LEKARSTWO [Mercy76]
Takie spóźnione kondolencje i prezent na osłodzenie dla shipperów Mercy76 po wyjściu Baseta.
Pamiętamy [*]
AU: Highschool z perspektywy nauczycieli
Requested by czy_tel_nic_zka.
(Wiem, że nie mogłaś się doczekać. Mam nadzieję, że się doczekałaś ;=;)
W sumie to nawet nie wiem, czy opo spełnia wymagania... bo niby ten highschool jest, ale jednak a tle, a ten fluff to też nie wiem... ale mam nadzieję, że chociaż ship dobry XDXD
PLZ, ZANOTUJCIE SOBIE, ŻE TO OPOWIADANIE NIE MA ŻADNEGO KONKRETNEGO UMIEJSCOWIENIA CZASOWEGO! WINSTON JEST DYREKTOREM (przywódcą), GABE JEST... GABE'EM, NIE REAPEREM, A OMNIKI SĄ LUDŹMI. TAK WIĘC TRAKTUJCIE TO OPKO NA LUZIE, OK? DZIEKI ;u;
-----------------------------
- Jack? Jack! - Pstryknięcie palcami ostatecznie wyrwało go z zamyślenia, w które wpadł.
Anglista zamrugał oczami, usiłując przypomnieć sobie, gdzie się tak w sumie znajduje, kim jest i dlaczego w ogóle pozwolił sobie na takie odpłynięcie. Odpowiedzi na szczęście zaraz przyszły mu do głowy. Był w pokoju nauczycielskim, miał okienko i sprawdzał wyjątkowo tragiczne kartkówki. Przez zmęczenie i ciężką rozpacz, która go ogarnęła, musiał na chwilę przysnąć na siedząco. Choć wcześniej w pomieszczeniu nie było nikogo prócz niego, teraz światło przysłaniała mu sylwetka barczystego mężczyzny, który jeszcze przed chwilą pstrykał mu palcami przed twarzą.
Winston był zarówno wysokim, jak i szerokim, włochatym i aparycją przypominającym nieco goryla facetem. Pełnił w szkole, w której Morrison próbował wbić niewdzięcznym gówniarzom do głowy co nieco gramatyki i literatury angielskiej funkcję dyrektora, jak i również nauczyciela fizyki i chemii. W tamtym momencie jednak najwyraźniej również miał okienko, bo zamiast robić jakiejś rozwrzeszczanej klasie niezapowiedzianą kartkówkę, stał przed Jackiem, wpatrując się w niego z lekko zatroskanym wyrazem twarzy.
- Zdecydowanie powinieneś się lepiej wysypiać. Piłeś już dzisiaj kawę?
Morrison oparł czoło na dłoni i pokręcił przecząco głową. Winston, jako dość uczynna osoba, nawet nie pytając, wyjął z jednej z wiszących na ścianie szafek dwa kubki i podszedł do ekspresu.
- Nie... - Jack skrzywił się lekko, czując nieprzyjemne ukłucie wewnątrz czaszki. - Czyżby coś się stało? - Zmienił temat, prostując się i obracając w stronę kolegi, przerzucając jedną rękę przez oparcie krzesła.
Winston wsadził kapsułkę do ekspresu, nucąc cicho pod nosem jakąś melodyjkę. Słysząc pytanie Jacka odwócił się i oparł się dłońmi o brzeg blatu.
- Nie, nic... Ale tak właściwie to mam do ciebie pewną sprawę.
Morrison ponownie oparł głowę na dłoni, unosząc jedną brew.
- Sprawę? Jestem ciekaw, o co może chodzić. - Uśmiechnął się lekko, wciąż starając się odgonić zmęczenie.
Ekspres zakończył przyrządzanie napojów i pomieszczenie wypełnił przyjemny, kojący zapach kawy. Winston wciągnął go w ogromne nozdrza, wzdychając z zadowoleniem i ostrożnie chwycił oba kubki, które w jego gorylich dłoniach wydawały się dość maleńkie. Podszedł do stolika, z którego Jack przezornie sprzątnął wszystkie prace uczniów - nie można sobie przecież pozwolić na zalanie ich! - i podał mu jeden. Następnie usiadł na krześle obok Morrisona i wziął pierwszy łyk kawy.
- Tak... sprawę. - Zerknął na przyjaciela, jakby sprawdzając, czy nadal jest przytomny. Jack uśmiechnął się tylko i z wdzięcznością napił przyrządzonego napoju. - Owszem. Pamiętasz może ostatnie zebranie, Jack?
- Mhm... - mruknął, nawet nie odrywając ust od kubka. Wysączył kawę na jedno przechylenie i odstawił ceramiczne naczynie na stół. - Mogę ci nawet zdać raport.
Winston uśmiechnął się pod nosem, przyzwyczajony do specyficznego poczucia humoru kolegi.
- Doskonale. Pamiętasz więc główny temat dyskusji?
Jack podniósł na niego wzrok znad kubka, który najchętniej napełniłby z powrotem, nie chciał jednak przesadzać. Co za dużo to niezdrowo! Zwłaszcza kofeiny. Zwłaszcza w jego zawodzie...
- ... czyżby "główny temat" miał już zacząć u nas pracę?
Mężczyzna w odpowiedzi parsknął krótkim śmiechem, po czym zdjął maleńkie okularki i wyciągnowszy z kieszonki na piersi specjalną chusteczkę począł dokładnie je czyścić.
- Jeju, Jack... naprawdę musisz zacząć lepiej sypiać. - Podniósł szkła na wysokość oczu i spojrzał przez jedno na Morrisona. - Semestr zaczął się tydzień temu i panna Ziegler również miała zacząć tydzień temu. Jednak przeziębiła się, a "nie chciała zarażać dzieci". Daliśmy jej ten tydzień w gratisie.
Jack pokręcił z niedowierzaniem głową, uśmiechając się pod nosem. Rzeczywiście, jakoś mu to wypadło.
- Masz zdecydowanie zbyt dobre serce, Winstonie. Powinna była wziąć L4, jak wszyscy inni.
Dyrektor westchnął, uciekając wzrokiem.
- No wiem, wiem... ale ona jest nowa i w ogóle. Poza tym... - konspiracyjnie ściszył głos do szeptu - nie uczyła jeszcze licealistów. Dawała lekcje przyrody i EDB w szkole podstawowej.
Morrison otworzył szerzej oczy, spoglądając na kolegę ze zdziwieniem.
- Co? To czemu nagle zgłosiła się do liceum? - Pokręcił z niedowierzaniem głową, uśmiechając się półgębkiem. - To strasznie niewdzięczna robota...
- Zgadzam się - odmruknął ze zrezygnowaniem Winston. - I nie wiem, czemu tak postanowiła. Ale przechodząc do głównego-głównego tematu... będziesz miał okazję sam ją o to spytać. Chciałbym cię prosić, abyś wziął ją trochę pod swoje skrzydła. Wiesz, oprowadził, pokazał co i jak... Trochę z nią pogadał na początek. Nie chcemy jej spłoszyć. - Odwrócił wzrok i z niezręcznym uśmiechem podrapał się po karku. - A odkąd Ana odeszła, desperacko potrzebujemy nowej nauczycielki biologii. Sam wiesz, że Moira niekoniecznie wyrabia, mając na głowie jeszcze część chemii.
Morrison na początku sam nie wiedział, co o tym myśleć. On na hostessę? Mógłby wskazać wielu nauczycieli, którzy lepiej by się nadali do powitania nowej członkini grona pedagogicznego w ich szkole. Choćby Zenyatta, przesympatyczny wuefista z Nepalu, pełniący również fukncję psychologa szkolnego i w wolnych chwilach zajmujący się szkolnym ogródkiem. Z pewnością miałby z biologiczką wiele wspólnych tematów... te wszystkie kwiatki i inne pierdoły... Albo Reinhardt, ich historyk - ten to mógłby gadać godzinami! I to w taki sposób, że nie dało się z nim nudzić.
Tak, Morrison mógłby wskazać wielu znacznie lepszych kandydatów spośród swoich znajomych, z Winstonem na czele, jednak doszedł do wniosku, że najzwyczajniej w świecie musieli po prostu nie mieć czasu. Toteż bez wahania zgodził się odciążyć swoich kolegów i przysłowiowo przygarnąć nową nauczycielkę pod swoje skrzydła. To przecież w końcu nic wielkiego!
... prawda?
-*-
Jack zdecydowanie nie narzekał na brak czasu na psychiczne przygotowanie przed przyjęciem nowej pani nauczycielki. Praktycznie cały weekend nie robił nic poza snuciem się po domu, oglądaniem telewizji i okazjonalnym układaniem w głowie zadań, którymi będzie mógł męczyć uczniów w nadchodzącym tygodniu.
Jednak tak praktycznie to nawet nie myślał o tym, jak ma przyjąć nową nauczycielkę. Przypomniał sobie o niej właściwie dopiero w niedzielę wieczorem, kiedy nastawiał budzik. Zwykle przychodził do pracy prawie że na ostatnią chwilę - tak żeby mieć jakieś 10 minut na rozpłaszczenie się, zerknięcie na plan i przygotowanie materiałów. Domyślał się jednak, że panna Ziegler raczej nie będzie chciała się spóźnić na pierwszy dzień w pracy...
Jack westchnął ciężko i ustawił budzik na pół godziny wcześniej, niż zwykle, po chwili namysłu wykasowując też drzemki. Może jeśli zaparzy sobie rano kawę z czterech łyżeczek zamiast dwóch, nie będzie jutro wyglądał jak zombie? Nie chciałby przecież... przestraszyć kobiety, którą miał powitać w ich placówce.
Wykonawszy pozostałe rutynowe czynności - czyli umycie zębów i przygotowanie ubrań na jutrzejszy dzień - Jack w końcu zgasił lampkę, położył się płasko na łóżku, przykrył kocem i rozpoczął conocny seans oglądania światełek z dworu błądzących po suficie.
-*-
To był zły pomysł. Przysnął może na półtorej godziny i obudził się w tak fatalnym stanie, że po raz pierwszy od dawna próbował użyć korektora, żeby zamaskować wory, które wykwitły mu pod oczami. Próbował, bo efekt ostatecznie okazał się tak mierny, że Jack widząc swoje odbicie w lustrze skrzywił się jedynie i ochlapał twarz wodą, zmywając swój starannie nałożony makijaż.
Zaparzył sobie kawę z pięciu, nie czterech łyżeczek - gdyby Ana to widziała, prawdopodobnie najpierw złapałaby się za głowę, a następnie zabiłaby go, zanim zrobi to jego serce - pozwalając sobie również na niewielkie śniadanie i właściwie był gotowy w dziesięć minut od wstania z łóżka.
Wychodząc z domu, złapał jeszcze swoje odbicie w lustrze. Przetarł zrezygnowany oczy. Wyglądał jak trzy ćwierci od śmierci. Naprawdę miał nadzieję, że jego nędzny wygląd i mętny wzrok nie spłoszą ich nowej koleżanki. I jeszcze większą, że brak snu nie przyćmi mu umysłu i nie będzie zachowywał się jak debil. I jeszcze większą - choć ta była zwyczajnie naiwna - że przynajmniej dzisiaj uczniowie przestaną dla odmiany zachowywać się jak banda małp w rezerwacie, a zaczną jak prawie dorośli ludzie, którymi przecież są.
Do szkoły dojechał tak wcześnie, że wyprzedził nawet kilka rannych ptaszków. W pokoju nauczycielskim zastał jedynie Torbjörna, który wydawał się szczerze zaskoczony, że go widzi, i Zenyattę, siedzącego w kącie sącząc coś intensywnie pachnącego ziołami. Jack zdobył się na uśmiech, mając nadzieję, że odwróci tym uwagę od swojego zmęczenia i odwiesił płaszcz na wieszak.
- Panna Ziegler, jak rozumiem, jeszcze się nie pojawiła? - zagadnął do Torbjörna, kładąc torbę na krześle obok niego i wypakowując z niej potrzebne rzeczy.
- No coś ty, Jack. Nikt normalny nie przychodzi do nowej pracy tak wcześnie. - Mężczyzna przestał wpatrywać się w niego krzywo i wrócił do magazynu, który wcześniej przeglądał. - A na pewno nie kobiety. Wiesz, one zawsze muszą się tak... "elegancko spóźnić". - Westchnął, przewracając stronę. - Baby... - dodał jeszcze pod nosem.
Jack zaśmiał się cicho i odstawił torbę na podłogę, siadając przy stole. Czyli co, wcale nie musiał się tak maltretować dziś rano? Położył ręce na blacie i obserwował, jak dłonie drżą mu lekko przez kofeinę. Splótł palce i ścisnął je mocno, odwracając wzrok i spoglądając na wiszący nad drzwiami zegar. Rzeczywiście, może trochę przesadził. Naprawdę było dość wcześnie.
Jednak chwilę później stało się niespodziewane. Rozległo się ciche pukanie do drzwi, a zaraz osoba po drugiej stronie uchyliła je, nieśmiało zaglądając do środka. Blondwłosa głowa pojawiła się w szczelinie pomiędzy drzwiami a framugą, posłała im uśmiech i kobieta niepewnie wślizgnęła się do pomieszczenia.
- Dzień dobry państwu... - zaczęła, rozglądając się z nutką zaciekawienia, jak i nieśmiałości po wszystkich trzech nauczycielach. - N-nazywam się Angela Ziegler, prawdopodobnie pamiętają mnie państwo z ostatniej rady.
Jack nie musiał na niego patrzeć, żeby wiedzieć, że Torbjörnowi - przynajmniej mentalnie - opadła w tamtym momencie szczęka. Rzeczywiście, mężczyzna nie był obecny na zebraniu, na którym po raz pierwszy pojawiła się panna Ziegler. A trzeba było przyznać, że Angela robiła wrażenie.
Przynajmniej jak na jego gust była naprawdę piękną kobietą, a w tamtym momencie już w ogóle wydawała się świecić jakimś wewnętrznym blaskiem. Odwiązała jasnobeżowy płaszcz i odwiesiła go na wieszak tuż obok jackowego, ukazując ukrytą pod nim elegancką koszulę z długimi bufiastymi rękawami i czarną spódnicę z wysokim stanem, idealnie podkreślajacą jej smukłą figurę. Długie, zgrabne nogi, zakryte jedynie cienką rajstopą w opalonym odcieniu, obute miała w brązowe kozaczki na obcasie, sięgające jej do kolan. Jack zamrugał i przetarł ukradkowo oczy, zdając sobie sprawę, że zagapił się na nową koleżankę.
Angela chyba tego nie zauważyła, bo jak gdyby nigdy nic podeszła do stolika, odłożyła swoją torbę i przywitała się z każdym z nich, wyciągając rękę. Kiedy doszła do Jacka, słysząc jego imię jakby speszyła się lekko.
- Och, to pan! - Odwróciła wzrok, odgarniając kosmyk włosów za ucho. - Rozmawiałam z panem dyrektorem i powiedział mi...
Słysząc to, anglista uśmiechnął się jedynie, kiwając głową i starając się posłać jej najbardziej przyjazne spojrzenie, jakie tylko był w stanie.
- Oczywiście - wtrącił się. - Wytłumaczę pani, jak tu u nas wszystko działa.
Kobieta również się uśmiechnęła i puściła jego dłoń.
- Dziękuję. Ale zatem... kiedy mógłby pan... "zacząć", że tak to ujmę?
Morrison zerknął na zegar.
- Możemy właściwie przejść się nawet teraz. Zostało jeszcze sporo czasu do dzwonka.
I tak też zrobili, tylko wcześniej panna Ziegler zmieniła kozaki na czarne lakierowane szpilki. Kiedy Jack stał pod drzwiami, czekając aż nowa koleżanka przebierze obuwie, musiał naprawdę mocno powstrzymywać się przed zerkaniem na Torbjörna, którego zazdrosne i niedowierzające spojrzenia wywoływały u niego niepohamowaną chęć roześmiania się na całego. Tak, brak snu zdecydowanie Morrisonowi nie służył.
Właściwie to zbyt wiele się nie wydarzyło. Jack zrobił z panną Ziegler obchód po szkole, pokazując jej najważniejsze punkty z małymi komentarzami od siebie ("Tu trzeba zawsze zaglądać, uczniowie lubią zbierać się tutaj i palić zioło", "Tutaj zawsze jest spokój, można omijać podczas obchodu", "Tu zbiera się najgorszy element, proszę na początku nie zapuszczać się samej"). Angela wykazała się wyjątkową pilnością - widać było, że słuchała go w skupieniu i Morrison założyłby się, że gdyby mogła, robiłaby notatki. Na to wyobrażenie musiał zresztą odwrócić na chwilę głowę, nie był bowiem w stanie powstrzymać głupiego uśmiechu.
Kurczę, naprawdę miał nadzieję, że nie będzie już na zawsze postrzegany jako skończony kretyn.
Ale właściwie odbyło się bezproblemowo. Zdążył "nauczyć" ją wszystkich najważniejszych rzeczy i wrócić do pokoju nauczycielskiego kilka minut przed dzwonkiem. Kiedy Jack zabrał swoją torbę i już miał udać się do wyjścia, Angela zaczepiła go jeszcze.
- Proszę pana...
Morrison uśmiechnął się pod nosem, opierając się o framugę.
- Proszę, nie przesadzajmy z tym panem. Samo "Jack" wystarczy. Chyba że potrzebujemy jakiegoś bruderszafciku, żeby to przypieczetować? - Rany, serio to powiedział?! - Tylko to by musiało poczekać do końca lekcji...
Ku jego zdziwieniu, Angela roześmiała się ciepło.
- Nie, nie trzeba. Ja w takim razie będę Angelą. - Mężczyzna skinął głową i pozwolił jej kontynuować. - Więc, Jack... Chciałam spytać, czy jadasz może obiady na szkolnej stołówce?
- Owszem. Zazwyczaj jedną przerwę po obiadowej. Swoją drogą są doskonałe, naprawdę polecam. Mamy wspaniały catering.
Kobieta znów uśmiechnęła się lekko i odwrociła niepewnie wzrok.
- Z pewnością... Czy w takim razie nie miałbyś problemu, żebym się do ciebie dosiadła? - Podniosła nieśmiało wzrok, spoglądając mu w oczy. - Wciąż mam jeszcze wiele pytań, a po pierwszym dniu zapewne jeszcze się ich namnoży.
Morrison westchnął ukradkowo. Ale ta kobieta się stresowała... Rozumiał to oczywiście, sam kiedyś był przecież nowy. Posłał jej przyjacielskie spojrzenie.
- Nie ma problemu.
Angela chciała chyba jeszcze coś powiedzieć, ale dokładnie w tym momencie zadzwonił dzwonek. Zarzuciła więc tylko swoją torbę na ramię i rzuciła Jackowi przelotne "Dziękuję!" zanim się rozdzielili i każde poszło w swoją stronę.
-*-
- Ty to się chyba zakochałeś w pannie Angeli, co, Jack? - Reyes bezceremonialnie dołączył się do jego dyżurnego obchodu.
Anglista oderwał w końcu wzrok od grupki uczniów, dając im prawdopodobnie chwilę na oddech i przepisanie kolejnego fragmentu zadania domowego i zerknął na przyjaciela.
Jeśli był w tej szkole ktoś, z kim Morrison dogadywał się najlepiej, to był to właśnie Gabriel Reyes. Tylko on rozumiał cierpienie związane z nauczaniem języka - choć wciąż miał trochę lżej, ponieważ był native speakerem hiszpańskiego, czyli jednak języka obcego. Znali się jak dwa łyse konie i jeśli ktoś byłby w stanie zajrzeć wgłąb jackowego serca, to tylko Gabe. Mimo wszystko, jego nagłe stwierdzenie trochę zdziwiło Morrisona. Minął dopiero tydzień, odkąd Angela zagościła w ich szkole, a on już wysuwał takie wnioski?
- Czemu tak uważasz? - Zatrzymali się na środku korytarza, żeby żaden uczeń nie czuł się bezpieczny i po prostu prowadzili dalej konwersację.
Gabe powiódł wzrokiem po licealistach, jakby upewniał się, czy żaden ciekawsko ich nie podsłuchuje i pochylił się lekko do Jacka.
- Wiesz... Wszędzie z nią chodzisz, jadacie wspólnie obiady, ten sposób, w jaki na nią patrzysz... - Uśmiechnął się szeroko, widząc, jak przyjaciel przewraca oczami. - Słuchaj, wiemy, że to twoja podopieczna, ale w pokoju nauczycielskim się o was gada!
Jack zmarszczył brwi, wpatrując się w przyjaciela z niedowierzaniem.
- Serio? - Kiedy Gabriel pokiwał poważnie głową, westchnął tylko, odwracając wzrok. - Użyłeś bardzo dobrych słów, Reyes. Jest moją podopieczną. Dlatego wszędzie za mną chodzi.
- Jasne, jasne, zrozumiałe! - Gabe rozłożył ręce, posyłając przyjacielowi zawadiacki uśmiech. - Mimo wszystko nie wyglądasz, jakby ci to przeszkadzało. Wręcz przeciwnie, jest na co patrzeć, nie?
Morrison milczał przez dłuższą chwilę. Widząc konsternację przyjaciela, Gabriel opuścił ręce i spojrzał na niego lekko zaniepokojony.
- Coś nie tak, Jack?
Anglista pokręcił głową, pocierając powieki palcami.
- Nie, nie, w porządku... - Odetchnął głębiej, posyłając mu zmęczone spojrzenie. - Po prostu... zdarza mi się zagapić. Wiesz, przez... - Machnął ręką, nie kończąc wypowiedzi. - Myślisz, że zauważyła? - dodał z nutką niepokoju w głosie.
Gabriel zagryzł policzek od środka, a Morrison dostrzegł w jego oczach współczucie.
- Wciąż się nie wysypiasz, co. Byłeś już z tym gdzieś?
Pokręcił głową, odwracając wzrok i wcisnął ręce głębiej w kieszenie spodni.
- Nie. - Wzruszył ramionami. - Samo minie prędzej czy później.
- Uch ty durny. - Gabe wywrócił oczami i posłał mu zrezygnowane spojrzenie. - A podobno to ja w tym związku jestem upartą babą. - Na ten komentarz Morrison parsknął pod nosem i pokręcił z rozbawieniem głową. - Ale to co? Nie wmówisz mi, że pani Angela ci się nie podoba. Niezła z niej sztuka. I wiesz, co ci powiem? - Oparł się o bark przyjaciela i posłał mordercze spojrzenie siedzącemu pod oknem uczniowi, który sekundę wcześniej położył nogi na ławeczce. Prawie natychmiast je zdjął, pobladłszy na twarzy. - Ona na ciebie leci. Definitywnie. Weź, zabierzesz ją na kilka prywatnych spotkań i już niedługo będzie dame tu cosita!
Morrison uśmiechnął się z rozbawieniem i zepchnął z siebie Gabriela.
- Proszę cię, ty stary zboczeńcu! - Pokręcił z niedowierzaniem głową, wciąż się uśmiechając. - Ona jest młodziutka. Życie ma przed sobą. A ja jestem starym, nudnym dziadem z podkrążonymi oczami i poważnym problemem kofeinowym. Nie skazuj jej na mnie.
- Zacznij się w końcu doceniać! - Gabe szturchnął go w ramię. - I weź mi nie ubliżaj, jestem starszy od ciebie, a czuję się doskonale. Poza tym Jack, jeśli coś jest w tobie stare, to tylko dusza. Jesteś w kwiecie wieku.
- Może. Ale jakoś się tak nie czuję.
Dzwonek urwał ich miłą pogawędkę i obaj udali się do swoich sal. Jednak, pomimo że konwersacja była odświeżająca, absolutnie nie poprawiła Morrisonowi humoru. Wręcz przeciwnie, przyprawiła go o konsternację...
-*-
- Jack... Słuchasz mnie w ogóle?
Jezus Maria, mało nie wylądował z twarzą w talerzu. Otrząsnął się i zamrugał szybko, próbując odgonić zmęczenie, nastepnie podnoszac wzrok na Angelę.
Wpatrywała się w niego z widocznym niepokojem.
- Przepraszam... zamyśliłem się. - Przeniósł spojrzenie na obiad, którego wciąż jeszcze nie tknął i odkroił kawałek kotleta, próbując zmusić się do przełknięcia go.
Angela pracowała w ich placówce już miesiąc i - mimo że wciąż nazywała uczniów "dziewczynkami" i "chłopcami" - nie potrzebowała dłużej mentora, który nauczałby ją technik przetrwania w bezlitosnej miejskiej jungli, ekosystemie zwanym liceum. A jednak przyzwyczaiła się najwidoczniej do jadania z Jackiem obiadów i prowadzenia wspólnych obchodów, bo na razie nic nie zapowiadało, żeby mieli przerwać te tradycje. Zwłaszcza posiłków we wzajemnym towarzystwie trzymała się szczególnie pilnie. Nie zaczynała jeść, dopóki Jack nie dosiadł się do stolika, co zawsze sprawiało, że czuł się trochę głupio, ale kobieta najwyraźniej nie zamierzała odpuścić.
Przynajmniej przestała być tak nieśmiała i zdystansowana. Powiedziałby, że wręcz przeciwnie - gdy było trzeba, mogła pokazać pazurki. Pomimo tego przez większość czasu była sympatyczna, delikatna... i nawet troskliwa. Tyle był w stanie powiedzieć po miesiącu dość intensywnej znajomości. Chociaż było jeszcze jedno. Panna Ziegler wykazywała się niezwykłą przenikliwością.
Tak i teraz - wpatrywała się w niego zarówno z troską i niepokojem, jak i powagą, w taki sposób, jakby przez oczy chciała zajrzeć prosto w jego duszę. Morrison z trudem wytrzymał to spojrzenie.
- Dobra, Jack. - Stanowczość w jej głosie nieco go zdziwiła. Czyżby aż tak zdenerwował ją jego moment nieuwagi? Nie, to było do niej niepodobne. To musiało być coś innego... - Musisz mi w końcu powiedzieć, co się dzieje. - Odłożyła sztućce, krzyżując je na talerzu i oparła dłonie na stole, splatając palce. - Praktycznie ani razu od początku naszej znajomości nie widziałam cię wyspanego. - Troska w jej głosie powróciła nagle, uderzając mocno.
Jack zacisnął usta i odwrócił wzrok. Czyli jednak dało się to zauważyć... Boże, idiota z niego - jasne, że się dało! Wory pod oczami stały się u niego jak znamiona i miał wrażenie, że będą zdobić jego twarz już do usranej śmierci. Jasne, że dało się zauważyć, jak non-stop chodzi rozkojarzony, zagapia się w jeden punkt i przysypia na siedząco. Był wrakiem człowieka. Ślepiec by to zauważył.
- ... cierpię na bezsenność - wyznał jej po chwili milczenia zrezygnowanym głosem. Sam siebie zaskoczył, że przeszło mu to przez gardło z taką łatwością. Tyle miesięcy odrzucał swój problem, próbował ignorować, bał się go nazwać... i tak po prostu to powiedział.
Ponownie zdobył się na zerknięcie na Angelę i dostrzegł, jak jej oczy rozszerzyły się i wypełniły współczuciem, ale i czymś negatywnym, czego nie był w stanie nazwać.
- I jak rozumiem nie byłeś z tym u żadnego lekarza?
Pokręcił głową, wbijając wzrok w talerz. Z jakiegoś powodu ogarnął go nagle wstyd. Pewnie to przez sposób, w jaki na niego patrzyła. To było spojrzenie w stylu "Och, Jack, ty stary kretynie... Tak długo się męczysz, ale nie pójdziesz do lekarza! Dlaczego? Czy uraziłoby to twoją męską dumę? Błagam cię, co za idiotyczne podejście!"... tylko znacznie delikatniej i prawdopodobnie mocno je nadinterpretował.
Usłyszał jej westchnięcie i podniósł wzrok, wciąż czując się niezwykle głupio. Wpatrywała się w niego ze... zrozumieniem.
- Jack... jeśli chcesz, mogę spróbować ci pomóc.
Wyprostował się, spoglądając na nią z niedowierzaniem.
- ... możesz? - Nie mógł uwierzyć własnym uszom. Niby próbował już wszystkich metod, które tylko był w stanie znaleźć w internecie i książkach... a mimo to słowa panny Ziegler rozpaliły w nim na nowo iskierkę nadziei.
- Mhm. - Skinęła głową, ponownie biorąc się za jedzenie, jak gdyby nigdy nic. - Mój wuj miewał problemy ze snem i udało mi się go wyleczyć. Może z tobą też dam radę?
Naprawdę nie wierzył. Ale może rzeczywiście... Skoro wuja wyleczyła, to czemu nie jego?
- Byłbym bardzo, niezmiernie wdzięczny - odparł, może nieco zbyt entuzjastycznie. - Jeśli to nie problem - dodał szybko, na wszelki wypadek.
Ku jego uldze, Angela zaśmiała się tylko.
- Ach, nie, to żaden problem. Wręcz przeciwnie, bardzo chętnie pomogę. Z przyjemnością zobaczę cię w końcu wypoczętego i w pełni sił.
Jack skinął głową, dziękując jej raz jeszcze i zapadła między nimi cisza, mącona rozmowami uczniów wokół nich. Angela przeżuła kilka ostatnich kęsów i odłożyła sztućce na bok, ponownie skupiając się na Morrisonie.
- To kiedy zaczynamy?
-*-
Jeżeli na początku miał wielkie nadzieje, to powoli zaczynały się zmniejszać. Proporcjonalnie z każdą niekonwencjonalną metodą panny Ziegler. Z początku zaczęli co prawda normalnie - ciepłe mleko z miodem, odkładanie urządzeń elektronicznych godzinę przed pójściem do łóżka, później w ogóle musiał gasić wszystkie światła i poruszać się po domu po omacku... Trudno było mu pogodzić te metody z życiem nauczyciela - kiedyś w końcu musiał sprawdzić te kartkówki, a rzadko kiedy wyrabiał się przed zmrokiem - i zaczynał mieć ochotę na rezygnację. Wtedy Angela zaczęła go odwiedzać.
- Tak będzie mi łatwiej zapoznać się z sytuacją! - powiedziała, kiedy po raz pierwszy zarzuciła tym pomysłem.
Z początku Jack był raczej sceptyczny, ale w końcu musiał odpuścić. Zaczęło się od tego, że wieczorami wyciągała go na długie spacery. Chłodne powietrze w połączeniu z wysiłkiem miało szybko go położyć. Przez chwilę nawet wydawało się, że metoda działała i Jack zasypiał trochę wcześniej. W którymś momencie jego organizm jednak najwyraźniej przyzwyczaił się do rytunowych spacerów i zmęczenie znów powróciło, tym razem ze zdwojoną siłą. Mimo to nie chciał rezygnować z tych spacerów. Te oświetlone przez latarnie uliczki, to orzeźwiające powietrze, towarzystwo panny Ziegler... Wszystko tworzyło jakąś taką... atmosferę. Atmosferę, której nie chciał porzucać.
Spacery były też doskonałą okazją, żeby dowiedzieć się co nieco o przeszłości Angeli. Jack nie wiedział, czy to świeże powietrze, panujący wokół półmrok, klimatyczne oświetlenie czy (może jednak) jego towarzystwo sprawiały, że kobieta tak się rozgadywała, ale nie zastanawiał się nad tym, póki mógł bez przeszkód słuchać jej melodyjnego głosu i historii. Opowiedziała mu wszystko, o co spytał.
Przeprowadziła się ze Szwajcarii, bo chciała zacząć wszystko od nowa. Zostawiła podstawówkę, w której uczyła, dom, w którym się wychowała i toksycznego partnera, z którym trwała w związku przez kilka lat. Wybrała liceum, bo chciała nowości, których nie mogła jej dostarczyć kolejna szkoła podstawowa. Wyraźnie nie chciała rozmawiać o swoim byłym chłopaku, a Jack o niego nie pytał. W zamian opowiedział jej za to co nieco o sobie, choć jego historia nie była nawet w połowie tak ciekawa. W końcu kim niby był? Tylko zwykłym nauczycielem angielskiego, który powolnym, ale zdecydowanym i spokojnym krokiem zbliżał się już w stronę starości. Jednak dzięki tym rozmowom zbliżał się do czegoś jeszcze. Do nawiązania nowej, wspaniałej, rozjaśniającej świat przyjaźni.
-*-
- Jesteś pewna, że to dobry pomysł...? - Jack nie był do końca przekonany.
Angela wyprostowała się i złapała pilota, którego zostawiła na półeczce. Odpalony odtwarzacz kaset VHS - starożytny sprzęt, którego Morrison nie miał serca się pozbyć - kliknął charakterystycznie, a następnie zaczął miarowo szumieć. Jacka ten odgłos zawsze jakoś uspokajał, ale teraz ledwo zwrócił na niego uwagę.
- Będę z tobą szczera. - Chwyciła za leżący na fotelu koc i podeszła do kanapy, na której rozsiadł się Jack. - Nie mam już lepszego pomysłu. Twoja melatonina jest wyjątkowo kapryśna. - Usiadła obok niego, zarzucając mu koc na ramiona i biorąc miskę z popcornem na kolana. - Ale wiesz? To się może udać. - Wyciągnęła rękę z pilotem i odpaliła telewizor. - Na mnie nudne filmy zawsze działają usypiająco.
Pomysł genialny w swojej prostocie. Razem z Angelą jeszcze tego samego dnia po pracy udali się do wypożyczalni kaset VHS i wspólnymi siłami wybrali najnudniejszy, najgorzej wyglądający gniot, jaki tylko byli w stanie znaleźć. Potem udali się do mieszkania panny Ziegler, która spakowała do podręcznego plecaka wszystkie rzeczy, jakich dorosła osoba może potrzebować udając się na "nocowanie" (szczoteczkę do zębów, nić dentystyczną, pidżamę i dwa opakowania popcornu do mikrofali). I na koniec, korzystając z przyjemnej pogody i faktu, że to jedyny w tygodniu piątkowy wieczór, poszli do domu Jacka okrężną drogą. Nawet jeśli metoda Angeli nie zadziała, mężczyzna nie żałował, że spędzili to popołudnie właśnie w ten sposób.
Morrison musiał przyznać, że doskonale wybrali, bo już po kilku minutach oglądania zaczął żałować, że się na to zgodził. Panna Ziegler miała chyba podobne odczucia, sądząc po wyrazie jej twarzy za każdym razem, kiedy mężczyzna akurat na nią zerkał. A mimo to Jack wciąż nie zasypiał. Doszło nawet do tego, że analizował charakteryzację i choreografię aktorów, kompletnie olewając dialogi i scenografię - które, mówiąc językiem używanym przez jego uczniów, "do reszty ssały".
Po pół godzinie Morrison stwierdził, że nawet go to wciągnęło. Dostrzegł na przykład, że główna bohaterka o wyjątkowo bujnej, lokowanej fryzurze ewidentnie nosiła perukę, bo w kilku kadrach wyraźnie jej się przechyliła. Natomiast jednemu raczej korpulentnemu aktorowi w ktorymś momencie odpadł guzik od koszuli, czego najwyraźniej nikt nie zauważył albo nie chciał zauważyć, bo biedak został tak bez guzika. Jack chciał nawet podzielić się z Angelą swoimi spostrzeżeniami, kiedy nagle poczuł ciężar jej głowy, opadającej powoli na jego ramię.
Odwrócił się ostrożnie, zerkając na nią i uśmiechnął się pod nosem. Kobieta spała w najlepsze, z rozchylonymi lekko ustami i jedną dłonią spoczywającą w opróżnionej do połowy misce z popcornem. Kilka kosmyków wymknęło się jej zza ucha i opadały teraz na twarz, zaczepiając się o pomalowane błyszczykiem wargi. Jack pomyślał, że to naprawdę niesamowite - każda inna osoba wyglądałaby w tym momencie raczej głupawo, zabawnie... ale Angela? Te rozchylona usta nie wyglądały wcale odpychająco, wręcz przeciwnie - dodawały jej uroku. Wcale nie prezentowała się brzydko czy niechlujnie z włosami na twarzy, wciąż była chodzącym ósmym cudem świata...
Kiedy Jack obserwował ją, śpiącą opartą o jego ramię i wsłuchiwał się w jej miarowy, spokojny oddech, zrobiło mu się nagle jakoś tak ciepło na sercu. I w tamtej chwili jego wymęczony, pozbawiony snu umysł wydał jedną, najszczerszą myśl: że cieszy się, że w swoim nudnym życiu natrafił na kogoś takiego, jak Angela. Ostrożnie, tak, żeby jej nie obudzić, dokładnie okrył ją swoim kocem i po chwili namysłu położył rękę na jej spoczywającej luźno smukłej dłoni.
A potem oparł głowę na położonej na oparciu kanapy poduszce i zamknął oczy.
-*-
Obudził się na pustej kanapie. Pierwszą rzeczą, jaką zrobił po otwarciu oczu i wyplątaniu się z koca było zerknięcie na zegarek. Dochodziła 9:30. Jack wytrzeszczył oczy ze zdziwienia, wpatrując się w urządzenie na swoim nadgarstku. Już wieki nie spał tyle czasu.
Podniósł się z kanapy i zaraz dostrzegł panujący wszędzie porządek. Miska z popcornem zniknęła, a wokoło nie pozostał nawet ślad po tym, że w ogóle znajdowało się w tym pokoju jakiekolwiek jedzenie. Zapakowana kaseta z filmem spoczywała na stoliku przed fotelem, tuż obok pilota i telefonu Morrisona. Jack zauważył również z niemałym zdziwieniem, że z powierzchni blatu zniknął wieloletni ślad po kubku z gorącą kawą, za sprzatnięcie którego mężczyzna jakoś nigdy nie miał siły się zabrać.
Z niepokojem podszedł do wyjścia na korytarz. Czyżby panna Ziegler już opuściła jego mieszkanie...? Dlaczego go nie obudziła? Teraz będzie czuł się źle z faktem, że jej nie pożegnał! A ona posprzątała mu w salonie... Jednak po wyjściu na przedpokój spostrzegł, że jej buty wciąż stały pod drzwiami wejściowymi, a płaszcz dalej wisiał na wieszaku. Jack odetchnął z ulgą. Więc jednak go nie zostawiła...
Stwierdził, że zanim uda się na poszukiwania Angeli, powinien się jakoś ogarnąć, a przede wszystkim umyć zęby. Toteż zamknął się w łazience i wziął szybki prysznic, przebrał się w jakieś proste ciuchy, przeszedł przez wszystkie rutynowe zajęcia toaletowe i udał się do kuchni, w której spodziewał się zastać Angelę.
Już na przedpokoju w nozdrza uderzył go zapach... malinowej herbaty. Rany, jak on dawno takiej nie pił! Zapomniał w sumie, że trzymał opakowanie w szafce, zawsze jakoś kończyło się na tym, że przyrządzał sobie kawę... Uśmiechnął się pod nosem i - prawie nieśmiało - zajrzał do kuchni.
Angela stała przy jednej z szafek i powoli, niesłyszalnie mieszała herbatę w dwóch kubkach. Musiała jednak wychwycić odglks kroków Jacka, bo gdy tylko przekroczył próg pomieszczenia zerknęła na niego przez ramię.
- Mam nadzieję, że się nie obrazisz, że trochę się rozgościłam? - Jack jedynie pokręcił głową, uśmiechając się szerzej i usiadł przy niewielkim kuchennym stoliku.
Angela zakończyła przyrządzanie herbaty i postawiła oba kubki na blacie, odwracając się i po chwili dokładając jeszcze cukierniczkę. Następnie usiadła obok Jacka i z cichym westchnięciem objęła kubek dłońmi.
- Obudziłam cię? - Spojrzała na niego przepraszająco.
Jack ponownie pokręcił głową i wziął łyk herbaty. Zaskoczyło go, jak wyśmienita była. Naprawdę dawno nie czuł tego smaku.
- Nie, nie. Musiałem obudzić się sam z siebie. - Posłał jej pełne wdzięczności spojrzenie. - Szczerze mówiąc, jestem zdziwiony, że tak późno. Dawno tyle nie spałem.
Kobieta uśmiechnęła się szeroko, odstawiając kubek na stolik.
- Czyli metoda działa! Wiedziałam, że w końcu coś znajdziemy. - Wyciągnęła rękę przez stół i ujęła jego dłoń. Jack zamrugał zaskoczony, ale nie cofnął się. Zamiast tego... coś powiedziało mu, że powinien odwzajemnić uścisk. Więc to zrobił.
Angelę chyba również nieco to zaskoczyło, bo zarumieniła się lekko (a może to kwestia światła? a może to od herbaty?), uśmiech jednak nie zszedł jej z twarzy. Patrząc na nią w tamtym momencie, Jack uświadomił sobie, że nie chce tego stracić. A teraz, kiedy już prawie rozwiązali jego problem... To mogło się stać.
Już nie będzie potrzebował, żeby mu pomagała. Nie będą wspólnie zastanawiali się nad rozwiązaniami, nie będą chodzili razem na spacery, nie będą razem oglądali nudnych filmów... i nie będą zasypiali obok siebie na kanapie. A Jack nie chciał, żeby to się skończyło.
- Słuchaj, Angela... - Kiedy tylko wyrzucił z siebie te pierwsze słowa, nagle zrobiło mu się niesamowicie głupio. Odkaszlnął i odwrócił wzrok, próbując wymyślić, co tak właściwie chce powiedzieć. Kiedy on ostatnio z kimkolwiek flirtował? Na studiach? Jednak gdy jego błądzący wzrok spoczął na ich splecionych dłoniach, dotarło do niego, że musi, musi brnąć w to dalej. - T-tobie też chyba dobrze się spało, prawda? - Zerknął na nią niepewnie, próbując uśmiechnąć się nonszalancko.
Angela na początku wydawała się zdziwiona jego nagłym zagadnięciem, ale po chwili mięśnie jej twarzy rozluźniły się wyraźnie, a jej uśmiech przybrał spokojniejszy, jakby... dobroduszny wyraz. Jej oczy również spoczęły na ich splecionych dłoniach.
- No... nie było źle. - Zaczęła wykonywać kciukiem maleńkie kółeczka na grzbiecie jego dłoni, jakby nieświadomie. Drugą ręką odgarnęła kosmyk włosów za ucho, podnosząc spojrzenie z powrotem na Jacka. - A co?
Morrison poczuł, jak zaschło mu w ustach. No właśnie: a co? I co ma odpowiedzieć? Że zakochał się w niej jak piętnastolatek zakochuje się w koleżance z klasy? Że jest najwspanialszą kobietą, jaką poznał w całym swoim życiu? Podniósł kubek do ust i wziął szybkiego łyka, myśląc gorączkowo. A może...
- Bo widzisz... tak sobie myślałem... - Zerknął na jej kciuk, wciąż krążący delikatnie po wierzchu jego dłoni. To było nawet przyjemne. - Że może... No wiesz... Może częściej przychodziłabyś oglądać ze mną filmy? Ale wiesz, następnym razem już nie nudne!
Kobieta przybrała zdziwiony wraz twarzy, ale widocznie sztuczny, Morrison nawet w obecnym stanie mógł bez problemu to stwierdzić.
- Ależ Jack! Będziesz w stanie zasnąć przy ciekawym filmie?
Mimo że wiedział, że Angela udaje, pokiwał głową ze śmiertelnie poważnym wyrazem twarzy.
- Tak. Zdecydowanie.
Wtedy kobieta roześmiała się ciepło, ogrzewając tym Jacka bardziej, niż przyrządzoną wcześniej herbatą. Jasne, co jej zaszkodzi wpaść raz, dwa razy na tydzień? A potem trochę częściej. A potem może codziennie. A potem... może w ogóle się wprowadzić? Kto wie. Niezbadane są ścieżki losu.
No bo kto by pomyślał, że bezsenność wyleczyć można odrobiną bliskości?
-----------------------------
PONAD5000SŁÓWBOOYAH
Trochę mi się zaniedbało tę ksiunszkę, co. Ogólnie konto, co.
Jeju, mam nadzieję, że to opko nie ssie.
PLZ, LEKARZE I PRZYSZLI LEKARZE, NIE ZABIJCIE MNIE ZA TO NIEUDOLNE PRZEDSTAWIENIE BEZSENNOŚCI I RADZENIA SOBIE Z NIĄ.
I nauczyciele, Wy też mnie nie zabijcie za te dziwne rady i zebrania w połowie roku.
Cya -w-
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top