KAKAO [HanMei]
Requested by HananamiPL.
Uwaga, bo to kolos.
-----------------------------
Fiu! Udało jej się w ostatniej chwili. Spojrzała z dumą na swoje dzieło. Cudowna rzeźba lodowa... z małą niespodzianką w środku. Uśmiechnęła się przepraszająco, klepiąc zamrożonego wroga po ramieniu.
- Naprawdę mi przykro... ale nie martw się, współczesna medycyna potrafi zdziałać cuda!
Teraz jej widmowy towarzysz powinien nie mieć już problemów z... chwileczkę.
Odwróciła się szybko, patrząc w miejsce, gdzie jeszcze przed chwilą stał przyjazny snajper. No jasne, oczywiście.
- Gdzie on znowu polazł? - westchnęła ze zrezygnowaniem, sprzedając kulkę w łeb powoli zaczynającemu rozmarzać wrogowi.
Przeciwnik zdążył jedynie jęknąć, po czym lód puścił, a jego ciało opadło bezwiednie na ziemię. Kobieta podparła się pod boki, rozglądając się po okolicznych zaspach.
Może po prostu zmarzł i poszedł schować się w jakimś przytulnym miejscu? Nie zdziwiłoby jej to, w końcu latał taki rozgogolony... Kiedy tak o tym rozmyślała, jakby na potwierdzenie jej słów zerwał się wyjątkowo mroźny wiatr. Ojej, chyba sama powinna się schować. Zwłaszcza, że zaraz mogła zjawić się wroga ekipa, żeby pozbierać towarzysza i donieść go medykowi...
Tak więc, na wszelki wypadek rozejrzawszy się jeszcze raz, ruszyła w stronę leżącego nieopodal miasteczka, pozostawiając świeże zwłoki na działanie żywiołu.
-*-
Dotarła do przytulnej kawiarenki praktycznie w ostatnim momencie. Dosłownie kilka chwil po tym, jak zamknęła drzwi, zaczęło śnieżyć. I to dość porządnie, nie jakieś powoli prószące sobie płateczki. Świata na zewnątrz nie było widać.
Lokal był praktycznie pusty, nie licząc oczywiście właściciela - przyjaznego Omnika, który rozpoznał w Mei "tę słynną podróżniczkę" i poprosił ją o autograf. Zaproponował jej też kubek czegoś ciepłego na koszt firmy oraz koc, żeby mogła się ogrzać. Przyjęła wszystko z wdzięcznością, po czym - owinąwszy się kocem i ściskając oburącz kubek - usiadła na wymoszczonym poduchami parapecie, wyglądając przez okno na biały świat.
Właściciel zniknął gdzieś w głębi lokalu, zostawiając ją samą. Siedząc w cieple i oglądając przez szybę szalejący żywioł, kobieta mimowolnie wróciła myślami do łucznika. Czy zdążył się schować? Z zatroskaniem spojrzała na wiszący na ścianie zegar. Bazując na swoim doświadczeniu z burzami śnieżnymi oszacowała, ile jeszcze mogła potrwać ta szalejąca za oddzielającą ją od świata szybą. I prognozy te nie były zbyt pozytywne. Zwłaszcza dla kogoś, kto nie zdążył znaleźć schronienia.
Gdy tak rozmyślała, gapiąc się przez okno, coś nagle przykuło jej uwagę. Na zewnątrz ktoś szedł, choć to może zbyt eufemistyczne określenie. Ktoś walczył z wiejącym mu w oczy wiatrem. I chyba powoli przegrywał.
Niewiele myśląc, zerwała się z fotela, mało nie wylewając napoju z kubka i podbiegła do drzwi, po czym otworzyła je na oścież.
- Hej! - wrzasnęła najgłośniej, jak tylko potrafiła. - Tutaj, szybko!
Całe szczęście tajemniczy ktoś ją usłyszał i już po chwili Mei zamykała drzwi... za swoim zagubionym snajperem.
Zatroskany Omnik - który przyleciał tam natychmiast, słysząc jej krzyki - od razu pomógł Mei zająć się nowym klientem.
- Jeju, nawet nie wiesz, jak się cieszę - mamrotała pod nosem, pomagając towarzyszowi wytrzeć się ze śniegu. - Myślałam, że już po tobie. Martwiłam się. Ojej, jak dobrze...
Snajper podziękował im jedynie za pomoc - która, jak mówił, wiele dla niego znaczyła i był im dozgonnie wdzięczny - i poza tym nie odezwał się ani razu. Gdy wreszcie doprowadzili go do względnego porządku, a właściciel mimo protestów wcisnął mu w ręce napój, kobieta opadła na fotel, wzdychając z ulgą.
Owinięty kocem mężczyzna usiadł na przeciwko Mei, wpatrując się w nią intensywnie. Odwzajemniła spojrzenie i uśmiechnęła się, wyciągając do niego rękę.
- W sumie to pracujemy razem, a nawet nie znam pańskiego imienia. Jestem Mei.
Spojrzał na jej rękę, przez co poczuła się trochę nieswojo. Chwilę potem znów podniósł na nią wzrok.
- Wiem. - Nic nie dało się odczytać z wyrazu jego twarzy. Mei chciała już opuścić rękę, ale mężczyzna jednak zdecydował się ją uścisnąć. - Shimada Hanzo.
Ponownie się uśmiechnęła, zabierając rękę.
- To japońskie nazwisko, prawda?
Skinął głową, ale już się nie odezwał. Zapanowała dość niezręczna - przynajmniej w odczuciu Mei - cisza. W końcu kobieta zadała pytanie, które zżerało ją od środka.
- Jak udało się panu przeżyć w tej burzy, Shimada-san? - Podniosła ze stolika kubek z już raczej letnią niż goracą czekoladą i upiła łyk napoju. - Naprawdę jestem pod wrażeniem.
Mężczyzna wyjrzał przez okno, na szalejący na zewnątrz śnieg.
- Hanzo, jeśli można. - Przeniósł wzrok z okna z powrotem na nią. - Nie wypada, żeby osoba, która uratowała mi życie zwracała się do mnie po nazwisku.
Poczuła, jak się czerwieni.
- G-gdzie tam zaraz uratowała... ja tylko pomogłam p-... ci trafić do środka. Hanzo. - Odwróciła wzrok, przesuwając palcem po dolnej wardze. - Na pewno sam byś trafił.
Pokręcił głową.
- Ledwo widziałem zarysy budynków. Dziękuję.
Jeszcze bardziej się zaczerwieniła. Ojej... Ponownie podniosła kubek do ust, odwracając wzrok.
- Więc jak ci się to udało?
Mężczyzna spojrzał w zawartość własnego kubka, z którego nie upił jeszcze nawet jednego łyka.
- Przeżyłem już niejedno. Można powiedzieć, że jestem już odporny na niesprzyjające warunki pogodowe. Ale mimo to było mi ciężko. - Odstawił kubek na stolik, nie podnosząc wzroku. - Jeszcze raz dziękuję.
Mei co prawda wiedziała o tym, jacy Japończycy potrafią być, hm, dobrze wychowani, mimo to wdzięczność łucznika wprawiała ją w zakłopotanie. Nie miała zamiaru mu tego jednak wytykać. Nie chciała go urazić.
Nie wiedząc, co powiedzieć, wbiła wzrok w kubek, który odstawił.
- Powinieneś to wypić zanim wystygnie - słowa same wypłynęły jej z ust. Mężczyzna spojrzał na nią zaskoczony. Sama siebie zaskoczyła. - B-bo to pomoże ci się ogrzać! - dojąkała jeszcze. - Nie chciałabym, żebyś po tym wszystkim dostał zapalenia płuc!
Patrzył na nią przez chwilę niedającym się odczytać wzrokiem, po czym uśmiechnął się, unosząc lekko jeden z kącików ust.
- Lubisz pomagać, prawda? - wyjechał nagle.
Otworzyła ze zdziwieniem usta. Zaraz potem przypomniała sobie jej próby mrożenia przeciwników w celu ułatwienia sojusznikowi pracy i, po raz kolejny tego dnia, spłonęła rumieńcem.
- Ch... chyba tak... - Podkuliła nogi, siadając na fotelu po turecku i próbując uciec przed wzrokiem mężczyzny. - A-ale ty chyba nie lubisz... jak ci się w ten sposób pomaga? Mówię o... wiesz. Wtedy. - Uśmiechnęła się z zakłopotaniem.
Pokręcił głową.
- Chyba po prostu źle to odebrałem. Gomen.
Jednak na niego spojrzała, przechylając ze zdziwieniem głowę.
- W jakim sensie?
Wzruszył ramionami.
- Uznałem to za swego rodzaju złośliwość. Rozumiesz: chęć pokazania wyższości. Najmocniej przepraszam.
Otworzyła szeroko oczy. O mamo, rzeczywiście można to było tak odebrać. Nie pomyślała o tym.
Widząc jej reakcję, łucznik odwrócił wzrok i wyjrzał przez okno.
- Przepraszam, nie chciałem cię urazić... mam tendencję do odbierania aktów dobroci w negatywny sposób.
- Nie, nie! T-to ja przepraszam... nie pomyślałam o tym. - Zaśmiała się, chcąc rozładować atmosferę. Chyba zadziałało, bo Hanzo znów na nią spojrzał. - Jeśli nie chcesz, nie będę już tego robić - dodała jeszcze.
Milczał przez chwilę, jakby zastanawiając się nad odpowiedzią.
- Właściwie... - zaczął, po czym zawiesił na moment głos. Wbiła w mężczyznę wyczekujące spojrzenie. Westchnął cicho, odwzajemniając je. - Właściwie to chciałem wysunąć propozycję współpracy. Wydaje mi się, że w duecie udałoby nam się zdziałać więcej.
Uśmiechnęła się tak szeroko, że policzki o mało nie weszły jej pod okulary.
- Oczywiście! Też mi się tak wydawało... - Pochyliła się lekko, znów wyciągając rękę w jego stronę. - M-mam przeczucie, że to będzie owocna współpraca!
Łucznik jedynie uśmiechnął się w ten swój tajemniczy sposób i uścisnął jej dłoń. A potem - rany, w końcu - wziął pierwszy łyk swojego napoju.
-----------------------------
A/N: I tried.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top