kierunku. Ale z której strony? Zanim zdążył odpowiedzieć sobie na to pytanie, kroki ucichły.
Spróbował wyostrzyć słuch, jednak rozdzierający ból w boku i pulsująca w uszach krew skutecznie mu to utrudniały. Mimo to żołnierska intuicja go nie zawiodła. Odwrócił się, dosłownie w ostatnim momencie, i wymierzył jeden z pistoletów w intruza.
- Rzuć broń! - usłyszał chrapliwy głos stojącego przed nim zamaskowanego mężczyzny.
Poczuł się, jakby krew zamarła mu w żyłach. Jednak martwi ludzie nie przejmują się już tak przyziemnymi sprawami, jak ich brak pulsu.
Spotkanie na tym pobojowisku drugiego trupa na pewno nie należało do rzeczy, których się wtedy spodziewał. I zdecydowanie nie był na to gotowy.
- Rzuć broń, powiedziałem! - Mężczyzna nie opuszczał swojego karabinu. - Za chwilę zjawią się tu posiłki. Nie masz szans na ucieczkę, więc dobrze radzę, rzuć broń!
Uśmiechnął się ponuro, jednak przeciwnik nie był w stanie zobaczyć tego przez jego maskę. Więc tak chcesz się bawić, harcerzyku? Raz jeszcze zmierzył go wzrokiem. Stary Jackie ani trochę się nie zmienił. Co tylko sprawiało, że to, co miał zamiar z nim zrobić, było jeszcze bardziej bolesne. Martwi jednak nie czują żadnych emocji.
Nie zważając na ból, mężczyzna błyskawicznie wykonał skok w bok, zmieniajac się w cień. Przeciwnik wypuścił salwę, jak jednak miał zranić coś niematerialnego? Jak miał zabić trupa?
Zmaterializował się za jego plecami, sprzedając mu soczysty cios w plecy. Kopnięciem wytrącił mu z dłoni karabin i wycelował własne pistolety w leżącego pod nim rozbrojonego przeciwnika.
- Jakieś ostatnie słowa, harcerzyku?
Zmarszczki na czole żołnierza wygładziły się lekko. Mimo że przeciwnik był zamaskowany, mężczyzna mógł zobaczyć, jak ten mruga ze zdziwieniem oczami. Zbyt często miał okazję to oglądać.
Ramiona leżącego pod nim wroga opadły, a on sam zdawał się odzwierciedlać te same emocje, które zżerały od środka człowieka, który za chwilę miał stać się jego katem.
- Gabe...?
Skrzywił się lekko na dźwięk przezwiska, którego nie słyszał od tak dawna. Jednak, prawie z ulgą, stwierdził, że wcale się za nim nie stęsknił. Nawet nie drgnął, kiedy jego przeciwnik opadł całym ciałem na brudną posadzkę. Chwilę potem szybko się poprawił. Opuścił lewą rękę wzdłuż boku, wciąż płonącego żywym ogniem, i wycelował drugi z pistoletów w głowę przeciwnika.
- "Gabe" nie żyje, Jacku Morrisonie. Tak samo jak ty. A martwi powinni pozostać w swoich grobach.
Po tych słowach wystrzelił. Zapomniał jednak o jednej ważnej rzeczy.
Martwej osoby nie da się zabić po raz drugi. Martwa miłość może za to odżyć na nowo.
------------------------------
A/N: Nie mam zielonego pojęcia, co się tutaj dzieje. W mojej głowie po prostu narodził się ten oto pomysł, no to czemu by go nie spisać? No nie wiem, wyszło trochę poplątane, tak to jest jak celowo unika się nazywania rzeczy po imieniu. No to ten, dajcie znać w komentarzu czy w ogóle chcecie jeszcze jakieś opka, czy jednak dno, duh, usuń się. Aye.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top