7. Sakura-chan

To chyba ostatni z rozdziałów, które dodam w najbliższym czasie, napisany był w piątek, a dziś tylko go pobieżnie sprawdziłam, więc wybaczcie błędy, bo muszę ratować mój studencki tyłek... 

Miłego!

Ps. Nie, to nie jest ostatnia część tej historii i urwałam tak z dupy, ale naprawdę nie mam jak się na tym teraz skupić :c

~~~~~~~~~~~~~~~~


Zbudził go odgłos kapiącej wody.

Hatake Kakashi miał wrażenie, jakby spał od wieków. Jego powieki były ciężkie, a oczy zalepione śpiochami. W pierwszej chwili miał wrażenie, iż był to tradycyjny poranek w jego mieszkaniu, gdzie śpiew ptaków rozbrzmiewający za oknem zawsze wtórował mu w trudzie, jakim było podniesienie się z łóżka. Tym razem również myślał, że ów odgłos nie był skapującymi kroplami wody, a nietypowym ćwierkaniem. Kiedy jednak rzeczywistości i świadomość wdarły się wreszcie do umysłu Kopiującego Ninjy, zrozumiał, że był w błędzie, a jego sytuacja po otwarciu oczu jeszcze bardziej go przeraziła.

Już jako nastolatek miewał stany lękowe i rzadko kiedy bywał doprowadzany do ostateczności, którą okazywała się zazwyczaj sytuacja bez wyjścia, głównie podczas misji. Wtedy zazwyczaj martwił się tym, że ktoś z jego drużyny nie przeżyje. Większość tych lęków miał już za sobą, jednak te o utracie bliskich były, jak najbardziej realne i niemożliwe do puszczenia w niepamięć.

Tak było i tym razem, jeśli nie gorzej. To, co ujrzał wywołało w nim całkiem nowy rodzaj lęku. O wiele głębszy i bardziej skoncentrowany w jego wnętrzu, który jak ból pojawił się i nie chciał zniknąć, spowijając swym cieniem całe jego ciało, więżąc w samym centrum swojej niszczycielskiej siły jego serce, dudniące głośno, jakby za moment miało się zatrzymać.

Otóż, oczom Kakashiego ukazała się Sakura.

A raczej to, co z niej zostało...


~*~


Kilka dni wcześniej

Sakura uparcie przyciskała swoje dłonie do rany Kakashiego, pomimo wbijającej się w jej ramię broni.

— Słyszałaś, co powiedziałem? — syknął mężczyzna.

— Nigdzie nie pójdę, dopóki go nie uleczę — odparła opanowanym tonem.

— Zostało ci jakieś pięć godzin, zanim on umrze — oznajmił ozięble jej oprawca, wbiwszy głębiej kunai w jej ramię.

Haruno zamarła. Jej lecząca chakra połączyła kolejne komórki, scalając tkankę. Kolejna warstwa poszarpanych narządów została spojona. Pomimo rozkojarzenia słowami mężczyzny, nie przestawała naprawiać ciała Kakashiego, któremu tak wiele zawdzięczała nie tylko ona sama.

— Katana była zatruta. Zostało mu pięć godzin. Jeśli z nami nie pójdziesz, nie dostaniesz odtrutki, a próbując go donieść do Konohy stracisz cenne cztery godziny i zostanie ci tylko jedna na wykrycie działania trucizny oraz stworzenia antidotum.

Sakura przełknęła głośno ślinę, wpatrzona w nieprzytomne oblicze Kakashiego.

Musiała podjąć najważniejszą decyzję w jej życiu.

Miała wrażenie, że sekundy zdawały się trwać wieczność, gdy analizowała swoją sytuację, wiedząc, że zgadzając się na propozycję mężczyzny, najpewniej czeka ją śmierć. Jednak chodziło tu o Kakashiego. Jako medyczny ninja nie mogła pozwolić mu odejść. A jako zakochana w nim kobieta nie mogła go stracić...

Zmarszczyła brwi podnosząc wzrok na walczących z nieprzyjacielem towarzyszy.

Podjęła decyzję.

— Idziemy.


~*~


— Sakura?

Jej imię ledwie przeszło mu przez gardło, gdy dwójka wrogich ninja wepchnęła poranioną kobietę do niewielkiego pomieszczenia, w którym znajdował się Hatake. Spojrzał nieprzytomnie na mężczyzn, którzy posłali mu podłe uśmiechy.

— Twarda z niej sztuka — mruknął jeden z nich, uważnie obserwując reakcję Kopiującego Ninjy na jego słowa.

— Nie piśnie słówkiem przy zadawaniu ran cielesnych, nawet genjutsu na nią nie działa — dodał drugi, odwróciwszy się w celu odejścia.

— Trzeba znaleźć na nią coś mocniejszego, albo kogoś.

Obaj zaśmiali się złowrogo, nim zatrzasnęli drzwi do lochu.

Hatake wzdrygnął się na ten odgłos, gdyż wówczas całe pomieszczenie spowiły cienie, nie pozwalając mu dostrzec sylwetki młodej kunoichi, leżącej na podłodze.

Niestety wciąż odczuwał skutki tamtego ataku, choć Sakura z pewnością go wyleczyła, w przeciwnym razie nie odzyskałby przytomności. Jednak posiadał niewystarczające ilości chakry, a także doskwierały mu delikatne zawroty głowy. Chociaż to drugie zapewne było efektem zbyt długiego leżenia.

Wciąż nie w pełni sił, Kakashi podniósł się z czegoś w rodzaju posłania, co było praktycznie słomą, na której ułożono coś w rodzaju szorstkiego pledu.

Dopadł do jej wycieńczonego ciała, wciągając na swoje kolana.

— Sakura...? — Odgarnął zbłąkane kosmyki z jej pięknej twarzy. — Sakura-chan...

Oddychała ciężko, a puls strasznie zwolnił.

Przytulił dłoń do jej policzka, licząc na cud.


~*~


— Muszę wyleczyć ranę, zanim dotrzemy na miejsce. Utrata krwi przysporzy mi kłopotów, jak już będę pozbywać się trucizny z jego ciała — oznajmiła Sakura, niosąc Kakashiego na plecach.

W pierwszej chwili, gdy zarzuciła na siebie swojego dawnego nauczyciela, mężczyźni, którzy ją otaczali odsunęli się odrobinę, jakby w obawie, że mogłaby im coś zrobić. Bo mogłaby, ale nie w sytuacji, gdy na szali ważyło się życie Kakashiego.

— Jak dojdziemy na miejsce, to pozwolimy ci go wyleczyć i damy antidotum, a póki co...

Sakura łypnęła groźnie na wrogiego ninję, który szedł nieopodal niej, jako ostatni z odważnych, jednak widząc płonący gniew w zielonych oczach, postąpił o krok w tył, tym samym zwiększając dystans pomiędzy nimi.

— Muszę go uleczyć, bo dopóki jego krew nadal będzie ubywać, będzie zbyt słaby, by można go było odtruć — wycedziła kunoichi przez zaciśnięte zęby.

Zatrzymała się, kładąc ostrożnie ciało Kakashiego na ziemi. Jej oprawcy również stanęli.

— Jak długo ci to zajmie? — zapytano ją.

Haruno jedynie prychnęła.

— Miałabym to już dawno za sobą, gdybyście mi pozwolili dokończyć moje dzieło na polu walki — mruknęła, przyłożywszy swoje dłonie spowite zielonkawym leczniczym światłem do pleców rannego sensei'a.

Kilkoro mężczyzn prychnęło.

— I pozwolić, by twoi towarzysze przybyli ci na pomoc? — zakpił jeden, ten, który znajdował się najdalej od niej.

Wściekła kunoichi zazgrzytała zębami, ale wcale nie starała się odszukać tego, który to powiedział, gdyż miała w tej chwili ważniejsze zadanie do wykonania. Musiała posklejać do kupy idealne ciało Kopiującego Ninjy do stanu, w którym znajdowało się sprzed paskudnego ataku kataną.

— Gdybyście powiedzieli o truciźnie, poszłabym z wami dobrowolnie — odparła.

— Akurat — prychnął jeszcze inny, ale jego głos zdawało się słychać bliżej niż tego poprzedniego.

Sakura puszczała mimo uszu kolejne przytyki ze strony jej oprawców, skoncentrowała na zespajaniu kolejnych tkanek. Czuła się tak, jak wtedy, gdy jako dziecko bawiła się z mamą w układanki. Żywe ciało było jedną wielką układanką, składającą się z wielu złożonych elementów, które trzeba było ułożyć w odpowiednim miejscu, a czasem nadać im odpowiedni rytm, jak wtedy gdy podczas wojny wybijała rytm serca Naruto, pompując krew do żył i mózgu, tym samym wciąż i wciąż podtrzymując go przy życiu. Serce Kakashiego wciąż biło, mocno i wyraźnie. Ponadto oddychał miarowo, zupełnie jakby spał. A ona była już przy samym końcu swojej pracy.

Przesunęła jedną z dłoni na poprzednie scalenia, które z powodu gwałtownego ruchu, jakim było przerzucenie sobie mężczyzny wyższego od niej o głowę przez ramię, naderwało się. Zreperowała je z powrotem, jednak następnym razem, kiedy już dokończy swoje dzieło, będzie musiała się z nim obchodzić jeszcze łagodniej.

Sakura powoli odbudowywała mięśnie, splatając je ze sobą, zupełnie tak, jak niegdyś zaplatała Ino warkocze. Każdy po kolei napinała, by sprawdzić, czy zbyt szybko nie ulegną uszkodzeniu, a potem wzmocniła łączenie, napięła, po czym poluzowała, by Hatake nie odczuł skurczu. Na sam koniec zostało jej odbudowanie warstw wierzchnich skóry, nad którymi musiała dłużej przysiąść, by udało jej się uleczyć go do perfekcji, by nie została po tym blizna, a jeśli już to niewielka.

— Długo jeszcze? — marudzili zniecierpliwieni oprawcy, na co tym razem Haruno postanowiła zareagować.

Uśmiechnęła się drapieżnie, nim uniosła nogę, by potem ją opuścić i uderzyć w ziemię, której szczelina pomknęła w stronę tych najbardziej aroganckich buraków i wyrzuciła ich w powietrze. Jednak cały czas składała swojego sensei'a do kupy.

— Już prawie koniec, muszę tylko jeszcze złączyć skórę — oznajmiła.

— W porządku — mruknął mężczyzna, stojący najbliżej niej.

Krwawienie ustało już jakiś czas temu i w chwili obecnej jej największym zmartwieniem było zespolić skórę.

Pot zrosił jej czoło, ale nie przejmowała się tym zbytnio. Zdmuchnęła kilka natrętnych kosmyków, które opadły jej na twarz, a te które przylepiły się do jej czoła, po prostu zignorowała. Maksymalnie skupiona na swoim zadaniu. W końcu walczyła o niego.

W tym momencie Kakashi zakrztusił się.

— Sakura... — jęknął, a ona zacisnęła usta w wąską kreskę, gdy zdała sobie sprawę, że musiał naprawdę cierpieć, zwłaszcza, że trucizna wciąż krążyła w jego żyłach.

— Jestem tu — odparła po dłuższej chwili.

— Wiesz... Kushina miała rację...

Haruno zmarszczyła brwi. Nie miała pojęcia, jaką truciznę mu podano, ale była niemal pewna, że to przez nią Kakashi zaczął majaczyć.

— W czym? — Postanowiła kontynuować, dopóki go zagadywała, istniała szansa, że nie straci przytomności i doda jej otuchy przez kolejne godziny podróży. I nieważne, jak niedorzeczne brednie zacząłby wygadywać, wszystko było lepsze, niż cisza, jaka nastała w chwili, gdy stracił przytomność.

— Nawet w Icha Icha Baiorensu było o tym wspomniane... zresztą nic dziwnego, skoro Jiraiya wprost ubóstwiał Tsunade. — Ten głęboki ton głosu, choć trochę wyczerpany i delikatnie przyćmiony poprzez ból, sprawił, że do jej oczu napłynęły łzy. Uwielbiała słuchać jego głosu.

— Wiesz, Kaka-sensei, wszyscy o tym wiedzą. A ja, jako jej uczennica wiem o tym najlepiej, bo zawsze mi marudziła, jak bardzo nie znosi tego starego zboczeńca.

Kakashi zaśmiał się w chwili, gdy ona przesunęła swoje dłonie odrobinę wyżej, będąc już na półmetku swojej pracy.

— A może to nie o Tsunade pisał... mogła być jego inspiracją, ale Kushina do potulnych kobiet też nie należała — stwierdził po namyśle, a z zamkniętymi oczami i tą swoją miną myśliciela wyglądał tak, jakby był zupełnie zdrowy i nie miał w sobie ani krztyny trucizny.

— Uzumaki Kushina? Mama Naruto?

— Tak. Minato-sensei raz nawet powiedział, że trochę ją przypominasz — zaśmiał się.

Zadrżał od śmiechu, a ten odruch sprawił, że Sakura mimowolnie trochę się odprężyła.

— To dobrze, czy źle?

Hatake zadumał się w tym momencie lub znów odleciał, a ona nie mogła się upewnić, bo działała pod presją czasu, scalając komórki ostatniej tkanki.

— Zależy, jak na to spojrzeć — stwierdził Kakashi. — Ale do dziś pamiętam jej słowa i śmiem twierdzić, że jak najbardziej miała rację.

— W czym? — zainteresował się jeden z ich oprawców.

Hatake nie zareagował, więc to Sakura powtórzyła to pytanie, a wtedy na ustach sensei'a pojawił się uśmiech widoczny nawet spod jego maski.

— Że tylko te zawzięte i odrobinę agresywne kobiety są najbardziej wartościowe.

Haruno nic nie mogła poradzić na to, że na jej policzkach wykwitły rumieńce. Sama była w szoku.

— Zabawne jest to, że powiedziała to, szarpiąc się w ramionach Minato-sensei'a i ogarnięta czystą furią — dodał lekkim tonem, co nieco zdziwiło ich niemiłych towarzyszy. — A potem dodała, że potrzebny jest odpowiedni mężczyzna, który potrafiłby ostudzić jej temperament...

Po tych słowach Kakashi znów stracił przytomność.

A ona skończyła wreszcie swoją pracę. Plecy jej sensei'a wyglądały na nietknięte.

Haruno podniosła wzrok na mężczyznę, który znajdował się nieopodal niej i skinęła głową.

Pora ruszyć w drogę.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top