SPOKÓJ [Mercy76]

Requested by czy_tel_nic_zka.

Ta nuta to tak nieironicznie. Kocham ją.

-------------------

Starzał się. Nie miał nawet kogo oszukiwać. Starzał się z każdym dniem, z każdym dniem odczuwając to coraz bardziej - zarówno fizycznie, jak i psychicznie.

Więcej myślał. Oj, więcej. Czy myślał o tym, że śmierć byłaby lepszym rozwiązaniem? Ha. Nieraz. Lecz, chociaż myślał o tym często, wciąż nie wiedział, czy natychmiastowa śmierć była tą lepszą opcją. Drugą była możliwość zestarzenia się w otoczeniu ludzi, których szczerze kochał. Ale... czy w ogóle miał takie luksusy? Czy zasłużył na tych wszystkich ludzi? Coraz częściej wydawało mu się, że nie.

Jednak to właśnie ze względu na nich próbował ukryć emocje, które go dręczyły. To tylko dla tego grona osób za dnia odganiał czarne myśli tylko po to, żeby mierzyć się z nimi w nocy. Nie zawsze mu to jednak wychodziło.


Ostatnimi czasy przyłapywał się na obserwowaniu Tracer. Czy to podczas regularnych treningów, stojąc za szybą i oglądając dziewczynę z góry, czy podczas akcji, zwyczajnie się na nią zagapiając. Sam siebie często za to karcił, bo o ile nadzorowanie treningów było w pewnym sensie potrzebne, o tyle w tym drugim przypadku stawał się po prostu zagrożeniem dla samego siebie i drużyny, która przez jego nieuwagę mogła wypaść z rytmu.

Mimo to nie był w stanie przestać. Oglądając dziewczynę, obserwując jej ruchy, słysząc jej śmiech, czuł dziwną melancholię... Sam nie wiedział.

-*-

To był właśnie jeden z tych dni. Stał w pokoju kontrolnym, obserwując przez wielką szybę akcję rozgrywającą się około dwóch pięter niżej. Tracer vs. Genji, jak tamtego pamiętnego dnia, kiedy kadetka Oxton była jeszcze tylko kadetką Oxton...

- Robi wrażenie, co? - usłyszał delikatny, kobiecy głos tuż obok siebie.

Drgnął, zaskoczony i odwrócił głowę. Kobieta stała tuż obok niego, również spoglądając w dół, na rozgrywającą się pod nimi walkę.

Uśmiechnął się i westchnął cicho.

- Angela. Długo tu stoisz?

Spojrzała na niego, odwzajemniając uśmiech.

- Weszłam kilka minut temu. Wydawałeś się zamyślony, nie chciałam ci przerywać. - Jej wzrok znów powędrował w dół, na Tracer, po raz kolejny zręcznie unikającej ostrza przeciwnika. - Nie wyszła z kondycji, co? Genji też radzi sobie całkiem dobrze.

Nie odpowiedział. Znów westchnął, wbijając wzrok niby to w walkę, ale jednak... tak naprawdę wcale na to nie patrzył. Myślami wędrował do zupełnie innych walk, między kompletnie innymi osobami.

Mercy obdarzyła go tajemniczym spojrzeniem, po czym pokiwała głową, odgarniając kosmyk włosów za ucho. Następnie przechyliła się lekko, kładąc głowę na ramieniu męźczyzny.

- Ostatnio często się zamyślasz, Jack. - Odszukała wzrokiem punkt, w który wpatrywał się jej towarzysz. Tracer potrzebowała chyba czasu, żeby podładować akcelerator. Genji zdobył nad nią przewagę.

Słysząc jej słowa, Morrison spiął się wyraźnie. Jego ramię przestało być komfortowym miejscem do trzymania głowy, ale Mercy postanowiła dzielnie to przetrzymać.

- Aż tak to widać? - Uśmiechnął się niewyraźnie. To tyle z ukrywaniem się. Cóż. Zawsze był raczej otwarty jeśli chodziło o emocje, a starego psa trudno już nauczyć nowych sztuczek...

Pokiwała delikatnie głową i złapała mężczyznę za umięśnione ramię.

- Co cię trapi? - Zaczęła gładzić go lekko po ręce, powoli, w miarowym rytmie.

Nie odpowiedział, wciąż wpatrując się w jeden punkt. Pod wpływem jej dotyku zaczął się jednak powoli rozluźniać.

Uśmiechnęła się lekko, nie zaprzestając ruchu. Milczała jeszcze chwilę, nie chcąc zasypywać mężczyzny pytaniami, po czym znowu podjęła:

- Tęsknisz za tym? - Ruszyła lekko głową, wskazując brodą na szalejącą pod nimi Tracer. - Za byciem twarzą Overwatch?

Spojrzał na nią wyraźnie zdziwiony, marszcząc brwi. Zaraz jednak parsknął cichym śmiechem, kręcąc głową z czymś na kształt rozbawienia.

- Nie, nie... to nie to. - Lecz czy aby na pewno? Właściwie... właściwie to nie był pewien. Możliwe.

Kobieta wyczuła niepewność żołnierza i przestała gładzić jego rękę, spoglądając na niego z typowym dla siebie lekarskim zatroskaniem. "Wszystko w porządku? Chodź, powinnam ci to opatrzyć."

- Och, Jack... - Westchnęła cicho i objęła jego ramię, przytulając się do niego. Czując to, mało mu serce nie pękło. - Wszyscy się o ciebie martwią. Z nikim nie rozmawiasz, ciągle chodzisz zamyślony, mniej jesz... - Znów oparła głowę na jego ramieniu. I choć wbijała mu lekko brodę w bark, nie dbał o to. To nie to go w tamtym momencie bolało. - A do tego ewidentnie nie sypiasz zbyt dobrze. - Podniosła głowę i objęła twarz żołnierza dłonią, kciukiem gładząc go delikatnie pod okiem, ozdobionym ciemnym worem. Mężczyzna drgnął lekko, ale nie uciekł przed jej dotykiem. Odwrócił jedynie wzrok, bojąc się spojrzeć kobiecie w oczy. - Proszę, powiedz, co ci jest?

Zacisnął usta, wciąż na nią nie patrząc. Angela nie puszczała jego twarzy, gładząc go lekko po policzku, ostrożnie, uspokajająco. Kąciki ust Jacka drgnęły lekko, ale nie można było nazwać tego uśmiechem. Raczej niekontrolowanym skurczem.

- Ja... - Zdobył się w końcu na to, żeby spojrzeć jej w oczy. - Ja już nie wiem, Angela. Nie wiem.

Nie zaprzestała ruchu, a nic w jej wyrazie twarzy ani tonie głosu się nie zmieniło. Wciąż była oazą spokoju, prawdziwym aniołem, przynoszącym ukojenie nawet tym najciężej rannym. Ale czy na nim to zadziała?

- Czego nie wiesz, Jack? - ściszyła głos, ale to tylko zadziałało jeszcze bardziej kojąco. Cholera. Wiedziała, jak radzić sobie z cierpiącymi.

Jeszcze mocniej zacisnął usta i przykrył oczy dłonią, kręcąc głową.

- Nie wiem... nic już nie wiem. - Czuł, jak jego skorupa pęka. Nie chciał tego, ale z drugiej strony czuł też, że przy tej kobiecie był bezpieczny. Że mógł się przed nią otworzyć. Zresztą mało razy rozmawiał z nią o swoich problemach? Nie. I to był tylko kolejny raz... tak przynajmniej usiłował sam siebie przekonać. - Mercy... ja już nie wiem, czy warto to dłużej ciągnąć. - Opuścił głowę, wciąż zakrywając oczy dłonią. - Chyba... chyba jestem już na to za stary.

Przeniosła rękę na jego ramię i znów zaczęła delikatnie gładzić go dla uspokojenia.

- Chcesz przejść na emeryturę? - Przez chwilę usłyszał w jej głosie troskę, zaraz jednak powróciła do swojego spokojnego tonu.

Umilkł na dłuższą chwilę, myśląc nad odpowiedzią. Wahał się, czy wyrzucić z siebie wszystko, co go dręczyło, czy jednak jej tego oszczędzić. W końcu jednak zrezygnował z dalszej walki. Był już zbyt zmęczony.

- Nie wiem - wyznał. Opuścił bezwładnie dłoń, odsłaniając oczy. I posłał kobiecie żałosne, zagubione spojrzenie cierpiącego człowieka. Spojrzenie, z którego była w stanie wyczytać wszystko, zanim mężczyzna ponownie otworzył usta. - Nie wiem, może tak. Ale raczej nie o to mi chodzi. Czasem... - znów się zawahał, tym razem jednak na krótko - czasem chciałbym, żeby to skończyło się już... na dobre.

Wpatrywała się w niego w milczeniu. Przez twarz Jacka przeszedł cień, który mógł równie dobrze być cierpieniem jak i strachem, a nawet mieszanką obu tych emocji. Uciekł przed wzrokiem kobiety i wziął głeboki wdech, próbując się uspokoić i przywrócić twarz do normalnego, obojętnego stanu. To właśnie wtedy Angela stanęła lekko na palcach i objęła szyję żołnierza ramionami, przytulając się do niego mocno.

Zaskoczony Jack wykonał krok do tyłu, ale szybko odwzajemnił uścisk. Poczuł, jak Angela przesuwa dłonią po tyle jego głowy, wplatając palce w jego włosy.

- Jack... - Złożyła na skroni mężczyzny delikatny pocałunek i znów przebiegła ostrożnie palcami przez jego włosy. - Już dobrze. Nie duś tego w sobie.

Nabrał gwałtownie powietrza przez nos, ale było już za późno. Kojący głos kobiety, jej zapach, dotyk jej dłoni na tyle jego głowy, jej usta na jego skroni i wszystko to naraz sprawiły, że zwyczajnie pękł. Wtulił twarz w jej ramię i rozpłakał się jak mały chłopiec, kurczowo ściskający spódnicę matki. A ona przez cały czas głaskała go i szeptała mu do ucha słowa otuchy.

- Już dobrze... - mówiła cicho, przesuwając dłonią po jego plecach. - Już dobrze, Jack, jestem tutaj. I wreszcie rozumiem. Wszystko będzie dobrze...

I w tamtym momencie chyba naprawdę wierzył, że wszystko może pójść dobrze. Że się ułoży, że przestaną dręczyć go natrętne myśli i koszmary. Ta kobieta była w stanie wszystko to odgonić. Przynajmniej na chwilę.

Długo nie mógł się w pełni uspokoić - przynajmniej tak mu się to wydawało - ale w końcu mu się udało. Wziął kilka głębszych wdechów i wyprostował się, uciekając wzrokiem. Nie był w stanie spojrzeć Angeli w oczy.

Znów objęła jego twarz dłońmi, tym razem obiema, i delikatnie otarła jego policzki z pozostałych śladów łez.

- Nie wierzę, że przechodziłeś przez coś strasznego, a ja tego nie zauważyłam. - Próbował powiedzieć, że to nie jej wina, ale wyczuła jego zamiary i przytknęła mu palec do ust. - Nie. Taka jest prawda. Z drugiej strony... świetnie się trzymałeś.

Zdobył się na spojrzenie i wbił w kobietę zdziwiony wzrok. Widząc to, Angela uśmiechnęła się smutno.

- Jesteś naprawdę silny, Jack. Wiem, że myślisz inaczej, ale tak właśnie jest. Każdy ci to powie.

Uciekł spojrzeniem i wbił wzrok w podłogę. Na dłuższą chwilę zapanowało między nimi milczenie, którego Angela najwyraźniej nie chciała przerywać. Być może dawała mu moment na przetrawienie całej sytuacji.

- ... nie powiesz reszcie? - odezwał się w końcu.

Nadeszła jej kolej, aby spojrzeć na niego z zaskoczeniem.

- Zrób to dla mnie, Angela. Nie chcę ich martwić.

Uśmiechnęła się uspokajająco i położyła dłonie na jego ramionach. Następnie wspięła się na palce i złożyła na czole mężczyzny delikatny pocałunek.

- Dobrze. - Zgodziła się. - Cała ta rozmowa pozostanie między nami. Masz mi jednak obiecać, że będziesz mówił mi o wszystkim, co cię dręczy - dodała stanowczo.

Zdobył się na krzywy uśmieszek, najbardziej szczery ze wszystkich, na jakie udawało mu się ostatnimi czasy zdobyć.

- Oczywiście, pani doktor.

Czy ta kobieta była w stanie mu pomóc? W tamtym momencie chciał, aby tak było i głęboko wierzył, że było to możliwe. Kto wie, może właśnie ona była jego osobistym aniołem stróżem?

Gdzieś na sali pod nimi młoda dziewczyna krzyknęła triumfalnie, kiedy w końcu udało jej się wytrącić przeciwnikowi broń i przygwoździć go do ściany.

-----------------------------

A/N: ... cóóóóż... mam nadzieję, że lubisz angst.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top